𝐈𝐓'𝐒 𝐅𝐈𝐍𝐄, 𝐈'𝐌 𝐅𝐈𝐍𝐄

Leila nigdy nie była dobra w sprawach sercowych. Nigdy nie była też w poważnym związku. Właściwie to nie była w ogóle w związku. Owszem, podobało jej się kiedyś kilka osób. Była nawet zakochana. Ale nigdy nic z tego nie wychodziło, zawsze albo dostawała kosza, albo obiekt jej westchnień nawet nie dowiadywał się, że dziewczyna kiedykolwiek cokolwiek do niego czuła.

Zawsze, kiedy okazywało się, że i tak nic z tego nie będzie, McDaily czuła pewnego rodzaju... ulgę. Tak, to dziwne — przecież powinna płakać, szarpać się za włosy, krzyczeć i przeklinać los, że po raz kolejny jej szanse na związek zostały zrujnowane. A jednak zawsze uścisk stresu schodził z żołądka, a ona czuła się bardziej zrelaksowana i spokojna niż wcześniej.

Nie wiedziała, czy coś jest z nią nie tak. Nie chciała o tym myśleć, zastanawiać się i tego roztrząsać — po prostu było, jak było. Nie miała na to większego wpływu tak czy siak. Nie tłumaczyła tego sobie w żaden sposób, po prostu wzruszyła ramionami i szła dalej.

Wszystko potoczyło się inaczej z Remusem Lupinem.

Leila nie wiedziała, kiedy uświadomiła sobie, że czuje coś do Gryfona. Po prostu z biegiem czasu jakoś tak się stało. Zaczęła zauważać i doceniać piękno jego uśmiechu, tego szczerego, szerokiego uśmiechu, razem z jego jasnymi zębami. Jego śmiech stał się dla niej najbardziej pożądanym dźwiękiem, był dla niej jak promień słońca w pochmurny dzień. Jego dotyk na jej skórze, kiedy ujmował jej rękę, automatycznie obejmował ją lub gładził jej plecy, kiedy była zdenerwowana, był najcudowniejszym uczuciem, jakiego doświadczyła. Nie było w tym wszystkim momentu przebudzenia, w którym do głowy wpadłoby jej, że och! Zakochała się w Remusie!

Nie.

Po prostu... stało się to stopniowo. Każdego dnia, który spędzała z Remusem, uczucie pojawiało się, rosło delikatnie z każdym ukradkowym spojrzeniem, przelotnym muśnięciem ich dłoni czy znaczącym uśmiechem. Aż w końcu w pewnym momencie już wiedziała. Czuła to. Teraz nawet nie mogła sobie przypomnieć, od którego. Bo miała wrażenie, jakby była w nim zakochana od zawsze, jakby jej poprzednie miłości nie istniały, były tylko jej wymysłem, kiedy czuła potrzebę lubienia kogoś, bo przecież wszyscy dookoła kogoś mieli.

Na balu wszystko jednak się popsuło. Cała ta więź, którą Leila uważała za całkiem mocną, jak na ten krótki czas, w trakcie którego ją zbudowali, nagle jakby straciła znaczenie. Jakby niczym kawałek papieru wrzucony do wody stała się przezroczysta i niezdolna do użytku.

Leila nie widywała Lunatyka na korytarzach. W ogóle go nie widywała. Nie była pewna, czy dlatego, że chodziła po szkole ze zwieszoną głową, omijając wszelkiego kontaktu z innymi ludźmi, czy dlatego, że sam Remus przemykał po korytarzach jak cień. Próbowała samą siebie oszukiwać, że to nic takiego, że Lupin po prostu ma gorszy czas, bo jego przyjaciółka cierpiała przez stratę swojego chłopaka, lecz w głębi serca wiedziała, że tak na prawdę Gryfon spędzał każdą wolną chwilę z Marlene.

Oczywiście, czuła się bardzo źle przez całą sytuację z Andy'm. Wymieniła z nim parę razy kilka słów, zawsze był dla niej niezwykle miły. Sprawiał wrażenie inteligentnej, oczytanej i rozmównej osoby. Niestety, nie miała okazji bliżej go poznać. Prawdopodobnie jednak nie zrobiłaby tego nigdy, nawet gdyby chłopak nie zakończył przedwcześnie swojego żywota. Współczuła też niezwykle McKinnon — widać było, że bardzo zależało jej na Krukonie. Leila słyszała, że planowali nawet razem zamieszkać po ukończeniu szkoły przez Marlene. 

Czasem jednak, kiedy przychodziły momenty tęsknoty za krótkim okresem czasu, kiedy nie była samotna, a jej humor zawsze poprawiał uroczy Gryfon, nie mogła przestać obwiniać Marlene o to, co się stało. 

Winiła też Remusa, który złamał jej serce. Tak naprawdę po raz pierwszy w jej piętnastoletnim życiu zawód miłosny odcisnął się tak mocno i boleśnie. 

Czasem zastanawiała się, dlaczego Lupin w ogóle pozwolił jej myśleć, że między nimi coś może być, skoro nadal zależało mu na Marlene bardziej niż na niej. Nawiedzały ją myśli, nieustępliwe i bolesne myśli, które mówiły jej, że Remus nigdy nie chciał z nią być. Że chciał się jej pozbyć od samego początku, a dopiero teraz nadarzyła się ku temu okazja. A może tak naprawdę wymyśliła sobie, że Gryfon okazywał jakiekolwiek zainteresowanie jej osobą? Może to wszystko był wymysł jej serca, tak spragnionego bliskości?

Leila nie była pewna. Nie wiedziała i nie chciała wiedzieć. Wolała żyć w pewności, że jakaś iskra jednak między nimi do pewnego momentu była. Tak było mniej boleśnie. Była świadoma, że prawda mogłaby zniszczyć ją jeszcze bardziej, a na to chyba nie była gotowa. Nie mogła i nie chciała sobie na to pozwolić, już teraz była wystarczająco przezroczystym cieniem człowieka. 

Siedząc samotnie, ze zwieszoną głową i pojedynczymi łzami spływającymi po jej policzkach, na stopniach prowadzących do rzadko odwiedzanej przez uczniów części lochów, rozmyślała nad całą tą sytuacją. Wiedziała, że najlepiej jest po prostu unikać od teraz Remusa. Może, myślała, jeśli nie będziemy się widywać, wszystko mi przejdzie. To było jej najlepsze i tak naprawdę jedyne rozwiązanie. 

Nie słyszała żadnych kroków, lecz poczuła obok siebie podmuch powietrza, kiedy jakaś tajemnicza osoba zajęła miejsce obok niej. Nie blisko, bo w dość sporym odstępie, ale nadal było to dziwne. Rzadko kiedy ktoś przebywał w tym miejscu. Do tego kto taki mógłby się do niej przysiąść? Lily? Amy? A może Remus?

Nie. On był zbyt zajęty z inną dziewczyną, w zupełnie innym fragmencie zamku. 

Leila z udawaną obojętnością odwróciła się w stronę przybysza, chcąc dowiedzieć się, kto to, oraz czego od niej chce. Kiedy jednak ujrzała wysoką sylwetkę ubraną w szaty Slytherinu oraz lekko przydługie, czarne, przetłuszczone włosy, otworzyła szerzej oczy.

Obok niej siedział Severus Snape. 

Czyli, krótko mówiąc, ostatnia osoba, jakiej Leila by się spodziewała u swojego boku. Także ostatnia, jakiej by tam chciała. 

Szybko otarła twarz, żeby nie wyglądać żałośnie. Nie chciała, by chłopak w jakikolwiek sposób odwrócił jej chwilę słabości przeciwko niej — wiedziała, że był do tego zdolny. Nerwowo wytarła dłonie o szatę. Zauważyła, że spociły się jej nieznacznie, co znaczyło, że zaczyna się stresować. A chciała dosłownie tylko jednej chwili spokoju. Co za ironia, pomyślała, przecież zawsze właśnie tego nie chciała. 

— Czego chcesz, Snape? — zapytała ostro, mając gdzieś głęboko tę naiwną nadzieję, że jej ton sprawi, że sobie pójdzie, 

Cóż, wcale tak się nie stało. 

Severus jednak najpierw nie odpowiedział. Po chwili wyciągnął z kieszeni paczkę chusteczek i wyciągnął ją w jej stronę. 

Leilę zamurowało. Nie była pewna, co było dziwniejsze: Snape z chusteczkami w swojej szacie, czy fakt, że zaproponował jej je. Wyciągnęła podejrzliwie rękę i szybko wzięła jedną, mrucząc pod nosem podziękowanie. 

Zanim jednak zdążyła zużyć kawałek papieru, Ślizgon poklepał ją sztywno po ramieniu, jakby w ramach otuchy, a zanim odszedł równie szybko, jak przyszedł, z jego ust wydostały się dwa, krótkie zdania.

— Wiem, co czujesz. To ci cholerni Gryfoni. 

I już go nie było. 

Leila w konsternacji wydmuchała nos w chusteczkę, zastanawiając się, czy od teraz ona i Severus zawarli pewnego rodzaju porozumiewawczy sojusz. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top