★ Reiji x Reader: Znaj swoje miejsce [Diabolik Lovers]

Stałam, oparta o ścianę przy drzwiach. Od paru minut zastanawiałam się, czy zapukać. Czy raczej, czułam, że powinnam, ale nie potrafiłam się do tego zmusić. Fioletowy zeszyt z Oxfordu nigdy nie ciążył mi tak bardzo, choć właściwie sam fakt, że znajdował się na nim napis "matematyka" sprawiał, że instynktownie pałałam do niego nienawiścią.

Uniosłam żałośnie dłoń, podejmując kolejną beznadziejną próbę walki ze swoimi obawami i - jak i paręnaście razy wcześniej - przegrałam ją. Gotowa już odwrócić się i z poczuciem porażki wrócić do swojego pokoju, usłyszałam, jak skrzypiące drzwi otwierają się.

- Długo będziesz tu stać?

Zacisnęłam wargi, powstrzymując jęk żałości cisnący mi się na usta. Podniosłam wzrok, patrząc na niego niepewnie. Mimo iż mieszkałam tu już jakiś czas, każdy z moich współlokatorów wciąż budził we mnie jakiś strach. Ktoś mógłby przypuszczać, że lepiej ich poznając powinnam ufać im coraz bardziej, ale... no nie. To niemożliwe, nie w tym przypadku. Z każdym dniem coraz bardziej przeraża mnie perspektywa zostania tu do końca niewątpliwie niezbyt długiego życia. Co nie oznacza, że mogę tak po prostu dać im to po sobie poznać.

- J-ja - zająknęłam się, tuląc zeszyt do piersi. Szybko się opamiętałam i już chciałam powiedzieć coś budująco pewnego siebie, gdy...

- Co tam masz? - wskazał na zeszyt.

- Umm... - Otworzyłam go na najświeższej stronie. - Miałam problem z zadaniem i pomyślałam, że może mógłbyś...

- Nie możesz mnożyć przez siebie podstaw, jeśli potęgi nie są sobie równe. - Zastukał palcem w krzywe cyferki.

Pacnęłam się dłonią w czoło.

- No przecież...!

Teraz mogę podzielić przez mianownik, przenieść na drugą stronę... i... i...

Tuż nade mną rozległo się pełne irytacji westchnięcie.

- Musisz rozdzielić szóstkę na trzy razy dwa, wtedy po podzieleniu lewej strony równania wyjdą ci dwa ułamki. Zadanie jest skonstruowane tak, że wyjdą ci dwie cyfry o tych samych potęgach, po ich pomnożeniu będziesz miała wynik.

Podniosłam wzrok i zmrużyłam oczy, wpatrując się w niego jak w futurystyczne dzieło sztuki. Naprawdę nie chciałam prosić go o pomoc. Z nich wszystkich na pewno nie jego. Ale co ja poradzę że pozostali to debile...

Reiji westchnął jeszcze raz, tym razem ostentacyjnie, i wszedł z powrotem do swojego pokoju. Po chwili wahania podążyłam za nim.

Nie bywałam tu za często. Pomieszczenie było przestronne, ale wypełnione starannie dopasowanymi meblami. Jedną ścianę zajmowały regały, przed którymi znajdowały się dwa foteliki i stoliczek do herbaty. Nieco dalej była duża sofa i komoda, na której ustawiono zestaw do przyrządzania herbaty. Znając okularnika, cała komoda wypełniona była ziółkami. Różnymi ziółkami.

Znając rytuał poprzednich wizyt tutaj, nie robiłam nic, dopóki mi nie pozwolił. Zasada numer jeden: lepiej oberwać za stanie jak ciota niż za ładowanie się tam gdzie nie trzeba. Zasada numer dwa: nie ważne co zrobisz, i tak oberwiesz. Zasada numer trzy: jeśli jeszcze nie oberwałeś, spie*dalaj póki jeszcze możesz.

Naprawdę bardzo miałam ochotę zwiewać. Niestety nie wydawało mi się, by nauczycielka matematyki zrozumiała argument "przepraszam że się nie nauczyłam, moim korepetytorem był wampir psychopata". W każdym razie, po krótkiej chwili ciszy Reiji nakazał mi usiąść na kanapie. Potem bez słowa wyjął mi z rąk zeszyt i zaczął go przeglądać, co jakiś czas robiąc chamskie uwagi na temat mojego charakteru pisma.

- Chcesz się tego nauczyć? - spytał nagle, stojąc do mnie tyłem.

- Noo - odparłam monotonnym tonem, wgapiając się w powoli ciemniejący krajobraz za jednym z okien. Sama nie wiedziałam, kiedy zrobiło się tak późno. Widać uczyłam się dłużej niż mi się z początku wydawało. Zmęczenie powoli dawało po sobie znać.

- W takim razie wytłumaczę ci to.

Spojrzałam na niego podejrzliwie. Tak łatwo się zgodził...?

- A... czego chcesz w zamian...? - W chwili wypowiedzenia pytania oczywiście wiedziałam już, co jest ceną. Tylko jedna rzecz przychodziła mi na myśl. Potrząsnęłam głową. - N-nie, odwołuję, dam sobie radę sama - oznajmiłam, przecząc wewnętrznym potrzebom.

Gwoli ścisłości. Sam fakt wysysania krwi nie był dla mnie straszny, choć do przyjemnych nie należał. Ale i tak już parę razy miałam anemię. Jeśli chciałam pożyć dłużej, musiałam ograniczać te sytuacje do minimum. Mój organizm był wykończony.

Reiji uniósł brew, wpatrując się we mnie jak w wariatkę. Było to w sumie zrozumiałe, bo w ciągu ostatnich paru minut zmieniłam zdanie już tak z pięć razy.

- Skoro nie chcesz, żebym ci pomógł, czemu marnujesz mój czas? - Niezbyt delikatnie zrzucił mi książkę na głowę. Jęknęłam cicho, ale nie odezwałam się. - Może powinienem dać ci za to nauczkę? Jeśli chcesz, bym poświęcił ci uwagę, musisz dać mi coś w zamian.

No tak. Właśnie tego chciałam uniknąć. Przetarłam zmęczone oczy i wstałam, podnosząc książkę.

- Sorka, panie psorze, już nie będę - mruknęłam, kierując się w stronę drzwi. Szczerze powiedziawszy to nawet mnie zdziwiło, że mnie nie zatrzymywał. Podejrzewałam że... no, że zrobi to co zawsze. Chyba od pierwszej chwili podejrzewałam, że tak się to skończy, i tylko moja podświadomość kazała mi się ogarnąć, co najwyraźniej wychodziło nie do końca tak jak bym tego oczekiwała. Jestem niezdecydowaną kobietą, to już wiemy tak?

Wyszłam na korytarz i oparłam się o ścianę. Za każdym razem gdy przebywałam w towarzystwie któregoś z Sakamakich, dość szybko robiłam się zmęczona, nawet jeśli nie dochodziło do krwiodawstwa. Przez ostatnie parę miesięcy rzadko kiedy przebywałam dłużej z kimkolwiek innym, więc prawdopodobnie po prostu jestem introwertyczką i sam fakt znoszenia kogoś innego był dla mnie wyzwaniem.

Pacnęłam się ręką w czoło, uświadamiając sobie, że zapomniałam zeszytu. Szybko potrząsnęłam głową. To jeszcze nie koniec świata. W zeszycie miałam co prawda większość notatek, ale sama książka wystarczyła, by nauczyć się rozwiązywać zadań, z którymi nie miałam styczności do tej pory. W każdym razie, w moim pokoju papieru brakować nie powinno, więc po prostu porozwiązuję zadania osobno.

Skierowałam się raźnym krokiem w stronę swojego pokoju, próbując sobie przypomnieć, co Reiji powiedział na samym początku o rozwiązaniu tego zadania, z którym sobie nie radziłam. To było coś o podstawach potęg. Że nie wolno wykonywać na nich działań jeśli potęgi nie są takie same... W każdym razie, powinnam sobie teraz dać radę.

Weszłam do pokoju i odetchnęłam z ulgą, włączając światło. W tej chwili moje serce podskoczyło chyba aż do gardła - dosłownie! - gdy uświadomiłam sobie, że nie jestem tu sama. Na moim łóżku wylegiwał się Ayato i z wyrazem konsternacji na twarzy wpatrywał się w któryś z moich zeszytów. Teoretycznie był ode mnie trochę starszy, więc powinien ogarniać przedmioty, z którymi mam teraz styczność. Ale - tak jak już wspomniałam - oprócz Reijiego wszyscy Sakamaki to debile.

- Długo cię nie było - stwierdził z irytacją, podnosząc się. - Daj mi swojej krwi.

Szczery, bezpośredni... Ayato Sakamaki, jakiego wszyscy znamy i kochamy...

- Nie dzisiaj - odparłam asertywnie, zakładając ręce. - Muszę się uczyć matematyki.

Skrzywił się z niezadowoleniem i wstał, podchodząc do mnie. Udałam, że nie robi to na mnie wrażenia.

- Nie obchodzi mnie to - oznajmił, starając się przyprzeć mnie do ściany.

- Ayato, mówię, nie dzisiaj! - powiedziałam bardziej zdecydowanie, czując, że narasta we mnie irytacja.

Uderzył pięścią w ścianę tuż przy mojej głowie, przyprawiając mnie o palpitacje serca. Spróbowałam go minąć i dotrzeć do biurka, ale popchnął mnie i wylądowałam na ziemi. Wydałam z siebie żałosny jęk frustracji, patrząc na niego tak groźnie, jak tylko byłam w stanie w swojej pozycji. Serio, poziom zagrożenia gdzieś w okolicy rozwścieczonego jenota. K, jenoty są ładniejsze.

Zanim zdążył zrobić cokolwiek jeszcze, rozległ się znany nam obojgu, chłodny głos.

- Ayato, nie słyszałeś? Reader jest zajęta nauką. Ty też powinieneś się nią zainteresować - oznajmił Reiji, patrząc na nas z boku. Nawet nie zauważyłam kiedy się tu pojawił, ale była to najwyraźniej jedna z bardziej irytujących, wampirzych umiejętności.

Czerwonowłosy spojrzał na przyrodniego brata, wyraźnie zdenerwowany. Dość szybko jednak stracił zainteresowanie moją oso... no, krwią. Nigdy jakoś niesamowicie za nią nie przepadał, ale, jak to się mówi, lepszy rydz niż nic. Parę chwil później wyszedł z pokoju, ostentacyjnie trzaskając drzwiami.

- Nie wstawaj - usłyszałam, gdy już zamierzałam podnieść się z podłogi. Burknęłam coś o tym że jest zimna i usiadłam. No, prawie, bo zanim mi się to udało, Reiji stanął mi na nadgarstku. Wydałam z siebie serię przekleństw po hiszpańsku i spróbowałam wyszarpnąć rękę spod buta Jego Najwyższej Mości. W rezultacie nacisk wzmocnił się i już zaczęłam wyobrażać sobie ten czerwony odcisk podeszwy na skórze.

- Jak już wspomniałeś, jestem zajęta nauką - stęknęłam.

- Spójrz na siebie - powiedział cicho, tak że ledwo go usłyszałam. Najwyraźniej matematyka już go nie interesowała. - Wyglądasz żałośnie. - Bo prawdziwy mężczyzna potrafi prawić komplementy.

Na jego twarzy pojawił się ten dziwny, złowrogi uśmiech. No... pięknie.

Zdając sobie aż zanadto sprawę z własnego położenia, postanowiłam wykorzystać swoje ukochane prawo do zachowania milczenia. Szarpnęłam ręką, tym razem skutecznie wyrywając się spod stopy Reijiego. Usiadłam i oparłam się o szafkę za plecami, sięgając po książkę do matematyki.

- Skoro już tu jesteś nie byłeś na tyle łaskawy żeby mi zeszyt przynieść? - spytałam z ironią w głosie.

- Mogłaś się uczyć wcześniej - oznajmił, opierając dłoń o szafkę nad moją głową. - Zachowujesz się, jakbyś miała tu coś do powiedzenia - zauważył, śmiejąc się cicho. Zaklęłam pod nosem. No, to było do przewidzenia. Reijiemu włączył się mode:sadistic i teraz będzie się musiał nade mną chwilę poznęcać żeby mu korona z głowy nie spadła. Oj no przecież akurat dzisiaj nie zrobiłam nic co by mogło go wkurzyć...!

- Mogłeś mi pomóc - mruknęłam, ale zanim zdążyłam dodać cokolwiek, chwycił mnie za ramię i, bez większego problemu podnosząc, przyparł przodem do ściany. Jęknęłam, uderzywszy czołem w pokrywającą ją tapetę.

- Wyglądasz żałośnie - powtórzył, przejeżdżając palcami po moim ramieniu. - Wiesz, że mógłbym ci teraz złamać kręgosłup? Zginęłabyś w parę sekund. - Zanurzył twarz w moich włosach, napawając się tym że mimowolnie zadrżałam. - Ale spokojnie, nie zrobiłbym tego. Nie pozwoliłbym ci tak umrzeć. Szybko i prawie bezboleśnie. Tak długo jak twój organizm jest w stanie produkować krew, nie możemy go zmarnować.

Odsunął się i odwrócił, instynktownie wiedziałam jednak, że nie mogę sobie jeszcze pójść. Stałam więc, z czołem opartym o ścianę i dłońmi oplatającymi brzuch, starając się nie zrobić nic nieodpowiedniego.

- Masz silny niedobór żelaza - oznajmił po chwili, a po głosie poznałam, że stoi gdzieś przy oknie, dość daleko. - I anemię, bo nie odżywiasz się prawidłowo.

- Gówno prawda, mam anemię bo zrobiliście ze mnie całodobowy bank krwi - syknęłam.

- Wydaje ci się że możesz nam tego odmówić? - spytał nieco wyższym tonem, znowu znajdując się nieco bliżej. - Tak długo jak nam służysz, powinnaś dbać o własne ciało. W innym przypadku, twoja służba nie potrwa zbyt długo. Czy wyrażam się jasno?

-Jak słońce - mruknęłam. W następnej chwili uderzył dłonią w ścianę obok mojej głowy, sprawiając że aż podskoczyłam - podobnie jak Ayato wcześniej, tyle że po Ayato się tego akurat mogłam spodziewać. Zanim zdążyłam zaprotestować, drugą ręką przyciągnął mnie to siebie i powąchał moją skórę na ramieniu. Wstrzymałam oddech, szykując się na ból. Zamiast tego, poczułam coś mokrego. Wzdrygnęłam się.

-Hm? - w jego głosie rozbrzmiało rozbawienie. - Myślałaś, że cię ugryzę? - Zaśmiał się cicho. - Dobrze, wiesz więc, że mógłbym. - Chwycił mnie mocno za ramię i, jak szmacianą lalkę, rzucił na łóżko. Spojrzał na mnie jeszcze raz. - Odpocznij i nie zapominaj o witaminach. - Otworzył drzwi. - Nie zapominaj też o tym, kim jesteś - dodał i opuścił mój pokój. Suma sumarum, matematyki się nie nauczyłam.

  ★  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top