𝟬𝟱𝟭. watch
( watch ─ billie eilish )
❞but I'll never let you back to put it out❞
W CAŁYM DOMU zawisła nieprzyjemna atmosfera, która zdecydowanie była jedną z tych najgorszych. Mimo wszystko, rozumiałam nas wszystkich ─ po telefonie porywacza w miejscu, w którym się znajdowaliśmy zaczęły pojawiać się dzieje rzeczy, a jego groźby zdecydowanie nie pomagały nam w uspokojeniu się.
ZACISNĘŁAM PAZNOKCIE na drobnej latarce, powoli schodząc na dół, aby dołączyć do Thomasa, który sprawdzał bezpieczniki. Po drodze byłam w stanie napotkać Dana, który był na swoim wózku, o który niekorzystnie się potknęłam, na początku widząc go. Na całe szczęście aktualna sprawa była zbyt stresująca, by ktokolwiek mnie przez to wyśmiał.
— Luz, to tylko ja — oznajmiłam, gdy tylko stanęłam obok Thomasa, który z zaskoczenia omal nie uderzył mnie jego latarką w głowę. — Znowu wysadziło korki? — uniosłam podejrzanie brew, znajdując tą sytuację dziwnie podejrzaną.
Myśl, że ze wszystkie dziwne rzeczy nie mogły być przypadkiem sprawiała, że na moim ciele pojawiła się gęsia skórka.
— Zgadza się — przyznał Thomas, jednym ruchem sprawiając, że w budynku znowu zaświeciły się światła. — Musimy być przygotowani, że będzie się to zdarzać częściej, bo to pudło to zdecydowanie absurdalne gówno.
— Lepiej bym tego nie ujęła — odpowiedziałam cicho i powędrowałam na górne piętro, napotykając zaniepokojenie na twarzach naszych przyjaciół. — Jest w porządku. Skrzynka bezpieczników po prostu nawala.
Dan uniósł na mnie sugestywne spojrzenie tak, jakby chciał mi wypomnieć, że to nie był żaden przypadek, a dokładniej plan Michaela, o czym w głębi duszy miałam świadomość, lecz próbowałam oddalić od siebie tą opcję. Pokręciłam do niego głową, dając mu znak by na razie nie wcinał swoich podejrzeń w moje zdanie.
— Co Michael miał przez to na myśli? — odezwała się Lilly, przez co posłałam jej pytający wzrok, na który odpowiedziała wrstchnięciem. — Powiedział, że wie, gdzie jesteśmy, ale . . . on przecież nie może tego wiedzieć, prawda? Powiedzcie mi, że mam rację.
— Pfff, po prostu gada — zakpił Dan, grając rolę, o którą go poprosiłam, co może i trochę zadziałało na Lilly i resztę, ale tym razem w pozytywny sposób.
— Melanie — przełknęłam ślinę, gdy tylko z mojego telefonu wydobył się zmodyfikowany głos Jake'a. Reszta spojrzała się na mnie, jak na wariatkę, przez co uderzyłam się w twarz z otwartej dłoni. — Nie czas na wyjaśnienia, jeśli mnie o to pytacie. Mam dla was wszystkich nową informację.
Dan prychnął w odpowiedzi.
— Mhm, ta, słuchamy cię, hakermanie.
— Dzięki za ogłoszenie, Daniel — mruknął w odpowiedzi Jake, przez co przymknęłam powieki i wzięłam głęboki oddech. Czy ich konwersacja nigdy nie mogła być normalna? — Po telefonie Michaela sprawdziłem ponownie dane z telefonu Hannah. Otwarcie aplikacji mapy przesłało lokalizację domku Michaelowi Hansonowi.
— Żartujesz sobie kurwa? — to były jedyne słowa wydobyte z moich ust tuż po kompletnej realizacji jego słów.
To nie mogła być prawda. Po prostu nie mogła.
— Melanie, o czym on mówi? — spytała przerażona Jessy, lecz unikałam jej spojrzenia.
To była moja wina. To przeze mnie Hanson był w drodze do tego domu, a najgorsze było to, że nie mogłam nic z tym zrobić. Nie mogłam go zatrzymać, nie mogłam również zrobić nic by to naprawić.
W pomieszczeniu rozpętało się kompletne tornado słów, które nawzajem do siebie wypowiadali. To wszystko sprawiło, że nerwowo spoglądałam pomiędzy nimi wszystkimi, sama zaczynając popadać w histerię. Jeszcze jeden krok, a byłam gotowa krzyczeć jeszcze głośniej niż wcześniej.
— To moja wina — mruknął Jake, przez co zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc tego. Przecież to ja włączyłam tą głupią aplikację i to przeze mnie Michael dowiedział się, gdzie jesteśmy.
— Raczej moja. To ja otworzyłam tą aplikację — poprawiłam go, przez co poczułam na sobie nieprzyjemny wzrok Lilly, który ledwo mogłam przeżyć. — Nie miałam pojęcia, że to może zrobić coś takiego, dla swojego usprawiedliwienia.
— Melanie, ale przecież . . . — zaczęła Lilly, lecz przerwał jej Jake.
— Michael ustawił udostępnianie lokalizacji w telefonie Hannah i wyłączył sygnał GPS, ale gdy Melanie ponownie otworzyła aplikację mapy, ponownie zaczęła udostępniać lokalizację telefonu.
Thomas i Dan chyba po raz pierwszy wydawali się najbardziej spokojni, na co wskazywało to że skinęli głową.
— Rozumiem — odparł cicho Thomas, co nawet bardzo mnie zdziwiło, lecz nie miałam zamiaru na razie tego komentować.
— Nie przejmuj się, Mae. Zawsze nam pomagałaś, — Jessy na moment przerwała swoje zdanie, rozglądając się po reszcie i szukając ich poparcia. — Zawsze tu jesteś, a przecież nie wszystko zawsze musi się udawać, ważne że próbowałaś. Jako, że znamy się przez tak długi czas, wiem też że czasami nie posłuchasz tego, jak ci to mówimy, ale głowa do góry. Jesteś dla nas ważna.
Skinęłam głową, nie wiedząc co powiedzieć. Sama nadal nie mogłam całkowicie uwierzyć w te słowa ─ musiałam jeszcze chwilę przyswoić do siebie te wszystkie myśli.
— Ale czekajcie — zagadał Thomas. — Michael musiał wiedzieć, że znajdziemy ten telefon.
— Widocznie zaplanował to wszystko — zgodziłam się z mężczyzną.
— O rany — skomentowała Lilly, lecz zignorowałam to, nie będąc pewna tego, co kobieta może sobie o mnie myśleć, ale też mając to szczerze gdzieś.
— Prawdopodobnie byliśmy zbyt przekonani zwycięstwem, by przygotować się na taki błąd z naszej strony.
Spojrzałam kątem oka na mój telefon, ale widok że Jake znowu zniknął snu trochę mnie nie zdziwił, bo robił to dość często, w równie niespodziewanych momentach.
Chyba powinnam zacząć być na niego zła.
— Ale co teraz? Mamy wracać do Duskwood? — to pytanie ze strony Lilly kompletnie mnie zamyśliło, bo jednak powrót do Duskwood też nie był najlepszym pomysłem.
— To chyba najlepsze rozwiązanie.
— A my jakąś alternatywę? — zapytałam, marszcząc brwi.
Co to było za pytanie? Przecież oczywiste dla mnie było, że nie mieliśmy nikogo ( bądź moje myśli nie do końca postrzegały tą osobę jako kogoś zaufanego ) kogo moglibyśmy nazwać rzeczywistą alternatywą.
— Albo zostajemy, co jest lepszym pomysłem — Dan wzruszył ramionami, przez co wytrzesczyłam na niego oczy. Czy on serio to powiedział? — Pozwólmy mu przyjść. Usiądę wygodnie i poczekam na niego.
— Co!? — wykrzyknęła nagle Lilly, na co westchnęłam.
— Nie wiem, czy Minniegirl wam tego nie powiedziała, ale jestem tutaj ze względu na was, by mieć na was wszystkich oko — wyjaśnił mężczyzna.
Posłałam mu krótki uśmiech, po czym pokręciłam głową, chociaż podejrzewałam, że reszta i tak już to zrozumiała.
— Nie możecie być w ten chwili poważni — skomentowała Jessy, patrząc na nas jak na psychopatów.
— Ale jestem — odparł krótko Dan. — Mam coś do zarzucenia temu twórcy masek i zrobię to właśnie tutaj, właśnie teraz.
— I co ma to niby znaczyć? — zmarszczyłam brwi.
— Posłuchaj, Ten dom ma dokładnie cztery wejścia. Dwa są na dole, na tarasie. Potem drzwi tutaj, w salonie i oczywiście drzwi wejściowe. Jeśli będziemy mieć na nis wszystkie oko, nis może wejść bez naszej uwagi. Przyznam, że ma przewagę nad otaczającym nas lasem, ale tego nie możemy zmienić — wyjaśnił, przez co zaczęłam rozważać jego słowa. Może i rzeczywiście miał rację. — Mamy przewagę liczebną, broń.
— Ale nawet nie wiemy kto ją tutaj przyniósł!
Westchnęłam krótko, stojąc napięta jak struna. Szczerze potrzebowałam odpoczynku po tym wszystkim, co się tutaj stało, ale i tak bym nie mogła tego zrobić z myślą że w każdej chwili może stanąć nade mną morderca z nożem w ręku.
— Ta, jasne. Podziękujemy temu komuś później, Melanie — wywróciłam oczami na jego słowa, widząc że Lilly za chwilę wybuchnie, co dała mi znać jej czerwona twarz.
Trzy
Dwa
Jeden . . .
— Czy ty kompletnie straciłeś rozum, Dan!? — wykrzyknęła blondwłosa kobieta, przez co wzdrygnęłam się z niezadowolonym wyrazem twarzy. — Michael Hanson to morderca, nie normalna osoba, z którą w każdej chwili możesz wdać się w bójkę! On jest kompletnie niebezpieczny!
— I zawsze taki będzie dopóki będzie na wolności, Lilly — napomniał ją. — Po raz pierwszy odkąd to gówno się wydarzyło, jesteśmy wszyscy razem. Nawet wiemy, za nadchodzi. Szczerze? Nigdy wcześniej nie byliśmy tacy bezpieczni.
— Więc nie będzie się spodziewał, gdy zawalczymy przeciwko niemu według jego gry — podsumowałam, coraz bardziej przekonując się do pomysłu mężczyzny. Co mogłoby pójść nie po myśli?
No właśnie, nic. Musimy w końcu postawić się temu draniowi ─ za Richy'ego i Hannah. Nie pozwolę, by uszło mu to wszystko na sucho.
— Dokładnie.
— Nigdy nie uwierzyłabym, że kiedykolwiek to powiem, ale . . — zaczęła Cleo, przełykając nerwowo ślinę. — Dan i Melanie mają rację.
— Znosiliśmy to już wystarczająco długo. To nasza szansa, by to wszystko zakończyć. Wchodzicie w to? — spytał z pewnością siebie Dan, wysyłając dokumenty w moją stronę krótkie skinięcie. Tym samym jasne było, że się zgodzę. Musiałam to zrobić.
— Tak, chyba — odpowiedział Thomas.
— Mniej więcej.
— Czy rzeczywiście możemy to zrobić?
— Zdecydowanie — powiedzieliśmy równocześnie.
— Dobrze, więc przypuszczam że jestem za.— zdecydowała Lilly, a później za nią zgodziła się Cleo.
— Razem jesteśmy o wiele silniejsi niz on sam. Damy radę.
— Dzisiaj prawie wydawało mi się, że wszystko wróciło do normy. Naprawdę świetnie się bawiłam i przez chwilę nie myślałam o niebezpieczeństwie, w jakim wszyscy się znaleźliśmy. Już prawie zapomniałam, jak to jest — zaczęła Jessy z smutnym wyrazem twarzy. — Chcę odzyskać moje dawne życie.
— Odzyskasz je i dzisiaj się, co do tego upewnimy. Już nie uciekamy, teraz to my gramy swoimi zasadami w tej grze. To koniec bycia pionkiem, który on może ciągle przestawiać.
Mimo, że byłam za tym pomysłem, dlaczego słowo koniec wywołało u mnie dość dziwną reakcję? Tak, jakbym wiedziała, że ten koniec nigdy nie nadejdzie. Koniec ━ dawno tego nie słyszałam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top