💫5💫

Narastający ból w okolicach gardła od samego ranka towarzyszył mi wytrwale dając o sobie znać za każdym przełknięciem śliny. Zapewne był on pamiątką pozostałą po wczorajszym wieczorze, który przesiedziałam na dachu; przestrogą pozostawioną przez los w trosce o zdrowie - czymś tak błahym, lecz na tyle silnym, bym była w stanie zdusić w sobie ból za każdym kolejnym razem, by w desperacji zasięgnąć zapragnionej chwili spokoju.

Od samego rana zdeterminowana rozkręcałam meble ignorując głód, by nie obudzić śpiącego ojca podróżą do kuchni. Miałam jeszcze kilka godzin do przyjazdu ekipy, a mebli naprawdę niewiele, więc wiedziałam, że wyrobie się spokojnie do ich przyjazdu.

Wprost z wybiciem godziny 10 postanowiłam cicho przedostać się do kuchni i na szybko zrobiłam sobie śniadanie, po czym - już z pełnym brzuchem - wróciłam do swojego pokoju i zabrałam się za meble.
Byłam zajęta rozkręcaniem półki, która - nie licząc łóżka - była ostatnią rzeczą jaką miałam dzisiaj przygotować do odjazdu.
Ekipa miała zjawić się za dwie godziny, więc ze spokojem mogłam zabrać się za rozkręcanie.
Potem jednak nie docierało już do mnie za dużo.
Spakowałam do końca pudła i wyniosłam je przed dom, a gdy ciężarówka przyjechała pomogłam je zapakować.
Następne dni mijały podobnie.
Pakowałam wszystko, uwcześniej przeglądając rzeczy uważnie, oddzielając te potrzebne, od tych nie wartych zabrania ze sobą.
Wszyscy, na których wpadałam, czy to przy krótkich spacerach, czy wyprawach do sklepu żegnali się ze mną jakby już nigdy nie mieli mnie zobaczyć.
Wtedy docierało do mnie, że to było jak najbardziej słuszne, że już najpewniej nigdy nie spotkam tych wszystkich bliskich mi ludzi.
Szwendałam się przybita, lecz nie dawałam tego po sobie poznać.
Uśmiechałam się promiennie do żegnających mnie ludzi, pocieszając ich, obiecując, że będę pisać od czasu do czasu.
I tak mijał dzień za dniem, aż nie doszło do ostatnich godzin w tym małym, cichym miasteczku, którego miałam najpewniej już nigdy nie ujrzeć na oczy.

Mój pokój stał teraz już zupełnie pusty.
Jego białe, lekko poszarzałe już ściany świeciły pustkami, ukazując małe dziurki po gwoździach - przybitych tu uwcześniej, by powiesić na nich różne zdjęcia, niczym kadry, uchwycone prosto z mojego życia; podłoga, wyłożona drewnianymi panelami, ogołocona teraz z puszystego dywanu jaki wcześniej ją zakrywał, ukazywała wszystkie, zepsute i powyginane ze starości panele, pokryte kurzem i innym brudem jaki powstał w wyniku przeprowadzki.
Stałam tak wpatrując się bacznie w jednym, nieznanym nikomu kierunku.
Czułam, że musiałam po coś się wrócić, że o czymś zapomniałam - sęk w tym, że nie miałam pojęcia czego mogło mi brakować.
Zrezygnowana westchnęłam i ruszyłam po schodach do kuchni.
Ojciec pojechał pozałatwiać coś w centrum miasta, a mnie wprost roznosiły wszystkie emocje jakie teraz odczuwałam, co tylko pogłębiało mój nawyk bezcelowego szwędania się po domu.
Cały ten budynek zdawał się być zupełnie mi obcy, jakbym nigdy nie widziała go na oczy. Zawsze, gdzie się nie popatrzyło można było dostrzec wiszące na ścianach obrazy wesołej rodziny.
Mała, beztrosko śmiejąca się dziewczynka siedziała na kolanach szczupłego mężczyzny, który humorem dorównujac swojej córce, ściskał rudą, niską kobietę, z uśmiechem łaskoczącą pulchną dziewczynkę promiennie się do niej uśmiechałajc. Cała rodzina wydawała się być tak szczęśliwa i kochająca się za wszelką cenę, odbijając od siebie wszystkie problemy tego świata. Tak idealna...
Tęskniłam za tym uczuciem. Za tą beztroską, dziecka nie dotkniętego żadnym złem świata, życia codziennego. Pragnęłam znowu potrafić śmiać się tak beztrosko nie przejmując się wszystkim.
Chciałabym znowu móc być tą dawną mną, tą małą dziewczynką otuloną miłością swojej rodzicielki...
Przekroczyłam próg kuchni rozglądając się po niej. Pomieszczenie było puste, jedynymi pozostawionymi tu przedmiotami została lodówka i przyścienna lada, która miała być powierzona następnym właścicielom tego domu. Gdy podeszłam w głąb pomieszczenia na blacie zauważyłam dość duży przedmiot, zawinięty w brązowy papier.
Chwyciłam zwwiniątko i bez zastanowienia otworzyłam torebkę. W niej czekała bułka, obficie oblana lukrem, do której wierzchu przyczepiona była duża ilość rodzynek i jeszcze więcej maku. Na sam jej widok poczułam jak z wnętrza mojego brzucha wydobywa się głośny lament desperacko błagający o słodycz.
Bardzo chciałam zjeść tą bułkę, ale tak naprawdę to mogła być to, na co mój ojciec mógł czekać z niecierpliwością, mógł myśleć o niej przez cały ten pobyt w mieście, że gdy tylko dotrze do domu będzie mógł się nią rozkoszować, dlatego z wielkim bólem odłożyłam drożdżówkę  spowrotem na stół, po czym z grymasem na twarzy powoli ruszyłam w stronę wyjścia z kuchni. Jeszcze przed opuszczeniem pomieszczenia spojrzałam maślanym wzrokiem na bułkę licząc na to, że magicznym sposobem okażę się być specjalnie dla mnie przygotowaną, lecz ona tylko niewdzięcznie leżała na blacie nawet się za mną nie oglądając.
Zrezygnowana opadłam na kanapę przecierając trzęsącymi się rękami twarz. Za pół godziny miałam spotkać się z Junko, żebyśmy mogły zobaczyć się ten ostatni raz i pogadać.
Coraz bardziej czułam się jak na własnym pogrzebie i miałam tego już serdecznie dosyć.
Ta przeprowadzka... Ta przeprowadzka to był istny koszmar, szkoda, że zaczęłam dostrzegać to dopiero teraz...
Świetnie, przeprowadzę się i będę mieszkała z dala od kłopotów przeszłości, zacznę nowy rozdział w swoim życiu, będę mogła zacząć wszystko od nowa - bez starych problemów, bez zmartwień, bez niego...
Jaka byłam głupia i naiwna!
Chwyciłam poduszkę i cisnęłam nią w ścianę.
Oni są jak moja rodzina, a rodziny się nie zostawia! Ty naprawdę jesteś idiotką.
Wstałam z kanapy i powolnym, lekkim krokiem podeszłam po poduszkę.
Oni zawsze pomagali Ci w ciężkich chwilach, przeżywali z tobą całe życie, troszczyli się i kochali...
Schyliłam się i chwyciłam jaśka patrząc na niego. Oparałam się o ścianę, pociągając głośno nosem, po czym gwałtownie zsunęłam się po niej lądując na podłodze.
Przecież ja sobie bez nich nie poradzę...
Skuliłam się podciągając kolana pod brodę, a pojedyńcze łzy zaczęły moczyć poduszkę kurczowo ściskaną w moich ramionach.









- Dzwonili z komisariatu, mamy się natychmiast tam zjawić, podobno jakaś banda regularnie napada na małe knajpki i sklepy spożywcze! - Krzyczała Nya wybiegając z klasztoru na plac, na którym obecnie trenowaliśmy - Potrzebują naszej pomocy w namierzeniu ich następnego celu!

Westchnąłem i spojrzałem leniwym wzrokiem w stronę zrywających się z miejsca i przekrzykujących się kompanów.
Powoli podniosłem się z podłoża i ruszyłem znudzonym krokiem w stronę drzwi klasztoru, uprzednio podnosząc z ziemi moją broń.
Mijająca się w szaleńczym biegu drużyna goniła w różnych kierunkach po całym klasztorze chaotycznie szukając swoich broni i leżących wszędzie części zbroi.
To było dość ironiczne - bycie wzorem praktycznie każdego mieszkańca Ninjago city, idolem wszystkich dzieci (i nie tylko), uczyć ich dobrych manier, sprzątania po sobie, jak ważna jest punktualność i zorganizowanie jednocześnie przed każdą misją panicznie szukając uzbrojenia w swoim własnym bałaganie. To są ninja, obrońcy całej krainy... Czasami zastanawiam się jak właściwie udaje nam się jeszcze utrzymać ten wymiar przed destrukcją.

Tym razem jednak w całe piętnaście minut wszyscy zebrali się pod wrotami gotowi do misji, więc już minutę później biegliśmy po dachach gorączkowo rozważając czym może być ten cały gang.
Tak naprawdę słyszałem już o tym wcześniej, ale nie sądziłem, że zostaniemy w to wplątani.
Policja nie umie sobie poradzić nawet z bandą złodziei okradających spożywczaki?
Czy to naprawdę, aż tak trudne?
To nie wydawało mi się czymś ,,na miarę ninja", lecz drużyna jak widać sądziła inaczej.
Może faktycznie byłem zbyt przesadnie źle nastawiony na tą misję, ale zwyczajnie mie miałem ochoty zajmować się takimi błachostkami, którymi policja - gdyby chciała - zajęłaby się bez żadnych problemów.
Tak naprawdę nie miałem w ogóle ochoty zajmować się czymkolwiek.
Cały czas martwiłem się listem. Już dawno powinien dojść, a codziennie na poczcie słyszę to jedno, wyprowadzające z równowagi zdanie.
,,Przeraszamy, nadal jest w doręczeniu"
Nadal w doręczeniu... Przecież to nie jest nawet daleko!
Ale nawet, gdy list już dojdzie, skąd mam wiedzieć, czy dobra osoba go dostanie? Albo, że nie wyrzuci go do śmieci z frustracji?
Przecież nie mogę przewidzieć jej reakcji...

- Ktoś tu znowu odpływa - Usłyszałem nagle spokojni głos naszego lidera - Widzę, że od dłuższego czasu coś cię męczy, naprawdę nie musisz tego ukrywać. Jeśli chcesz możesz mi powiedzieć, obiecuję, że jeśli tego chcesz nikt się o tym nie dowie.
Blondyn uśmiechnął się przyjaźnie, spokojnie wyczekując mojej reakcji.
Nie chciałem mu tego mówić, aby go tym nie obciążać - w końcu to mój problem, a on mi przecież nie pomoże, po prostu będzie się bez sensu przejmować.
Lloyd miał już dużo na głowie i bez tego, a nakładanie na niego jeszcze moich problemów było czymś czego nigdy nie chciałbym mu zrobić.

- Po prostu mam gorszy humor i tyle - Starałem się, by zabrzmiało to miło, lecz jedyne co wydobyło się z moich ust były oschłe, pełne frustracji słowa.
Ugryzłem się w język klnąc się w duchu za to co powiedziałem. Chciałem coś dopowiedzieć, aby naprostować moją wypowiedź, ale w tym momencie Lloyd jakby... Spochmurniał? Po prostu popatrzył na mnie smutno przez chwilę i podbiegł do reszty zostawiając na mnie uczucie swojego przeszywającego wzroku w raz z towarzyszącymi mi wyrzutami sumienia.
Czułem, że go zawiodłem i zraniłem tymi słowami -  on przecież chciał mi tylko pomóc, ja go za to zganiłem...
Resztę drogi spędziłem w milczeniu biegnąc z tyłu tak, aby uniknąć zbędnego kontaktu z towarzyszami. Byłem na siebie w dalszym ciągu zły i strasznie chciałem jakoś to naprawić, lecz żaden dobry sposób nie przychodził mi do głowy.
W końcu jednak dotarliśmy do ratusza i choć nasz blondwłosy lider starał się tego nie okazywać w dalszym ciągu na jego twarzy było widać lekkie zarysy zmartwienia i zrezygnowania.
Ja również nie wyglądałem lepiej - nie wspominając już o moim wyrazie twarzy pod moimi oczami malowały się wielkie, fioletowe plamy przypominające o kilku już nie przespanych nocach, a włosy znajdowały się w - o dziwo - większym nieładzie niż zazwyczaj opadając swobodnie na moją twarz niekiedy zasłaniając mi wzrok.
Czekający na nas policjant powitał nas promiennie, po czym zaprowadził do gabinetu na drugim piętrze.

- Jak dobrze, że już jesteście! - Powitał nas komendant policji, jak zawsze dokładnie i powoli malując swoją mizernie poskładaną, miętową łódź w butelce, gdy weszliśmy do jego gabinetu.

- Wezwał nas tu Pan z powodu napadów. Czy możemy wiedzieć gdzie i kiedy dokładnie się one odbywały? - Głos zabrał przejęty Lloyd podchodząc bliżej biurka.
Wtem policjant wstał uprzednio wyciągając z szuflady zwinięty w rulon papier pokreślony przebijającym się na drugą stronę, czerwonym markerem, po czym rozwinął go na stole.
Była to mapa, na której widniały wszystkie sklepy i knajpki w Ninjago city.
Niektóre były dodatkowo otoczone czerwoną, grubą linią - te właśnie miały przy sobie karteczki z numerkami podkolejane nad czerwonymi kreskami.
Gdy przyglądaliśmy się z zaciekawieniem mapie komendant nagle jakby sobie coś przypominając wrócił się do biurka gorączkowo grzebiąc w jednej z szuflad.

- Kurcze... Nie sądziłam, że zaatakowali już tyle sklepów...! - Szepnęła Nya przyglądając się mapie.
Miała rację - praktycznie cała ta mapa była pokreślona grubymi, czerwonymi kółkami, stopniowo coraz większymi i bardziej chaotycznymi.

- Ile osób dokładnie jest w tym gangu? Wiemy cokolwiek konkretnego na ich temat? - spytał rzeczowo Zane odrywając wzrok znad mapy, jednocześnie spoglądając w stronę mężczyzny z wąsem, który w tym momencie uradowany wyciągnął cienki zeszyt, którego tak zawzięcie szukał przez kilka ostatnich minut.

- Nie wiemy tego na pewno, ale szacujemy, że jest tam około pięciu osób - Odparł kładąc zeszyt obok Jay'a - Wciąż nie mamy dość informacji na temat tej bandy, jedynie kilka zdjęć. Niczego po sobie nie zostawili, z resztą i naocznych świadków jest niewiele, zważając na to, że atakują solidnie po północy, w godzinach, w których nawet najodważniejsi wymiękają.
Mówiąc to wyjął z oprawki zeszytu kilka zdjęć i położył je przed Zane'm, a następnie zaczął przeglądać kartki w notatniku.
Kiedy Nindroid i kierownik policji uważnie przeglądali dowody ja zacząłem oglądać mapę. Zdawało mi się, że coś tu nie gra - w końcu skoro nikt nie może przyłapać tych złodziei na kradzieży to znaczy, że są dobrze wyszkoleni i przygotowani. Po co zawodowi złodzieje okradali by więc małodochodowe sklepy z wątpliwej jakości żywnością?
To wszystko nie ma najmniejszego sensu.
Po kilku minutach policjant przestał kartkować zeszyt i odezwał się ponownie:

- W tym zeszycie zapisane są wszystkie okradzione miejsca wraz z datami i ważnymi informacjami. On jak i mapa należą teraz do was, może wam, ninja, uda się rozgryźć tych złodziei - Mówiąc to podał Nya'i zeszyt i odsunął się na bok wpatrując się w nas.

- Dziękujęmy Panie komendancie, postaramy się rozwiązać tą sprawę jak najszybciej się tylko da - Lloyd uśmiechnął się po czym zaczął składać mapę, lecz zanim zdążył to zrobić głos zabrał Zane przerywając mu zajęcie.

- Wspominał Pan coś o świadkach. Czy moglibyśmy ich przesłuchać? Ważna jest dla nas każda informacja, dlatego przydałby nam się ich zeznania - Policjant popatrzył na niego chwilę po czym kiwnął głową i rozkazał policjantą stojącym obok zwołać świadków.
Podczas, gdy trwała cała ta szamotanina my zaczęliśmy omawiać plan, lecz ja postanowiłem ominąć tę wątpliwą przyjemność. Byłem zajęty przeglądaniem zeszytu i mapy, które Lloyd odłożył na stół, gdy zajął się słowami Zane'a. Zdawało mi się, że widzę tu pewien schemat, tak jakby klucz do rozwiązania zagadki leżał tuż przed nosem...











Tak łatwo się mnie nie pozbędziecie >:]
Oficjalnie napadła mnie wena świąteczna dlatego właśnie wleciał rozdział! Wreszcie wpadłam na pomysł jak mogłabym potoczyć fabułę lepiej niż to początkowo planowałam i mam w planach popracować nad charakterem ,,oc" (jeśli można ją tak nazwać), bo zaczęła mnie solidnie wkurzać.
Rozdział posiada 2070 słów (!) i miał posiadać ich jeszcze więcej, ale musiałam go skrócić, gdyż zadziwiająco dużo akcji innej od opisów przyrody i śniadania udało mi się w nim umieścić przez co mógłby być niezbyt spójny.
Ale nie przedłużając - mam nadzieję, że ten rozdział was nie rozczarował i liczę na to, że zobaczymy się jeszcze w tym roku w nowym rozdziale, bye!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top