𝟐| 𝐖𝐢𝐚𝐭𝐫

Zaczęło się powoli zciemniać, a niebo gdzieniegdzie zakryły ciężkie chmury. Nie było zimno ani też bardzo ciepło, więc zaopatrzył się przed wyjściem w cieplejszą bluzę. Zapowiadał się piękny zachód słońca, a Kornel, jak często miał w zwyczaju, wyszedł na dach kamienicy zagospodarowany w formie małego ogródka, żeby poćwiczyć na skrzypcach i nagrać następne kawałki, na których będzie mógł eksperymentować w programie do przeróbki muzyki.

Mimo że Kornel mieszkał w centrum, a pogoda była wyjątkowo ładna jak na maj, poczuł przyjemny zimny wiaterek, który pozwalał mu się zrelaksować. W mieszkaniu chłopak posiadał skrzypce elektryczne, jednak one potrzebowały wzmacniacza i głośników, więc na zewnątrz jedynie ćwiczył. Rzadko kiedy wykorzystywał te fragmenty; na lepszych wzmacniaczach, które zajmowały więcej miejsca i potrzebowały dostępu do prądu, dźwięk brzmiał lepiej. Właściwie Kornel klasycznych skrzypiec używał jedynie na zajęciach lub gdy miał zagrać ważny koncert, który zwiększał autorytet jego rodzinie.

Ambroziak, oprócz gry na skrzypcach, próbował również zaznajomić się z fletem poprzecznym, jednak nie osiągnął zbyt wysokiego poziomu, zanim zrezygnował. Lepszymi zdolnościami mógł się poszczycić, grając na pianinie, czy według jego preferencji keyboardem. Jednak mimo wszystko, był mistrzem skrzypków, a na innych instrumentach po prostu potrafił grać.

– "Nigdy nie przyjmuj rad od osób, które nie osiągnęły tego, co ty chcesz osiągnąć", dlatego dalej będę robić to, co chcę, dążyć do swoich celów. – Łagodny głos bruneta przeciął ciszę, często cytował coś, co jakoś odnosiło się do jego życia. Nie znosił, gdy ludzie prawili mu morały, jaki to nie powinien być. On starał się być sobą i dla siebie, dlatego nie patrzył na zdanie innych, a przynajmniej się starał.

Pusty wzrok zastąpiły nikłe iskierki podekscytowania, a słońce zaczęło zanikać za horyzontem, tworząc piękne efekty świetlne. Miejsce to było pełne przedwojennych kamieniczek, gdzie na ulicach było zwykle cicho, a atmosfera spokojna. Mogło się wydawać, że zakłócanie ciszy swoją grą będzie problemem, jednak sąsiedzi nie mają nic przeciwko, a przynajmniej jeszcze nigdy nie wezwali policji czy straży miejskiej.

Spojrzał na bladoróżowe słońce, które mieniło się pięknie:

– Będzie wiało – stwierdził krótko i podniósł skrzypce, przygotowując do gry.

Pośród ciszy zaczęły rozbrzmiewać dźwięki melodii, coraz głośniej i głośniej, a Kornel odprężał się, nie myśląc o obowiązkach ani problemach. Teraz ich nie miał. Liczyła się tylko gra.

***

Pozycja atakującego nie była dla Gabriela łatwa do objęcia, a posada kapitana dokładała mu obowiązek odpowiedzialności za zawodników i wyniki meczów.

Gabriel grał na tej pozycji niemal od zawsze, jednak teraz trener chciał żeby wrócił na stanowisko kapitana, co po kontuzji byłoby dla niego ciężkie. Tyle obowiązków, ale wiedział, że tylko on da radę. Zwłaszcza że w czasie, kiedy Nataniel go zastępował, nie przykładano wagi do meczów, więc teraz miał co nadrabiać. Pozostało jeszcze przekonać do siebie na powrót drużynę, pełną mnóstwa nowych członków, którzy, choć nawet za dobrze nie znali, zmanipulowani przez Nata będą tylko utrudniać zdobycie przezeń awansu.

Gabriel uśmiechał się jak głupi. Nawet z drugiego końca boiska można było poczuć emanującą odeń satysfakcję. Idąc pustymi uliczkami Warszawy, usłyszał dzwonek telefonu. Zdziwiony wyjął go z kieszeni i dostrzegł  imię babci. Z przyzwyczajenia sięgnął do kieszeni po słuchawki, ale podczas ewakuacji z szatni musiał je zapomnieć. Nie szukając już zguby, odebrał telefon, słysząc po chwili słaby głos starszej kobiety.

– Cześć, Gabi, mógłbyś wstąpić do mnie na chwilę? Nie musisz się spieszyć, ale trochę gorzej się czuję. – Mimo sędziwego wieku babcia Antonina miała ciepły i miły głos, który idealnie wpasowywał się  do jej gry na pianinie, gdy jeszcze miała siłę, aby dawać koncerty.

– Jasne, skończyłem niedawno trening, to wpadnę. Będę za trochę ponad pół godziny.

– Chłopak zawrócił i skręcił w jedną z uliczek, żeby przejść na skróty. Nienawidził tej plątaniny przejść, w której nawet on się gubił. – Mam też ciekawą, chyba dobrą, nowinkę z treningu, to może cię zainteresuje.

– Dobrze, dobrze, już się niecierpliwię.

– Kupić ci coś po drodze? – zapytał z troską, chociaż i tak miał zamiar podejść do jakiegoś monopolowego po drodze.

– Nie, dzięki, zrobiłam wczoraj zakupy, a przed chwilą całkiem dobry obiad, to cię poczęstuję, jak przyjdziesz. – Mógł się założyć, że na twarzy staruszki wykwitł chytry uśmieszek. Babcia często  przekupywała go do odwiedzin smacznym jedzeniem, czasem nawet opuszczał przez nią treningi.

– Dobra, to lecę – zaśmiał się i rozłączył, ruszając już szybszym krokiem przed siebie.

Uliczki były tak wąskie, że nie było możliwości, aby minęły się choćby dwa samochody osobowe. Wszystkie budynki zachowano w przedwojennym stylu; niektóre miały odnowione elewacje czy były po mniejszych remontach. Przechodząc koło niektórych kamienic, Gabrielowi wydawało się, że za chwilę w całości go zgniotą. Od czasu do czasu małe płaty tynku odlepiały się od ścian, rozbijając o bruk, więc  chłopak starał się chodzić po środku ulicy.

Mijał właśnie jedną z najpiękniejszych dzielnic południowej Pragi, kiedy zaczął odczuwać dziwny niepokój. Czuł, jakby czyiś wzrok spoczął właśnie na nim, mimo że, jak podnosił głowę, nikogo  nie widział. Musiało mu się zdawać. Bez słuchawek dziwnie szło się niemal pustymi uliczkami, słysząc każdy szelest liści.

Idąc dalej, usłyszał dźwięk, którego nie spodziewał się w takim miejscu. Była to piękna melodia skrzypiec, chociaż nie brzmiała jak klasyczny instrument i nudna klasyka z filharmonii, a coś lepszego, coś, co nie mogło ujść jego uwadze.

Im był bliżej, tym głośniej słyszał melodię, która, ku jego zdziwieniu, rozbrzmiewała z dachu. Zatrzymał się pod jedną z najładniejszych kamienic i spojrzał w górę, szukając grajka. Zapewne nie stał przy skraju, bo nie zobaczył postaci, a jedynie ruszający się cień na ścianie odgraniczającej dach od budynku. Muzyka była wyjątkowa – mógł wręcz powiedzieć, że poruszyła go, fana rapu i prostej muzyki, niewpasowującej się w akompaniament skrzypiec. Był więc miło zdziwiony tą odmianą.

Skrzypek nie zakończył poprzedniego utworu, ominął ostatnie nuty, zmieniając niektóre akordy i zaczynając całkiem nowy utwór.

Wzbudzał większy lęk i budził w Gabrielu dziwne poczucie niebezpieczeństwa. W głowie chłopaka zawitało zwątpienie.

–Co jest nie tak z tą muzyką? – zastanawiał się.

Bał się swoich myśli, czuł jakby miało stać się coś złego. Zachłysnął się powietrzem, po czym niemal przewrócił, słysząc utwór, który wzbudzał w nim coraz więcej emocji. Nigdy się tak nie czuł, wręcz bał się tej nowości. Wolał żyć z dnia na dzień, nie przejmując się tym, co będzie, nie zamartwiając się. Wolał być zwykłym dupkiem, za jakiego brały go dziewczyny, niż rozmyślającym o życiu romantykiem czy innym idealistą błądzącym z głową w chmurach.

Muzyka zaczęła cichnąć, aż w końcu ustała. Czym prędzej odbiegł, aby nie dać ponownie zmanipulować swoich emocji. Podobała mu się ta muzyka, ale... nie. Nie podobała. Była straszna. Wzbudzała w nim nieokreślony lęk i kreowała zeń zupełnie innego człowieka, niż był wcześniej. Jednak... może jednak warto posłuchać jej jeszcze choć chwilę?

Uciszył tą część siebie, która chciała zostać i zaczął biec szybciej na ulicę babci, znajdującą się zaledwie kilka zakrętów dalej. Nie spodziewał się, że zastanie na miejscu karetkę, zabierającą na sygnałach staruszkę. Musiał nie usłyszeć wcześniej syren, oczarowany głupią muzyką. Był na siebie wściekły. Złość rychło ustąpiła  strachowi i poczuciu winy. Jakby się nie zatrzymywał, zdążyłby dotrzeć i pomóc, tak jedynie mógł patrzeć, jak jego najbliższa rodzina prawdopodobnie umiera.

Gabriel biegł jak na złamanie karku. Wołał, krzyczał, ale karetka odjechała. Stanął w miejscu jak wryty powoli tracąc panowanie nad oddechem, a po chwili czując cieknące po policzkach łzy. Dawno nie płakał. Był silny i fizycznie, i psychicznie, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie, nie pozwalając sobie na ukazywanie uczuć. Dzisiaj pęknął. Wszystkie żale zaczęły się z niego wylewać z łzami, nie chciał tak się czuć, wolał być obojętny i bezuczuciowy.

A najbardziej w tym wszystkim przeszkadzał mu fakt, że hipnotyczna muzyka, wygrywana na skrzypcach, dalej odbijała się echem w jego głowie. Nie mógł pozbierać myśli. Przez melodię czuł, że będzie tylko gorzej. Jak już mógł się ruszyć, pobiegł do szpitala, moknąc w deszczu, który znikąd pojawił się na wcześniej niemal bezchmurnym niebie.

***

– Słucham? – Kornel odebrał telefon od numeru zastrzeżonego, witając się ponurym, cierpkim i zdecydowanie niemiłym głosem.

– Dobry wieczór, szpital Praski wydział kardiologii. – W słuchawce można było usłyszeć spokojny, miły – w przeciwieństwie do Kornela – ton, jednak wyczuwalny był duży niepokój, który od razu udzielił się też chłopakowi. – Niedawno przywieziono do nas starszą kobietę, jest w stanie krytycznym, a w odblokowanym telefonie był Pan zapisany jako jej wnuk. Czy to pan?

W głowie Kornela kołatało się mnóstwo pytań. Nie miał kontaktu z babką od kilku niezłych lat, zdziwiłby się, jakby w ogóle miała go zapisanego w kontaktach. Nagle go oświeciło: pani Antonina zaczęła go nazywać swoim wnukiem, byli blisko póki go jeszcze uczyła, a na emeryturze odwiedzał ją co najmniej raz na dwa tygodnie. Ostatnio zaniedbał wizyty, nie widział starszej kobiety od niemal miesiąca, a rozmawiał z nią przez telefon ponad tydzień temu. Od dawna wydawało się, że jej stan nie był najlepszy, a wręcz szybko się pogarszał. Kornel wiele razy prawił jej wykłady o zdrowiu, jednak ona obiecała, że będzie chodzić na następne wizyty u lekarza, a jej prawdziwy wnuk się nią zajmie. Chłopakowi to nie wystarczało, jednak z opowieści pani Antoniny wiedział, że jej wnuk ostatnio wyzdrowiał i został wypuszczony ze szpitala. Sam Kornel miał za niedługo końcowe sesje, więc dał kobiecie szansę. Teraz widział, że nie mógł jej ufać. Tliła się w nim złość, jaka mieszała się ze zmartwieniem. Kobieta była dla niego jak prawdziwa rodzina, a nawet jedyna.

W końcu zdał sobie sprawę, że długo milczał, a głos po drugiej stronie już drugi raz się upominał.

– Tak. – Głos mu się załamał.  Odchrząknął po chwili i odparł już pewniej: – Tak, jestem jej wnukiem, już jadę. To coś poważnego?

– Niestety, nie mogę telefonicznie udzielić wiele szczegółów, jednak aktualnie pacjentka jest poddana poważnej operacji, której skutków ze względu na tragiczny stan zdrowia nie potrafimy przewidzieć. – Lekarz i tak powiedział dużo. Kornel wziął głęboki oddech i zebrał całe siły, żeby nie wypuścić łez. Musiał być silny i jechać do szpitala, aby wesprzeć panią Antoninę choćby duchowo.

Rozłączył się bez komentarza. Od razu złapał z wieszaka najciemniejszą, długą bluzę z wielkim kapturem i coś, czego już miał nigdy nie użyć – starą, poobdzieraną z każdej strony deskorolkę. Sprawiała wrażenie, jakby za chwilę miała się złamać w pół i piękny malowany ręcznie deck poszedłby w zapomnienie, jednak w rzeczywistości, mimo wielu lat, pojazd był w pełni gotowy do jazdy. Teraz tylko dojechać do szpitala, nie zabijając się po drodze na mokrym od wcześniejszej ulewy asfalcie.

***

Gabriel cały przemoczony wbiegł do rejestracji szpitala, ludzie w środku od razu zwrócili uwagę na zdyszanego chłopaka, którego buty zostawiały plamy w postaci błota.

– Szukam Pani Antoniny DeArmond, niedawno została tu przywieziona. – Chłopak wręcz wykrzyczał słowa przy biurku sekretarki. Na jej twarzy wymalował się strach, gdy zauważyła niemal dwumetrowego, umięśnionego faceta, całego mokrego, z przerażającym wyrazem twarzy. – Jestem z rodziny – powiadomił już spokojniejszym tonem.

– P–proszę zaczekać... – Kobieta zająknęła się, po czym wskazała dłonią czerwone krzesełka przy ścianach. – Nie dostałam jeszcze żadnych informacji o dopiero co przywiezionej pacjentce, operacja trwa, a z powodu braków w kadrze ratownicy również w niej uczestniczą – powiedziała wszystko na jednym wdechu, ale, widząc spojrzenie zdenerwowanego chłopaka, od razu dodała: – Za pół godziny pojawi się tu lekarz i zastąpi ratowników. Od razu Pana poinformuję, gdy przyjedzie.

Gabriel opadł na krzesło i zaczął normować oddech, przyswajając informacje. Dopiero teraz zauważył, jak bardzo mu zimno. Nie wszystko stracone, babcia miała operację, na pewno z tego wyjdzie. Czuł się winny. Miał w piątek przyjechać, jednak wypadła mu kontrola w szpitalu, gdzie zatrzymali go pod kroplówką do wczorajszego wieczora. Miał się nią zajmować, a zawalił na całej linii. Zagłębiał się w swoich myślach, powoli marznąc coraz bardziej. Czuł narastające zmęczenie, a po chwili przysnął z wycieńczenia i zimna.

Obudził się, dopiero gdy usłyszał podniesione głosy na korytarzu. Wszystko przed nim się rozmazywało; widział jedynie, jak ratownicy tłumaczyli coś brązowowłosemu nastolatkowi. Przetarł oczy kilka razy, ale jak się podniósł, chłopak zniknął, a on podszedł do pracowników szpitala.

W międzyczasie...

Kornel dojechał pod szpital, parę razy niemal wpadając pod samochód, nie pamiętając, jak się hamowało. Drogi były mokre, w niektórych miejscach wręcz pływało, a on, jak gdyby nigdy nic, jechał po nich, zwracając uwagę kryjących się przed deszczem przechodniów. Jak nic będzie trzeba wymienić łożyska na nowe, nie żeby go to obchodziło, od lat nie jeździł i nie miał zamiaru. To była awaryjna sytuacja.

Przy rejestracji kręcili się ratownicy, więc od razu do nich podszedł.

– Dobry wieczór, Kornel Ambroziak... wnuk pani Antoniny – przywitał się, wymuszając słaby uśmiech, który bardziej przypominał grymas. – Dzwoniliście do mnie, mogę dostać więcej informacji na temat wypadku?

Jeden z ratowników poklepał drugiego po plecach na znak, żeby się odwrócił. Ten, widząc Kornela, od razu odciągnął go na bok, razem ze swoim kolegą stając z dala od rozmawiających pielęgniarek.

– Właśnie mieliśmy do Pana dzwonić, niestety nie mamy dobrych wieści... – Ratownik przerwał oczekując reakcji, jednak Kornel starał się nie pokazywać uczuć. – Aktualnie trwa druga operacja, pierwsza zakończyła się niepowodzeniem, druga jest ostatnią szansą, ale... wtedy też nie będzie miała dużo czasu.

– Naprawdę nie da się nic zrobić!? – Kornel wybuchnął, nie mogąc znieść poczucia winy. – Mogę zapłacić, tylko zróbcie coś. – Dłońmi niemal rwał włosy z głowy, a łzy pojawiły się w jego oczach. Widząc to ratownicy spanikowali, chłopak wydawał się niebezpieczny, a oni nie byli winni.

– Proszę się uspokoić, za niedługo wszystko się okaże. – Mężczyzna nieudolnie starał się uspokoić chłopaka, jednak pocieszenia nic nie dawały.

Skończyło się na tym, że wyższy z mężczyzn przytulał do siebie wyrywającego się Kornela, a ten zapłakany nawet nie wiedział, co się dzieje dookoła. Drugi z ratowników poszedł po lek na uspokojenie, ale to jedynie bardziej zdenerwowało chłopaka. Gdy zaczęli się zastanawiać, czy będą musieli go wyprowadzić ze szpitala, otworzyły się drzwi z korytarza operacyjnego. Wzrok wszystkich spoczął na wyraźnie zmęczonym lekarzu, na którego czole dostrzegli małe kropelki potu. Skierował się do Kornela, przeczesując dłonią brązowe włosy i zatrzymał się dwa kroki od chłopaka.

– Pan Ambroziak, jak mniemam? – Kornel podniósł wzrok z wymalowaną złością na twarzy. Nienawidził tych głupich pytań.

Lekarz nie czekał na odpowiedź, spojrzenie chłopaka samo mu ją dało, ale też odrobinę się zaniepokoił.

– Powiem krótko, próbowaliśmy wszystkiego, operacja nie musiała trwać długo żebym wiedział, że i tak się nie uda, – Powiedział tak oschłym i bezuczuciowym głosem, że Kornel chciał się na niego rzucić, ale uścisk ratownika na to nie pozwalał. – Udało nam się wywalczyć kilka godzin, może pół dnia, cały czas walczymy. Jeżeli uda się pacjentce przeżyć następne dwanaście godzin, to spróbujemy kolejnej operacji. – Widząc zagubioną, smutną, ale i złą minę Ambroziaka, lekarz od razu dodał: – Powinna się już obudzić, sala sto dwadzieścia osiem, pierwsze piętro, możesz ją odwiedzić i się pożegnać.

Nie zdążył nic powiedzieć (ani przywalić) bo mężczyzna zdążył się ulotnić do kantorka lekarzy. Kornel wziął głęboki oddech i zrzucił z siebie ramię spoconego już ratownika. Od razu pognał na piętro, zakładając przy tym kaptur. Rodzina pani Antoniny pewnie będzie chciała wiedzieć, kto niepokoił staruszkę, podając się za jej wnuka. Wcześniej był tyłem do kamery, jednak jeżeli bardzo będą chcieli wiedzieć – i tak się dowiedzą.

Wparował na salę, nawet nie pukając. Zastał zdezorientowaną staruszkę na drugim końcu dwuosobowej sali, tonącą w różnego rodzaju aparaturze. Miała szczęście, że drugie łóżko było wolne, więc nikt jej nie przeszkadzał, a okno obok miejsca jej spoczynku dawało pozwalało przebijać się wcześniej pojedynczym promykom słońca, które wyszło po deszczu, tworząc piękną tęczę na niebie, a teraz oświetlając pokój światłem księżyca.

Kornel podszedł do kobiety, która dopiero zauważyła gościa. Najwidoczniej nie rozpoznała swojego ulubionego ucznia. Nie dziwił się, w końcu nie widziała go jeszcze w kapturze i z deskorolką, zapewne sam siebie by nie poznał. Staruszka mimo ponad siedemdziesięciu lat nie wyglądała na tyle, on by powiedział, że ma maksimum pięćdziesiątkę na karku. Wskazywały na to między innymi jej piękne, czarne warkocze, sięgające niemal do pasa, na punkcie których miała niemałego świra, i nieskazitelna, jasna, prawie biała cera, z niewielką ilością zmarszczek. Kobieta nie była ani bardzo chuda, ani też przy kości.  Kornelowi wydawało się niemal niemożliwe, żeby w tym wieku dalej trzymać się takiej sylwetki.

– Cześć, babciu – powiedział z troską, ściągając kaptur. Kobieta od razu się uspokoiła, ale została w niej nuta smutku i zdziwienia. – Co się stało? Wnuk cię nie pilnował? Chodziłaś do lekarza? Mogłem częściej przyjeżdżać. – Zasypał ją pytaniami. Staruszka nawet nie mogła mu się wciąć w zdanie, jedynie otwierała i zamykała usta.

– Kornel, proszę, uspokój się – skarciła go, co od razu przywróciło chłopaka do pionu. Przetarł oczy i już wiedział, dlaczego babcia tak się zasmuciła na jego widok. Dopiero teraz poczuł, że ma okropnie spuchnięte oczy, zapewne też całe czerwone. – Przychodził, ostatnio jedynie nie mógł, bo wypadła mu kontrola w szpitalu i trening, ale właśnie miał przyjść, jak... no... – Widać było, że zrobiło jej się wstyd przez to, jak się zaniedbała. Ostrzegł ją przed tym tyle razy, ale nie słuchała. – Raz byłam na kontroli i wyniki były niemal idealne, to w ostatnich dniach coś się stało. Lekarze mówili, że tego nie dało się uniknąć. Najwyraźniej mój czas już nadszedł.

– Nawet tak nie mów. – W oczach Kornela na nowo zagościły łzy. Był zły jednocześnie na siebie i panią Antoninę. Nie chciał żeby to się tak skończyło. – To moja wina, mogłem przyjeżdżać.

Skrzypek znalazł się przy łóżku babci, klękając i kładąc głowę na skraju, zalewając się kolejnymi potokami łez. Dawno nie czuł takiego smutku, już niemal zapomniał jak to jest. Tym razem było inaczej, obwiniał się i czuł, że zasługuje na najgorsze, że to on powinien umrzeć, a nie staruszka.

– Żadna twoja wina. – Kobieta pogłaskała chłopaka po włosach i westchnęła. – Niecały rok temu powiadomiono mnie, że wiele mi już nie zostało. Wiedziałam i przygotowałam się, nie boję się śmierci więc i ty się uspokój. Nic tu nie jest twoją winą. Ani mi się waż robić coś głupiego. – Pogroziła chłopakowi palcem, chichotając pod nosem, zachęcając Kornela do krótkiego uśmiechu. – Ale może mi opowiesz. Nigdy nie widziałam cię z deskorolką. To jakieś nowe hobby? – dodała wesoło, jakby zapomniała, że jest w szpitalu. Jedyne, co o tym przypominało, to stłumiony przez aparaturę głos.

– A weź przestań, to było moje stare zainteresowanie, użyłem jej jedynie teraz w awaryjnej sytuacji – odpowiedział niemrawo, nie lubił, jak się go wypytywało o przeszłość.

Pani Antonina zaczęła się śmiać pod nosem, a chłopak powstrzymywał wybuch płaczu. Było już po drugiej nad ranem. To cud że nikt go nie wyprosił. Kornel nieco się wyluzował, jednak chwila szczęścia nie trwała zbyt długo – nagle babcia bardzo osłabła. Jej głowa bezwładnie opadła na poduszki, a na monitorze EKG zaczęły się pojawiać nierówne kreski, co za tym szło było słychać przyspieszone piski urządzenia. Kornel delikatnie szturchnął kobietę w ramię, lecz na próżno, jej oczy się już niemal zamykały.

– To nie twoja wina. Przeproś mojego wnuczka ode mnie i zagraj na moim pogrzebie... – powiedziała ostatnimi siłami. Kornel panikował, jednak po chwili kobieta wydusiła ostatnie słowa. – Testament schowałam w barku z alkoholem, jakby ktoś pytał. Nie martw się już i zmykaj. Zostaw mnie za sobą i spełnij marzenia.

Zamknęła oczy i zaczerpnęła ostatni dech, po czym opadła bez sił. Na monitorze pojawiła się ciągła kreska, a na sali rozbrzmiał jednostajny pisk. Kornel miał strach w oczach, wstał i przypatrywał się kobiecie ze smutkiem. Oczekiwał, że obudzi się jeszcze chociaż ostatni raz albo że to tylko zły sen. To nie mogła być prawda. Za chwilę powinien być tu lekarz. Jak dowiedzą się, że nie jest prawdziwym wnuczkiem pani Antoniny, to będzie miał problemy. Wybiegł z sali, nie patrząc przed siebie, zakładając po drodze kaptur i wybiegł awaryjnym wyjściem. Za sobą słyszał szybkie kroki dobiegające ze schodów powyżej, ale nie zatrzymywał się. Uciekł.

× × × × × × × × × × × × ×

Miałam niezłe problemy z tym rozdziałem, został opublikowany wczoraj, ale podobno nikt go nie widział. Teraz chyba się już udało bez przeszkód, ale to drobne opóźnienie chyba nie miało większego znaczenia.

W każdym razie jest to pierwsza część drugiego rozdziału, wyszedł tak długi, że musiałam go podzielić, ale nawet wyszła spoko przerwa więc mogą to być osobne rozdziały. Druga część oczywiście w przyszły czwartek.

Dajcie znać, co uważacie,
~Orla O'Hara                     
spectrum_of_devil         

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top