Rozdział 4
Spojrzeliśmy na siebie przerażeni słysząc wycie alfy i bez zbędnego gadania pobiegliśmy do jednej z sal, która była na szczęście otwarta. Nigdzie nie byliśmy bezpieczni, więc musieliśmy się jakoś stąd wydostać, jednak nie wiedziałam jak. Mogłabym ich zostawić i sama uciec, nie byłam do nich przywiązana, więc ich śmierć jakoś szczególnie by na mnie nie wpłynęła. Jednak nie mogłam tego zrobić, nie byłam takim potworem, żeby zostawić ich bezbronnych w takim miejscu.
Razem ze Scott'em przyciągnęłam biurko w stronę drzwi, ale Stiles nas zatrzymał, chwytając to z drugiej strony. Miałam ochotę temu chłopakowi przywalić, robił wszystko, żebyśmy zginęli. Jeśli już miałabym uciekać to zabrałabym ze sobą Scott'a, a Stiles'a zostawiła.
Idiota nas zabije.
— Stójcie, to nie ma sensu — patrzył na nas zdyszany od biegu.
— Co?
— To twój szef Deaton jest morderczym psychopatą — wskazał na Scott'a.
Zmrużyłam oczy, nie wiedząc o co chodzi. Jak zawsze nie byłam w niczym doinformowana.
— Niemożliwe — warknął wilkołak.
— On znika, a dziesięć sekund później to coś atakuje Der... — chłopak nie dokończył widząc moją skrzywioną minę.
— Mów dalej — skinęłam głową.
Czułam nieprzyjemne ukłucie w sercu, kiedy Stiles to mówił i próbowałam wrócić do neutralnej miny, ale mi się nie udało. Musiałam nas stąd wydostać i zobaczyć czy Derek napewno żył, to w tym momencie było najważniejsze.
— To nie on — Scott pokręcił głową.
— Zabił Derek'a — warknęłam cicho.
Nie miałam pewności czy jest to prawda, ale chciałam, żeby tak było. Derek nie dałby się tak łatwo zabić, on do takich nie zależał. Był w gorszych sytuacjach, nie mógł umrzeć w taki sposób. Próbowałam sama się przekonać, ale mimo wszystko gdzieś z tyłu głowy wiedziałam, że mogłam mieć żmudne nadzieje.
— Jego nie da się zabić — Scott spojrzał na mnie, a ja lekko się uśmiechnęłam na te słowa.
To było miłe.
— Pluł krwią, to raczej poważne — Stiles był coraz bardziej wkurzony — Teraz kolej na nas.
— Nie mamy pewności — szepnęłam.
— To, co robimy? — Scott usiadł zrezygnowany na łóżko.
— Uciekniemy moim jeep'em, a później ty rzucisz pracę.
Łatwo mówić, trudno zrobić. Nie byłam na tyle głupia by wierzyć w ten plan, wilkołaki były na tyle szybkie, że mogły dobiec do samochodu, a nawet go wyprzedzić.
Mieliśmy problem i to dość wielki, ale Scott chyba zgadzał się z planem od bruneta, bo poszedł w stronę okna i próbował je otworzyć.
— Zamknięte.
— Rozbijemy szybę — chwyciłam z biurka kubek i podeszłam do okna.
Wiedziałam, że nie mogłam ich powstrzymać przed ich planem i mimo wszystko nie miałam innego wyboru, bo to był nasz jedyny plan.
— Wykluczone — Stiles szybko zabrał mi przedmiot — Usłyszy nas.
— Więc szybko uciekniemy — wzruszyłam ramionami i odwróciłam się w stronę okna.
Spojrzałam na jeep'a Stiles'a, jego maska była wygięta w bardzo dziwny sposób. Przekrzywiłam głowę zaskoczona, nie przypominałam sobie, żeby miał coś takiego, ale może nie zwróciłam na to uwagi.
— Ej Stiles — spojrzałam na niego kątem oka — Twoja maska w samochodzie zawsze taka była?
— Co? — chłopak poświecił latarką na swojego Jeep'a — Co jest?!
Mój głos został stłumiony przez rozbite okno i do pokoju wpadło coś dużego. Poczułam szarpnięcie, a Stiles zakrył mnie swoim ciałem przed odłamkami szkła. Moje serce biło niemiłosiernie szybko i przez chwilę myślałam, że do pomieszczenia wpadł ten potwór, ale nadal byliśmy żywi i nic nie warczało.
Siedzieliśmy w ciszy aż w końcu spojrzeliśmy na siebie trochę zmieszani i czerwoni. Byłam lekko zaskoczona, nie każdy mężczyzna zakryłby mnie swoim ciałem. Dodatkowo Stiles wiedział, że byłam wilkołakiem, a mimo wszystko ochronił mnie.
Trochę dziwne zachowanie jak na łowcę i byłam coraz bardziej nim zdezorientowana.
— Mój akumulator — Stiles chciał po niego wstać.
— Zostań — chwyciłam go za bluzkę stanowczo — Pewnie gdzieś tam stoi, a ty się jeszcze pokażesz i po tobie.
— Zobaczę czy tam jest — Scott powoli wstał do okna, nie czekając na naszą odpowiedź.
Boże, oni naprawdę szukali śmierci.
— Widzisz coś? — spytałam niepewnie, bojąc się, że zaraz coś oderwie mu głowę.
— Nie, nikogo nie ma.
— To spadamy — powiedział Stiles.
Kiwnęliśmy głowami i wybiegliśmy z klasy, szukając jakiegoś miejsca, gdzie nie ma okien i mogliśmy się skryć. Na nasze nieszczęście musieliśmy przebiec przez korytarz, gdzie były same okna. To był okropny plan.
— Patrzcie — powiedział cicho Scott i zatrzymał się.
Zrobiłam to samo i spojrzałam tam gdzie Scott, czyli na dach szkolny. Stał tam ogromny wilk na dwóch łapach, spoglądając w naszą stronę. W momencie gdy nas zobaczył, ruszył w naszą stronę, a serce podeszło mi do gardła. Nigdy wcześniej nie byłam przerażona tak jak teraz.
— Uciekamy! — krzyknęłam.
Ruszyliśmy biegiem, prawie na siebie wpadając. Za sobą usłyszeliśmy rozbijane okno i głośny ryk. Poczułam zapach krwi i podejrzewałam, że alfa się trochę zranił, przez co mogliśmy mieć szansę na ucieczkę.
— Do piwnicy! — krzyknął cicho Stiles i ruszył w tamtą stronę.
Ja i Scott zrobiliśmy to samo, jednak alfa cały czas za nami biegł. Czułam jego oddech na szyi i ciężkie kroki. Chciałam by w końcu to się skończyło, musiałam się dowiedzieć czy Derek żyje.
Zbiegliśmy ze schodów, prawie się potykając. Ledwo wbiegłam do pomieszczenia, a Stiles zamknął drzwi i popchnął mnie w stronę szafki. Bez zastanowienia skryłam się za nią i wstrzymałam oddech, czekając na to co się stanie. Scott wychylił się delikatnie i dał nam znak, żebyśmy przeszli dalej. Na drżących nogach ruszyłam za mężczyznami i zatrzymałam się w szoku, gdy Stiles wyciągnął klucze, strasznie nimi szeleszcząc. Myślałam, że zemdleję.
— Co ty robisz? Przestań! — szepnęłam wkurzona, próbując zabrać mu kluczyki.
Chłopak nie odpowiedział i odsunął się ode mnie bym nie odebrała mu przedmiotu.
Zamachnął się i wrzucił klucze do drugiego pokoju, kompletnie mnie dezorientując. Gdyby nie Scott, nadal stałabym w miejscu. Zaciągnął mnie za jedną ze ścian i delikatnie się wychylał. Mimo mojego strachu zrobiłam to samo i rozszerzyłam oczy, widząc wbiegającego tam wilka. Stiles przyciągnął do drzwi podłużny stolik, uniemożliwiając my wyjście.
Pierwszy raz uratował nam dziś życie, nie wiedziałam czy mam mu podziękować, czy czekać aż znowu zrobi coś, co nas prawie zabije.
— Co się tak patrzycie? — spytał zdziwiony i machnął ręką — Chodźcie tu.
Scott przeskoczył pierwszy bez żadnych problemów, a ja stałam w miejscu, nie chcąc się ruszyć. Moje ciało było sparaliżowane ze strachu. Co, jeśli uda mu się wyrwać drzwi i mnie tam wciągnie? Chciałabym jeszcze pożyć te parę lat.
— Dalej Lily — zachęcił mnie Stiles.
Zabrałam głęboki wdech i przeskoczyłam, ale na moje nieszczęście wilkołak rozwalił małą szybę i wyciągnął w moją stronę pazury. Pisnęłam przerażona i z bólu, gdy jego pazury wbiły się w moje ramię. Pod wpływem adrenaliny udało mu się wyrwać z jego uścisku i zeskoczyłam w ich stronę.
— Nic ci nie jest? — mężczyźni podeszli do mnie wystraszeni.
— Nie, wszystko okej — powiedziałam z grymasem na twarzy — Zagoi się.
— No tak... Jesteś wilkołakiem.
Stiles powiedział to z lekkim wyrzutem, co trochę mnie zdziwiło. Może serio był tym łowcą i będzie żal mu mnie zabić? Jednak coraz bardziej wydaje mi się, że nim nie jest.
Bo jaki łowca przyjaźni się z wilkołakiem i nie chce go zabić?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top