Psychiczny rollercoaster
— Spakowałam swoje rzeczy, upchałam je wszystkie w walizkę i wyszłam, a on ani drgnął. Ja widziałam jego wzrok. Ja widziałam, że on chciał mnie zatrzymać, wziąć tą walizkę i zanieść ją z powrotem na górę, ale tego nie zrobił. Dlaczego? Dlaczego się ukrył i pozwolił mi wyjść? — Zapytałam.
— Nie… Nie wiem. — Odparł ojciec, ciężko wzdychając.
Miałam wrażenie, że był załamany decyzją Presto bardziej niż i on, i ja razem wzięci. Gdy tylko powiedziałam mu o naszym rozstaniu, momentalnie zaniemówił. Przez chwilę dyszał do słuchawki, próbując nabrać oddechu, by nie zemdleć. Ciężko było mu zrozumieć tę decyzję, a jeszcze trudniej się z nią pogodzić. Przyzwyczaił się do niego i kochał go jak syna, a ten postanowił po prostu nas skreślić. To niebywały cios i nie zdawałam sobie sprawy, jak wielki ból, kiedy jakaś część nas zwyczajnie zniknęła. Amba fatima, chciałoby się powiedzieć, i powiedziałabym, gdybym nie zalała się łzami jak dziecko. Mój szloch wybrzmiewał echem w słuchawce i dudnił mi w głowie. Nie dość, że wyłam, to jeszcze sama musiałam tego wycia słuchać:
— No, już… Nie płacz. Proszę, nie wyj. — Powiedział cicho. — Jeszcze sobie życie ułożysz, zobaczysz. Artur to nie wszystko. Świat pełen jest chłopaków dla ciebie.
— Kiedy dla mnie wszystkimi chłopakami świata jest Artur…
Bo człowiek może być dla drugiego człowieka całym światem, a nawet czymś więcej, czymś bez czego cenne życie przestaje mieć znaczenie. I nawet, kiedy ludzie atakowali mnie za związanie się z bogatym mężczyzną, nie byle jakim, bo takim, jakim był Artur, ja milczałam. Wartość partnera zawsze określa się po tym, jaki jest, a nie po tym co ma, bo życie w bogactwie przestaje mieć znaczenie, gdy to Ty stajesz się jego bezwartościowym elementem. Byliśmy zgodni i byliśmy ze sobą z miłości. Nie zwracaliśmy uwagi na swoje dobra materialne nawet mimo tego, że ludzie spoglądali na to inaczej. Staraliśmy się zmieniać, zamiast uparcie przeć na swoje. Godność w takim układzie nie miała znaczenia. W miłości nie liczy się to, kto ma rację. W miłości najważniejsze jest to, by racja była wspólna. Sądziłam, że taka będzie, ale chyba się myliłam, bo jak się okazało, nie tylko cele mieliśmy rozbieżne.
W międzyczasie starałam układać sobie swoje życie na nowo. Zignorowałam to, co mówiła do mnie mama, gdy powróciła i próbowała się pogodzić. Nie miałam ochoty na wysłuchiwanie, jak bardzo głupia byłam, bo wiedziałam o tym, zanim zdołała wypuścić z siebie choć słowo. Znów zatraciłam się w pracy, bo tylko ona pozwalała mi na chwilę zapomnieć o tym, co było i uspokoić mój lęk przed tym, co dopiero nadejdzie. To było wyjątkowo trudne, ale wiedziałam, że trzeba przejść przez najgorsze, kiedy życie tego wymaga.
I tak minął rok. Niesamowicie trudny rok, bo dla kogoś, kto ledwo żyje żaden dzień nie byłby łatwy. Mnie słanianie się na nogach wychodziło wyjątkowo dobrze i miałam wrażenie, że byłam do tego stworzona. Może i nie było z tego żadnego sensownego pożytku, ale przynajmniej miałam z tego pieniądze, które poniekąd wynagradzały mi pustkę, z którą zostałam pozostawiona na pastwę losu. Praca stała się moim domem, a dom moją pracą. Nieogarnięty bałagan z poprzedniego tygodnia stawał się nie lada wyzwaniem, kiedy trzeba go było posprzątać całkowicie za darmo. Góry ubrań piętrzyły się na obrotowym krześle w pokoju, a sterta zaschniętych naczyń nadal czekała, aż ktoś łaskawie zaleje je ciepłą wodą. Wewnętrznie nie miałam ochoty nawet do nich podchodzić, a to trochę mnie poruszyło. Już na tamten moment zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że działo się ze mną coś niedobrego, zupełnie niezwiązanego z brakiem czasu. Psychicznie byłam niegotowa na przebywanie z samą sobą, a to nigdy nie wróżyło niczego dobrego. Minęło sporo czasu nim zdecydowałam się na wizytę u psychiatry, do którego wcale nie chciałam iść. Broniłam się rękami i nogami, byleby nie musieć o niczym opowiadać, ale ostatecznie i tak poszłam, absolutnie nikomu o tym nie mówiąc:
— Nie jest ze mną jeszcze tak źle. Piję, jem, pracuję, ale tęsknię i ciężko mi funkcjonować bez pracy. Praca zabiera mi czas na myślenie o tym, o czym normalnie myślałabym w domu. — pokiwałam głową, patrząc na posiwiałą kobietę. Miałam nadzieję, że pomoże mi jakoś z tego wyjść, a wyglądała zupełnie tak, jakby wiedziała jak to zrobić.
— Proszę Pani, ale Pani przechodzi załamanie nerwowe.
Siedząc na baczność, wzdrygnęłam nieco:
— Załamanie? Nerwowe? Przecież ja normalnie funkcjonuję…
— Nie wiem, czy można to nazwać normalnym funkcjonowaniem, ale na załamanie wskazują objawy, które mi Pani opisała. — Chwyciła czarny, skórzany notes i zajrzała do niego, przewracając kartki. Jedna za drugą:
— Ja proponuję częstsze spotkania i lekkie farmaceutyki, które pomogą Pani trochę się uspokoić i przede wszystkim zasnąć. — rzuciła wzrokiem w kalendarz. — Proszę przyjść za trzy tygodnie. Akurat wypadnie pierwszy maj. Opracujemy sobie kilka metod walki z kryzysem i bezsennością.
Gdy ona notowała moje nazwisko, bacznie skupiając wzrok na kartce, ja swojego nie mogłam oderwać od biurka. Pomyślałam wtedy: «Przecież ja przez cały czas żyłam świadomością, że jestem niezniszczalna psychicznie». Znosiłam tak wiele, że niemalże zrobiłam z siebie megatrona. Wszystkie problemy zarzucałam sobie na barki albo zrzucałam je z nich całkowicie, cały czas idąc przed siebie i nigdy nie sądziłam, że nagle cała moja głowa po prostu odmówi posłuszeństwa. Nie bardzo chciałam przyjąć to do świadomości, a to chyba dlatego, że nie sądziłam, by rozstanie z Presto mogło mną tak potrząsnąć. Nie czułam już przecież żalu, chociaż tęsknota nadal we mnie tkwiła. Czy sama tęsknota mogła być powodem do doprowadzenia swojego zdrowia do kresu? A może to jednak ogrom roboty wpływał na mnie tak intensywnie, że nie byłam w stanie zauważyć zmian, które we mnie zachodziły?
No tak, zawsze najłatwiej jest zrzucić wszystko na to, na co akurat najbardziej nam pasuje. Mi wtedy nie odpowiadało obwinianie Presto o to, co się ze mną działo, choć to przecież on był powodem, przez który wylądowałam na obrotowym fotelu w gabinecie psychiatry. Nie miałam pojęcia, co się z nim działo, bo kontakt urwał, gdy ostatni raz wychodziłam z jego domu, dlatego tak dużo o nim myślałam, i z każdą kolejną myślą załamywałam coraz bardziej.
Wyszłam stamtąd zawiedziona. Zawiedziona samą sobą i tą nieszczęsną diagnozą, która powaliła mnie na kolana. Dwa kolejne dni spędziłam w niesamowitym amoku, który nie pozwalał mi skupić się na obowiązkach, których musiałam się podjąć ze względu na pracę. Ojciec też nie pomagał, bo gdy tylko dowiedział się o mojej wizycie, wparował mi do domu, błagając żebym się przypadkiem nie rzuciła pod pociąg:
— Z naszej dwójki, tylko ty wydajesz się chory psychicznie. — Odparłam, spoglądając na jego poważną minę.
Nie miałam w planach pod nic się rzucać, a więc od razu go uspokoiłam. Nie chciałam żeby się denerwował albo martwił, gdy ostatnimi czasy i tak miał już wystarczająco dużo problemów, o których nie chciał mi powiedzieć. Ciągle chodził zamyślony i nie potrafił się na niczym skupić, a gdy o to pytałam, odpowiadał że to tylko natłok obowiązków, który go przytłacza. Słabo mi się robiło na jego tłumaczenia, zwłaszcza że nie potrafił kłamać:
— Przecież mówię, że nic się nie dzieje. Mam dużo zamówień, nie wiem jak się wyrobić.
— Nie kłam. Widać, że kłamiesz.
Potem zanimówił, a to wyrażało więcej niż tysiąc słów. Jasnym stało się, że miał jakiś problem, o którym nie mówił. Zwykle wszystko sobie mówiliśmy i zawiodłam się, kiedy dotarło do mnie, że niekoniecznie o wszystkim ważnym chciał mnie informować:
— Rozwodzę się z matką. Poznałem kogoś.
Mogłabym opisać moją reakcję milionem słów, ale wtedy nie mogłam znaleźć odpowiedniego lub przynajmniej takiego, które mogłoby opisać to, co mi się działo. Na moment zabrakło mi tchu, jakby nagle odciął mi dostęp do tlenu. Pewnie też zbladłam, bo czułam zimno, które mrowiło mnie w policzkach:
— Żartujesz?
— A wyglądam, jakbym żartował?
— Nie, nawet odrobinę.
Ojciec westchnął głośno, zakrywając dłońmi całą twarz. Chyba było mu ciężko opowiadać mi o tym, o czym mówić nie chciał. Temat rozwodu wydawał się dla niego zbyt trudny, a więc starał się go unikać. Ja jednak nie mogłam odpuścić, i choć nie byłam z tego zadowolona, wolałam go wesprzeć zamiast karać tak, jak zrobiła to moja matka, gdy związałam się z mężczyzną, którego nie lubiła:
— Nie wiedziałem, jak mam ci o tym powiedzieć. Robiłem chyba trzy podejścia.
— Ale czego się bałeś? Tego, że zacznę prawić ci morały czy usilnie spróbuję spiknąć z mamą?
— Nie wiem. Chyba tego pierwszego.
Starałam się jakkolwiek pomóc. Powiedziałam mu, że to jego życie i ja nie chcę w nim mącić, a każdą decyzję jaką podejmie zaakceptuję. Tak było chyba najbardziej rozsądnie. Na pewno mniej szkodliwie, niż gdybym zdecydowała faktycznie mówić mu, że jako moi rodzice nie mają prawa się rozstawać, bo po prostu tego nie chcę. Zresztą, co ja miałam do gadania? Byłam już osobnym, ważnym – ale nadal osobnym elementem jego życia. Miałam swoje, równie niepoukładane, które musiałam doprowadzić do porządku. W tym miał pomóc mi list, który przyniosła sąsiadka. Wparowała chwilę po wyjściu ojca i wsunęła mi kartkę pod drzwiami, gdy akurat wychodziłam:
— Listonosz przez pomyłkę wsadził go do mojej skrzynki więc przyniosłam.
Gdy postarzała dłoń podała mi całkowicie białą kopertę z moim imieniem i nazwiskiem, trochę się przestraszyłam. Nie wiedziałam, czego spodziewać się po wnętrzu, dlatego delikatnie zabrałam ją z dłoni posiwiałej sąsiadki i spojrzałam na nią wzrokiem iście przerażonym, jakbym wewnątrz miała znaleźć palec:
— Dziękuję. — Zająkałam się, spoglądając na jej wzrok wodzący za świstkiem.
Poruszałam więc kopertą na boki, by sprawdzić czy faktycznie będzie za nią wodzić i nie myliłam się ani trochę. Ciekawska, patrzyła na kopertę tak, jakbym trzymała w dłoni sztabkę złota, w którą koniecznie chciała wbić swoją protezę. Kobiecina ledwo trzymała się na nogach, ale na zaglądanie przez drzwi zawsze miała siłę, dlatego wcale nie zdziwiło mnie to, że czekała aż otworzę, by mogła choć zerknąć, co można znaleźć w środku. Jej posiwiała głowa nie drgnęła, nawet gdy cofałam się z powrotem do mieszkania, a gdy zniknęłam za drzwiami i zerknęłam w wizjer, ona obróciła się na pięcie i pokiwała głową na znak zawodu, jaki jej sprawiłam ucieczką ze swoim prezentem. Tym razem musiała obejść się smakiem. Wystarczająco dużo podsłuchała, przykładając ucho do drzwi, by jeszcze czytać moją prywatną korespondencję:
— Stara torba… — Wyszeptałam, odchodząc od drzwi.
Po kilku latach regularnego dziadowania, miałam jej konkretnie dość, a więc nie szczędziłam miłych słów. Bardzo jej nie lubiłam, choć względnie nie robiła nic złego, bo o ile szczekanie na spacerowiczów z psami było problemem, tak moim jedynie to, kiedy przyklęknęła na wycieraczce i sapała przez drzwi, podsłuchując, o czym rozmawiałam z ojcem. Raz ją przyłapaliśmy, gdy otworzyliśmy drzwi tuż przed jej oczyma spoczywającymi na wysokości pasa. Była niesamowicie zdziwiona, ale zdołała unieść granatową podomkę i poczłapać do swojego mieszkania, zamykając drzwi na cztery spusty. Nie miałam do niej siły. Wolałam nawet o niej nie wspominać.
Nim weszłam do salonu, otworzyłam dobrze sklejoną kopertę, w której znajdowała się kartka z zeszytu. Sądziłam, że była tylko jedna, ale było ich aż trzy, co sugerowało dość długi monolog wygłaszany na piśmie.
Nie wyglądało mi to na oficjalne pismo z urzędu ani nawet na zwykły, rodzinny list, dlatego z pewnym niepokojem spoglądałam na wystający papier. Ani nie pachniał znajomo, ani nawet nie mogłam się domyślić, kto go wysłał, gdy przecież istniały telefony, dzięki którym mogliśmy się komunikować. Wyjęłam więc list i bardzo szybko go rozłożyłam, a potem padłam na podłogę, tak jak stałam. Zsunęłam się plecami po ścianie, niemal nie odrywając wzroku od «Cześć», nabazgranego pomiędzy kratkami. Mogłam spodziewać się wszystkiego, tylko nie listu od Presto.
________
Presto powrócił z listem, choć tak naprawdę nawet nie odszedł. Jak myślicie? Co w nim napisał, że reakcja Sary była aż tak straszna?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top