CHAPTER TWENTY FIVE.
Po powrocie z gabinetu profesora Dumbledore'a, Adelina weszła do Pokoju Wspólnego Slytherinu i w progu uświadomiła sobie, że lochy stały się głównym miejscem jej pobytu od kilkunastu długich godzin. Nie przeszkadzało jej to zbytnio, gdyż coraz bardziej nieswojo czuła się siedząc na brązowym tapczanie w Wieży Ravenclawu i każda chwila, którą miała okazję spędzać poza nią wzbudzała w niej przyjemne emocje, dokładnie tak, jakby uciekała od koszmaru do upragnionego od wieków azylu. Chociaż ciężko było nazwać azylem pieczarę grzechotników, w której środku właśnie się znajdowała, kierując w stronę przywódcy tego niebezpiecznego gatunku, którym bez wątpienia był nastolatek siedzący głębokim, skórzanym fotelu. Przed oczami minęła jej roztargniona twarz Hannah, która wydawała się nie być zadowolona z powodu jej wizyty. Jednak Adelina postanowiła na chwilę to zignorować. Ma jeszcze mnóstwo czasu na zapytanie, co przyjaciółce leży na duszy, a teraz powinna skupić się na jej priorytetach.
Tom, kiedy tylko zobaczył sylwetkę Krukonki, rzucił coś w stronę Mulcibera, który podniósł się i ruszył w stronę drugiego końca pomieszczenia, po drodze posyłając jej długie spojrzenie. Blondynka postanowiła odprowadzić go wzorkiem, aby przekonać się, że pod ścianą czekał na niego Lestrange. Zaraz potem usiadła na sofie, podciągając nogi, jakby mogła czuć się tu całkowicie swobodnie, co teoretycznie było prawdą, lecz w rzeczywistości jedynie złudzeniem. Za każdym razem, kiedy pojawiała się w Pokoju Wspólnym Slytherinu była ekstremalnie narażona na niebezpieczeństwo.
— Gdzie byłaś? — zapytał, nie zawracając sobie głowy przynajmniej jednym słowem powitania.
— U Dumbledore'a — odparła zgodnie z prawdą, zaczynając wyłamywać swoje palce, lecz zaraz przestała, gdy zobaczyła ostre spojrzenie czarnowłosego. — Pytał o ciebie.
— O co dokładnie?
— Czy jest jakiś powód twojego niecodziennego zachowania.
Uparcie wbiła w niego swoje tęczówki, analizując każdy element jego mimiki, jakby spotkała go po raz pierwszy i starała się poznać wszystkie jego sekrety. Prawda była jednak taka, że jak znała go od początków swojego pobytu w sierocińcu to wiedziała o nim jeszcze mniej, aniżeli dowiedziała się w ciągu pierwszych lat ich znajomości. Mimo iż zauważenie tego wymagało diabelskiego skupienia, zdołała wyłapać drgnięcie jego szczęki, jakby chciał zacisnąć zęby w wściekłości. Adelina bardzo dobrze znała ten gest – sama jako niewinna dziecina dość często go wywoływała.
— Co mu powiedziałaś? — przejechał palcem, na którym błyszczał jego sygnet po lekko pożółkłej stronie dziennika.
— Że nie znam powodu twojego niepokojącego zachowania, lecz jestem pewna, że jeśli zmagasz się w tej chwili z jakimś problemem to sam doskonale go rozwiążesz — w jednej chwili zamknęła swój umysł tak, aby Tom nie mógł usłyszeć żadnych myśli, które się przez niego przewinęły. Wystarczyło kilka sekund, a bariera rozpadła się w pył, lecz nie musiała istnieć dłużej, gdyż Riddle nawet nie próbował się przez nią przedostać.
— Chcesz powiedzieć coś jeszcze — nawet nie próbował zapytać. Potrafił rozpoznać wyraz twarzy, który zaczęła reprezentować Adelina.
— Tak.
— Mów.
— Przy wszystkich? — uniosła jedną brew, podnosząc wyżej swój podbródek, jakby ta sytuacja była poniżej jej godności. Tym razem nie wyłamała się pod jego spojrzeniem, jak zawsze zresztą jej się to zdarzało.
Obserwowała uważnie wszystkie ruchy chłopaka. Jak przeciera odruchowo palcem powierzchnię sygnetu. Jak niemalże z wrodzoną arystokratyczną gracją wstaje ze swojego miejsca i bez słowa idzie do drzwi frontowych Pokoju Wspólnego. Z początku zwlekała, nie spuszczając z ani na chwilę wzroku z jego pleców, aż poczuła szturchnięcie. Gdy odwróciła się w stronę osoby, która ją dotknęła, natrafiła na Hannah wydającą się być bardziej wytrąconą z równowagi niż wcześniej. Jednak nie mogła z nią porozmawiać. Nie teraz i nie w najbliższym czasie, jeśli chce osiągnąć to, nad czym pracowała przez tyle czasu samotności. Szybkim krokiem dogoniła Ślizgona, lecz nie zatrzymała się wtedy, kiedy on to zrobił kilkadziesiąt metrów od wejścia do lochów, a zamiast tego zaczęła wspinać się po schodach, które zaraz po tym jak weszła na pierwszy stopień, zmieniły swoje położenie.
Cieszyła się, że wtopiła się w tłum i nikt nawet jej nie zauważył, kiedy przepychała się przez stertę uczniów, depcząc niektórych po stopach lub wbijając łokcie w żebra. Większość nawet nie zwróciła na to uwagi, popędzana do przodu przed czas, który nie czekał na nikogo.
Wypadła niczym huragan na pierwsze piętro i na końcu korytarza jedynie odwróciła się, aby sprawdzić czy Tom za nią podąża. Przez chwilę wydawało jej się, że ją zignorował, jednak zaraz odnalazła jego profil w tłumie studentów. Gdy ją zauważył, skręciła gwałtownie, sprawiając, że drzwi, które otworzyła z hukiem uderzyły o ścianę. Gdyby na piętrze nie było takiego szumu to z pewnością ktoś by zwrócił na to uwagę.
Musiała poczekać dłużej niż się spodziewała. Czyżby wiedząc, co właśnie będzie miało miejsce, postanowił wycofać się w cień i stamtąd ją obserwować, jak pogrąża się w gorzkim smaku porażki? Nie zaprzeczalnie byłoby to bardzo w jego stylu.
Stanął w progu i nie zważając na to, że znalazł się w damskiej łazience, zamknął za sobą bestialsko potraktowane przez Adelinę drzwi.
— O co chodzi? — zapytał ze stoickim spokojem, splatając swoje dłonie za plecami, przez co wydawał się jeszcze bardziej górować nad jej osobą. Ale ona zrobiła to samo, unosząc podbródek wyżej, jakby to, co miała zaraz powiedzieć nie umywało się jej do pięt. W rzeczywistości, gdyby jej zachowanie odzwierciedlało emocje to trzęsłaby się tak bardzo, jakby temperatura w pomieszczeniu wynosiła bardzo nisko na minusie.
— Podaj mi dłoń — rozkazała, lecz nagle chłodna pewność siebie z niej uleciała. — Proszę — dodała, mrugając szybko.
Uważała, że Tom Riddle postąpiłby wyjątkowo nierozsądnie, gdyby tego nie zrobił. Nie zawiodła się na tym stwierdzeniu, gdyż wyciągnął w jej stronę jej dłoń. Adelina spojrzała jeszcze przez chwilę na niego, jakby próbowała cokolwiek odczytać z jego nieruchomej twarzy. Chwyciła jego rękę i odwróciła ją wierzchem w swoją stronę. Sygnet błysnął w świetle. Jednym ościężałym ruchem przyciągnęła chłopaka do siebie i podsunęła dłoń pod upatrzony przed siebie kran.
Czarnowłosy obserwował uważnie jej poczynania, a ich spojrzenie spotkało się, gdy dziewczyna spojrzała na niego w sposób, który pokazywał, że oczekiwała ślepego wyjaśnienia.
— Jak ją otwierasz? — zapytała, nie puszczając jego ręki ani na chwilę. Można się nawet pokusić o stwierdzenie, że coraz mocniej zaciskała swoje palce na jego.
Znała już część prawdy i Tom był tego jak najbardziej świadomy. Tylko głupiec nie zauważyłby jej za częstych spojrzeń w kierunku godła Slytherinu znajdującego się na jego dłoni. Tylko osobą głucha nie byłaby w stanie w porę usłyszeć myśli blondynki zanim ta zdołała zamknąć swój umysł lub zmienić całkowicie ich temat tak, by nikt obdarzony dobrym słuchem nie mógł odszyfrować tajemnicy, która stała się w nich rozwiązać.
〃〞
Zamknęła mocno powieki, czując jak pod nimi zbierają się łzy. Zacisnęła dłonie w pieści, wbijając przydługie paznokcie w ich wnętrze, boleśnie tworząc na nich mocne odciski, lecz nie wymagające opatrzenia nawet niewielkie ranki. Jej serce stanęło na moment i w tym momencie poczuła, jakby dosłownie w tej krótkiej chwili jednocześnie straciła i odzyskała świadomość. Zaraz potem zaczęło ono bić jak oszalałe, jakby miało wydostać się z jej klatki piersiowej. Nazwanie ją zdenerwowaną byłoby idealnym określeniem.
— Otwórz oczy. Nie zrobi niczego, czego ja mu nie rozkażę — usłyszała głos za sobą i poczuła oddech na swoim karku. Wypuściła głośno powietrze.
Nie chciała, aby to się stało. Pragnęła jedynie dowieść, że nie ukryje przed nią wszystkiego, a nie pchać się wprost do pieczary bazyliszka. Gdyby nie Hannah i małej Cheryl to z pewnością w ogóle nie widziałaby czym jest morderca grasujący po Hogwarcie.
Jednak w pewnym momencie zacisnęła szczękę i rozchyliła powoli swoje powieki. Włosy zjeżyły się na jej karku, gdy spojrzeniem natrafiła na bestię, której samo istnienie sprawiało, że gdzieś w podświadomości na każdą myśl o niej miało się mroczki przed oczami. Bazyliszek mógłby ją zabić w tej chwili, wystarczyłoby jedno słowo Riddle'a w języku węży. Tym razem nie popadłaby w melancholię spertyfikowania, a odeszłaby na zawsze. Nie zaznałaby smaku gorzkiej porażki, lecz jednocześnie nie dowiedziałaby się, jakie uczucie towarzyszy zwycięstwu. Już nawet nie w aspekcie dziedzica Slytherina, a fakcie samym w sobie.
— To jest...
— Przerażające — dokończył za nią. Adelina odwróciła głowę w bok i spojrzała na niego kątem oka. Przez chwilę miała wrażenie, że jego postawa prócz chłodu miała sobie coś z dobrze maskowanej dumy.
— I ochydne — dodała krótko znów spoglądając na bazyliszka. Włosy na jej ciele się zjeżyły. Odruchowo cofnęła się do tyłu, lecz nie natrafiła na Toma, a na pustkę, w którą wydała się zapaść. — Skąd wiedziałeś?
— To proste — tym razem stanął idealnie obok niej, jednak nie zaszczycił jej wzrokiem, który trzymał na bestii. Dostrzegła ruch mięśnia jego szczęki, jakby właśnie zacisnął zęby. Jednocześnie mrużąc oczy wydawał się zastanawiać, zapaść w czarnej otchłani myśli znanych tylko i wyłącznie jemu. Byłaby niesamowicie usatysfakcjonowana – oraz poniekąd zaszczycona – gdyby tylko umiała je odczytać, co graniczyło z niemożliwością. Jednak według niektórych nie ma rzeczy niemożliwych, a są jedynie nieprawdopodobne. — Jak wiesz, od kilku lat próbowałem się dowiedzieć, skąd pochodzę. Książka, którą bezczelnie Hannah odebrała Mulciberowi podczas ich spotkania była spisem czystokrwistych rodzin. Już wiedziałem, że mój ojciec był słabym mugolem — niemalże wypluł to słowo z jadem. — Znalazłem nazwisko swojej matki. Zgadnij, kto okazał się być moim dalekim krewnym.
Zamilkł, a Adelina nie miała na razie zamiaru się odezwać. Chociaż chciała coś dorzucić, postanowiła dać mu chwilę na ochłonięcie. Czerń zamigotała jej przed oczami, gdy bazyliszek zachwiał się niebezpiecznie, a w gardle poczuła gulę.
— A co z Tomem Riddle'm? — zapytała, stawiając krok w tył.
— Wiesz jak działa szafka zniknięć?
— Wkładasz coś do niej, wymawiasz zaklęcie i przedmiot ze środka znika — odpowiedziała bardzo powierzchownie, nawet nie wiedząc czy dobrze to rozumiała. Nigdy w życiu nie miała z nią styczności.
— Z Tomem Riddle'm będzie tak samo. Tylko bez zaklęcia. I z nowym człowiekiem po otworzeniu jej.
Takiej odpowiedzi się spodziewała, jednak oczekiwała znacznie innej. Tom odwrócił się na pięcie i zaczął odchodzić, chociaż ją sparaliżowało. Gdy zwierzę się poruszyło ponownie, wzdrygnęła się i jak najszybciej do niego dołączyła. Przeszła przez przejście, nie oglądając się za siebie i dopiero po tym, jak znalazła się bezpiecznie za włazem, spojrzała w stronę chłopaka, który zatrzymał się w stronę bazyliszka. Jej zmysły już nie zdołały dosłyszeć mrożącego krew w żyłach syku. Kontury tła się rozmazały, a w samym centrum pojawił się on.
przyznam się, że z dumą wstawiam ten rozdział. w tej notce chcę tylko poinformować, że bardzo szybko zbliżamy się do końca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top