𝐃𝐀𝐍𝐂𝐄

Amy spojrzała jeszcze raz w lustro. Miała makijaż, który składał się z tuszu do rzęs, cienia do powiek i szminki. Zazwyczaj raczej się nie malowała, ale teraz czuła się z tym całkiem dobrze. Uśmiechnęła się do swojego odbicia, zastanawiając się, dlaczego tak bardzo nie chce tam iść. Przecież to niezwykłe wydarzenie, właściwie pierwsze takie w historii szkoły. Nie na co dzień w końcu organizowane są bale na cześć tysięcznych urodzin szkoły. Co mogło pójść źle?

Przygładziła materiał swojej granatowej sukienki i wsunęła na stopy czarne buty na obcasie. Wyprostowała się i po raz ostatni poprawiła swoje loki. Odetchnęła ciężko i wyszła z łazienki. Co ty w ogóle wyprawiasz?

W jej dormitorium już nie było nikogo. Dziewczyny zdążyły pójść do swoich partnerów. Amy szybko zerknęła na zegar. Za trzy minuty miał zacząć się bal. Oczywistym było, że nie zdąży na sam początek. Przeprosiła w myślach Regulusa. Doskonale wiedziała, jak bardzo lubił być punktualny.

Gryfonka wyszła ze swojego dormitorium. Powoli opuściła także Pokój Wspólny Gryffindoru. Z niewiadomych powodów nastolatka niezwykle się stresowała owym balem, a przecież, zdawać by się mogło, to wcale nic takiego. Po raz kolejny nerwowo poprawiła materiał sukienki, wolno stukając obcasami o posadzkę. Miała spotkać się z Regulusem niedaleko wejścia do Wielkiej Sali.

Carver była świadoma, że przedłużała. Że zabawa prawdopodobnie już trwała, może nawet od kilku minut. Dlatego też w końcu postanowiła się wziąć w garść i przyspieszyła. Schody tego dnia (wyjątkowo!) współpracowały z nią, więc już cztery minuty później znalazła się naprzeciwko Regulusa Blacka, ubranego w elegancką szatę wyjściową. Amy musiała przyznać, że wyglądał naprawdę przystojnie.

— Spóźniłaś się — zauważył Regulus, skanując ją wzrokiem.

— No — dziewczyna odchrząknęła, lekko zawstydzona. — Przepraszam. Trochę zbyt długo mi się zeszło.

— Chodźmy już — Ślizgon podał jej ramię, ucinając dalszą rozmowę.

Drzwi Wielkiej Sali były przymknięte. Nikogo przed pomieszczeniem nie było, co znaczyło, że wszyscy już byli w środku. Amy jeszcze bardziej się spięła. Raczej nie przepadała za byciem w centrum uwagi, a przynajmniej nie w momencie, w którym się spóźniała.

Regulus pchnął ciężkie wrota, które z łatwością się otworzyły. Niestety, jak się okazało, ludzie jeszcze nie zaczęli tańczyć. Dumbledore właśnie prowadził przemowę, ale chyba niewielu ona interesowała, ponieważ wszystkie oczy momentalnie skierowały się na najbardziej kontrowersyjną parę w Hogwarcie.

Ze związku Gryofnki ze Ślizgonem zadowoleni byli chyba tylko Slughorn i Dumbledore. McGonagall nie wydawała się być zła, ale zadowolona raczej też nie.

Dyrektor umilkł, a wszyscy zaczęli szeptać między sobą. No, no to wejście smoka masz za sobą, przemknęło Amy przez głowę. Czuła się niezwykle nieswojo.

— Witamy spóźnionych pana Blacka i pannę Carver — odezwał się Dumbledore. — Akurat miałem oficjalnie rozpocząć bal. Zapraszam, zapraszam! Tak więc możecie tańczyć, moi drodzy, bal oficjalnie otwarty!

Rozbrzmiała muzyka. Część osób rzuciła się na parkiet, a druga część na bufet. Carver już miała ruszać w tą drugą stronę, by z zażenowania spędzić tam cały wieczór, ale jej partner złapał ją za ramię. Spojrzała na niego pytająco, unosząc lekko brwi. 

— Zatańczysz? 

I mimo, że Gryfonka nie miała ochoty na tańce, to z jakiegoś nieznanego jej powodu potakująca odpowiedź wypłynęła z jej ust. 

Regulus poprowadził ją na parkiet. Ujął jedną jej dłoń, a drugą położył na jej talii. Kiedy zaczęli tańczyć, Amy mogła przysiąc, że coś dziwnego ścisnęło jej żołądek. Może zjadła coś nieświeżego?

Black prowadził z jednej, głównej przyczyny: Carver potrafiła absolutne nic, jeżeli chodziło o taniec. Dziewczyna cały czas prosiła Merlina w myślach, żeby nie nadepnęła Ślizgonowi na stopy. Godryku, jakież by to było upokarzające! 

Na szczęście udało jej się nie potknąć. Przetańczyli tak jeden, drugi, trzeci... Po pięciu Amy straciła rachubę. W końcu, kiedy kolejna piosenka się zakończyła, odsunęła się od partnera. 

— Muszę iść się napić. I coś zjeść — stwierdziła zdyszana. 

Odwróciła się, i nie czekając na odpowiedź Regulusa, ruszyła w stronę bufetu. Stanęła z boku, nalała sobie lemoniady i rozejrzała się po sali. James i Lily tańczyli, ale jednocześnie rozmawiali; Carver wywnioskowała to po tym, jak Evans co chwilę wybuchała śmiechem. Remus i Leila siedzieli z boku, w drugim kącie pomieszczenia, spokojnie o czymś rozmawiając. Amy uśmiechnęła się lekko na widok rumieńców, które McDaily nieumiejętnie próbowała ukryć włosami. Marlene i Andy również tańczyli — wyglądali przy tym na niezwykle zakochanych. Syriusz i Danielle stali obok Carver, ale dziewczyna ich ignorowała. A przynajmniej udawała. 

Sięgnęła po babeczkę, ale, jak się okazało, również starszy Black chciał ją wziąć. Ich ręce, a chwilę potem spojrzenia się spotkały. Amy gwałtownym ruchem odsunęła dłoń, przewracając dzbanek z ponczem. Napój, razem z naczyniem, wylądował na podłodze z głośnym hukiem. A przynajmniej tak to wyglądało w głowie nastolatki.

Gryfonka miała wrażenie, że wszyscy ucichli. Nikt jednak, włączając w to Syriusza, nie skomentował tego. Nagle obok pojawiły się skrzaty, szybko ścierając poncz z podłogi i zabierając resztki dzbanka. Carver w tamtym momencie czuła się tak zażenowana, że nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić. Dobrze wiedziała, że wszyscy byli zajęci sobą, oraz że tak naprawdę niewiele osób w ogóle zwróciło uwagę na to wydarzenie. Ale coś próbowało ją przekonać, że jest na odwrót.

Starszy z braci Black chciał coś powiedzieć, ale wtedy pojawił się Regulus. Złapał Amy za rękę i pociągnął ją za sobą, rzucając swojemu bratu wrogie spojrzenie. Ślizgon zabrał swoją partnerkę w kąt. 

— Wszystko okej? — zapytał. — Wszystko widziałem.

Ku zdziwieniu Carver, w jego głosie naprawdę wybrzmiewała troska. 

— Tak — westchnęła, przecierając twarz dłońmi. — Po prostu... 

— Nie musisz mi się tłumaczyć — zauważył Regulus.

Amy zorientowała się, że jej dłoń nadal jest spleciona z ręką Blacka. I z jakiegoś powodu wcale nie chciała jej zabierać. 

Między nimi zapadła cisza. Zielone tęczówki Carver spotkały spojrzenie Regulusa. Muzyka w tle grała głośno, nikt nie zwracał na nich uwagi. A przynajmniej tak myślała Amy. Dziewczyna nie zdawała sobie sprawy z tego, że kiedy razem z Regulusem wyszła z Wielkiej Sali, odprowadziła ich jedna para szarych oczu.

— Gdzie idziemy? — z jakiegoś powodu Carver zadała swoje pytanie szeptem. 

— Zobaczysz — Ślizgon odszepnął, nie patrząc na nią. 

Wyszli na zewnątrz. Było chłodno, ale sukienka Amy miała długi rękaw, oraz była całkiem ciepła, więc zimno nie doskwierało jej tak bardzo. 

— W mojej rodzinie imiona nadaje się po obiektach, jakie są w galaktyce — zaczął Regulus po chwili ciszy, patrząc w rozgwieżdżone niebo. — Moje imię, Regulus, pochodzi od najjaśniejszej gwiazdy z gwiazdozbioru Lwa. Zawsze interesował mnie temat gwiazd i wszystkiego innego, co położone jest we wszechświecie. To niepojęte, jak wiele jeszcze nie wiemy. Kiedy byłem dzieckiem, uwielbiałem w nocy chodzić na balkon i obserwować gwiazdy, tak po prostu. 

Chłopak westchnął, nadal patrząc w górę. Amy zrozumiała, że jego wspomnienia z dzieciństwa miały w sobie coś jeszcze, czego nie chciał wyznać. Ale nie chciała naciskać. 

— Accio koc — mruknęła pod nosem, machając różdżką, którą wyjęła z paska. 

Regulus w końcu na nią spojrzał, unosząc brzwi. Nie powiedział nic, tylko obserwował, jak Gryfonka łapie koc i rozkłada go na śniegu, po czym na nim siada. 

— Co robisz? Przecież on i tak przemoknie — zauważył. 

— Wiem, ale to lepsze od siedzenia na samym śniegu. Chodź tu, a nie marudzisz. 

Amy poczekała, aż Black znajdzie się obok niej, po czym się odezwała.

— Kiedyś też interesowały mnie gwiazdy, ale zawsze, kiedy w nie patrzyłam, nie mogłam znaleźć żadnego gwiazdozbioru. Możesz mi je pokazać. 

— Jeśli chcesz... Patrz, tam jest Herkules, obok Korona Północna, dalej Wolarz i Wa...

— Czekaj! — Amy zamrugała. — Nie mam pojęcia, o czym mówisz, ani gdzie pokazujesz. Zwolnij. 

Regulus przysunął się bliżej Gryfonki, a jej serce zaczęło walić o pierś z taką siłą, że zakręciło jej się w głowie. Ujął delikatnie jej dłoń i wskazał na kilka gwiazd. 

— To jest Herkules. Widzisz?

— Ale przecież to zupełnie nie przypomina człowieka!

— Wiem — chłopak się zaśmiał, co było rzadkim zjawiskiem. — Ale tak to już jest ze gwiazdozbiorami. Musisz użyć wyobraźni. 

Zapadła między nimi cisza. Amy chciała coś powiedzieć, więc odwróciła głowę w stronę Blacka — wyszło na to, że jego twarz znajdowała się tuż obok jej twarzy. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, ale w pewnej chwili wzrok Regulusa spoczął na ustach Gryfonki. 

Dla Carver czas jakoś zwolnił, kiedy Ślizgon zmniejszył dzielącą ich przestrzeń i pocałował ją. Nigdy nie lubiła się całować, ale w tamtym momencie było wręcz przeciwnie. Nie chciała, żeby chłopak się odsunął. 

Jako, iż siedziała do niego bokiem, nie przerywając pocałunku, odwróciła się. Zaplotła dłonie na karku nastolatka, czując, jak on opiera ręce na jej talii. 

I siedzieli tak, Gryfonka i Ślizgon, dwa przeciwieństwa, całując się na tle rozgwieżdżonego nieba i zaśnieżonych błoni, choć na chwilę zapominając o wszystkich zmartwieniach. 

—————

Marlene bawiła się na balu cudownie. Każdy taniec z Andy'm wydawał się wyjątkowy, a każda muzyka idealna. Jedzenie i poncz smakowały jakoś lepiej, zwłaszcza kiedy spożywała je razem ze swoim chłopakiem.

Jej rozmowy z przyjaciółmi nie były długie — głównie dlatego, że chwilę potem Krukon zawsze porywał ją do tańca — ale poprawiały jej humor.

W pewnym momencie zorientowała się, że nigdzie nie ma Amy ani Regulusa. Musiała podpytać Lily, gdzie owa para się podziała. Evans powiedziała jej, że Gryfonka razem ze Ślizgonem wyszli z balu godzinę wcześniej, a Marlene poczuła wyrzuty sumienia. Nawet nie zauważyła, kiedy jej przyjaciółka zniknęła!

Ale długo się tym nie martwiła, bo zaraz znów została porwana na parkiet przez Andy'ego.

Przez ten wieczór McKinnon czuła całą sobą, czym jest szczęście. Do tego wyglądało na to, że i inni mieli podobne odczuła.

Lily i James cały czas byli na parkiecie albo rozmawiali z kim się dało. Marlene z zadowoleniem zauważyła, że oboje ciągle się uśmiechają. W duchu liczyła na to, że Evans w końcu się ogarnie i zacznie umawiać z Potterem.

Remus i Leila także byli kilka razy na parkiecie, ale głównie czas spędzali przy bufecie, rozmawiając. McKinnon była naprawdę zadowolona z tego, bo uważała, że para tworzyłaby idealny związek; McDaily nie była w żadnym calu taka, jak inni Ślizgoni. Do tego charakterem pasowała do Lunatyka.

Syriusz i Danielle natomiast nie spędzali raczej ze sobą dużo czasu. Black cały czas, a przynajmniej po wyjściu Amy, spędził na parkiecie, tyle że zawsze z inną partnerką. Monty natomiast głównie stała po prostu przy bufecie i obserwowała wszystkich. W pewnym momencie Marlene nawet zrobiło się jej żal, ale po chwili przypomniała sobie, że to także przez nią Syriusz i Amy się nie pogodzili, więc szybko jej przeszło.

Jeśli chodziło o Amy i Regulusa, to nie było ich przez dwie godziny. Kiedy wrócili, oboje byli w dziwnie dobrych humorach. Wyglądali na zmarzniętych, ale od razu poszli na parkiet i tańczyli trochę inaczej niż wcześniej. Jakby teraz w jakiś sposób się do siebie zbliżyli, ale McKinnon zupełnie nie rozumiała tej zmiany.

Momentem napięcia była chwila, kiedy na parkiecie w jakiś sposób Amy i Syriusz znaleźli się obok siebie. Wszyscy Gryfoni wstrzymali oddech, ale dwójka tylko udała, że nic się nie stało.

W pewnym momencie Andy stwierdził, że pójdzie do toalety. Marlene posłała mu ogromy uśmiech i skinęła głową, schodząc na bok, do bufetu. Podeszła do Leili i Remusa, którzy akurat rozmawiali żywo na jakiś temat. Nalewając sobie ponczu słyszała kawałek ich rozmowy, w której para dyskutowała na temat książki, o której McKinnon nie słyszała. Nie chciała się wcinać, więc oddaliła się trochę od nich, żeby im nie przeszkadzać.

Popijając poncz Gryfonka z uśmiechem obserwowała wszystkich swoich przyjaciół — chociaż na tych, których nie znała, albo kojarzyła, również patrzyła przychylnie. Wszyscy tego dnia wydawali się być przyjemniejsi.

— Jak tam zabawa? — Marlene nawet nie zauważyła kiedy obok niej znalazła się Amy, z uśmiechem pijąc lemoniadę.

— Cudownie — zaśmiała się szczerze blondynka. — Tobie, jak sądzę, również nie najgorzej? — odparła, pijąc do wcześniejszego zniknięcia ciemnowłosej razem ze Ślizgonem.

— Uhh — Carver zaczerwieniła się. — Nie mam pojęcia o czym mówisz — skwitowała, dopiła napój, po czym wróciła na parkiet, gdzie czekał na nią Regulus.

McKinnon zaśmiała się. Zjadła kilka ciasteczek. Wdała się w kilka interesujących rozmów z kilkoma znajomymi Andy'ego czy z innymi osobami z Gryffindoru. Poobgadywała z Lily i Jamesem nauczycieli, a nawet wdała się w dyskusję ze Slughornem.

A jej chłopaka nadal nie było.

W pewnym momencie zaczęła się martwić. Podpytała kilka osób czy widzieli gdzieś Krukona, ale wszyscy twierdzili, że od ponad czterdziestu minut nigdzie go nie było. To jeszcze bardziej zaniepokoiło Gryfonkę.

Przez kilka chwil biła się z myślami. Nic przecież nie mogło mu się stać, prawda? W końcu stwierdziła, że najlepiej będzie, jeśli sama się dowie. Ruszyła w stronę wyjścia.

Po drodze została wiele razy potrącona przez kogoś, ale naprawdę z każdym krokiem coraz mniej ją to obchodziło. Kilka razy się zdarzyło, że musiała wyrywać materiał swojej pistacjowej sukienki spod butów nieznajomych. Trochę ją to irytowało. Po jakimś czasie odetchnęła z ulgą — udało jej się przedostać przez tłum.

Wyszła z Wielkiej Sali, oddychając głębiej. Szybkim krokiem skierowała się w stronę najbliższych toalet. Nie były one daleko, więc już minutę, może dwie później znalazła się przed pomieszczeniami.

Trochę dziwnie było jej wchodzić do męskiej toalety. Nigdy nie czuła się tam komfortowo.

Wszystkie tego typu myśli momentalnie zniknęły z jej głowy, kiedy na ziemi obok umywalki kogoś zauważyła. Owa osoba leżała plecami do niej. Miała krótkie, ciemne włosy i była ubrana w charakterystyczną szatę wyjściową, którą Marlene od razu rozpoznała.

Jej serce zaczęło bić szybciej. Ogromna gula podeszła jej do gardła, a ona cała zaczęła drżeć. Z jej krtani wydobył się krzyk. Podbiegła do ciała Andy'ego. Opadła na ziemię i położyła jego głowę na swoich kolanach. Łzy zamazały jej widok, a już chwilę później leciały jedna po drugiej po jej policzkach.

To, co się działo, nie docierało do niej. Przecież jeszcze chwilę wcześniej była na sali, świetnie się bawiła. A teraz... A teraz nie wyczuwała pulsu u swojego chłopaka, którego zdążyła pokochać tak mocno.

W zamku rozległ się rozdzierający serce krzyk nastolatki, której przyszłość, marzenia i plany właśnie umarły razem z jej ukochanym. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top