Drogi Marcinie, tak wiele chciałabym ci powiedzieć...

Założyłam nogi na drewniany stolik przykryty kwiecistą ceratą i rozkoszowałam się smakiem rodzynek, które udało mi się niepostrzeżenie podjadać Magdzie. Ona je lubiła, a ja dopiero zaczynałam wczuwać się w ich smak. Codziennie pałaszowała paczkę na sucho, a z drugiej zaś dosypywała po trochu do różnych posiłków, które przynosiła ze sobą w plastikowych pojemnikach. Miłośnicy sernika mogliby złapać się za głowę, patrząc jak dodawała je do serka waniliowego wymieszanego z pokruszonymi biszkoptami. Ten ruch oporu wobec “antyrodzynkowców” mógłby wywołać niemałe zamieszanie w przestrzeni publicznej. Zwłaszcza, że nieraz żartowała, mówiąc: «Gdy wiem, że ktoś ich nie lubi, to specjalnie dosypuję sobie więcej». Kiedyś odebrałabym to, jako swoistą profanację gastronomiczną, bo kto normalny lubi rodzynki w serniku? Jednak po skosztowaniu kilku tych dziwnych mieszanek stwierdziłam jednak, że warto dać im szansę. Słodycz tych przesuszonych skwarek dodawała daniom swoistej oryginalności, co przekładało się na doznania smakowe. Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby ktoś zjadał ser żółty z rodzynkami. Nigdy też nie podejrzewałam, że to mogłoby smakować tak dobrze. 

Ten dzień był przytłaczający, choć mnie udzielił się bardzo pozytywnie. Od rana z nieba spadał wymodlony deszcz, który w końcu orzeźwił palące powietrze. Susza wydawała się na dobre odpłynąć, a jej miejsce zastąpiła ulewa, która mogłaby nie mieć końca. Złowrogie pomruki dochodzące z nieba zwiastowały nadchodzącą burzę. Grzmiało ze wschodu, z zachodu, północy i południa, a wiatr rozwlekał wysuszone liście kwiatów po opustoszałych ulicach Pragi wprost w kałuże ostałe w dziurawych drogach. Ja bardzo lubiłam tę ponurą aurę. Czułam wtedy wewnętrzny spokój i ciszę, która zagłuszana przez pojedyncze grzmoty, pozwalała mi skupić się na swoich myślach. Tych było zbyt wiele, by nie móc ich analizować, a ja robiłam to codziennie. Ciężko było być typem myśliciela, człowieka, który ciągle o czymś rozmyślał: 

— Muszę wam coś powiedzieć i chyba cieszę się, że wam to powiem. — Oznajmiła szczupła brunetka, przechodząc zza lady do pomieszczenia, w którym siedziałyśmy.

Odwróciłam wzrok od okna i spojrzałam w stronę wejścia, przez które właśnie przechodziła. Aśka widocznie pawała entuzjazmem. Jej głos wydawał się radośniejszy niż zwykle, a cała kanciapa wybrzmiała echem jej podniecenia, które rozpłynęło się po ścianach: 

— Dawaj... — odparła Monika, skupiając się na liczeniu pieniędzy z kasetki. Rozsiadła się wygodnie na białej, drewnianej ławce tuż obok okna, w które spoglądałam i z językiem na wierzchu przekładała banknot po banknocie.

— Poznałam kogoś.

— Kogoś? To znaczy kogo? — Zdjęłam nogi ze stolika i chwyciłam kolejnego rodzynka z paczki Magdy. 

 Byłam niezwykle ciekawa szczegółów, które chciała nam przekazać. Ta ciekawość wyraźnie udzieliła się też dziewczynom. Nawet Monika odłożyła plik pieniędzy na stolik i usiadła obok Magdy, która w tamtym momencie wydawała się nie być zdolną do przełnięcia czegokolwiek innego niż tych informacji: 

— Mężczyznę. Poznałam faceta. — Powiedziała, po czym po chwili dodała: — Zakochałam się, tak sądzę. 

— Och! — Wydałam z siebie okrzyk radości. — To świetnie!

— Jest przystojny? — Spytała Magda. 

— Bardzo. Jest… — pomyślała przez chwilę. — Dziesięć na dziesięć.  

— A gdzie można takich spotkać? — zapytała Magda. — Powiedz. Pójdziemy tam we trzy. 

— Na przystanku autobusowym, na Ochocie. 

Zgarnął mnie na stopa, jak spóźniał się mój autobus. Pogadaliśmy i umówiliśmy się. — Odparła podniecona, niemal jednym tchem.

— No dobra, ale kto to jest? Znamy go? 

Monika wydawała się zbyt wsiąkać w szczegóły. Jej dłonie chodziły po całym stoliku, zaczynając od stukania palcami o blat, po wycieranie dłonią czystej ceraty. W zasadzie nie zdziwiła mnie jej reakcja na tę informację. Dziewczyny przyjaźniły się od wielu lat i biorąc pod uwagę nieciekawą przeszłość Aśki, mogła się tym faktem nieco denerwować: 

— Nie, raczej go nie znacie. Artur jest od nas dużo starszy. Skończył trzydzieści sześć lat i ma swoją dużą firmę. Gość jest z Wilanowa. Na pewno nie wozi się po tych terenach.

— Przepraszam, nie chcę psuć humoru, absolutnie, ale masz jakieś potwierdzenie tego, że to biznesmen i to jeszcze z Wilanowa? — Monika uniosła jedną brew do góry, nie wierząc w informacje, które podała nam Aśka.

W zasadzie jej pytanie było niewsmak, niemniej ona jako jedyna z naszego towarzystwa patrzyła na świat realistycznie i zdawała sobie sprawę z tego, że wokół kręciło się wielu “przystojnych biznesmenów„ chcących wykorzystać dziewczynę w każdy możliwy sposób, by potem zostawić ją na lodzie. Takie historie nie były pojedynczymi incydentami. Szczególnie w tak dużym mieście. Swego czasu słyszało się dużo tak przykrych historii o nieszczęśliwej miłości. Jakkolwiek by to interpretować, chodziło głównie o praktykę wykorzystywania dziewcząt, które następnie po prostu porzucano. Ogrom cierpienia z tym związany był niedoopisania i Monika chciała się upewnić, że Aśka tego nie zazna:

— Monika, nie każdy, kto podaje się za biznesmena, musi być od razu oszustem. Jeszcze się zrazi dziewczyna…

— A sprawdzałaś chociaż w internecie tę jego firmę? 

Aśka uśmiechnęła się i nie czekając ani chwili, wstukała coś paznokciami w ekran telefonu, po czym podała go Monice. Po mimice można było wywnioskować, że była wdzięczna za troskę, którą otulała ją przyjaciółka. Sądziłam, że nie będzie zadowolona z ataku na swoją relację i przypuszczenia z nią związane, ale ona nie myślała się obrażać. Każdy jej ruch był spokojny i opanowany, zupełnie tak, jakby wiedziała, że to nastąpi i skrzętnie się do tego przygotowywała. 

 Dziewczyny wpatrywały się w telefon przez dłuższą chwilę. Monika przesuwała palcem po ekranie, a Aśka instruowała ją, co i gdzie ma szukać. Ja i Magda z kolei nie zaglądałyśmy im przez ramiona. Obie cierpliwie czekałyśmy na jakieś informacje. Życie prywatne Aśki zostawiałyśmy w jej rękach, a głównym interesantem w dalszym ciągu pozostawała Monika. Ta 

wpisała w wyszukiwarce nazwisko człowieka, którego poznała Aśka i faktycznie, jego firma naprawdę istniała. Z początku naprawdę nie dawałyśmy temu wiary. Być może dałyśmy się zwieść Monice, a może same byłyśmy odrobinę przewrażliwione. Koniec końców i tak okazało się, że facet mówił prawdę i wcale nie był oszustem matrymonialnym, za którego uważała go Monika, a i my poniekąd:

— Okej, a więc cofam swoje słowa. — Odpuściła, unosząc obie ręce na znak pokoju. — Faktycznie istnieje. 

— Raczej wyczułabym, gdyby coś było nie tak. Mam cholerne szczęście, że w ogóle zwrócił na mnie uwagę.

Aśka była bardzo urodziwą kobietą. Nie rozumiałam jej braku wiary w siebie. Była szczupła, miała ładną buzię, super biust i fajne nogi, a długie czarne włosy i pełne usta dodawały swoistego uroku, którego mogłyśmy jej jedynie pozazdrościć, nic więc dziwnego, że trafiła na mężczyznę, o którym marzyła. Zdziwiłabym się natomiast, gdyby przyprowadziła gościa z charakterem patologicznego alkoholika czy kokainiarza tak, jak zrobiła to kiedyś. Wdeptywanie w to samo gówno byłoby strzałem w potylicę i dobrze o tym wiedziała. Była jednak bardzo niepewna. Czułam, że potrzebowała wsparcia, choć nie byłam w stu procentach pewna czy mogłam go jej udzielić, gdy i ja go nie potrzebowałam. Kiedy patrzyłam, jak dziewczyny się zakochiwały i odkochiwaly, odnosiłam wrażenie, że stałam samotnie pośród tych wszystkich zakochanych ludzi. Szczęście mi nie dopisywało, a jakiekolwiek relacje omijały mnie na kilometr. Jakby nad moją głową wisiało jakieś fatum. Pechowe zagrywki miłosne zakończyły się sześć lat wcześniej, gdy porzuciłam ukochanego ze względu na odległość jaka nas dzieliła. Powrót karmy za te rozstanie był jednak boleśniejszy. Przez cały czas czułam jej oddech za swoimi plecami: 

— Wydaje się legitny, a masz jakieś jego zdjęcia? — zapytałam nieco zaciekawiona.

— Ma Facebooka. — uśmiechnęła się, po czym wyrwała telefon Magdzie. Raz, dwa kliknęła w ekran i pokazała nam człowieka w pełnej okazałości. Była nim widocznie podniecona, tak jak i reszta dziewczyn, ale od momentu, kiedy ujrzałam jego zdjęcia, poczułam swoisty niepokój.

 Artur był przystojny, nie mogłam mu tego odmówić, ale miał w sobie coś, co bardzo mnie do niego zraziło. I choć zwykle nie oceniałam po wyglądzie, to wtedy nie mogłam tego nie zrobić. Skojarzył mi się z więziennym pakerem, który dorabiał sobie na ciemnych biznesach. Łysa głowa, duże, ciemne oczy i ogromny, dobrze zbudowany tors pełen tatuaży, nawet na twarzy, nie wzbudzał we mnie zaufania. Bałabym się zostać z nim sam na sam, a już na pewno nie w jakiejś ciemnej uliczce na uboczu miasta. Moje odczucia wydały się jednak nieważne. Dziewczynom najwyraźniej od razu wpadł w oko. Nie mogły przestać o nim mówić i niemal do końca zmiany dziamgały tylko o tym, jak się wozi albo jak męski jest. Próbowałem trochę ostudzić ich zapał, a więc trochę je uspokoiłam, gdy ciśnienie wybijało ponad skalę. Nie wiedziałam jeszcze, że ja już go wcześniej spotkałam.

  Dochodziła siódma, a czas pracy dobiegł końca. Po całym dniu słuchania o mężczyznach zdecydowałam ruszyć do domu pieszo. Musiałam przemyśleć kilka kwestii, które nadal męczyły mi głowę. W taksówce ciężko było myśleć, bo myśli zagłuszane radiową rozgłośnią zamkniętą w puszce to nie to samo, co myśli wypadające z głowy w przestrzeń. Czułam, że moje uprzedzenia do Artura, mogły być wynikiem własnych błędów i tego, jak naprawdę chciałam go postrzegać. Bycie uprzedzonym do kogoś, kogo się nie znało, wydawało się przecież niemożliwe. Kroczyłam po mokrym chodniku i zmierzałam w stronę wejścia do sklepu Toffla. Nie wiem, co sobie myślałam. Chyba chciałam zobaczyć, kto wszedł na moje miejsce i jakoś pożegnać się z tym miejscem, po swojemu. Jakkolwiek miałoby mi to pomóc, może przestałabym overthinkować na tematy, które już dawno zamknęłam. Są takie miejsca, z którymi nie da się rozstać. Przywiązujemy się do rzeczy, ludzi i czasów, chociaż te ciążą nam na barkach, wbijając ciało w ziemię. I mnie to wtedy bardzo męczyło.

Zeszłam z chodnika i zastałam Toffla na parkingu. Może to i lepiej. Zaraz zacząłby rozmowę przy klientach i sprawa wyszłaby dalej. Nie miałam pewności, że nie schowa się w samochodzie, niczym przestraszony szczur, którym zresztą zywykł bywać. Rozmowa z nim nie była mi potrzebna, ale nie chciałam przechodzić obojętnie.

Podeszłam do niego spokojnym krokiem i zapytałam wprost: 

 — Jak idą interesy po moim odejściu? 

Obrócił się trzepocząc brązowym płaszczem, który rozwiał wiatr i zastygł w miejscu. Mnie się nie spodziewał na pewno. Pewnie sądził, że zamknę się w domu i nigdy więcej nie otworzę do niego ust. Widząc jednak zaskoczenie, które malowało się na jego twarzy, dodałam:

— Wiem, że nie powinnam tu przychodzić po tej grotesce, ale czułam, że nie wyplenię z siebie tego cholernego przywiązania.

— To nie tak, że nie powinnaś. Po cichu liczyłem, że jeszcze cię spotkam. Powinienem przeprosić… 

— Tak, powinien Pan. Chociaż myślę, że Gośka powinna to zrobić jako pierwsza.

— Ty wiesz, że ja nie mam na to wpływu. Ona jest dorosła i... 

—  Ale Pan też jest przecież dorosły, ot co. — Przerwałam mu. — Jest Pan jej mężem. Pracowałam dla Pana sumiennie, dawałam z siebie sto procent, a Pan tak po prostu zamilkł. Pańska żona to kawał chuja, powiem szczerze. Nie wytrzymałabym z nią godziny.

Były szef nie spodziewał się raczej tak mocnych słów z moich ust, bo pracując z nim unikałam zbytniej rozwiązłości językowej, nawet w stosunku do jego podłej żony, której akurat wygarnąć pragnęłam najbardziej. Chciałam uniknąć awantur i niemiłej atmosfery, która w ostatnim czasie i tak zagościła między nami na dobre. 

Nie minęła minuta, jak Gośka wybiegła ze sklepu. Wpatrzona w monitoring musiała wyczaić moją obecność. Machając dłonią, krzyczała, by wszedł do środka naprawić kasę, choć byłam pewna, że zwyczajnie nie chciała jakichkolwiek interakcji między nami i wybrała najgłupszą możliwą wymówkę, by tej interakcji zapobiec: 

— Muszę iść. — Spojrzał na mnie rozbieganym wzrokiem. — Przepraszam za wszystko. Po prostu… Przepraszam. Nie wiem, co mogę jeszcze powiedzieć. 

Jak to bywało wśród tak podległych kobiecym butom ludzi, zniknął za drzwiami drewnianego budynku, a ja patrzyłam na tę ucieczkę ze stoickim spokojem:

— Chłopaku, co z ciebie wyrosło? — zapytałam w myślach, a potem odwróciłam się i odeszłam, zostawiając wszystko w rękach Boga. 

Zaraz po wejściu na chodnik, odebrałam telefon od Marcina. Jakież było moje zdziwienie, gdy się przedstawił. Nie sięgałam pamięcią do momentu wręczania swojego numeru, z tego też powodu byłam tak bardzo zdziwiona. Czułam się odrobinę niezręcznie, ale podniecał mnie fakt, że widocznie próbował złapać ze mną kontakt. W końcu wyczułam, że ktoś o mnie zabiega po raz pierwszy od bardzo dawna: 

— Dzwonię żeby zapytać jak idą sprawy związane z kradzieżą. — Męski, znajomy głos, wybrzmiał z zimnej słuchawki, którą przed momentem przyłożyłam do ucha.

— Pytasz? Przecież sam po cichu mówiłeś, że już po wszystkim. — Zaśmiałam się.

— No tak. Faktycznie. Kompletnie o tym zapomniałem, ale myślałem, że może jeszcze smród po tym się ciągnie. 

— Też tak myślałam. Obstawiałam, że Gośka nie odpuści i będzie drążyć, nadal zarzucać mi jakieś potajemne spotkania z jej mężem, ale… Odpuściła. 

— To… — Nabrał powietrza w płuca. — To bardzo dobrze. Wiesz, ludzie różne rzeczy później wyprawiają. Sam spotkałem się z dziwnymi akcjami i… 

To był ten niezręczny moment, który w zasadzie wbił nas w ziemię. Miałam wrażenie, że nie wiedział, jak ma ze mną rozmawiać, a i ja nie wiedziałam, co mogę odpowiadać. Co jeśli błędnie interpretowałam jego zamiary? Spanikowałam, ale postanowiłam nie okazywać jakiegokolwiek zmieszania. Jeśli dzwonił, to miał jakiś powód, a ja chyba zbyt negatywnie nastawiłam się na jego obecność w moim życiu i dostałam wewnętrznej blokady.

— A może chciałabyś wyjść ze mną na jakąś herbatę albo kawę? — zapytał.  

  Przez kilka sekund poważnie zastanawiałam się nad odpowiedzią, bo pytanie wbrew pozorom było trudne. Zgodzić się czy się nie zgodzić? Serce podpowiadało, że powinnam była powiedzieć tak, ale głowa mówiła, że ludzie w bloku obrzucili by mnie gównem. Pro-patologiczna społeczność miała wyrysowane antypolicyjne hasła na czołach, zatem byłabym tam niechcianym kawałkiem wśród elementów odpadu społecznego. No i pojawił się dylemat. Minęła chwila nim złączyłam sobie wątki i przystanęłam na propozycję. Czasem musimy podejmować decyzje, które przez pewną część społeczeństwa będą odbierane negatywnie. I nawet, kiedy innym wydają się bezsensownie głupie czy bezmyślne – jeśli sądzimy, że zrobiliśmy dobrze, to zrobiliśmy dobrze. Musimy liczyć się z tym, że czegokolwiek nie zrobimy, społeczeństwu i tak nie będzie się to podobać, bowiem robimy coś wbrew. Odbieganie od standardów nigdy nie jest w stu procentach akceptowalne, a więc głupotą byłoby kierowanie się według tego, co powiedzą ludzie. Nawet jeśli mieliby rację. 

                                           ***

— Cześć. Fajnie, że zgodziłaś się przyjechać. — Powiedział brązowowłosy elegant, zdejmując mi jasno brązowy płaszczyk z pleców. — Strasznie pada. Gdybyś dała znać, to bym po ciebie przyjechał.

 Na zegarku dochodziło wpół do piątej. Deszcz w dalszym ciągu zalewał Warszawę, a tego popołudnia postępowała kumulacja wszystkich możliwych opadów. Nigdy wcześniej nie widziałam tak intensywnego deszczu, który nie wsiąkał już w ziemię. Mimo parasola i płaszcza, weszłam do środka przemoknięta do ostatniej, suchej nitki. 

— Nie trzeba. Przyjechałam taksówką. — Uśmiechnęłam się. — Oddałam auto do naprawy i czekam już ponad dwa tygodnie, aż w końcu dadzą znać, że można je odebrać. Pieprzona elektryka w pieprzonych Fiatach. — zsunęłam beżową torebkę z ramienia i powiesiłam ją na oparciu krzesła. 

— Co się zepsuło? 

— No właśnie nie wiem. — Wzruszyłam ramionami bezradnie. — Nie mogłam go odpalić. Gdy przekręcałam kluczyk w stacyjce, to zapalały się wszystkie kontrolki.

— Może coś robi zwarcie? 

Marcin wydał się bardziej zestresowany niż ja. Temat był luźny, ale ręce trzęsły mu się jak oszalałe, głos drżał jakby z zimna i ciężko mu było sklecić zdanie, bo niemal co chwilę się jąkał. Co prawda głośno się z tego śmiał, ale wydawało mi się, że tak odreagowywał stres związany z naszym spotkaniem. Zdecydowałam, że trochę mu pomogę. Chciałam rozluźnić atmosferę, dlatego pokazywałam mu, że nie ma powodu do nerwów i stresu. Śmiałam się, zagadywałam go i opowiadałam o różnych sytuacjach związanych ze sprawą Gośki. Trochę się śmiał, trochę pytał, aż w końcu po krótkim czasie sytuacja nieco się polepszyła i oboje wyluzowaliśmy, rozmawiając o tej niemiłej sytuacji. Było przyjemnie. I pomyśleć, że przecież jeszcze dzień wcześniej miałam jakiekolwiek obawy:

— Wyszło, jak wyszło. Swego czasu bardzo to przeżywałam, a ta wizyta na komisariacie, to już całkiem. Gwóźdź do trumny. — Spojrzałam tępo na białą filiżankę kawy.  

— I to wszystko z powodu podejrzenia o romans. Gdyby powiedział jej jaka jest prawda, to zaoszczędzilibyśmy ci tego całego stresu. — Westchnął. — Ale chyba nie robiłaś sobie nadziei na to, że facet nie stanie po stronie żony? Swój trzyma się swego. Nawet jeśli nie ma racji.

— Chyba liczyłam, że stanie po stronie prawdy — Uniosłam brwi. — Nawet jeśli są małżeństwem, powinien ją powstrzymać, kiedy robiła coś złego. Jest słaby. Bierny na wszystko, co dzieje się wokół. Nie ma charakteru tak, jak zresztą ona. 

— Czyli dobrali się idealnie.

— Głupi i głupszy. — Zaśmiałam się. 

  Od słowa do słowa, doszliśmy do rozmowy o tematach nie związanych z tym, o czym mieliśmy rozmawiać. Niespodziewanie zboczyliśmy z głównej drogi i wjechaliśmy na tematy dawnych związków. To było coś, co traktowałam jak stary sarkofag — wolałam tego nie poruszać. Wsłuchując się w jego historię o byłej narzeczonej, z którą mu po prostu nie wyszło, chciałam jakoś uniknąć szansy opowiedzeniu o swoim związku. 

 Miałam wtedy osiemnaście lat. Byłam głupiutka, wierzyłam w miłość bardziej niż w cokolwiek innego i właśnie dlatego tak bardzo się na tym przejechałam. Ot, zwykła głupota. Dawanie wiary we wszystko co się usłyszy, to atrybut człowieka pozbawionego własnego myślenia, a człowiek pozbawiony własnego myślenia, to człowiek głupi, i ja byłam takim człowiekiem. 

Paweł oczarował mnie całym sobą. Był młodym sportowcem, który osiągał sukcesy będące marzeniem większości sportowców. Miły, szarmancki młodzieniec z pasją byłby w stanie rozkochać w sobie każdego. I ze mną mu się udało. Dostrzegł mnie w tłumie, podczas zawodów sportowych, podczas których sędziował. Ja uwielbiałam grać w siatkówkę i szczęśliwie załapałam się na trening dziewcząt, które miały startować w olimpiadzie wojewódzkiej. Trener grupy zauważył, że mam ogromny talent do gry i od tak zaproponował mi próbny wyjazd razem z nimi. Tam też poznałam Pawła.

Czułam się tak, jakbym złapała Boga za nogi, ale moje szczęście nie trwało zbyt długo. W końcu każda bajka dobiega końca i nie zawsze jest do dobry koniec, który usatysfakcjonuje obie strony. Nasz kontakt zaczynał się urywać, a więc ciągnięcie tego uznałam za wykańczające. Mieszkaliśmy za daleko od siebie, spotykaliśmy się rzadziej niż gdyby mieszkał w Warszawie. Podjęcie decyzji o odejściu było trudne, ale uznałam to za konieczne. Odeszłam pełna żalu, wmawiając sobie, że zrobiłam dobrze. Potem już wmawiałam sobie, że źle czy dobrze, zawsze jakoś to jest. Z czasem każda sprawa rozwiązuje się sama i to co ma zostać zapomniane, odchodzi w zapomnienie. Mimo wszystko, przeżywałam to przez wiele lat, a on pocieszył się już niedługo później i założył rodzinę. Zapewne już o mnie nie myślał. Plułam sobie w brodę za tę decyzję, ale była to bezmyślność wynikająca z nagromadzonych wtedy emocji. Może też odrobina głupoty, którą pawałam w tamtym czasie. Nie było to coś, o czym mogłabym opowiadać. Bałam się, że zrażę do siebie Marcina. Choć wmawiałam sobie coś innego, to niezwykle go polubiłam. Włączyłam mechanizm obronny, który miał oszczędzić mi bólu. Trochę się zapierałam, trochę nie. Wszystko było zbyt skomplikowane. Marcin do mnie pasował, po prostu był w moim typie fizycznie, ale nie tylko. Wysoki brunet, o pięknych, brązowych oczach i nienagannych manierach, to szczyt marzeń każdej młodej kobiety. Ideał — można by rzec. Wolałam tego nie zepsuć: 

— Wiesz, miałem narzeczoną, ale wyszło jak wyszło. Teraz jest taka moda, że wszystko się psuje, a na miejsce starej rzeczy bierze się nową. U nas, ludzi to działa podobnie. 

— To akurat prawda. Nie sposób się nie zgodzić, ale nie zawsze tak jest. Niektórzy ludzie uczą się na błędach i zaczynają rozumieć, że warto jest coś naprawić zamiast spisywać na straty.

— Ja na przykład… — Dzwonek jego telefonu przerwał zdanie w połowie. Marcin przeprosił i oddalił się od stolika. Domyślałam się, że to ktoś z komendy, że pewnie zaraz wyleci z tej kawiarni, jak z procy. Przecież to policjant, on ciągle był na służbie.

 — Przepraszam, ale dostałem wezwanie do pracy. Nie mogę ci powiedzieć, o co chodzi, ale muszę jechać. — Pospiesznie założył na siebie swoją czarną kurtkę i rzucił pieniądze na stół. — Naprawdę bardzo mi przykro, może umówimy się w sobotę? Mam wolne i z chęcią zabrałbym Cię na jakąś kolację. — Zaproponował. 

— Zgadamy się. Leć. — Pomachałam mu i z uśmiechem patrzyłam jak wybiega z budynku. 

Ciężko mi było stwierdzić, co wtedy czułam. Nie wiedziałam czy była to swoista, początkowa niechęć zmieszana z zainteresowaniem czy może faktycznie nic z tego nie było, ale chciałam dać mu szansę i sprawdzić jak to wszystko będzie wyglądało. Byłam gotowa w to wejść. Człowiek, który nigdy nie próbuje, nigdy niczego nie doświadcza. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top