Rozdział 2

Rutyna dopadła Lando. Przez ten tydzień wstawał rano, szykował się do szkoły, użerał się z nauczycielami i uczniami, wracał do domu (po drodze zachodził do najbliższego sklepu by kupić jakiś napój energetyczny), jadł obiad, odrabiał lekcje, chodził do księgarni, czytał książkę, popatrzył przez okno (przy okazji podglądając Carlosa), oglądał stare wyścigi Senny, szykował się do spania i szedł spać. I miało być tak być tego i dnia ale...

Wyjazd jego mamy.

Gdy tylko jego budzik zadzwonił rano, jak poparzony wyrwał się z łóżka i pobiegł do sypialni swojej mamy, lecz nie było jej tam. Gdy zbiegł do kuchni, zastał na blacie tylko zapakowane śniadanie oraz małą, żółtą karteczkę.

"Rób sobie codziennie śniadanie i kolację, na kredensie leżą pieniądze. Możesz zapraszać kogo chcesz (ale nie chcę zostać babcią w tak młodym wieku), tylko nie siedź ze znajomymi do późna. Kładź się wcześnie spać i POD ŻADNYM POZOREM NIE WAGARUJ. Pamiętaj, by chodzić do państwa Sainzów na obiady i bądź miły. Nie spal domu i podlej kwiaty w środę. Będę dzwoniła codziennie wieczorem! Wrócę za dokładnie tydzień!
Kocham Cię, Mama <3"

Może zapraszać znajomych. Żeby jakiś jeszcze miał.

Koszmar Lando oficjalnie się zaczął. Chodzenie na obiady do Sainzów. Cały tydzień w samotności (oczywiście rozmawi z innymi ludźmi, np. z miłą ekspedientką w sklepie, ale to nie było to samo, co rozmowa z rodziną czy rówieśnikami). Wcześniejsze wstawanie, by zrobić sobie śniadanie i jedzenie do szkoły.

Lando stał w kuchni dobre dwadzieścia minut, nieprzygotowany do szkoły, a za 30 minut zaczynały się lekcje. Pobiegł szybko na górę, uprzednio wywracając się dwa razy. Dotarł do pokoju cały zdyszany, podszedł do szafy i wyciągnął pierwszą lepszą bluzę i jeansy. Szybko przeczesał swoje loki, w duchu je przeklinając i umył zęby. Do plecaka spakował wszystkie książki jakie leżały na biurku oraz strój na wf, który przygotował dzień wcześniej. Nie przejmując się wagą plecaka, zbiegł na dół i szybko wziął jabłko oraz zrobione przez jego mamę śniadanie, ubrał buty i wybiegł z domu, zapominając uprzednio go zamknąć.

Dotarł na lekcje o osiem minut spóźniony. Na jego nieszczęście pierwszą lekcją była lekcja sportu z klasą wyżej, czyli z klasą Carlosa. Zaklął wszystko przez to. Próbował wejść do szatni dyskretnie, ale oczywiście zauważył go Sainz.

-O nasza księżniczka raczyła się zjawić! - zadrwił z niego Carlos, przez to reszta chłopaków wybuchnęła śmiechem. Lando tylko poszedł w kąt i wyciągnął z plecaka strój. Ściągnął bluzę, a z tyłu można było usłyszeć świst powietrza. Gdy tylko się schylił, było można zobaczyć kręgosłup. Carlos cały czas patrzył na młodszego chłopaka nie mogąc oderwać wzroku. Gdy Norris przebrał się, szybko wyszedł z szatni i poszedł na salę.

-Carlos, co ci jest? - zapytał Lewis zdziwiony zachowaniem Carlosa. Cały czas patrzył na Lando jak na coś idealnego i jego.

-Mi? Nic.

Lekcja wf-u się zaczęła. Krótka rozgrzewka, która bardzo zmęczyła Lando i postanowienie trenera o zagraniu w koszykówkę. Wybierali jak zwykle Carlos i Max.

-Lando - powiedział Carlos. Ku zdziwieniu wszystkich, młodszy chłopak został wybrany jako pierwszy.

Chłopak powoli podszedł i stanął za starszym. Carlos był wyższy od Lando o głowę, co podobało się mu.

Nie, nie, nie, nie.

Carlos nie może mu się podobać. Pod ŻADNYM aspektem. Co z tego, że miał ładne rysy twarzy, cudowne włosy i idealne ciało (o które był zazdrosny), idealne nogi oraz cudowną karnacje. A Lando? On, można by rzec, był blady, mleczny. Miał też kasztanowe loki, które rano nigdy nie chciały się układać. Jego nogi były blade i chude. Wystawały mu żebra. Jedyne co w sobie lubił, to niebieskie niczym niebo o górskim poranku oczy.

Gdy drużyny miały pełny skład, mecz się zaczął. W pewnym monecie (nie wiadomo skąd) Lando miał piłkę w rękach.

-No dajesz! Rzuć ją Hamiltonowi! - krzyknął Carlos przez co Lando się zestresował. Zrobił dwa kroki, trzeciego nie zdążył i przewrócił się na ziemię, mocno się obijając.

-Zaprowadźcie go do higienistki! - rozkazał trener, na co Carlos podszedł do Lando i szarpnął go za ramię.

Poszedli do szatni, by Lando wziął swoje rzeczy. Carlos szybko zaprowadził Lando. Przez to, że miał dość kulenia chłopaka, wziął go na ręce. Gdy dotarli na miejsce, Hiszpan od razu odstawił Brytyjczyka.

Po ośmiu męczących lekcjach Lando znalazł się w domu, chcąc odetchnąć z ulgą, iż nie zobaczy już Sainza.

Obiad.

Bo przecież mama musiała go wpakować w te cholerne obiadki. Gdzie naprawdę nie znal tych ludzi. No dobra, Reyes znał, ale tylko przez jej odwiedziny w ich domu. Nawet nie wiedział, jak się ma zachować czy ubrać.

Gdy spojrzał na zegarek wskazywał on 15:30. Miał jeszcze jakieś czterdzieści minut. Poszedł pod prysznic, ubrał się w koszulkę polo. Wyjął kwiaty z wazonu, które kupiła jego mama i wyszedł z domu bez kurtki. Droga do sąsiadów zajęła mu mniej niż minutę. Stanął przed drzwiami i zapukał. Otworzył mu...

Carlos.

Starszy objechał wzrokiem młodszego i musiał przyznać... Lando wyglądał naprawdę ładnie.

-Wchodź, nie założyłeś kurtki, jeszcze się przeziębisz - Lando był zaskoczony tym, że Carlos zauważył brak jego odzienia wierzchniego.

Carlos zniknął gdzieś w głębi domu zostawiając zmieszanego Lando w korytarzu. Nagle podbiegł do niego mały chłopczyk.

-Jestem Olivier! Ściągaj buty i chodź! - na polecenie Oliviera Lando ściągnął buty, a młodszy pociągnął go do łazienki by mogli umyć ręce - co lubisz robić?

-Lubię oglądać Formułę Jeden - powiedział Lando.

-Ehh, jak Carlos! Jesteście tak samo nudni! - oburzył się pięciolatek i wyszedł z łazienki, wymijając w drzwiach głupio uśmiechającego się Carlosa.

Gdy wszyscy zasiedli do stołu zaczął się najbardziej stresujący moment. Po pierwsze, musiał zjeść przy obcych ludziach, a po drugie, każdy się na niego patrzył. Nawet Carlos rzucał od czasu do czasu spojrzenia.

-A więc synu, czym się zajmuje twój ojciec? - zapytał stary Sainz. Pytanie zrzuciło Lando z tropu. Przecież on nie pamiętal swojego ojca.

-Umm... nie pamiętam go. Rozwiódł się z mamą gdy miałem 3 latka. - powiedział cicho Lando bawiąc się jedzeniem na talerzu.

-Nie smakuje ci, kochanie? - zapytała zatroskana mama Carlosa.

-Nie, bardzo smakuje! - odpowiedział szybko i zaczął jeść. Obiad naprawdę mu smakował, ale on po prostu nie miał apetytu.

Po obiedzie i kilku krępujących pytaniach nastał koniec tego obiadu. Lando chciał się już zbierać, ale Reyes mu w tym przeszkodziła.

-Carlos, weź Lando do siebie a reszta pomoże mi sprzątać - spojrzała na syna który nie mógł odwrócić wzroku od telefonu.

-Ale mamo... - jęknął niezadowolony Carlos.

-Bez dyskusji. - wtrącił się najstarszy z rodziny Saiznów.

Carlos spojrzał porozumiewawczo na Lando by poszedł za nim. Dom rodziny Sainz był duży w porównaniu do domu rodziny Norris. Ten miał sześć sypialni, cztery łazienki i dwa piętra. U Norrisów były dwie łazienki, trzy sypialnie i jedno piętro. Dom Sainzów był też bardzo ładny w środku, nie żeby nie podobał Landu się jego dom, bo wręcz przeciwnie, lubił swój dom, ale ten miał w sobie takiego ducha, podczas gdy jego dom był utrzymany w bieli i szarości, przez co był taki czysty.

Gdy wszedł do sypialni Carlosa, mocno się zdziwił. Cały pokój był obklejony plakatami z Formułą.

-Ładnie tu masz - powiedział cicho Lando, na co Carlos tylko przytaknął.

Siedzieli tak w ciszy przez dobre 10 minut. Carlos jak i Lando co chwile na siebie spoglądali.

-To prawda, że lubisz F1 - zapytał, a bardziej stwierdził Sainz. Tak się zaczęła ich rozmowa, podczas której Carlos rzucił poduszką w Lando, przez co się zaczęli śmiać, a Carlos nawet położył na chwilę dłoń na kolanie Lando.

-Muszę już iść, późno się robi - Lando spojrzał na zegarek, na którym wybijała godzina dziewiętnasta.

-Weź tę bluzę - Sainz rzucił mu swoją fioletową bluzę

-Po co?

-Na dworze jest zimno, a ty zapomniałeś kurtki.

-O, dzięki... - odpowiedział mu Lando. Założył ubranie, złapał w przelocie jeszcze spojrzenie Sainza, po czym wyszedł na zewnątrz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top