𝟒| 𝐙𝐚ł𝐨𝐛𝐚

Mijał dzień za dniem. Gabriel znowu stał pod kamienicą Kornela, który jak co wieczór grał na dachu. Jednak nie jest to taka gra jak za pierwszym razem. Wtedy było słychać pasję i zabawę płynące z gry, teraz zaś smutek i smętność. Za pierwszym razem Kornel grał skoczne bądź dramatyczne kawałki, a od czasu próby samobójczej były to klasyczne smęty przeplatane powolnymi coverami. Gabrielowi się to nie podobało, nie znosił klasyki, a Kornel, jak na złość, grał ją ostatnio w większości.

Gdyby Gabe chociaż znał jego nazwisko albo nie natykał się na samych wrednych sąsiadów, to wiedziałby, w którym mieszkaniu znaleźć chłopaka. Póki co mógł się tego tylko domyślać. Kilka razy nawet próbował go wołać i był pewien, że skrzypek go słyszał, bo zaczynał wtedy grać głośniej i wolniej. Chociaż raz nie wytrzymał i dodał nutkę dramaturgii i uczuć.

Tego dnia również siedział na ławce naprzeciwko kamienicy skrzypka, żeby móc obserwować jego cień na ścianie prostopadłej do dachu. Co chwilę patrzył na telefon, na którym leciał mecz Hawks vs 76ers, jaki nakazał im obejrzeć trener, mimo że Gabriel oglądał niemal każdy mecz NBA nawet po kilka razy, jeśli go zaciekawił.

Kornel przestał grać wcześniej. Szybkie urwanie muzyki od razu zwróciło uwagę Gabriela, który teraz patrzył, jak cień muzyka schyla się, prawdopodobnie zbierając skrzypce i pokrowiec z dachu. W końcu zarys, zamiast niknąć, zaczął się powiększać, a Gabe dostrzegł brązowe kosmyki włosów skrzypka. Prędko przebiegł za kamienicę i ukrył się za bramą. Jak się spodziewał, skrzypek wychylił się tylko po to, żeby sprawdzić, czy Gabriel znowu stał i słuchał. Wypatrywał go chwilę, ale potem zawrócił, znikając z pola widzenia chłopaka.

Kiedy Gabriel już myślał, że Kornel nie wyjdzie na zewnątrz, zielone drzwi do kamienicy uchyliły się i pojawił się w nich skrzypek, ubrany w o wiele za dużą bordową bluzę, z naciągniętym kapturem, który odsłaniał jedynie gęstą grzywkę. Nie podniósł nawet wzroku, jedynie włożył jedną słuchawkę do ucha i ruszył przed siebie. Gabriel szedł za nim jak cień, aż dziw, że Kornel nadal go nie zauważył, ale on chyba tak po prostu miał. Chociaż jeżeli głośno słuchał muzyki, to może miało to jakiś sens. Gabe szedł właśnie pod ścianą, przez co skrzypek mógł go zauważyć kątem oka, ale najwyraźniej był zbyt zainteresowany przełączaniem muzyki, niż patrzeniem, co się dzieje dookoła niego. Będąc zaledwie kilka kroków od szatyna, telefon Gabriela zadzwonił, dając się we znaki akurat odwracającemu się Kornelowi.

***

Jak co wieczór Kornel wyszedł na dach, zaczynając ćwiczyć. Już tylko kilka dni do występu w Filharmonii Narodowej, a on zaczął się mylić w akordach. Nigdy mu się to nie zdarzało, ale od feralnych nocy i poranka, nie mógł się skupić na grze, co udzieliło się na zajęciach, gdy wycofano jego solówki na występ. Jednego dnia nawet nie przyszedł na uniwersytet, po czym znowu jego rodzina, tym razem za pośrednictwem ojca, udzieliła mu nagany. Ten tydzień przygotował na rekreację, uprzednio wybłagawszy dyrektora o urlop. Jeżeli był jedynie zwykłym, nie wyróżniającym się elementem całej orkiestry, to nawet nie musiał więcej ćwiczyć. Mógł odpocząć te dni. Jednak nieustające pomyłki nie dawały mu dostatecznie nacieszyć się odpoczynkiem.

Nie pamiętał, kiedy ostatni raz grał, aby się wyładować. Chyba wtedy na moście. Jednak nie mógł dać sobie tej swobody; musiał ćwiczyć i wrócić na szczyt. Tego dnia chyba miał szczęście, bo nie słyszał tego idioty, który pokrzyżował mu plany kilka dni wcześniej. Zadowolony wykonał cover Wonderwall, jednak, myląc się w połowie, od razu wrócił do smętnej klasyki. Sam miał jej dość, ale wiedział, że wkurza ona Gabriela, co motywowało go jeszcze bardziej.

Mając dość monotonii i bilansowania między domem a szkołą, podszedł do krawędzi budynku i rozejrzał się, czy przypadkiem nie czaił się na dole ten idiota i znów nie zepsuje mu planów. Nie widząc czarnej czupryny, zadowolony wrócił do mieszkania i, ubierając jedną z ulubionych bluz, sięgnął po portfel i ruszył w stronę wyjścia.

Musiał pójść do mieszkania pani Antoniny i dowiedzieć się, co z testamentem. Chociaż wystarczyło, żeby powiedział o jego miejscu przechowania urzędnikom. Tylko on o nim wiedział, a nie chciał, żeby wszystko po staruszce przejęło miasto. Tak się zamyślił, obmyślając najlepszą drogę, że założył słuchawki dopiero po wyjściu z kamienicy. Nie widział potrzeby rozglądania się, nawet nie chciał patrzeć na ludzi, bo od razu przypominała mu się jego samotność i to, że gdyby wtedy udało mu się zabić, nie musiałby się teraz męczyć. Nie chciał zadowalać Gabriela, ale sam Kornel nie miał już odwagi na kolejną próbę.

Z zamyślenia wyrwał go dźwięk telefonu, ale nie własnego, na którym właśnie szukał piosenki, która ostatnio mu wpadła w ucho, a innej osoby, najwidoczniej idącej tuż za nim. Od razu się odwrócił, jednak widząc zakłopotanego Gabriela, odrzucającego połączenie, od razu jego humor uległ drastycznemu pogorszeniu.

Odwrócił się na pięcie, bez słowa odchodząc i zakładając drugą słuchawkę. Gabriel od razu do niego dobiegł, próbując zwrócić na siebie jego uwagę, co jedynie pogłębiło irytację Kornela.

– Odwalisz się? – wręcz wykrzyczał, na chwilę przenosząc wzrok, na jego piwne oczy, czego od razu pożałował. Nie mógł przestać się weń wpatrywać. Zaczął tonąć w złotych tęczówkach. Nikt nigdy tak na niego nie działał, bał się tego dziwnego przyciągania. Wiedział, że to tylko sprawiało chłopakowi satysfakcję, więc przemógł się i zaczął iść dalej, przenosząc wzrok na nogi.

– Nie. – Krótka, treściwa odpowiedź, a jednak tak denerwująca.

Kornel wywrócił oczami, a Gabriel uśmiechnął promiennie, zakładając ramię na bark chłopaka, co nie spotkało się z jego aprobatą.

– Wiesz, że jesteś niesamowicie irytujący? – Kornel zatrzymał się, wyciągając jedną słuchawkę z ucha. Starał się nie patrzeć na twarz towarzysza, jednak ten wręcz przeszywał go swoim wzrokiem. Zrezygnował z jakiejkolwiek próby porozumienia i ruszył dalej, zrzucając ramię Gabriela z siebie.

Chłopak bez zastanowienia z powrotem zarzucił rękę za plecy Kornela, wkurzając tym skrzypka jeszcze bardziej. Ambroziak zaczął głębiej i szybciej oddychać oraz zaciskać pięści na końcach bluzy i znowu spychając chłopaka z siebie, przyspieszając kroku. Z boku zapewne ich zachowanie wydawało się zabawne, jednak w rzeczywistości, tylko Gabe dobrze się bawił.

– Dziecinny jesteś. – Spróbował urazić chłopaka, ale ten jedynie się uśmiechnął. – Nie znoszę cię.

– I kto tu jest dziecinny? – zaśmiał się, obejmując Kornela ciaśniej ramieniem. Idąc dalej, odczepił od telefonu jego słuchawki i schował do swojej kieszeni.

Kornel szedł cały spięty, zagryzając mocno szczękę. Co chwila naburmuszony próbował zrzucić ramię chłopaka z siebie, ale nic to nie dawało.

– Może powiesz coś, jak już się doczepiłeś? – Gabriel cały się rozpromienił na te słowa, nie domyślając się, że Kornel chce tylko odwrócić od siebie uwagę.

– Hmm powiedzieć coś... o sobie? – Wyszczerzył się znowu w ten idiotyczny sposób, na co Kornel zareagował zwieszeniem głowy w geście załamania.

– Mów, co chcesz, zabrałeś mi muzykę, to mnie czymś zajmij. Jestem dobrym słuchaczem. – Nie spojrzał na Gabriela, ale uśmiechnął się lekko pod nosem. Lubił wiedzieć, z kim ma do czynienia, a to była idealna okazja.

– Hah, jeżeli tak bardzo chceeesz. – Przerwał i wziął głęboki wdech, po czym rozpoczął swoją paplaninę. – No więc tak, jestem amerykańskim koszykarzem, co prawda Polak ze mnie, ale mam obywatelstwo amerykańskie, więc mogę załatwić szybko wizę na wycieczkę. – Opowiadał wszystko z przerwami na chichoty i żarty.

– Wróciłem przez wypadek rodziców, ale to nie jest wesoła historia, więc pomińmy to. Po kontuzji będę teraz wracać do formy, ostatnio umarła ważna dla mnie osoba, więc jest pod górkę, ale... chyba jakoś się trzymam. – Zrobił przerwę, obserwując reakcję chłopaka, której ku jego zdziwieniu nie było, on po prostu słuchał. Po chwili kontynuował: – Nie wiem, co byś chciał jeszcze wiedzieć. Mam dwadzieścia sześć lat, grałem trochę w NBA, chce teraz wprowadzić polską drużynę w rozgrywki. Jeżeli coś się znasz na koszykówce, to może będziesz wiedział, czym się zajmuje gracz pod koszem. Ja gram właśnie na tej pozycji, ale nie jestem też zły w niewidocznych podaniach. Możliwe że zostanę kapitanem Warsaw Eagles, ale na razie muszę się pozbyć Nata. Jestem wolny, jeżeli cię to interesuje, przyjaciół w Polsce też nie mam, znaczy w sumie już tak...

– Że ja twoim przyjacielem? Możesz pomarzyć. – Skrzypek odezwał się pierwszy raz od dłuższego czasu, czyli jednak słucha.

– A może ty opowiesz coś o sobie teraz? – Gabriel z nadzieją spojrzał na Kornela, który zdziwił się na to idiotyczne pytanie.

– Nie gadam z nieznajomymi – odpowiedział szorstko, ale Gabriel jak zwykle zinterpretował to jako żart, bo cicho się zaśmiał.

– Nie zaszkodzi ci podzielić się ze mną garścią informacji na twój temat, za to ja byłbym zadowolony...

– I właśnie dlatego ci nie powiem. – Chamsko przerwał starszemu od siebie mężczyźnie, jednak ten niemal od razu umilkł, analizując coś w głowie.

Zaczął się śmiać, jednak nie brzmiało to jak szczery śmiech, a taki krótki i przymuszony, który wywołał w Gabrielu mieszane uczucia.

– Jeżeli byłbyś chociaż trochę inteligentny, to miałbyś o mnie więcej niż garść informacji. W końcu wiesz, jak mam na imię i że jestem skrzypkiem. Znalezienie nazwiska to kwestia czasu. Resztę otrzymasz wtedy jak na talerzu. Zresztą, co ja ci będę mówił. – Kornel rozluźnił się w towarzystwie Gabe'a, zmieniając ton głosu na delikatniejszy. Skrzypka bardzo go to zadowoliło, aż sam zaśmiał się ze swojej głupoty.

– Więc ty szukałeś czegoś o mnie? – zagadnął starszy, ukazując szereg białych zębów i zatrzymując Kornela. Złapał go za ramiona, stawiając idealnie przed nim. Skrzyżowali się wzrokiem.

– W życiu. – Speszył się i starał uciec wzrokiem, co nie dało innego efektu niż rumieniec na twarzy.

Gabriela rozbawiła cała sytuacja, ale chcąc się powstrzymać od śmiechu, łezki pojawiły się w oczach, na co Kornel się zdziwił, myśląc, że to łzy smutku, do których doprowadził on sam. Starszy nagle zaczął się głośno śmiać, uwalniając łzy, a Kornel zniesmaczony i zażenowany odwrócił się, szybko starając się odejść jak najdalej od kłamcy.

Po chwili Kornel się zatrzymał, zastanawiając, gdzie w ogóle ma iść. Nie pójdzie przecież z chłopakiem do mieszkania zmarłej. Pierwszy pomysł – zakupy. Wszedł do pierwszej lepszej żabki, a chłopak, o dziwo, czekał przy wejściu. Nie było za wiele asortymentu, więc zdecydował się jedynie na dwa energetyki. Może ktoś uzna go za typową polską cebulę, ale wziął je tylko dlatego, że razem były tańsze, niż jakby miał jutro iść po następnego.

Wyszedł, mijając Gabriela, a ten zadowolony doń podszedł, biorąc od chłopaka jedną puszkę, co spotkało się z oburzeniem Kornela.

– Dziękuję, że o mnie pomyślałeś. – Zaśmiał się, otwierając napój i biorąc dwa łyki. – Wiem, że nie dla mnie, ale chciało mi się pić, a raczej nie dałbyś mi trochę swojego.

Zaczął grzebać w kieszeni, po czym wyciągnął dwie dwuzłotówki, które wcisnął w dłoń zdziwionego skrzypka.

– Będę Ci winny te kilkadziesiąt groszy. – Puścił do niego oczko i dostosował tempo chodu do chłopaka.

– I tak bym nie miał co z tym zrobić, nie mogę pić energetyków – powiedział beznamiętnie, jakby była to odpowiedź oczywista dla każdego.

– I dlatego właśnie teraz go pijesz? Może lepiej oddasz mi też tego. – Gabriel wyciągnął rękę z zamiarem wzięcia napoju chłopakowi, jednak ten sparował ruch.

– Zdrowie nie jest dla mnie najważniejsze, a raz na czas nie powinno mi zaszkodzić.

– No coś mi się nie wydaje. Oddawaj albo mów co ci jest, że nie możesz tego pić. – W jego tonie była wyczuwalna troska, która nie zadowoliła Kornela. Nienawidził, jak ktoś się nad nim użalał. Jak Gabriel tak zacznie, to osiągnie szczyt nienawiści Kornela.

– Noo, jestem chory, tyle ci wystarczy, to i tak nic bardzo poważnego. – Przyspieszył, chociaż widział, że tak się nie pozbędzie tego wrzoda.

– Na razie nie będę dopytywał, bo to prywatna sprawa, ale uważaj na siebie, później będziesz żałował, że nie myślałeś wcześniej o zdrowiu. – Zabrzmiał groźnie, co jedynie wprawiło Kornela w zakłopotanie.

Resztę drogi spędzili na dogryzaniu sobie, czy popychaniu się na ściany okupywane przez gołębie. Kiedy dotarli pod kamienicę, było już całkiem ciemno, a Kornel czuł niewielkie obawy. Nie bał się ciemności, ale nie lubił ludzi kryjących się po kątach, jak już ich nie widać.

– Lepiej już idź, jest późno, a zresztą, co ja się będę martwić. Idę, dobranoc. – Na ostatnie słowo Gabriel się rozpromienił, podchodząc jeszcze ostatni raz i przytulając Kornela od tyłu, co było zdziwieniem dla nich obu.

Gabe nie dowierzał, że miał taki odruch, ale w głowie zwalił to na późną porę oraz, że przecież to zwykły koleżeński uścisk na pożegnanie. Kornel lekko go strzepnął, nie spoglądając już na niego. Szybko przeszedł przez drewniane drzwi i zatrzasnął je za sobą.

Gabriel odetchnął i uśmiechnął się, zadowolony z takiego obrotu sytuacji. Mógł miło spędzić czas z chłopakiem i przekonać go chociaż odrobinę do siebie. Dalej nie rozumiał, dlaczego Kornel od razu się z nim nie zaprzyjaźnił. W końcu zawsze wszyscy kręcili się wokół Gabriela, a on sam nie musiał się starać o znajomości. Była to dla niego nowość, że on sam musiał tym razem starać się o czyjeś względy.

Za to Kornel, jak tylko drzwi się za nim zamknęły, opadł na kolana, wycieńczony spacerem. Może nie było po nim widać, ale nie był zwolennikiem zbytnich zbliżeń ani niepotrzebnego dotyku, a Gabriel cały czas naruszał jego prywatność. Musiał przyznać, że towarzystwo chłopaka było całkiem przyjemne. Od dawna nie miał przyjaciół, a Gabe sam chciał się zaprzyjaźnić, wiedząc jaki Kornel potrafi być i do czego jest zdolny. Idąc po schodach na najwyższe piętro, upuścił kilka łez, jednak szybko je otarł i zostawił myśli o Gabrielu gdzieś daleko, gdzie w najbliższym czasie nie zajrzy.

***

Otworzył szeroko usta ze zdziwienia, kiedy na cmentarzu zobaczył ubranego w czarny, dopasowany garnitur Gabriela, z idealnie zaczesanymi w tył włosami. Nie wierzył swoim oczom, a jednak widział go, stał bokiem, kilka metrów od niego, rozmawiając z jakimiś mężczyznami we frakach. Kornel spanikowany cofnął się kilka kroków i schował za pobliski pień drzewa, ukrywając się, przed wzrokiem właśnie odwracającego się Gabe'a, jednak nie był pewny, czy udało mu się, kiedy chłopak ruszył w jego stronę.

Wcześniej...

Nadszedł ten dzień – dzień, w którym miał pożegnać panią Antoninę – jej pogrzeb. Wstał w okropnym humorze, który pogorszył się jeszcze bardziej, kiedy zdał sobie sprawę z obrządku. Niechętnie wstał, a widząc późną godzinę, podbiegł do szafy. Wyciągnął ulubiony czarny, nie za długi frak, tego samego koloru koszulę i muszkę. Nie lubił obcisłych ubrań, mimo że wyglądał w nich naprawdę dobrze. Teraz nie miał wyboru z ubraniem. Przyjrzał się sobie w lustrze, przygładzając garnitur, którego materiał w ani jednym miejscu się nie świecił. Zgadzał się na takie stroje, jednak nienawidził, kiedy połyskiwały przy każdym promieniu słońca. Wolał materiały bardziej matowe i lekkie, które nie zwracały uwagi wszystkich dookoła.

Poprawił jeszcze kołnierz i mógł stwierdzić, że był gotowy. Wziął najpiękniejsze, klasyczne, skrzypce, jakie posiadał. Były one zarazem najdroższe, a piękne rzeźbienia w kasztanowym drewnie warte każdej ceny. Przed wyjściem postanowił jeszcze ułożyć włosy na gumie, pierwszy raz od dawna. Zadowolony z siebie, wyszedł, kierując się najszybszą drogą na cmentarz, na którym miała się odbyć piękna uroczystość.

Tymczasem Gabriel zdenerwowany już któryś raz z rzędu poprawiał marynarkę odrobinę za małego garnituru. Mógł się spodziewać, że po kontuzji część mięśni zamieni się w dodatkową masę, jednak nie pomyślał o zakupie nowego garnituru. Bardziej stresował się tym, że dzisiaj będzie musiał, jako jedyna osoba z rodziny, pożegnać ukochaną babcię. Organizacją pogrzebu postanowił zająć się przyjaciel staruszki – dyrektor filharmonii, w której często grała. Kiedy zaczęli przybywać goście, wszyscy podchodzili do Gabriela, składając kondolencje. Z minuty na minutę czuł się coraz gorzej, słabiej. Za niedługo przyniosą otwartą trumnę, a on nie da sobie rady. Zdając sobie z tego sprawę, oddech mu przyspieszył, a on sam zaczął czuć zimny pot spływający po całym ciele. Zostawił mężczyzn, z którymi jeszcze chwilę temu rozmawiał, ładnie przepraszając, i odeń odwrócił, idąc w kierunku lasku.

Przestąpił linię drzew i zobaczył brązową czuprynę, a zjeżdżając wzrokiem w dół, całą czerwoną twarz Kornela, który zwiesił głowę.

– Co ty tu robisz? – zapytał zdziwiony chłopaka, który nawet nie raczył spojrzeć mu w oczy.

– No ja ten... Gram. – Pokazał na pokrowiec skrzypiec. – Lepiej idź, pewnie czekają na ciebie – powiedział nieśmiało, co było do niego totalnie niepodobne.

– Nie, nie dam rady tam wyjść. Za chwilę mają przynieść trumnę, a ja nie wiem, co robić. – W oczach Gabriela zabłysły łzy, co ruszyło Kornela, żeby spojrzał w jego piękne oczy, od których nie mógł się znowu oderwać.

– Więc ja pójdę. – Chciał go wyminąć, ale Gabe pociągnął go za rękę z powrotem do siebie, przytulając.

Kornel otworzył szeroko oczy i starał się opanować, żeby również się nie rozpłakać. Gabriel widocznie potrzebował teraz pomocy, ale on nie umiał mu jej dać.

– Nie idź, proszę zostań na chwilę, nie dam sobie rady, pomóż mi. – Zaczął rzucać zdaniami, wylewając kolejne łzy, po chwili upadając na kolana i ciągnąć przy tym Kornela na ziemię. – Nie chce jej żegnać, czemu mnie zostawiła? – Kornel również zaczął panikować, nie wiedział, co robić. Nigdy nie był w takiej sytuacji. Przestał się wyrywać i położył ręce na plecach chłopaka, delikatnie przytulając.

– Uspokój się, to nie koniec świata – powiedział chyba odrobinę zbyt poważnie, bo Gabriel znowu zaczął głęboko, nierównomiernie oddychać. Dorosły facet, a tak bardzo płacze, raczej rzadko spotykany widok, jednak Kornela trochę smucił. Może Gabriel nic dla niego nie znaczył, był właściwie obcy, ale cierpienie innych zawsze mu się udzielało. – Dobrze, zostanę z tobą przez chwilę, ale przestań płakać.

Magiczne słowo, w tym przypadku "zostanę" podziałało od razu, chłopak nie wylewał już tony łez, ale dalej szlochał.

– N–nie mogę się uspokoić, ciężko... się oddycha – powiedział, biorąc głęboki oddech.

Kornel mocniej go przytulił, zaczął się bać, wiedział, że ataki paniki mogą być naprawdę mocne, sam kiedyś niemal się tak udusił. Nagle przypomniał sobie, że w futerale zawsze nosił leki uspokajające w razie ataku lęku bądź agresji. Powoli odsunął się od Gabriela, który zaczynał walczyć o oddech. Otworzył kieszonkę futerału i znalazł małe, kartonowe pudełeczko. Co prawda trochę pogniecione, ale tabletki w środku były całe. Wycisnął na dłoń dwie, po czym podsunął pod nos bruneta.

– Bierz, uspokoisz się po tym. – Widząc, że chłopak nie jest przekonany, dodał: – To leki na uspokojenie, sam ich używam.

Jakby na potwierdzenie swoich słów wycisnął kolejną tabletkę i na raz połknął. Nie zaszkodzi mu teraz na nerwy.

– Nie o to chodzi. Nie wiem, czy dam radę połknąć bez żadnej wody. – Wytłumaczył słabo, co zdziwiło Kornela, bo w końcu to sportowiec i dorosły mężczyzna, a nie potrafił nawet połknąć tabletki bez popijania.

– Poczekaj na mnie, załatwię ci jakąś wodę, ale nie schodź mi tu.

Nie czekając na odpowiedź, pobiegł w kierunku domu katechetycznego za cmentarzem. Dawniej uczęszczał często do kościoła, więc miał okazję być tam kilka razy i zapamiętać stojący tam dystrybutor wody. Po napełnieniu kubeczka wrócił do Gabriela.

Przybiegł całkiem zdyszany, o dziwo nie wylewając za wiele wody. Podał ją słabiejącemu Gabrielowi, a ten, nie czekając ani chwili dłużej, popił leki. Na szczęście szybko zaczęły działać i chłopak mógł w miarę unormować oddech. Przytulił się do Kornela, dziękując po cichu.

– Szukają cię, więc lepiej chodź już. – Kornel przypomniał sobie mężczyzn pytających księdza o Gabriela, więc musiał jakoś przekonać chłopaka do powrotu do gości.

– Zostanę tu jeszcze dwie minuty, ty możesz iść, żebyś... nie miał problemów. – Odpuścił szybko, a po chwili kazał Kornelowi odejść.

Ten się go posłuchał i zadowolony zniknął, po chwili wtapiając się w ludzi. Gabriel tak jak mówił, odpoczął chwilę, wytarł mokre czoło i wyszedł, uderzając w kolejną falę współczucia i kondolencji.

***

Gabriel po wygłoszeniu specjalnie wcześniej przygotowanej przemowy, zszedł z podestu, kierując się w lewo, gdzie stali najbliżsi przyjaciele jego babci. Po lekach od Kornela czuł się lepiej; co prawda nadal trzymał uczucia mocno na wodzy, ale udało mu się zachować spokój do końca uroczystości. Mężczyzna zamyślił się, bawiąc swoimi palcami i nie słuchając, co mówił przewodniczący uroczystości. Dopiero gdy usłyszał znajomy, melodyjny głos, podniósł wzrok.

– Nazywam się Kornel Ambroziak, byłem z Antoniną DeArmond bliżej niż większość jej przyjaciół. – Na podeście stał chłopak z poważną miną, a Gabriel wpatrywał się w niego, jak zaczarowany w obrazek. – Ponoć byłem jej najlepszym uczniem. Poznaliśmy się wiele lat temu, jak jeszcze uczyła mnie gry na pianinie. Opiekowałem się nią, jak nikt inny nie mógł. Odwiedzałem ją co jakiś czas, ostatnimi czasy przekładając obowiązki nad wizyty u niej. – Głos lekko mu się załamał, kiedy przyznał, że to on mógł zawinić. – Mówiła, że byłem dla niej jak wnuk, jakiego zawsze chciała mieć, a ona dla mnie jak babcia, która wspierała w marzeniach. Żałuję, że mimo jej wiary tyle razy ją zawiodłem. Dzięki niej wspiąłem się tak wysoko i zdobyłem tytuł jednego z najlepszych skrzypków w Europie. Zawdzięczam jej naprawdę wiele. Babcia nie pozwoliła mi się poddać, teraz będzie ciężko bez tej jedynej osoby, która chciała, żebym był tym, kim chcę. Mam nadzieję, że była szczęśliwa w tych ostatnich momentach. – Przerwał, patrząc po widowni, niektórzy byli zszokowani, inni pełni dumy, jednak nikt nie wiedział, jak wiele naprawdę zrobiła dla niego starsza kobieta. – Pracowaliśmy razem nad własnymi utworami, nie zdążyliśmy zakończyć płyty, jednak chciałbym przedstawić jeden z utworów, według ostatniej woli zmarłej.

Gabriel nie mógł uwierzyć, że to właśnie on był tym "drugim" wnukiem, jakiego jego babcia uważała za lepszego. Z jednej strony czuł złość, w końcu to on był z nią spokrewniony, a z drugiej ulgę, że kobieta miała też kogoś oprócz niego. Ogarnęła go wściekłość, kiedy zdał sobie sprawę, że Kornel zachowywał się jak gdyby nigdy nic, odpychając go, skoro wiedział, kim jest. Bezuczuciowy kłamca. W oczach stanęły mu łzy, kiedy zobaczył jak chłopak wręcz emanuje spokojem i ze skupieniem zaczyna grać. Starał się nie wybuchnąć, więc wsłuchał się w muzykę. Od początku była dramatyczna, momentami skoczna, a klimat naprawdę niezwykły. Gabriel wiedział, że jego babcia uwielbiała takie utwory. W akompaniamencie pianina byłby idealny. W końcu Kornel dotarł do części solowej. Chłopak wyobrażał sobie, jak reszta instrumentów ucicha, by oddać wodze skrzypkowi. Gabriel nie znosił siebie teraz za to, że melodia tak bardzo mu się podobała. Starała się go uspokajać, co dawało marny skutek przy tylu negatywnych emocjach.

Miał ochotę zapaść się pod ziemię,a jednocześnie dowiedzieć się od Kornela, dlaczego taki był dla niego, jeśli wiedział, kim jest. Z drugiej strony pewnie miał jakiś powód do swojego zachowania. Ambroziak zszedł z podestu, chowając skrzypce, ale jak zauważył idącego w jego stronę Gabriela, od razu przyspieszył, skręcając w drugą stronę.

***

Kornel bał się, co mógł sobie pomyśleć Gabe, co prawda pani Antonina wspominała o wnuczku – Gabrielu, który był sportowcem, ale doznał kontuzji, jednak nie skojarzył z nim tego Gabriela. Zdał sobie sprawę z tego dopiero wtedy, gdy zobaczył go na pogrzebie podczas ataku paniki. Zaczął biec, jak już nikt go nie widział, ale Gabe był szybszy. Próbował uciec, teraz nawet Kornel stwierdził, że jemu bardziej przydałyby się leki na uspokojenie. Gabriel był ogromny, co przy Ambroziaku było wręcz przeciwieństwem, już nie wspominając o różnicy w samym wzroście. Mimo kontuzji miał zdecydowanie bardziej umięśnione ciało. Jak Kornel wyobrażał sobie, że padłby ofiarą złości czarnowłosego, to aż włoski jeżyły mu się na karku. Jakby poszedł na uniwersytet z podbitym okiem czy innym siniakiem w widocznym miejscu, to pewnie rodzice wiedzieliby po kilku minutach, próbując wyciągnąć od niego całą prawdę, której nie mógłby zdradzić.

***

Gabriel wołał za Kornelem, jednak nie był to wesoły ton, a ostry, którego młodszy się przestraszył. W końcu starszy go dogonił, po czym zatrzymał, przewracając się razem z nim. Usiadł na nim okrakiem, po czym zobaczył jego przerażony wyraz twarzy. Rękami zasłaniał głowę, w obawie przed ciosem, a oczy się zaszkliły. Mimo że miał już grubo po dwudziestce, to często płakał i wstydził się tego. Dlatego teraz nie mógł znieść, że właśnie Gabriel znów go widzi, a ten nie może w żaden sposób uciec. Siedząc na chłopaku, Gabe rozważał, co zrobić. Nie chciał go bić, ale należało mu się, jednak widząc jego przerażenie chciał mu pomóc, mimo że to on był napastnikiem. Złapał go za ręce, po czym odsunął je tak, żeby nie zasłaniały twarzy, trzymając nad głową chłopaka. Kornel zaczął się wyrywać, chociaż nic mu to nie dawało, a Gabriela lekko rozbawiło.

– Masz się uspokoić, bo naprawdę ci przyjebię. – Gabriel nie stosował tej groźby często, ale najwidoczniej zadziałało, bo Kornel od razu się poddał.

– Ja nie wiedziałem, że to twoja babcia, ona mówiła o tobie, ale dawno i nie skojarzyłem, że ty to ta sama osoba. – Zaczął się szybko tłumaczyć, patrząc w oczy Gabrielowi, który dalej zachowywał kamienną twarz. – Przepraszam. Możesz mnie uderzyć, jak chcesz. – Kornel zamknął oczy, czekając na uderzenie, które nie nadchodziło, ale poczuł, jak ciężar nagle znika.

Otworzył oczy i zobaczył, że Gabriel wstał. Podał mu rękę, którą Kornel od razu przyjął i stanął na równych nogach. Zaczął otrzepywać się z ziemii, chociaż nawet za bardzo nie musiał, bo upadł w miejscu, gdzie leżały jeszcze liście z jesieni i mech.

– Może wytłumaczysz mi wszystko powoli raz jeszcze? – zapytał Gabriel, wypalając spojrzeniem dziurę w Kornelu.

– T–tak, więc, jakby to... Poznałem panią Antoninę na zajęciach na początku studiów. Pod koniec tamtego roku zaczęła mi dawać korepetycje, poznała wtedy moje marzenia i od razu spodobał jej się pomysł na wspólną płytę. Wszystko by już było gotowe, ale wysłano mnie do akademii w Szwajcarii, gdzie był tak duży rygor, że nawet nie mogłem się z nikim komunikować przez internet. – Odetchnął, myśląc, jak dalej ułożyć wszystko w słowa. – Jak wróciłem, dostałem od niej porządny opieprz. – Zaśmiał się na wspomnienie, jak kobieta zobaczyła go po trzech latach, ale zamiast przytulić, przywaliła mu książką w głowę, po czym udawała obrażoną przez kilka tygodni. – To był jej ostatni rok nauki na uniwerku, później udzielała tylko prywatnych lekcji, a mi pomagała udoskonalić warsztat przed mistrzostwami prawie dwa lata temu. Od nich zaczęliśmy pracę nad płytą. Często opowiadała mi jakieś rodzinne historie przy szachach albo grach karcianych, które uwielbiała. Właśnie miałem sesje i przygotowania do występu w Filharmonii Narodowej, więc pani DeArmond zaproponowała, żebym skupił się na nauce, a ona przyjdzie na występ i później wszystko wróci do normalności. Jak widać, nie wróciło. – Opowiadając, wpatrywał się w swoje buty, będąc zbyt zawstydzonym, żeby spojrzeć w oczy bruneta.

– Czyli pochopnie wyciągnąłem wnioski. – Odetchnął, rozluźniając się odrobinę. Złagodził przy tym wyraz twarzy, przybierając łagodny uśmiech. – Przepraszam, pomyślałem, że specjalnie mnie odtrącasz albo winisz za jej śmierć i... wystraszyłem się, ale też byłem zły, bo... jakby ci to powiedzieć, babcia zapisała cię w kontaktach jako wnuka z numerem jeden, a mnie z dwójką. – Podrapał się po głowie, uśmiechając przy tym głupio do Kornela.

– Coś słyszałem od ratowników, ale nie sądziłem, że naprawdę aż tak było. Też muszę ci coś jeszcze powiedzieć, ale się nie złość. – Zaczął powoli iść ścieżką, patrząc czy Gabriel idzie za nim. – Byłem w szpitalu, Pozwolono mi pójść do niej, zdążyła się pożegnać, ale nagle straciła oddech i wystraszyłem się jak pokazała się linia ciągła i uciekłem. – Przyspieszył ze stresu, jednak Gabe złapał go za dłoń, spowalniając tym samym.

– Normalnie bym się zezłościł, ale wiem, że też dużo przeżyłeś. Wtedy też byłem w szpitalu, ale przysnąłem czekając na ratowników, obudziłem się dopiero, jak wyrywałeś się im, a mnie wysłali jeszcze do lekarza i nie zdążyłem na czas, więc też pod jakimś względem zawaliłem.

– Może przestaniemy się obwiniać? Ta kobieta nigdy nie słuchała się nikogo. Tyle razy jej mówiłem żeby szła do lekarza, ale ona wiedziała lepiej. Niestety, ale sama doprowadziła się do takiego stanu. – Powiedział poważniej, powstrzymując się, żeby przypadkiem nie powiedzieć źle o pani Antoninie.

– Muszę przyznać ci rację, ta kobieta nigdy nie myślała poważnie o zdrowiu, bo uważała, że jeszcze ma tyle pewnych lat życia. – Zawiesił się ramieniem na Kornelu, co już chyba stanie się ich tradycją.

Ten dzień nie skończył się źle, a przynajmniej nie tak, jak myśleli. W końcu jeszcze czekała ich stypa...

× × × × × × × × × × × × ×

Pomijając to, że jest po północy, czyli już piątek to... W tym rozdziale było tyle błędów, że sama w siebie nie wierzę. Momentami zdania były całe z imiesłowów, czego nie zobaczyłam, ale oczywiście sutsui wszystko zauważy (stokrotne dzięki za poprawki).

W kolejnym rozdziale będzie się działo coraz więcej, w końcu stypa bogaczy będzie pierwszą wspólną "imprezą chłopaków", aż się nie mogę doczekać, aż opublikuję kolejny rozdział.

Dajcie znać, co uważacie,

~Orla O'Hara 

spectrum_of_devil   

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top