i. balcon

No więc hej. Witam w pierwszym rozdziale kalendarza adwentowego z one-shotami z marvela. Dzisiaj moi drodzy wypadło na Balcon. Myślę, że jest to dość lubiany ship choć znajdą się też osoby, które wolą ich jako przyjaciół. Akcja rozgrywa się kilka miesięcy po Endgame, ale można to chyba wywnioskować. Ogólnie ja przed swoimi one-shotami mam zamiar zostawiać takie krótkie notki, nie wiem jak reszta autorek. Napiszcie co o tym pomyśle sądzicie i życzę miłego czytania!

❅ ❅ ❅

Mężczyzna szedł zaśnieżonym chodnikiem. Był 24 grudnia więc cała okolica była już biała. Wracał właśnie z misji do swojego mieszkania na Brooklynie. Ah Brooklyn... Tyle pięknych wspomnień.

Pamiętał jeszcze jak kilkadziesiąt lat temu, będąc nastolatkiem szedł tą samą uliczką śpiesząc się na wigilię u Steva i Sary. Zawsze spędzali ten dzień we trójkę. Rok w rok. Sarah była dla Bucky'ego jak matka gdyż nie miał swojej. Kobieta zmarła bardzo młodo, a ojciec popadł w alkoholizm więc za dużo "ojca" w nim nie zostało. Jednak święta bardzo się zmieniły gdy Sarah nagle zachorowała i bardzo szybko zmarła w 1937 roku. Od tamtej pory wigilia była już totalnie inna. Tylko on i Steve...

Nigdy mu to w sumie nie przeszkadzało, a nawet wręcz przeciwnie. Odkrył wtedy także swoje uczucia do tego chłopaka. Nigdy wcześniej nie czuł nic takiego do żadnej dziewczyny. Przez bardzo długi czas planował jak mu o tym powiedzieć, a potem nagle wybuchła wojna i jakoś nie mógł znaleźć na to odpowiedniego momentu. Minęło kilka lat i... Miał wypadek, potem służył jako Zimowy Żołnierz, gdy już się wyrwał ze szponów Hydry to długo musiał odnaleźć samego siebie. I kiedy Steve go odnalazł miał nadzieję, że wreszcie mu się uda. Powiedzieć mu, co czuje. Jednak wtedy pojawiła się ona - Sharon Carter. Pocałowała Rogersa na jego oczach i wtedy zrozumiał, że nie ma już szans. Żadnych szans. Około tydzień później został zahibernowany i stwierdził, że taki stan będzie o wiele lepszy dla niego niż cierpienie poprzez codzienne patrzenie na Steva i Szma-.... Sharon. Niezbyt wiele też się wydarzyło do czasu kiedy zniknął razem z połową wszechświata. Gdy wrócił do życia był już 2023 rok.

Związek jego przyjaciela z Carter już dawno się rozpadł. Jednak miał mocne przeczucie, że coś będzie nie tak. I się nie mylił. Jeszcze tego samego dnia Steve oświadczył mu, że chce wrócić do przeszłości, do Peggy i przeżyć własne życie. Dla Barnes'a był to ogromny cios. To wszystko się stało już kilka mięsięcy tamu, a on dalej się z tym do końca nie pogodził. I został sam, bez nikogo. Znaczy... Chyba nikogo.

Nie wiedział czy mógł nazwać Wilsona swoim przyjacielem. Łączyła ich bardziej wspólna praca niż jakieś głębsze relacje. Prawie codziennie jeździli na wspólne misje. Dogadywali się nawet dobrze, a na pewno lepiej niż za czasów wojny domowej. Spotykali się tylko podczas pracy, ale Bucky nie miaby nic przeciwko aby robili to także poza nią. Sam i tak byłby jedyną osobą, która być może chciałaby się z nim zaprzyjaźnić.

James nawet nie zauważył kiedy już znalazł się pod swoim blokiem. Droga spędzona na rozmyślaniach bardzo szybko mu minęła. Pospiesznie otworzył drzwi do klatki schodowej, wszedł po schodach i po chwili był już w mieszkaniu. Przebrał się i poszedł do sypialni z zamiarem położenia się spać gdyż był mocno wyczerpany po misji. Stał przy łóżku i już miał się położyć gdy jeszcze postanowił sięgnąć po telefon. Pomimo wielu lat wycofania z życia społecznego Bucky bardzo łatwo pojął sens i działanie nowoczesnej technologii, a obsługa telefonu komórkowego nie była dla niego żadnym problemem.

Był bardzo zszokowany kiedy zobaczył, że ma masę nieodebranych połączeń od Sama i kilka wiadomości z prośbą o oddzwonienie. Pewnie chodziło o jakąś misję więc pospiesznie wybrał numer mężczyzny. Wilson od razu odebrał.

-Halo? O cześć Bucky. - odezwał się głos w słuchawce.

- No hej, dzwoniłeś. O co chodzi? - spytał Barnes

- Czy mógłbym do ciebie przyjść?

- Co? Ale po co? Nie można przez telefon?

- No niezbyt. Więc tak czy nie? Szybką odpowiedź daj.

-Em... Tak - odpowiedział Barnes pomimo tego, że zaczęły nachodzić go wątpliwości.

Sam ani nikt inny jeszcze nigdy nie był w jego mieszkaniu. Jedynie Nick Fury kilka miesięcy temu kiedy pomagał mu jakoś się ułożyć i zachęcał do pracy w TARCZY. To, że Wilson miał do niego przyjść sprawiło, że nadszedł go niemały stres. Nie wiedział skąd mężczyzna miał przyjechać więc też nie wiedział za ile się pojawi. Z wielkim pośpiechem zdjął i schował wiszące pranie oraz sprzatnął wszystkie niepotrzebne leżące na wierzchu rzeczy.

Kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi pełny zamartwień Bucky otworzył koledze.

- Cześć Sam. Rozgość się. Co się dzieje, coś związanego z misją? - zapytał.

- Nie - odpowiedział z uśmiechem ciemnoskóry i zdjął swoją kurtkę oraz powiesił ją na wieszaku.

Bucky gestem zaprosił go do salonu i usiedli oboje na kanapie.

- Więc...? - zapytał cicho James.

- Więc stwierdziłem, że w święta nikt nie powinien być sam, szczególnie nie ty, bo na to nie zasłużyłeś Bucky. Dlatego teraz jestem tu, dla ciebie.

Bruneta zamurowało. Ze wszystkich możliwych opcji nie wziął pod uwagę tego, że Sam mógłby się zebrać na tak wielki gest dla niego. Szczerze mówiąc to nie spodziewałby się, że ktokolwiek mógłby dla niego coś takiego zrobić, a właśnie teraz Sam Wilson, we własnej osobie, był tu, bez przymusu i chciał spędzić z nim czas aby nie był samotny.

- Ja... Wow, dziękuję. Nie spodziewałbym się, że mógłbyś tu przyjść tylko po to abym nie był samotny i... nie zasługuję na to Sam. - powiedział cicho Bucky.

- Jasne, że zasługujesz, nie powinieneś dziś być samotny.

Po zamienieniu jeszcze paru zdań Barnes poszedł zrobić coś do jedzenia. Rozmowy z Samem póki co ciągnęły mu się świetnie i chciałby aby dalej tak było. Kiedy już skończył gotować przyniósł i postawił gotowe spaghetti na stole.

Obu mężczyznom bardzo smakowało i zjedli wszystko. Także bardzo dużo rozmawiali. O wszystkim. O życiu, pracy, jedzeniu, o planach na przyszłość. Jak dobrzy przyjaciele i Bucky nareszcie był szczęśliwy.

W pewnym momencie Wilson zapytał:

- A jak spędzałeś święta kiedyś, przed wojną?

Bucky'emu nagle, w ciągu jednej chwili opadł humor i zaczął się stresować oraz od niechęci odpowiadać:

- Więc... Zawsze spędzałem je ze Stevem i Sarą, a potem, po jej śmierci spędzaliśmy je we dwójkę...

- Ah... Naprawdę przyjaźniliście się bardzo długo i jego odejście zapewnie było dla ciebie bardzo bolesne.

- To było straszne. Obiecał mi kiedyś, że będzie ze mną do końca, a jednak widzisz jak bardzo dotrzymał obietnicy. - powiedział już o wiele smutniejszym tonem Bucky po czym już bardzo cicho kontynuował - a najgorsze jest to, ż-że... Nigdy nie miałem okazji aby mu powiedzieć... Że go kochałem.

Nastała cisza. Barnes się właśnie zastanawiał co on najlepszego właśnie narobił mówiąc to i czemu w ogóle to powiedział na głos. Bał się tego co teraz będzie. A jeśli Wilson jest homofobem i zacznie go teraz wyzywać od zboczeńców i pedałów? I go opuści więc wtedy zostanie już kompletnie sam. W głowie Bucky'ego kotłowało się tysiące myśli.

-Więc... - odezwał się cicho sam po czym kontynuował - Kochałeś go w trochę inny sposób niż tylko przyjaciela?

- Tak...

- Naprawdę nie wyobrażam sobie jak musiałeś się czuć. Ja sam będąc jego tylko przyjacielem i to do tego dość krótko w porównaniu z tobą czułem się i tak zdradzony więc ty po tych wszystkich latach i patrząc jeszcze na to co do niego czułeś musiałeś naprawdę przechodzić straszne męki - powiedział Sam ze szczerym współczuciem w głosie i bez ostrzeżenia mocno przytulił się do Barnesa.

Brunet nie spodziewał się takiego gestu, ale odwzajemnił uścisk i ucieszyło go to, że ciemnoskóry nie ma nic do jego orientacji.

- Zapomnij o nim, nie był ciebie wart Bucky

- Zapomnieć nie zapomnę, ale to dla mnie już tylko wspomnienia i przeszłość. Chyba jednak nie był takim człowiekiem za jakiego go miałem

- To bardzo dobrze, jeszcze kogoś znajdziesz, uwierz. - odpowiedział z uśmiechem sam i wtulił się mocniej.

- Już znalazłem - odpowiedział niebieskooki po czym dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego jakie słowa właśnie wyszły z jego ust.

Znowu powiedział coś czego nie powinien był mówić. O dwa słowa za dużo. Bał się, że teraz Sam go puści i wyjdzie.

Oboje rozluźnili odciski spojrzeli sobie prosto w oczy. Ich twarze były bardzo blisko, dzieliły je tylko centymetry. Oboje się teraz zastanawiali, czy ten drugi tego chce. Bucky nie mógł uwierzyć w to, że Sam może odwzajemnić jego uczucia. Przecież kto by chciał kogoś takuegi jak on, byłą maszynę do zabijania z zaburzeniami psychicznymi. A Sam? Zastanawiał się czy nic źle nie zrozumiał i czy na pewno o niego chodzi.

Po około dwudziestu sekundach siedzenia w jednej pozycji Bucky wykonywał pierwszy ruch. Zaczął się powoli przybliżać swoją twarzą do twarzy Sama i w pewnym momencie ich usta się złączyły. Najpierw było to lekkie muśnięcie, ale chwilę potem James wpił sie mocno w usta Sama, a ten drugi wpuścił jego język do swoich. Był to bardzo przyjemny pocałunek i oboje mieli wrażenie jakby ich usta były dwoma kawałkami układanki, które trzeba do siebie dopasować.

Oboje byli bardzo zszokowani, zestresowani i szczęśliwi naraz. Od wielu lat żaden z nich się z nikim nie całował i żaden normalnie nie uwierzyłby, że ten drugi czuje to samo.

Smak ust Sama był dla Bucky'ego czymś co chciałby czuć codziennie. Jedyne czego się bał gdy już się od siebie oderwali to trwającej właśnie napiętej ciszy, którą bał się przerwać. Wiedział jednak, że to on musi to zrobić ponieważ Wilson znowu się nie odważy zrobić pierwszego kroku.

Barnes wtulił się więc w ciemnoskórego i cicho wyszeptał z uśmiechem na ustach:

- Kocham cię.

- Ja ciebie też.

Szczęście mężczyzn było nie do opisania. Nareszcie wydarzyło się coś co powinno już się zdarzyć dawno. Sam niezwykle radował się tym, że podjął dobrą decyzję przychodząc do mieszkania Bucky'ego, a Bucky tym, że na pewno nie będzie już w żadne święta samotny.

❅ ❅ ❅

Zostawcie proszę jakąś opinie o tym one-shocie i napiszcie czy się podobało

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top