𝐐𝐔𝐈𝐃𝐃𝐈𝐓𝐂𝐇
W końcu przyszła połowa października i nastał dzień pierwszego meczu Gryfonów - Gryffindor kontra Ravenclaw. Severus Snape tak na prawdę nie zamierzał iść na mecz (bo i po co? Przecież Potter tyle razy go dręczył...). A przynajmniej do czasu, kiedy nie okazało się, że Lily idzie.
Był świadomy tego, że nie powinien tym bardziej tam iść. Ale jeśliby poszedł, to mógł znaleźć sobie dobre miejsce na trybunach Slytherinu i mieć dobry widok na Lily. Tak, wiedział, jak to brzmi, ale po prostu darzył ją zbyt głębokim uczuciem. I zbyt tęsknił.
Do tego, jak sobie w myślach przypomniał, Potter zaniedbywał treningi ze swoją drużyną, podczas gdy Ravenclaw ćwiczył ostro już od samego początku roku. Więc jeśli Gryffindor by przegrał, to i dodatkowy plus.
Po dłuższej chwili wymieniania w myślach plusów i minusów pójścia na mecz zdecydował, że się tam wybierze. Zabrał książkę od eliksirów, na wypadek, gdyby nazbyt mu się nudziło, po czym wolno wyszedł z dormitorium, a potem i z lochów. Najpierw czekało go śniadanie w Wielkiej Sali.
Przy wszystkich stołach, z wyjątkiem tego Ślizgonów, wrzało od emocji. Ktoś przebiegł obok Severusa, ktoś inny go szturchnął, a jeszcze ktoś inny spadł z ławki oblewając go sokiem. Snape warknął coś pod nosem, niezbyt miłego, warto dodać, i szybkim krokiem odmaszerował do stołu należącego do jego domu.
Usiadł obok Regulusa, który zapisywał coś z zapałem w notatniku. Skrobanie pióra o papier wyjątkowo irytowało Severusa, jednak nic nie powiedział. Nałożył sobie dwie kanapki z dżemem i wolno zaczął jeść.
- Idziesz na mecz? - odezwał się po chwili do młodszego kolegi.
- Nie, nie - wymruczał Black, podnosząc na Snape'a wzrok, jakby wyrwany z innej rzeczywistości. - Mam inne rzeczy do roboty.
- Jakie niby na przykład?
Regulus spojrzał na niego tak, że mimowolnie poczuł dreszcze. Coś było nie tak.
- Nie twój interes - wysyczał, zabrał notatnik, wstał i wyszedł z Sali.
Severus był ciekawy, czy Regulus choć trochę przejął się tym, że jego brat obecnie leżał w Skrzydle Szpitalnym z rozpłatanym brzuchem. Był pewien, że go nie odwiedził, ale obeszło go to, czy nie...?
Z zadumy wyrwały go głośne krzyki. Chłopak wzdrygnął się, po czym odruchowo odwrócił w stronę hałasu. No tak, Gryfoni. Grupka nastolatków stała przed drużyną Quidditcha Gryffindoru i głośno coś krzyczała. Snape przewrócił tylko oczami, wracając do swoich kanapek.
Ktoś się do niego przysiadł, jednak jemu nie do końca chciało się odwrócić głowę, by sprawdzić, kto to. Poczuł zapach lawendowych perfum i lekko zmarszczył brwi. Zdezorientowany bez zastanowienia rzucił szybkie spojrzenie na nieznajomą.
Była to ładna dziewczyna z pewnością w jego wieku. Miała gęste, kręcone, blond włosy i brązowe oczy, a do tego jej karnacja była lekko ciemniejsza od włosów, co, mimo wszystko, wyglądało bardzo atrakcyjnie. Nastolatka spojrzała na niego z błyskiem rozbawienia w oczach, ale nie uśmiechała się.
- Obstawiam, że nie kibicujesz Gryfonom, co? - jej głos brzmiał przyjemnie, jakby płynnie i aksamitnie.
- Nie - pokręcił głową, nalewając sobie soku dyniowego. - A ty?
- Oczywiście, że nie - roześmiała się, poprawiając włosy wchodzące na jej oczy. - Kibicuję Ravenclaw. Mam do tego domu sentyment.
Jakby mnie to cokolwiek obchodziło, pomyślał Severus, ale nic nie powiedział. Zastanawiał się, skąd ta dziewczyna w ogóle się wzięła. Przez całe sześć lat w Slytherinie nigdy jej nie zauważył, a była prawdopodobnie z jego roku. Jej szata nie pozostawiała jednak wątpliwości; była Ślizgonką.
- Jesteś nowa? - zapytał w końcu, czując się głupio. - Nigdy wcześniej cię nie widziałem.
Dziewczyna parsknęła śmiechem.
- Leila McDaily. Rok piąty, Slytherin - machnęła widelcem, a kawałek ciasta, który był na niego nabity, wylądował na głowie jakiegoś Gryfona, który tego nie zauważył. Leila zachichotała. - Możliwe, że mnie nigdy nie zauważyłeś, ponieważ nie przepadam za moim domem. I... rzadko spędzam czas w lochach.
Czyli wszystko jasne, przemknęło mu przez myśl. Dziewczyna była z tej mniejszości Ślizgonów, która nie jest dumna ze swojego domu. Snape od razu poczuł ochotę ucieczki stamtąd, jednak... z drugiej strony dziewczyna wydała mu się przyjazna. I, gdyby dobrze to rozegrać, może udałoby mu się ją wykorzystać...
- Przyjaznisz się z Gryfonami?
Zauważył u niej wahanie. A więc tak, ale zapewne bała się jego reakcji. I nagle Snape wszystko zrozumiał. Dziewczyna chciała zaprzyjaźnić się z kimś ze swojego domu, żeby nie mieć samych wrogów w Slytherinie. Nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu. Bardzo mu przypominała siebie samego sprzed kilku lat, kiedy miał tylko Lily.
- Może - Leila smętnie wbiła nóż w ciasto.
- I przez to nikt ze Slytherinu z tobą nie rozmawia, hę?
McDaily spojrzała na niego ze zdziwieniem, po czym kiwnęła głową. Westchnęła cicho.
- Wiesz co - zaczął wolno Snape, prostując się nagle. - Myślę, że możemy sobie pomóc nawzajem.
-----
Marlene była w rozterce.
Nie wiedziała, czy kibicować na meczu Gryfonom, czy Krukonom. Z jednej strony był jej dom, a z drugiej chłopak, który bardzo jej się podobał. Na początku chciała w ogóle zrezygnować z pójścia, ale ostatecznie zdecydowała, że jednak się poświęci, kiedy Amy, która została z Syriuszem w Szpitalu, poprosiła ją o to.
I postanowiła pozostać neutralną. Będzie się cieszyć niezależnie od tego, kto wygra. Z takim nastawieniem usiadła obok Lily na trybunach Gryffindoru, machając Andy'emu, który siedział wśród swoich przyjaciół.
- Jak myślisz, kto wygra? - szepnęła do rudowłosej, przenosząc wzrok na boisko.
Evans wzruszyła ramionami, rzucając przelotne spojrzenie na Pottera, który szczerzył się do niej. Kapitanowie uścisnęli sobie dłonie, piłki zostały wypuszczone. Mecz się zaczął.
Z początku Gryfoni wygrywali. Mimo wszystko Marlene nie potrafiła powstrzymać się od wiwatów za każdym razem, gdy James albo ktokolwiek inny zdobył kolejnych dziesięć punktów. Ale, jak się okazało, szukający Gryffindoru nie był dość dobry.
Akurat w momencie, kiedy Ravenclaw złapał znicza, Alan Tyler dostał tłuczkiem w nogę, która wygięła mu się pod bardzo nienaturalnym kącie. Jego krzyki tak wwierciły się w mózg McKinnon, że później w nocy nie słyszała niczego innego.
Gryfoni przegrali. Do tego stracili szukającego, bo, jak się później okazało, nie dało się do końca wyleczyć nogi Alana. Według pani Pomfrey nie miał żadnych szans na powrót na boisko.
Gryffindor tego dnia zdawał się być bardzo przygaszony. A Marlene, nie ważne jak by się starała, nie potrafiła stłumić żalu. Zwłaszcza wtedy, kiedy opowiadała o wszystkim zrezygnowanej Amy i zażenowanemu Syriuszowi, który musiał leżeć na łóżku obok jęczącego z bólu Tylera.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top