𝐖𝐄'𝐑𝐄 𝐃𝐀𝐓𝐈𝐍𝐆

Marlene wiele razy była szczęśliwa. Kiedy spędzała czas ze swoim ojcem, kiedy opiekowała się dziećmi sąsiadów, kiedy spędzała czas z przyjaciółmi... Ale nic nie dorównywało uczuciu motyli w brzuchu podczas przebywania z Andy'm.

Od samego początku między nimi zaiskrzyło. Oboje poczuli to tego dnia, gdy Marlene minęła Krukona na korytarzu. Jednak zaczęli od zwykłej znajomości, bo zwykłe wyznanie jakiegokolwiek uczucia po jednym dniu znajomości było po prostu śmieszne. Szybko się zaprzyjaźnili. Mieli wiele tematów do rozmów; lubili podobne książki, oboje interesowali się grą na instrumentach strunowych, nie przepadali za Quiddichem oraz mieli spore ambicje. Potrafili spędzić długie godziny na zwykłym rozmawianiu o filozofii, przyszłości i o ludziach. Zgadzali się ze sobą we wszystkim.

McKinnon nie zauważyła momentu, w którym przestała spędzać czas z przyjaciółmi. Jej relacja z Andy'm tak dynamicznie i szybko się rozwijała, że jej kontakt z Gryfonami się ograniczył. Choć głównie z Huncwotami, ponieważ z Lily i Amy często rozmawiała na lekcjach albo w dormitorium.

W końcu ona i wychowanek Ravenclaw zostali parą. Dla Marlene był to jeden z najlepszych dni w życiu, kiedy chłopak ją pocałował i wyznał uczucie. Ona od razu zgodziła się na pytanie odnośnie chodzenia. Sam fakt, jak bardzo Andy się denerwował tego dnia, Gryfonka uznała za uroczy.

Nie rozmawiała z chłopakiem o ich przyszłości, ale oboje wiedzieli, że chcą ją spędzić ze sobą. Każdego dnia dowiadywali się o sobie nawzajem jeszcze więcej, a co się z tym wiązało, czuli się coraz bardziej przywiązani do tego drugiego.

A McKinnon absolutnie to nie przeszkadzało; wręcz przeciwnie.

Z drugiej jednak strony było jej trochę głupio, że akurat gdy oznajmiła przyjaciołom o swoim nowym chłopaku, Carver i Black się pokłócili. W całym zamku aż huczało od często zmyślonych plotek na temat tego, dlaczego Amy i Syriusz się do siebie nie odzywają. Wersje były cztery, a prawie wszystkie były abstrakcyjne.

Pierwsza z nich głosiła, jakoby Amy i Syriusz się zeszli, ale długo to ukrywali. Potem się okazało, że Black zdradził Carver, więc ona z nim zerwała.

Według drugiej wersji Amy zakochała się w Syriuszu. Wyznała mu to, ale on ją odtrącił, przez co ich przyjaźń się rozpadła.

Trzecia była prawdziwą wersją; że Amy zaprzyjaźniła się z Regulusem Blackiem. Syriusz zobaczył ich ze sobą i się wściekł. Zaczął krzyczeć na przyjaciółkę, obraził ją, a potem ona zerwała ich przyjaźń.

Czwarta i ostatnia, zdaniem Marlene,
była najgorsza. Oraz najbardziej naciągana ze wszystkich tych absurdalnych wymysłów osób, które nie miały własnego życia, więc wolały zajmować się problemami innych. Według niej Syriusz pogodził się ze swoim bratem, jednocześnie zaczynając spotykać się z Amy. Ona w tym czasie umawiała się również z Regulusem. Black'owie dołączyli do Śmierciożerców, a Carver, która nienawidziła popleczników Czarnego Pana, zerwała z nimi. Wtedy bracia Black dowiedzieli się, że oboje spotykali się z tą samą dziewczyną i znów się pokłócili.

Sam fakt, że Syriusz miałby zostać Śmierciożercą, według Marlene był śmieszny. Z absolutnie wszystkich osób które znała, to właśnie starszy Black był ostatnim, który dołączyłby do szeregów Voldemorta.

Plotki krążyły, przekazywane z ust do ust, i za każdym razem ozdabiane dodatkowo kolejnymi dziwnymi i nieistniejącymi faktami. W końcu nikt już nie wiedział, jak naprawdę było, bo wszystkie wersje zaczęły brzmieć na tyle nieprawdopodobnie, że już nikt nie chciał w nie wierzyć.

Tym czasem napięcie między Amy a Syriuszem rosło.

Najgorzej było na posiłkach. Oboje próbowali przychodzić albo wcześniej, albo później, byle by nie spotkać tego drugiego. Jak się okazało, była to technika zawodna, ponieważ właśnie przez to ciągle na siebie wpadali. W wypadku, kiedy musieli siedzieć przy jednym stole, w tej okolicy panowała cisza. Jakby wszyscy się bali, że jeśli tylko powiedzą jedno słowo, to ktoś wybuchnie i zrobi się za gorąco.

Pewnego dnia w Pokoju Wspólnym Gryfonów, mniej więcej na początku grudnia, zrobiło się bardzo gorąco.

Amy wparowała do pomieszczenia. Miała wypieki i wydać było, że jest lekko zdenerwowana. Marlene i Lily, które siedziały w towarzystwie Huncwotów przy kominku, rzuciły sobie porozumiewawcze spojrzenie. Obie wiedziały, że dziewczyna właśnie wróciła ze spotkania z Regulusem.

Carver rzuciła krzywe spojrzenie w stronę Syriusza, ale ostatecznie zignorowała jego obecność i podeszła do przyjaciół. Przez chwilę nie wiedziała, co zrobić; czy pozostać w pozycji stojącej, czy usiąść, uklęknąć, a może się położyć. W końcu zdecydowała się spocząć na podłoże w pozycji siedzącej, po turecku. Wyprostowała się i ochrząknęła, wyraźnie chcąc coś powiedzieć im coś ważnego.

— Cześć, Amy — pierwszy odezwał się Remus, który widocznie także domyślał się, z kim przyjaciółka wcześniej spędzała czas. — Coś się stało?

— Nie. Znaczy, tak. No. Może — westchnęła. Widocznie była mocno zestresowana, co Marlene niemal od razu zauważyła. Lekko ją to zaniepokoiło.

Wszyscy, włączając w to Syriusza, wbili swój wzrok w Amy, oczekując, aż w końcu powie o co jej chodzi. Carver wzięła głęboki wdech, a potem wydech, przymykając oczy.

— Wiem, jak zareagujecie. Więc proszę, spokojnie — Gryfonka spojrzała na dywan, nagle uznając go za wyjątkowo interesujący. — Ja... Uhm, cóż, mam kogoś.

Marlene już szeroko uśmiechnęła się, już miała gratulować przyjaciółce, jednak głos zamarł jej w gardle, kiedy przypomniała sobie, z kim jej przyjaciółka spędzała ostatnio najwięcej czasu.

Jedynie James nie zorientował się, o kogo chodzi, i zaczął się szczerzyć.

— No nareszcie! Czas najwyższy, moja droga! Kto to? — spojrzał na przyjaciół, którzy siedzieli z grobowymi minami i się nie odzywali, a uśmiech zniknął z jego twarzy. — Zaraz. Czemu nic nie mówicie...?

Wtedy, po szoku i zrozumieniu, jakie namalowało się na jego twarzy, Marlene domyśliła się, że zrozumiał.

— Czy...! — wykrztusił tylko, przenosząc zdezorientowany wzrok na Amy.

— Tak — dziewczyna westchnęła. — Chodzi o Regulusa. Jesteśmy razem.

—————

Remus był w szoku.

Naprawdę myślał, że może spodziewać się wszystkiego. A jednak tego, że jego przyjaciółka, która żywiła niechęć do Ślizgonów, zacznie się z jednym z nich umawiać, nie przewidziałby nigdy. Zwłaszcza, że chodziło o brata Syriusza.

Mimo to próbował utrzymać dobrą minę. Uśmiechnął się, pogratulował Amy i powstrzymał Łapę przed wybiegnięciem z pokoju. Kiedy wszystko się uspokoiło i Carver została zasypana pytaniami, Lunatyk wolno ulotnił się z Pokoju Wspólnego. Musiał się przejść, by wszystko przemyśleć.

Robiło się ciemno. Niebo przybrało piękny odcień fioletu, szafiru i ostrego różu. Zachodzące słońce świeciło w kolorze ostrej, krzykliwej pomarańczy. Wiatr wiał delikatnie, od czasu do czasu porywając włosy Lunatyka do spokojnego tańca. Słodki zapach roślin rozchodził się po błoniach. Wszystko wyglądało bardzo letnio i prawie nierealnie; mimo tego, że zaczął się grudzień i niedługo powinna przyjść zima, nie dość, że było gorąco, to jeszcze nic nie zapowiadało, by w najbliższych dniach pogoda jakkolwiek miała się zmienić.

Do tego zbliżał się bal z okazji tysięcznych urodzin Hogwartu. A Remus nadal nie miał partnerki. Z każdym dniem zaczynał coraz bardziej przekonywać się, że nie powinien iść na imprezę. Teoretycznie jako Huncwot nie powinien mieć problemu ze znalezieniem kandydatki, ale wszystkie dziewczyny, które chciały się z nim umówić, były puste. Do tego próbowały zbliżyć się do niego tylko po to, by później móc uwieść Syriusza albo Jamesa.

Owszem, było to bolesne, ale z drugiej strony Lupin się nie dziwił. Przecież to nic nadzwyczajnego, że owe dziewczyny nie miały ochoty spotkać się z kimś, kto wygląda tak, jak on. W ogóle co on sobie myślał? Że naprawdę mogłby pójść na ten bal i się dobrze bawić? Od zawsze doskonale wiedział, że tacy jak on nigdzie nie są mile widziani. Nigdy jednak nie był na tyle silny, by pozbyć się całej nadziei.

Spacerując po błoniach i rozmyślając, nawet nie zauważył, jak drobna postać o długich, kręconych blond włosach, przechodząc obok, potknęła się i runęła na niego. Przez swoją dekoncentrację nie złapał owej osoby, ani sam nie utrzymał równowagi. Oboje upadli na ziemię w bardzo niewygodnej pozycji. Chłopak syknął, kiedy poczuł na sobie duży ciężar.

Kiedy zauważył odcienie zieleni i srebra na szacie, spodziewał się, że ten ktoś zacznie na niego krzyczeć. Był przygotowywany na wyrzuty, na obraźliwe uwagi i sarkastyczne komentarze. A jednak zamiast tego dostał masę przeprosin i duże zaskoczenie.

Drobna dziewczyna szybko i niezgrabnie się podniosła, poprawiając wełnianą czapkę z różowym pomponem, która niebezpiecznie przechyliła się na bok jej głowy.

— Przepraszam! Bardzo cię przepraszam, nie chciałam... Ja nie zauważyłam kamienia... — dziewczyna widocznie również się wypłoszyła, widząc na szacie Remusa godło Gryffindoru. Dlatego postanowił zaskoczyć ją tak samo, jak ona zaskoczyła jego.

— W porządku, rozumiem — zaśmiał się. — Mnie też się zdarza potknąć.

Wtedy jego błękitne tęczówki napotkały wzrok brązowych, smutnych oczu. Musiał przyznać, że Ślizgonka miała naprawdę ładny kolor oczu. Mimo to miał wrażenie, że dziewczyna nie należy do osób wesołych i chętnych do życia.

— Jeszcze raz przepraszam — zmieszana wyciągnęła w jego stronę dłoń.

Remus bez zastanowienia ją przyjął i z pomocą nieznajomej stanął na nogi.

— Nie musisz! Nic się nie stało — znów się uśmiechnął do blondynki, bo miał wrażenie, że ona bardzo tego potrzebuje. — Jestem Remus Lupin.

— Leila — podopieczna Slytherinu wsunęła pasmo kręconych, blond włosów za ucho. Dopiero teraz Remus zauważył, jak ciekawy wygląd ma dziewczyna; była mulatką o jasnych włosach. A mimo to wyglądała z tym wyjątkowo dobrze. — Leila McDaily.

Znał skądś to nazwisko. Zmarszczył brwi.

— Zaraz, mieszkasz w Aberdeen? Ulica magiczna, przy numerze pięćdziesiąt trzy?

— Tak... — dziewczyna niepewnie spojrzała na Remusa, znów poprawiając czapkę.

— Ja mieszkam obok — Lupin roześmiał się. — Jakim cudem nigdy na siebie nie wpadliśmy?

Zdziwiona Leila aż otworzyła usta z wrażenia.

— Nie mam pojęcia — zaśmiała się. — Ale miło cię wreszcie poznać. Dużo o tobie słyszałam — uśmiechnęła się tajemniczo.

— Mogę się dowiedzieć, co konkretnie?

— Bardzo chętnie ci powiem, ale innym razem — uśmiechnęła się smutno, patrząc na swój zegarek. — Śpieszę się bardzo. Jestem już spóźniona na szlaban — skrzywiła się lekko.

— No dobrze — zaczął w zamyśleniu Remus. — To... do zobaczenia? — spojrzał na nią pytająco.

Dziewczyna skinęła energicznie głową.

— Jak najbardziej do zobaczenia.

— I powodzenia na szlabanie! — krzyknął za nią, lekko unosząc prawy kącik ust.

Odkrzyknęła mu coś w stylu 'przyda się', po czym odbiegła w swoją stronę, a Remus, z dużym uśmiechem, wrócił do przyjaciół. Może Amy miała rację i Ślizgoni jednak nie byli tacy źli?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top