Coś, na co nie mam wpływu.
Niemal całe popołudnie i wczesny wieczór spędziłam w kuchni razem z chłopakami. Mieliśmy naprawdę dużo roboty. Młyn, który kotłował się w sali restauracyjnej był bardzo trudny do ogarnięcia, nie tylko ze strony obsługi, ale i samej kuchni . Najedzeni goście wychodzili z budynku, a na ich miejsce przychodzili kolejni, zajmując ostatnie wolne stoliki. Brakowało miejsca i tchu, a nam czasu. Starałam się zachować spokój i skupić na tym, co było do zrobienia, choć przy tak dużej ilości zamówień, wpadających do kuchni razem z przyjmującymi je kelnerkami, nie było zbyt łatwo, dlatego gdy wyszłam z pracy, odetchnęłam. To było jak zrzucenie z siebie ogromnego ciężaru. Czułam ból pleców, rąk i nóg, a to był przecież dopiero początek mojej przygody z restauracją. Zapewne po czasie byłoby jeszcze gorzej, choć miałam na uwadze fakt, że to tylko okres przejściowy dopóki trwa sezon. Liczyłam, że później może być nieco lżej i będzie więcej odpoczynku niż samej pracy.
Szłam spokojnie zaśnieżonym chodnikiem głęboko oddychając i ciesząc się swoją wolnością. Brakowało mi trochę tej samotności, którą cieszyłam się wcześniej. Wydawało się, że wyjazd za granicę kompletnie obrócił moje życie do góry nogami. Zmieniła się praca, zmieniłam się ją i moje otoczenie. To jak portal, którym przeszłam do innej rzeczywistości, nierealnie malującej się w moich błękitnych oczach. A może tak tylko mi się wydawało? Może wcale nie zaszły żadne zmiany, tylko zadziałało moje postrzeganie otaczającego świata? Może dopiero zobaczyłam, to czego wcześniej nie chciałam widzieć? Myślałam o tym dość długo. Zatapiałam się w tych myślach, jak gdybym płynęła wielkim oceanem, aż nagle coś wyrwało mnie z transu. Zza krzaków migiem wyskoczył jakiś mężczyzna, który zwiewał z parkingu starego, opuszczonego klubu, oddalonego zaledwie kilkanaście metrów od głównej drogi. Omal nie dostałam zawału, gdy runął mi pod nogami, a potem podniósł się i zaczął mnie szarpać za rękaw kurtki:
— Hej! Puść mnie! — Krzyknęłam, waląc go torebką po głowie.
Nie byłabym tak zdziwiona, gdyby nie okazało się, że to przerażony Krystian, kolega Presto, uciekający w stronę szosy niczym rozpędzony zając.
Dogoniłam go dopiero po kilku chwilach. Biegłam za nim po oblodzonym chodniku, próbując dowiedzieć się przed czym ucieka, przy okazji samej uciekając przed czymś, czego nie widziałam. Kiedy w końcu zatrzymał się przy samochodzie, zaczął nerwowo i szybko przeszukiwać kieszenie, ostatecznie wygrzebując z nich kluczyki:
— Krystek? Zaczekaj. Co się dzieje?
— Co ty tu robisz?! Wsiadaj! — złapał mnie za rękę i wpychał na siłę do samochodu.
Było to co najmniej wyjątkowo głupie, gdy przecież pchał mnie wprost na kierownicę:
— Ale co ty robisz? Co się dzieje!? — krzyczałam, niemal wyrywając się z jego uścisku.
— Wsiadaj!
— Nie!
— To spierdalaj. — puścił mnie z bolesnego uścisku, zamknął drzwi i ruszył z piskiem opon.
Nie miałam pojęcia co się wydarzyło, ale musiało to być coś okropnego skoro tak bardzo panikował. Stałam tak przy tej ulicy, wpatrując się w ciemny lasek, z którego wybiegł, a którym bądź co bądź, musiałam przejść by dostać się domu i zastanawiałam się czy ruszyć przed siebie, czy po prostu tak stać. Pierwsze co mi przyszło do głowy, to telefon do Aśki, ale ona nie odbierała. Można było uznać to za normę, bo jak twierdziła «Nie siedzi z telefonem przy dupie», potem zadzwoniłam do Artura. Był chyba jedyną osobą, która była w stanie nas obronić w razie niespodziewanego nalotu, ale on też nie odbierał.
Nie wiedziałam, co mam zrobić. Nawet nie pomyślałam o taksówce, którą przecież mogłam zamówić, bo stres kompletnie namieszał mi w głowie. Udałam się więc ostrożnie i cicho, w stronę tego lasku, by nikogo nie prowokować, jeśli faktycznie się tam znajdował. Przechodziłam tamtędy milion razy, bawiłam się w tamtym miejscu za dzieciaka i każde drzewo znałam jak własną kieszeń, a to miało mi pomóc w razie przymusu ucieczki. Nie miałam długiej drogi do przejścia, bo zaledwie trzy minutki oświetlonym chodnikiem, otoczonym ogołoleconymi drzewami, ale jednak jakiś lęk się wtedy we mnie narodził, przynajmniej do tego stopnia, że szłam powoli, oglądając się za siebie:
— Co ty tutaj robisz? Nie powinnaś chodzić tędy sama. — Usłyszałam znajomy głos zza pleców.
Gdyby ktoś powiedział mi, że spotkam tam Presto, absolutnie bym mu nie uwierzyła. Co on miałby robić tam o tej porze? Zwykle przecież pracował do późna, podobno nawet siedział po nocach, a tymczasem ten znajdował się tuż za moimi plecami, odpalając swojego papierosa. Już sam fakt obecności Krystiana powinien być znakiem, że on może się gdzieś kręcić, ale nawet nie przyszło mi to na myśl, gdy przecież od środka zjadał mnie stres:
— Wracam z pracy. Już dziewiąta.
— Mogłaś zadzwonić, to bym po ciebie podjechał. — Oznajmił wyjątkowo spokojnie.
— Właśnie dzwoniłam, ale nie odbierałeś.
— Faktycznie. Wyciszyłem telefon.
— Coś się stało? Dziwnie się zachowujesz. Jakiś jesteś… Zbyt spokojny.
— Nic, a co miałoby się stać?
Faktycznie, wydawał się niesamowicie dziwny. Jego głos był nieco zduszony, a on wymęczony. Sam fakt pobytu w okolicy mógłby zostać poddany dyskusji. Wtem do głowy przyszła mi myśl, że Krystian mógł uciekać właśnie od niego. Jedno pytanie jednak nasuwało mi się do głowy: DLACZEGO?
— Krystian złapał mnie po drodze. Zaczął mnie szarpać i pchać do samochodu. Uciekał przed kimś. — Wyszeptałam.
— W którą stronę odjechał?
I w tym momencie zdałam już sobie sprawę z tego, że to przed nim próbował mnie ochronić Krystian, gdy siłą pakował mnie za kierownicę:
— W stronę centrum.
Gadka była bezsensowna, gdy nie dało się z nim normalnie rozmawiać. Zaproponował podwózkę, ale odmówiłam. Wolałam wtedy iść pieszo niż wsiadać z nim do samochodu, gdy sama przerażona jego zachowaniem, odczuwałam niepokój. I gdy wydawało mi się, że miałam go z głowy, bo zniknął za drzewami słysząc moją odmowę, on po chwili zajechał mi drogę, wpakowując się autem na chodnik. Nie chciał odpuścić. Broń boże, nie chciał żebym wracała do domu sama. Moja niepewność, co do jego zamiarów była nie do opisania , ale strach i zachowanie, którym mnie przerażał wzięły górę. Uznałam, że będzie mniej drażliwy, gdy wsiądę do auta. Nadal mu nie ufałam. Był zamkniętą księgą, z której nie potrafiłam czytać:
— Boisz się? — Zapytał. — Dlaczego nie chciałaś jechać? Co on ci powiedział?
— Nic. Po prostu, jesteś jakiś dziwny. — chwyciłam pas i opięłam się nim.
Presto oparł dłoń na kierownicy i rozsunął czarną, puchową kurtkę:
— Mam gorszy dzień.
Nie chciałam wnikać. Wolałam nie drążyć tematu, który sprawił, że był tak niesamowicie nieswój. Odetchnęłam z ulgą, gdy powiedział, że odwiezie mnie do domu i jedzie do siebie, bo ma jeszcze coś do załatwienia. Chwilę pogadaliśmy. O wszystkim i o niczym. Pytał o pracę, o moje stosunki z szefem, ale w tym temacie niewiele mogłam powiedzieć, gdy przecież szefa praktycznie w ogóle nie widywałam. W międzyczasie zjechał z drogi. Zamiast kierować się w stronę Mokotowa, pojechał w innym kierunku, co zresztą nieźle mnie zestresowało i zaczęłabym panikować, gdyby nie oznajmił:
— Skoczymy coś zjeść po drodze.
W ciszy dojechaliśmy pod knajpę, by zamówić coś na wynos. Ja odmówiłam, bo przecież jadłam obiady w pracy, ale on i tak zrobił po swojemu. Mimo mojej odmowy, zamówił mi dokładnie to samo, co sobie. Jakby chciał okazać swoją wyższość, jakby musiał mi pokazać, że to on rządzi, a ja powinnam się do niego dostosowywać. Nie odpowiadało mi to, bo nie byłam podległa nikomu i nigdy nie chciałam być. Życie wbrew odpowiadało mi natomiast najbardziej:
— Mówiłam, że nic nie chcę. Jadłam w pracy.
— Pojedziemy zjeść w jedno miejsce. — Zignorował mnie. — Pogadamy chwilę.
Przejechaliśmy pół miasta, by dotrzeć tam, gdzie koniecznie chciał mnie zabrać. Zatrzymał się gdzieś na parkingu, kilka kroków przy brzegu wisły i rozpiął swoje pasy:
— O czym chcesz pogadać? I to koniecznie tutaj zamiast u mnie w domu.
— Jest taka jedna sprawa, o której musimy porozmawiać. — odwrócił głowę w moją stronę, kręcąc się na siedzeniu.
To było dość niezręczne. W aucie zapanowała kompletna cisza, a zapach jedzenia opakowanego w styropianowe pudełka, mimo wszystko roznosił się po aucie. Wokół nas panowała ciemność i na próżno było wypatrywać przypadkowego przechodnia, co, miałam wrażenie, pogarszało sytuację, w której się znajdowałam:
— No, mów. Proszę cię, przestań tworzyć taką atmosferę. Nie podoba mi się to.
— Nie wiem, jak… — nie dokończył, gdy weszłam mu w zdanie.
— No mów!
Obrócił wzrok w moją stronę i wstrzymał oddech:
— Chyba jestem w tobie zakochany i nie mogę nic z tym zrobić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top