iv. winterhawk
Hejka! Przepraszam za godzinę publikacji rozdziału, ale trafiłyśmy na niezależne od nas przeszkody jednak udało się to w końcu napisać. Jednak z powodu godziny rozdział wstawiam bez ŻADNEJ korekty i poprawię to dopiero jutro więc jak widzicie jakieś błędy to piszcie. Dzisiejszym shipem w każdym razie jest Winterhawk. Jedni lubią, inni sądzą, że jest bez sensu, ale ja osobiście lubię i zapraszam oczywiście do czytania. Byłoby też miło jakbyście zostawili swoją opinię na temat one-shota w komentarzu.
PS. To znowu ja, @-thecutestwitch, a nie autorka.
❅ ❅ ❅
Blondyn nerwowo chodził w kółko. Przyjęcie zaczęło się już dobre pół godziny temu, a Rogersa dalej nie było.
Jednak to nie o niego Bartonowi chodziło.
Wiadome było przecież, że wszędzie, gdzie był Steve, tam był również jego przyjaciel - Bucky Barnes.
Ten drugi właśnie skradł łucznikowi serce.
Nie znali się może zbyt dobrze, ale wystarczająco, aby Clint mógł stwierdzić, iż jest to prawdziwa miłość, która przetrwa wszystko.
Dodatkowo stresującą rzeczą było to, że mężczyzna miał przygotowany na tą okazję prezent. Paczuszka owinięta ozdobnym papierem bezpiecznie spoczywała w jego dłoniach, czekając aż wreszcie trafi do adresata. Na samą myśl agent zmarszczył brwi.
Wielkie drzwi otworzyły się, z hukiem uderzając o ścianę.
Steve skarcił cicho towarzysza, a ten zbył go wzruszeniem ramion.
Bartonowi mocniej zabiło serce.
Widok żołnierza był dla niego czymś niezwykłym, a wręcz nierealnym.
A kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się, poczuł, jakby znajdował się w Raju.
Rogers poszedł wytłumaczyć się ze spóźnienia Nickowi Fury, po drodze rzucając łucznikowi uśmiech.
Ten za to, w duchu dziękując szefowi T.A.R.C.Z.Y za imprezę firmową z okazji Mikołajek, ruszył w stronę Jamesa, uprzednio chowając podarek za plecami.
- Cześć! - uśmiechnął się mimowolnie.
- Oh, Barton! - brunet, zauważając blondyna, szybko oparł się noszalancko o stolik, poprawiając niedbale ułożone włosy. - Co... Co ty tutaj robisz?
- Jestem jednym z najlepszych agentów, więc, rozumiesz, wypada mi tutaj być.
Chciałem zobaczyć ciebie - sprostował w myślach.
- Ta, jasne - Buchanan odwrócił wzrok.
Nastała cisza, według Clinta niezbyt przyjemna, więc ten postanowił ją przerwać.
- Mamy szwedzki stół - Avenger wskazał palcem na wspomniane miejsce, gdzie obecnie wesoło gawędziła grupka agentów.
- Nie, nie jestem głodny - pokręcił głową, rozglądając się po sali - Nie ma tu nic interesującego do roboty.
Barton pokiwał głową na znak zrozumienia o co chodzi mężczyźnie, i już chciał zakończyć niezręczną konwersację, gdy nagle przypomniał sobie o tym co ma przy Sobie.
- Um Barnes, moglibyśmy wyjść na balkon? - zapytał łucznik.
- Tak, możemy, i tak jest tu trochę za głośno - odpowiedział długowłosy, po czym razem wyszli do wspomnianego miejsca.
Clint cały czas myślał o tym jak może potoczyć się ich dalsza rozmowa, obawiając się że powie coś, czego nie powinien. Rozmyślenia przerwał mu głos.
- Wydajesz się zamyślony Clint, wszystko okej? - starszy postawił pytanie, gdy dotarli
Blondyn przełknął ślinę po czym wydusił.
- Tak, tyle że chciałem ci coś podarować - wyciągnął zza pleców pudełko i wystawił je przed siebie.
Księżyc, który był tego dnia w pełni obijał się w ozdobionym papierem do dekoracji pakunkiem.
Dość mocno zaskoczony towarzysz uśmiechnął się po chwili, po czym odebrał paczuszkę z rąk Bartona.
- Naprawdę, nie trzeba było, dziękuję - zszokowany takim obrotem spraw żołnierz z uśmiechem przyglądał się prezentowi - To... Miłe z twojej strony.
Clint, również z kącikami ust podniesionymi ku górze, przyglądał się uratowanej twarzy bruneta. Domyślał się, że od dawna nie został on obdarowany w żaden sposób - nie licząc oczywiście Capa i Wilsona, którzy na pewno nieraz dali mu jakiś drobiazg.
- Jeszcze raz dziękuję, Barton. Dziękuję, że w ogóle o mnie pomyślałeś.
Ostatnio myślę o tobie dość często, w gwoli wyjaśnienia - przeszło mu przez myśl.
- Tak... No tak wyszło, po prostu - odrzekł, wbijając wzrok w podłogę, a tym samym swoje buty. Wyjątkowo nie były to jakieś sportowe adidasy, a czarne mokasyny, dobrze komponujące się z eleganckim ubiorem agenta.
Poraz kolejny zapanowała cisza, podczas której blondyn bił się z myślami. Powiedzieć mu w tym momencie, czy nadal trzymać to na sercu? Serce waliło mu jak szalone, a myśl o tym, że później może być za późno raniła go jak strzała.
Wziął głęboki oddech, ponownie spoglądając na Jamesa.
- To chyba nie koniec niespodzianek tego wieczoru, jeśli mam być szczery - zaczął blondyn, próbując utrzymać załamujący się ze zdenerwowania głos. Nigdy nie cechowała go wylewność i łatwość w przekazywaniu własnych uczuć, zwłaszcza, gdy mowa o miłości.
- Och, masz jeszcze jakiegoś asa w rękawie? - zażartował starszy, przyglądając się drugiemu mężczyźnie w skupieniu.
To naprawdę niespotykane dla Barnesa, by otrzymać tak wiele w zaledwie jeden wieczór. Zastanawiał się, czy Clint robi to z własnej dobroci, czy raczej szuka okazji do wykorzystania go...
Nie, nie myśl tak. Jest twoim przyjacielem.
- Można tak powiedzieć - wydusił, siląc się na niemrawy uśmiech, o ile było możliwe nazwać w ten sposób grymas, który zdobył twarz łucznika - Zauważyłem, że odkąd cię poznałem, czułem coś względem ciebie. Nigdy nie potrafiłem tego sprecyzować, ale teraz już chyba rozumiem, co to było. To... Chyba się w tobie zakochałem, Bucky.
Brunet, nie spodziewając się takiego wyznania poczuł, jakby dosłownie wmurowano go w balkonową posadzkę. Nigdy nie przypuścił by, że ktokolwiek mógł obdarzyć go takim uczuciem. Po tym wszystkim, co zrobił.
Kiedy cisza między nimi z każdą chwilą narastała łucznik stwierdził, że to nie ma większego sensu. Jego miłość do długowłosego została nieodwzajemniona. Nie było sensu kończyć tej rozmowy.
- Przepraszam, Barnes. Zapomnij, że w ogóle to usłyszałeś - odwrócił się na pięcie i już odszedł kilka kroków, ale na nadgarstku poczuł czyjąś dłoń.
Odwrócił się w stronę żołnierza będąc gotowym na wyśmianie, lecz zamiast tego wydarzyło się coś zupełnie innego.
Moment później mógł poczuć na swoich wargach usta starszego mężczyzny, które złączyły się w tym niepewnym i nie do końca przemyślanym pocałunku.
Dłoń Bartona spoczęła na policzku tego drugiego, delikatnie gładząc kciukiem jego powierzchnię. Brunet ostrożnie splótł ich dłonie razem, a pod Clintem ugięły się nogi.
Nie mógł uwierzyć, w to, co właśnie się działo. Miał nadzieję, że to nie okaże się być jedynie złudzeniem czy kolejnym z tych koszmarów, w których każda próba wyznania swoich uczuć kończyła się katastrofą.
Ale on nie śnił i naprawdę całował teraz Bucky'ego.
Wreszcie musieli przerwać ten moment i oderwali się od własnych warg. Łapiąc oddechy stali na przeciw siebie, wpatrując się temu drugiemu głęboko w oczy.
Wiedzieli, że ta chwila odmieni ich życia na zawsze, wprowadzając odrobinę szczęścia oraz ciepła, którego oboje potrzebowali.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top