03. powyrywane pióra
twenty one pilots — isle of flightless birds
Tony chyba zasnął, sądząc po spokojnym oddechu rozmywającym się gdzieś w okolicy szyi Stephena. Jego kolana zajmował mąż, zwinięty w iście koci kłębek, jedna dłoń trzymała książkę o chirurgii plastycznej, a druga przewracała kartki tak, by przypadkiem nie szeleścić za głośno.
Rozważał to, idea kompletnej zmiany czyjegoś wyglądu lub zwyczajnej rekonstrukcji wad ludzkiego ciała skłoniła go do kupienia paru książek i wczytywania się w artykuły na jej temat, jednak im więcej wiedział, tym bardziej go to odstręczało. Posada neurochirurga, zresztą znanego z przywracania do zdrowia przypadków beznadziejnych powikłań i rozchwytywanego miała znacznie więcej zalet. Kiedyś, zanim zdecydował się przyjąć pracę w tym szpitalu, zanim poznał Tony'ego, pracował w paru miejscach tylko przy najtrudniejszych operacjach. Teraz, kiedy był szczęśliwie zamężny, jeszcze bardziej doceniał decyzję o jednym, stałym miejscu pracy. To byłby koszmar, gdyby spędzali tyle czasu z daleka od siebie.
Żaden z nich nie poradziłby sobie z samotnymi nocami czy to w domu, czy w hotelu, z pustą drugą połową łóżka i kontaktem tylko przez telefon. Ani SMS-y, ani rozmowy przez telefon nie byłyby w stanie wypełnić małej, gryzącej pustki zasiedlającej serca i rozpychającej się pod żebrami. Odkąd się zeszli, rzadko kiedy ich rozłąka była dłuższa niż standardowy czas pracy — z niewielkimi wyjątkami, jeśli Stephen przeprowadzał skomplikowaną operację, ale obaj starali się być w domu o przyzwoitej godzinie. Co, niestety, nie gwarantowało odpoczynku, Tony często przesiadywał w tak zwanym gabinecie do późna pracując nad planami rozwojowymi albo układając plan wydatków dla firmy, a wychodził stamtąd w najgorszym razie nad ranem, w najlepszym poddawał się pełnym wyrzutu spojrzeniom około wpół do dwunastej.
Jedyną rzeczą, której Stephen się bał, całkiem irracjonalnie, ale czy nie to jest istotą lęku? było niskie, acz istniejące prawdopodobieństwo, że na stole operacyjnym będzie kiedyś leżał Tony. Oraz to, że Steve Rogers kiedyś mu go zabierze. Że jednak to ich serca zabłysną delikatnym, identycznym światłem malującym żebra na dużo ciemniejszy odcień, że zaczną się umawiać za jego plecami, że Tony odda mu obrączkę i zażąda rozwodu, że...
Nie, nie było sensu tego roztrząsać. Tony miał swoje wady, ale nigdy nie wróciłby do kogoś, kto zrobił mu krzywdę.
Uśmiechnął się, kiedy przez chwilą owiewane ciepłym oddechem miejsce zostało ucałowane i potarte nosem; szeroki uśmiech był doskonale wyczuwalny.
— Zrujnujesz sobie zegar biologiczny — rzucił łagodnie, gdy świat przesłoniły mu potargane, brązowo-siwe (ale w malutkim stopniu!) włosy.
— Jakby i tak nie był zrujnowany. A na tobie się dobrze śpi, trzy lata testuję tę teorię i patrz, za każdym razem się potwierdza. Żal wychodzić z łóżka — Tony wyszczerzył się z zadowoleniem. — Musi być prawda.
— Musi — zgodził się, przeczesując krótkie kosmyki palcami, by doprowadzić je do względnego ładu. — Do twarzy ci z tym.
— Pociągają cię siwi faceci? Lubisz starszych od siebie? — Tony natychmiast wsparł się na jego barku, ostrożnie wyjął mu książkę z rąk, zapamiętał numer strony i spojrzał na niego spod rzęs. — Och, doktorze, gdybym tylko wiedział. Może byłbym lepszy w uwodzeniu tylko po to, żebyś kupił mi jakąś porządną kawę, a nie zadręczał brakiem kofeiny.
— Mogę ci kupić najwyżej zbożową, pijesz herbatę, wodę i soki owocowe. Soki, nie nektary — zaznaczył Strange. — Pamiętaj o tym, to ważne.
— Pamiętam. Woda z liści, woda, kolorowa woda — wyliczył. — Zróżnicowana dieta, doktorku.
— Nie marudź, mówisz jakby woda ze zgniecionych nasionek była lepsza niż woda z liści.
— No, trochę jednak tak — w ciemnych oczach rozbłysły psotnie iskierki — kawa pomoże mi nie spać.
— Przepracowujesz się, chyba powinniśmy ułożyć ci grafik snu — droczył się jeszcze przez chwilę, ale w końcu oplótł go ramionami w pasie i wsunął dłoń pod nagrzaną koszulkę. Nadal mógł wyczuć kostki kręgosłupa pod palcami, gdyby umieścił je z przodu, to zapewne byłby w stanie nakreślić z pamięci zakrzywienie każdego żebra nawet gdyby Tony przybrał wystarczająco na wadze.
— O, zaczyna się. Który aspekt mojego życia zostanie przemeblowany, edycja specjalna — Stark uśmiechnął się szeroko, zarzucając ramiona na szyję męża. — Obstawiamy.
— Aspekt spania na kanapie, przyniosę ci poduszkę z sypialni.
— Nie, nie bądź taki, to nasz miesiąc miodowy. Potem się obrazisz. Na razie mamy ważniejsze rzeczy do roboty, na przykład rozpieszczanie mnie. Leżenie w łóżku. Spanie. Seks. Całe mnóstwo — wyliczył.
— Przed chwilą skończyliśmy z ostatnimi trzema. Jak tylko wstaniesz, to przygotuję coś do jedzenia i zaparzę nam herbaty — zaproponował Stephen, nie przestając głaskać pleców Tony'ego poznaczonych tylko kilkoma bliznami, na szczęście od lat nie szpeciły ich brzydkie sińce ani krwawiące zadrapania.
Zawsze były w okolicach łopatek, jak wydrapane ze złością ślady po wybitych z nasad postrzępionych skrzydłach, na których zostało ledwie tyle spopielonych, połamanych piór, by nie dało się już odlecieć. Kołysały się bezwładnie, niemal bez przerwy kaleczone.
— Przed chwilą skończyliśmy z herbatą — mruknął Tony. — Nie wiem, co chcę robić, i nie podoba mi się to.
— Możesz na chwilę wrócić do swojego projektu. Na chwilę, a potem zrobimy razem lunch i polenimy się do wieczora. Na chwilę! — krzyknął, gdy Tony wydał z siebie radosne 'yay!', zerwał się i pobiegł po laptop. Po chwili uśmiechnął się rozczulony; wybrali siebie nawzajem do spędzenia ze sobą reszty życia, to było cudowne uczucie, prawie tak, jak ubrany tylko w nieswoją koszulkę Tony nachylający się, żeby go pocałować.
Będzie tęsknił za zwolnionym tempem życia, kiedy wróci do pracy i pogrąży się w operacjach, będzie operował najtrudniejsze przypadki (kiedyś uratował mężczyznę z kulą utkwioną w głowie; to był ten przypadek, w którym niewiele brakowało do tragedii, ale skończyło się szczęśliwie), użerał się z paskudnymi godzinami pracy, wychodził zmęczony i uśmiechał się słabo na widok pokracznie zawiązanego własnego szalika na szyi Starka. Będzie ucinał sobie króciutkie pogawędki z Christine podczas równie krótkich przerw, wleje w siebie więcej kawy i poczuje się trochę jak hipokryta, bo sam jej w domu zabraniał.
Może powinien przerzucić się na coś innego, równie energetycznego. Albo zacząć w końcu spać trochę lepiej, bo chociaż uwielbiał leżeć z Tonym na łyżeczkę w łóżku, zawinięty w kołdrę od palców u nóg po czubek podbródka, to Tony po prostu strasznie się wiercił, czym udaremniał większość planów dotyczących spania, a Stephen nie miał serca go budzić. Chyba nikt nie potrafiłby z premedytacją wyrwać ze snu okutanego po szyję, zwiniętego w kłębek, potarganego Starka. Jak już zasnął, spał jak kamień i jego skłonność do wpełzywania na męża jak małpka prawie zatrzymywała chirurga przed dojazdem do pracy na czas.
Poza tym nieuporządkowane włosy w połączeniu z zaspanym tonem oraz za dużym swetrem dawały najsłodszy efekt na świecie.
Teraz garderoba Strange'a była dużo chętniej najeżdżana, gdy nie było szans, że spod za luźnej pożyczonej bluzy lub zsuwających się dresów wyjrzy nawet najlżejszy siniak. Tak naprawdę jedyne ślady, jakie stale się pojawiały we wcześniej brzydko zaczerwienionych albo posiniałych miejscach, to malinki zostawiane przy każdej okazji i małym zwyczajem ucałowywane drugi raz. Zaraz po tym, jak Stephen złożył delikatny pocałunek na środku klatki piersiowej.
— Stephy?
— Tak? — Uniósł wzrok znad wyświetlonych na ekranie wykresów, by spojrzeć w brązowe, poważne oczy. — Coś nie tak, kochanie?
— Nie. — Tony uśmiechnął się szeroko. Ten rodzaj uśmiechu był najpiękniejszy na świecie, szczery, niczym nieskrępowany. — Wszystko jest na swoim miejscu. Po prostu się cieszę, że za ciebie wyszedłem.
— Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, odkąd jesteśmy razem. — Stephen pocałował go w skroń i wsunął nos w jego włosy. Pachniały inaczej niż zwykle, zdecydowanie inaczej. — Używasz mojego szamponu.
— Tak, ale tylko raz...?
Cień strachu, który przebiegł przez twarz Tony'ego zbił go z tropu. Wiedział, że to nie zależy od niego, że to pozostałość po latach stresu, ale lęk którego powodem było wypowiedziane zdanie, tym razem był wymierzony w niego.
— Kochanie, możesz używać mojego szamponu kiedy chcesz, wiesz o tym — odparł. Popychanie go do odpowiedzi... nawet poruszenie tematu byłoby niepotrzebne, nie, mogło mu się równie dobrze przywidzieć. Nie ma sensu tego rozwijać i niepotrzebnie go stresować. — Jak skończysz i coś zjemy, bo najwyższy czas, to będziemy mieli resztę dnia tylko dla siebie.
— Możemy dokończyć Przyjaciół, jak chcesz, zostało nam kilka odcinków. — Stark nie unosił wzroku znad klawiatury, szybko opatrując poszczególne wykresy oraz dane podpisami i analizami. — Potem to wyślę, będę miał już z głowy. Albo Glee — dodał po chwili. — Chociaż wolę Przyjaciół.
— Wiesz, że wysłałeś im maila z wyjaśnieniem opóźnienia? — Stephen pocałował go w czubek głowy. — Zawsze mogą zaczekać. I zapomnij, nie będziemy włączać tego diabelstwa, widziałem to raz i więcej nie potrzebuję. Przyjaciele zostają.
— Wiem, że im wysłałem, ale nie lubię, jak praca nade mną wisi, wolę to załatwić to od razu. Nie będę się wtedy musiał niczym przejmować. Zrobimy sobie miły wieczór i tylko może będę ci przeszkadzał w oglądaniu. — Uśmiech przerwało tylko krótkie cmoknięcie w usta. — Już kończę. Z poważaniem, pieprzcie się, Anthony E. Stark. Boom! — Teatralnie zamknął ekran laptopa i uniósł ręce jak iluzjonista po udanej sztuczce, jakby klawiatura parzyła po takim czasie użytkowania. — Wysłane!
— Nie kazałeś im się pieprzyć na końcu, prawda? — Rozbawiony Strange wsunął dłonie pod jego koszulkę z nadrukowanym logo firmy tylko po to, żeby móc drażnić podatną na łaskotki skórę; to była jedyna fizyczna słabość, jakiej nie bał się wykorzystywać, a skoro tuż potem pokrywał to samo miejsce dziesiątkami pieszczotliwych pocałunków, to chyba było mu to wybaczone?
— Nie, nie kazałem. Oczywiście, że nie kazałem, za kogo ty mnie masz? — Tony ledwo powstrzymał śmiech, odkładając urządzenie na stół, po czym opadł na klatkę piersiową męża i westchnął. — Poważnie! Nie kazałem im się pieprzyć, byłem uprzejmy do znudzenia!
— Tak jak dla biednej Christine?
— Jestem dla niej miły — udawane urażenie zabarwiło głos; jeśli któregoś dnia nie droczyli się w temacie doktor Palmer, dzień był niezaliczony. — Bardzo się staram, ale ona nadal próbuje poderwać mojego męża, a ja się tobą nie dzielę.
— Christine to moja przyjaciółka, nie jest mną zainteresowana, ile jeszcze muszę to powtarzać? — Stephen wywrócił oczami, ale ton pozostawał pobłażliwy, przekomarzanki stanowiły nieodłączną część ich związku. — Poza tym, nawet jeśli kiedyś jej się podobałem to po pierwsze nie jestem zainteresowany, a po drugie mam męża, który za każdym razem upewnia się, że wszyscy widzą jak się całujemy. — To było słodkie, naprawdę, nawet jeśli dochodziła północ, parking przed szpitalem świecił pustkami, a on myślał, że zaśnie w samochodzie po wielogodzinnej operacji, to i tak pocałunki, którymi witał się z Tonym były najlepsze na świecie. Krótkie, delikatne złączenie ust na parę sekund, objęcie, pogładzenie kciukiem zaczerwienionych śladów po wpijającej się w skórę masce. Jesteś bohaterem tylu ludzi, Stephy, powiedział kiedyś Stark, tak się cieszę, że jesteś też moim.
Całował podrażnioną materiałem twarz, zgodnie z piekącymi liniami pod oczami i przy uszach nie omijając żadnego fragmentu; chociaż zwykle to Stephen odgrywał rolę bezpiecznej przystani gdy zamykał męża w ramionach, to on też potrzebował czasem zrzucić z siebie zmartwienia oraz ogromną odpowiedzialność, ciążącą w równym stopniu na ramionach jak na stabilnych, ostrożnie dzierżących skalpel dłoniach. Adrenalina powoli ustawała, kiedy to Tony zagłębiał palce w jego włosach, czule masował każdy możliwy skrawek skóry i zasypiał z głową chirurga na piersi.
Czasem zasypiali zmęczeni na kanapie, czasem dochodzili chwiejnie do łóżka i zapadali w sen jeszcze ubrani, owinięci dokładnie kołdrą, bo na zapewnienie sobie komfortu zawsze znajdzie się odrobina energii.
•••
Herbata Stephena właśnie się zaparzała, kiedy Tony stawał na palcach, by dosięgnąć wepchniętej na najwyższą półkę butelki soku pomarańczowego. Zbliżał się moment zaakceptowania bycia średniego wzrostu, już kolejny, i zawołania o pomoc bo nie dosięga do półki. Zwykle potem, jeśli chirurga akurat nie było w domu, następowały groźby pod adresem mebla, a tyczące się skrócenia go o jeden poziom.
— Stephy? — rzucił w przestrzeń, obracając się na tyle by nie stracić równowagi w dziwacznej pozycji. — Potrzebuję kogoś wysokiego, możesz podejść?
— Mogę. — Stephen pokręcił głową z rozbawieniem, ale podszedł, objął go w pasie i sięgnął po butelkę. Zanim zdążył ją postawić na blacie, Tony złapał ją tak, by ich palce niemal się splatały, po czym z zadowolonym uśmiechem pocałował go w policzek. — Proszę.
— Jesteś niezastąpiony, dobrze przynajmniej, że to ja w tym domu otwieram wszystkie puszki i ściągam kapsle. Inaczej byśmy przepadli. Masz takie zdolne ręce, a i tak obowiązek spada na mnie — westchnął teatralnie, przykładając wierzch dłoni do czoła. — Co my byśmy bez siebie zrobili?
— Musiałbyś stawać na krześle.
— A ty nauczyć się używać otwieracza do puszek i otwieracza do butelek, a to aż dwie rzeczy. Mhm — mruknął, unosząc głowę i układając usta do kolejnego, tym razem nieco głębszego, pocałunku. Przerwał go tylko uśmiech, pół szczerze rozbawiony, pół uwodzicielski. — To byłoby straszne.
— Tragedia, absolutnie. — Strange wywrócił oczami, ale pobłażliwy uśmiech sięgnął aż do oczu, nierozjaśnianych nim przy żadnej innej okazji; wtedy rozmywał się on tuż pod nimi, czasem już na policzkach, ale niebieskawe tęczówki pozostawały chłodne, skóra przy oczach niezmarszczona żadnych ruchem, one same nieprzymknięte z rozbawieniem.
— Musiałbyś się narazić na zadrapanie, gdyby coś poszło nie tak. Uszkodzenie tych zdolnych dłoni nie jest czymś, na co Amerykę stać. Ani mnie, lubię je. Nie tylko dlatego, że wyjmują kule z mózgów i rozplątują poplątane nerwy — uściślił. — Są bardzo zdolne w innych dziedzinach.
— Jesteśmy razem od prawie pięciu lat, nigdy mi tego nie powiedziałeś.
— Czas najwyższy, huh? Więc, jeśli teraz grzecznie wypiję sok i zjem to, co przygotujesz...
— Przygotujesz to razem ze mną, kochanie — przerwał mu gładko Stephen, ale skinął głową. Przynajmniej udało im się osiągnąć porozumienie w kwestii kawy i regularnych posiłków, co w świetle poprzednich wyczynów bruneta stanowiło ogromny krok naprzód. — Mhm, mów dalej.
— To pozwolę ci pokazać, na czym jeszcze się znają, OK? — Tony stanął na palcach, by pocałować go w czubek nosa. — Niekoniecznie od razu, mamy czas. Bardzo dużo. I zaplanowaliśmy oglądanie Przyjaciół, więc to zależy od tego, czy skończymy tylko na oglądaniu — uśmiechnął się szeroko, przygryzając lekko dolną wargę. — Nie miałbym nic przeciwko okazjonalnym przerwom. Dobrze?
— Dobrze. Tylko nie zakładaj sam-wiesz-których spodni od piżamy.
— Odważny jesteś twierdząc, że założę na siebie piżamę. — Już połowie zdania towarzyszyło rozbawienie zmieniające słowa w prychnięcie, tak naprawdę jedynym co by na siebie założył (jeśli chodziło o piżamę) była za duża koszulka, najlepiej jeśli nie należała do niego; często wtedy naciągał ją aż na nos i zatapiał się w przyjemnym zapachu. W ogóle miał w zwyczaju przywłaszczać sobie ubrania Stephena, a odkąd byli małżeństwem, częstotliwość jeszcze się zwiększyła, powoli przenosząc ubrania doktora do drugiej szafy. — Ale dobrze, jeśli jakąś założę, to nie tą, nie umiesz się wtedy skupić.
— To tylko i wyłącznie twoja wina, widziałeś się w tym?
— Widziałem. I jestem bardzo zadowolony z efektu. Mogę też nie założyć zupełnie nic oprócz twojej koszuli. — Strange ponownie wywrócił oczami na widok wyszczerzonego męża, ale perspektywa leżenia z nim pod kocem, z herbatą, oglądając serial była zbyt kusząca, żeby dalej się przekomarzać.
— Możesz, ale... — Zawiesił głos, udając, że się namyśla i rezygnuje z jakichkolwiek argumentów przeciwko. — Tak czy inaczej, zrób to, jestem za. Będę czekał — obiecał, po chwili uśmiechając się psotnie. — Nie, żebym miał coś innego do zrobienia.
— Lepiej, żebyś nie miał, doktorku. I nie licz na przywiązanie do Przyjaciół uwagi dłużej niż przyzwoite.
Odpowiedzią było tylko znaczące westchnięcie i pokręcenie głową, ale powoli na jego usta wkradł się uśmiech. Nie sądził, że ktoś inny może być tak pociągający w za dużych koszulach, jednak Tony zgrabnie zweryfikował jego pogląd. Za duże koszule nigdy nie wyglądały na nikim tak dobrze.
chyba zrobię z tego trylogię, buzi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top