CHAPTER TWENTY FOUR.

      Skuliła się w czarnym, skórzanym fotelu, naciągając pod brodę koc, który z dobrej woli przyniósł jej Tom. Nie skomentowała tego w żaden sposób, nie chcąc psuć jego w miarę dobrego humoru, lecz w głębi duszy pytała samą siebie, co takiego zrobiła, że została uraczona jego łaską. Był z niej dumny? Zabiła kogoś i w tym wkradła się w jego szeregi? Zaraz jednak zganiła się w myślach, świadoma, że mógł to usłyszeć.

      — I tylko odbiłaś zaklęcie? — zapytał z charakterystycznym dla jego osoby chłodem w głosie, co momentalnie sprawiło, że blondynka poczuła dreszcz przechodzący wzdłuż jej kręgosłupa. Skinęła krótko głową i odchrząknęła, starając się zignorować suchość, którą nagle poczuła w gardle. Przełknęła ciężko ślinę i oderwała spojrzenie od wygasłego kominka, który wydawał się błagać o to, aby znów w nim zapalono.

      — Dokładnie. Broniłam się. Nie chciałam jej niczego zrobić — jęknęła i podciągnęła koc jeszcze wyżej, zaciskając na nim dłonie w piersi pod swoją brodą.

      — Ale zaraz potem uciekłaś i ukrywałaś się w cieniach zamku, jakbyś właśnie kogoś zamordowała.

      — Nie zrobiłam tego — zaprzeczenie było w tym wypadku dość prymitywną formą obrony przed słowami Toma, chociaż zdawała sobie sprawę, że w pełni miał rację i dopiero teraz zaczęła to zauważać. Lecz, co złego było w tym, że się przestraszyła? Nie zostawiłaby Shantall na pastwę jej samej, gdyby nie to, że emocje zawładnęły jej umysłem i zamiast zostać, stawić czoło temu, co nadciągało to stchórzyła. Z resztą nie można było mieć jej tego za złe. Już na początku Tiara przydziału odrzuciła jej przynależność do Gryffindoru. Nie została też z samej dobroci serca i poczucia winy, bo choć to drugie posiadała to istniał powód, dla którego nie została przydzielona do Hufflepuffu. Mimo iż nie zdawała sobie z tego sprawy jej zachowanie nie zaliczało się również do standardowego myślenia Krukonów. Mogła przecież znaleźć wyjście z tej sytuacji, w którym nikomu nie stałaby się krzywda. Jednak kierowała się zawiścią. I chęcią toksycznej wiedzy. Zupełnie jakby była wychowanką domu Salazara Slytherina.

      — Wiesz może, gdzie teraz jest Shantall? — spojrzała wprost na jego prawy profil i z zainteresowaniem stwierdziła, że w jego przypadku nawet bokiem nie wyglądał na mniej perfekcyjnego, niż był w rzeczywistości. Była pewna, że zgodziłaby się z nią większość damskiej części uczniów Hogwartu.

      Wzrok jego ciemnych niczym niepodpalone węgielki tęczówek padł na nią, chociaż był to jedynie krótki moment, który zaraz został przerwany. Tom wrócił do pisania w oprawionym w czarną skórę notesie.

      — Skąd wzięłaś pomysł, że będę to wiedział?

      — Bo nazywasz się Tom Marvolo Riddle i jesteś drugą osobą w Hogwarcie, która najszybciej dowiaduje się o tym, co się dzieje w jego murach i poza nimi — powiedziała, wiedząc, że tym zdaniem ukradnie odrobinę jego uwagi. Bo chłopak miał większe ego, niż można było się tego spodziewać.

      I nie myliła się ani na chwilę. Odłożył pióro do środka notesu, a później go zamknął. Adelina zanim położył go obok siebie tak, że nie mogła go zobaczyć, zdążyła jedynie dostrzec jego pozłacane rogi.

     — Kto jest pierwszą? — zapytał i nie musiał długo czekać na jej odpowiedź, gdyż ona tylko na to czekając, wypaliła od razu:

     — Walburga Black — rzuciła prowokacyjnie, mając nadzieję, że odpowie w końcu na wcześniej zadane przez nią pytanie. Spodziewała się, że mógł dokładnie wiedzieć, co się teraz dzieje z Krukonką czystokrwistego pochodzenia. W końcu miał dar do pojawiania się w odpowiednich miejscach o odpowiednim czasie – mogła tego doświadczyć kilka godzin wcześniej – dokładnie tak, jakby urodził się z tą zdolnością i nie ćwiczył jej jeszcze przed rozpoczęciem pierwszego roku nauki, skradając się, aby dręczyć niczego winne dzieci mieszkające razem z nimi pod jednym dachem Sierocińca Wool.

      Przez chwilę między nimi ponownie zapadła cisza, podczas trwania której kilku uczniów przewinęło się przez Pokój Wspólny Slytherinu, a wszyscy pogrążeni byli w żywej rozmowie. Adelina miała wrażenie, że w głosie jednego z nich przypadkowo usłyszała zaciekawienie i trwogę w jednym. I nagle połączyła wszystkie fakty.

      — Żyje i ma się dobrze, ale wciąż przebywa w Skrzydle Szpitalnym. To byłoby niedorzeczne, gdyby teraz ją wypuścili.

      — Przebywa tam, a, uczniowie o tym mówią, chociaż nie powinni nawet wiedzieć, że tam jest — wraz z tymi słowami, jakby straciła znaczną część uwagi, którą wcześniej poświęcał jej brunet.

      — W punkt — powiedział, a atmosfera wokół niego ponownie stała się ciężka. Chwycił w dłoń grzbiet notesu i odruchowo zastukał w niego palcem wskazującym. Chociaż wcześniej nie zauważyła tego, co dokładnie oznacza sygnet, który nosił, jakby był jego rodową pamiątką – mimo iż pochodził z nieznanej mieszanej rodziny – teraz, mrużąc oczy przyjrzała się mu bliżej. Zmarszczyła lekko nos, przez co wyglądała co najmniej idiotycznie, lecz nie skupiła się teraz nad tym, jaką przybierała mimikę twarzy. A zaraz potem skierowała wzrok na dziennik.

      — Od kiedy piszesz pamiętnik?

      — Od dawna — powiedział jedynie głosem, jakby była to najoczywistsza rzecz, o której istnieniu mogłaby się tamtego dnia dowiedzieć. Faktycznie, w ostatnim czasie mogła tego nie zauważyć, gdyż nie miała możliwości, aby przebywać w jego towarzystwie dłużej niż pięć minut, lecz wcześniej, gdy potrafiła spędzać z nim nawet kilka godzin nie była świadkiem tego, żeby chociaż trzymał ten przedmiot w ręce lub ten znajdował się niedaleko niego.

      — Skoro nie chcesz nawet o tym rozmawiać, to może chociażby zaspokoisz moją chęć rozmowy z tobą i powiesz, co zobaczyłeś, gdy wszedłeś do Pokoju Życzeń? W Zwierciadle Ain Eingarp.

      W jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk, aczkolwiek jego wyraz twarzy wciąż pozostawał poważny i nic już nie mogło wskazać na to, że to się zmieni. Adelina miała – choć głupią – nadzieję, że w tym przypadku Tom postanowi być w stosunku do niej szczery. Przecież była to tak mała rzecz, że nie trzeba było trzymać jej w tajemnicy. Dla potwierdzenia jej własnego stwierdzenia, rozejrzała się niezbyt subtelnie po przestronnym, ciemnym pomieszczeniu, sprawdzając czy nikt nie znajduje się na tyle blisko, aby to usłyszeć.

      — Widziałem siebie o kilka lat starszego. Siedziałem na końcu stołu, przy którym zasiadali zaufani mi ludzie. Wiem, że trzymałem władzę w rękach. Było widać to w tym, jak posłusznie wykonywali moje polecenia — odparł, kątem oka rzucając dłuższe spojrzenie pannie Shelwood, która mrużąc ledwie powieki wpatrywała się w niego ze skupieniem.

      — Do tego tak bardzo dążysz? Do trzymania w garści innych?

      — Nie, Adelino, ale muszę przyznać, że spodziewałem się tego, iż nie zrozumiesz mojej wizji. Tej, której tak bardzo nienawidzisz — założył nogę na nogę, a kosmyk jego idealnie pofalowanych włosów opadł na jego twarz, przysłaniając jego oblicze, które nagle stało się delikatne i niewinne. Jakby w jego głowie nie kryły się plany dotyczące zapanowania nad Wielką Brytanią, Europą, a z czasem subtelnego, lecz pełnego tyranii panowania nad całym światem czarodziejów, gdzie nie byłoby miejsca dla mugoli i mugolaków.

      — Nie nienawidzę jej. Po prostu uważam, że nie jest dobra dla ciebie i dla innych. Mógłbyś zrobić coś lepszego niż to, co planujesz. Być kimś, kto stanie się inspiracją dla innych. Osobą, o której staniu się jak ona będą marzyć czarodzieje. Będą pnąć się w górę, aby móc ci dorównać. To będzie miało silniejszy wpływ na innych niż tyrania, zostanie kimś, na którego myśl dzieci i dorośli budzą się w środku nocy z krzykiem i śpią przy zapalonym świetle w obawie, że czaisz się w mroku — przez całą swoją wypowiedź, mrugnęła tylko jeden raz. Chociaż jej oczy nie wyrażały niczego, co mogłoby wskazywać na tlące się w jej emocje, brwi, które drgnęły, prawie układając się w błagalnym gęście, mogły mu podpowiedzieć, co tak naprawdę czuła w tamtej chwili Adelina Rosemary Shelwood.

      — Skończyłaś? — wysyczał niczym wąż, a dziewczyna zdołała zobaczyć, jak jego mięśnie się napinają, a szczęka zaciska. Jednak mimo tego, oparł rękę na oparciu skórzanej kanapy.

      — Tak — odparła posłusznie, kuląc się jeszcze bardziej w sobie. Jednak z tyłu głowy zanotowała sobie jedno. Po wszystkim będzie musiała spotkać się z Albusem Dumbledore'm.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top