Starość nie radość, młodość nie wieczność
Moim ulubionym kolorem jest czarny. Stoję przed lustrem i przyglądam się własnemu odbiciu. Ciemne, długie włosy swobodnie opadają mi na plecy, a garnitur który chwilę wcześniej założyłam, idealnie podkreśla figurę nad którą pracowałam latami. Mając siedemnaście lat wpadłam w zaburzenia odżywiania, które dość mocno odbiły się na mojej psychice i zdrowiu. Nastoletnia ja nie zniosła tego za dobrze. Głodówki, napady jedzenia, przybieranie lub tracenie kilogramów na wadze. Tak zwane błędne koło. Kiedy udałam się do specjalisty, który wiedział jak pomóc mi z tego wyjść, powoli, BARDZO POWOLI wszystko wracało do normy. Z każdym dniem bywało coraz lepiej, ale nie zawsze. Przecież cichy głos w naszych głowach nigdy nie znika tylko dotrzymuje nam kroku i w losowym momencie się pojawia. Najczęściej powoduje, że czujemy się jeszcze gorzej niż wcześniej. Nienawidzę. Go. Do. Dziś.
Obecnie mam dwadzieścia pięć lat na karku i nie pozwalam mu, aby miał nade mną przewagę. To on ma się słuchać mnie, nie ja jego. Osiągnęłam pewien cel, wygrałam z ciężką chorobą. Dalej w to nie wierze, bo wyleczenie jej nie było proste. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będą mogła powiedzieć, że jestem atrakcyjną kobietą. Coraz bardziej zaczęłam doceniać geny, jakie odziedziczyłam po mamie. Coraz bardziej zaczęłam doceniać siebie.
Poprawiam rękawy marynarki i wkładam na stopy pasujące do całego stroju szpilki. Uśmiecham się patrząc na swoje odbicie w lustrze i przesyłam całusa w powietrzu od siebie dla siebie.
Przed wyjściem z domu, zgarniam ze szklanego stolika telefon razem z torebką i dokumentami po czym kieruje się do drzwi, które prowadzą do środka kolorowego miasta. W Marsylii zamieszkuje odkąd pamiętam, tutaj życie płynie inaczej, rządzi się własnymi prawami. Zawsze jest wypełnione ogromnymi ilościami turystów z różnych zakątków świata. Marsylia położona jest w południowej Francji, nad morzem Śródziemnym. Prawda jest taka, że nieważne w którą stronę spojrzysz, zawsze zobaczysz wodę. Z bliska lub z oddali. Uwielbiam klimat jaki tu panuje i jestem wdzięczna rodzicom za to, że przed moimi narodzinami postanowili przeprowadzić się właśnie tutaj.
Jest godzina ósma, a ja zamiast być na spotkaniu biznesowym z Giorgio - moim ojcem, dopiero wsiadam do samochodu. Do punktualnych ptaszków nie należę i każdy kto mnie zna, dobrze o tym wie. No cóż.. to się.. wyklepie. Wyjeżdżam z garażu i włączam się do ruchu na autostradzie. Ulica jest zatłoczona, ale to nic dziwnego. O tej godzinie ludzie wożą swoje maluchy do szkół lub jadą do pracy, tak jak ja. Tylko, że oni w przeciwieństwie do mnie - nie spóźniają się. Kiedy z czerwonego światła przeskakuje na zielone, ruszam z miejsca i wtedy z mojego telefonu komórkowego wydobywa się dźwięk, który jasno daje do zrozumienia, że ktoś do mnie dzwoni. Sięgam dłonią do świecącego wyświetlacza i odbieram połączenie od Giorgio.
- Valencia do cholery jasnej, gdzie ty jesteś! Miałaś być pół godziny temu! - mówi, a raczej krzyczy mój ojciec.
- Możesz nie podnosić głosu? Nim się obejrzysz, będę na miejscu. - odpowiadam krótko i naciskam czerwony przycisk, rozłączający rozmowę.
Mężczyzna nie należy do osób z anielską cierpliwością, a w dodatku nienawidzi jak ktoś z kim dzieli stołek, spóźnia się na spotkania. No cóż, taką córkę stworzył, więc to już nie mój problem tylko jego.
Parkuje na parkingu pod kancelarią należącą do rodziciela i po kilkunastu minutach pojawiam się wewnątrz budynku. Na wejściu kulturalnie witam się z asystentkami, pracującymi dla mojego ojca. Szczerze? Nie mam pojęcia, po co aż tyle kobiet wynajął do tak prostej roboty. Przecież one nic tu nie robią, oprócz kręcenia się po pomieszczeniach i wypełniania papierków.
Giorgio Lorenzo jest właścicielem jedynego kasyna w tym mieście, a ja jestem jego prawą ręką, która więcej przebywa w tym lokalu niż on sam. Teoretycznie to on założył tą spółkę, a w rzeczywistości to ja wkładam w nią najwięcej pracy i czasu. Mężczyzna twierdzi, że nadaję się do tego lepiej niż on, bo jestem młodsza i zdecydowanie mam do tego głowę. Mi pozostawia robotę związaną z hazardzistami, a sam zajmuje się prowadzeniem swojej nowej korporacji.
Marsylia podzielona jest na dwie części: kolorową gdzie ludzie oglądają miasteczko przez różowe okulary, i ciemną gdzie między innymi znajduje się nasze kasyno, ale i nie tylko. Liczne kluby, apartamentowce i dużo przestępców. Do kasyna przychodzą osoby różnego pokroju. Od chuliganów do zamachowców i zbrodniarzy. Jednakże najwięcej jest biznesmenów, którzy uważają, że przy szklance dobrego whisky i rundce w pokera nawiążą nowe współpracę, bądź po prostu o nich podyskutują. Nie przepadam za nimi, bo uważają się za najlepszych i nie raz wyczerpali moją cierpliwość, wyprowadzając mnie z równowagi. Zawsze mają jakiś problem i nie jeden próbował namówić mnie na drinka, dlatego podczas pracy siedzę w biurze, a na dół zjeżdżam windą tylko wtedy, kiedy to konieczne. Nie mam ochoty wysłuchiwać non-stop wywodów jakiegoś gbura, który jest zadufany w sobie i jedyne co najdalej widzi to czubek własnego nosa.
"GIORGIO CASI" nie jest zwykłym kasynem, gdzie zazwyczaj każdy za opłatą może skorzystać z takiej rozrywki. Mój ojciec postanowił, aby wstęp do środka miały tylko osoby o "dobrym" wizerunku i najlepiej z sześcioma cyframi na koncie bankowym. Z tego względu działalność jest na wysokim poziomie, bo sporo klientów odwiedza nasz lokal - przeważnie są to zaufani bywalcy. Jeżeli chodzi o wyposażenie kasyna, z opinii wynika, że robi ogromne wrażenie. Zbudowane jest z kilkunastu pięter, gdzie na najwyższym znajduje się część mieszkalna i mam do niej wstęp tylko ja. Nie spędzam tam za wiele czasu, bo zawsze po pracy wolę wrócić do domu. Poza tym znajdują się tam cenne rzeczy i dokumenty których nie trzymam w biurze, bo nie chciałabym, aby ktoś je stamtąd zwinął. I wcale nie byłabym zdziwiona, gdyby jakiś ważniak próbował to zrobić. Pozostałe piętra to pomieszczenia z różnymi systemami, zasilaczami sprzętu, pokojami dla pracowników czy salami konferencyjnymi. Poziom niżej to moje biuro i loże VIP. Całokształt odzwierciedla przepych o ciemnej palecie kolorów, a lampy i oświetlenia są ze sobą spójne. Bar posiada alkohole i trunki z wyższej półki, dlatego każdy znajdzie coś odpowiedniego dla siebie. Sześćdziesiąt pięć stołów, pięć rodzajów pokera, ruletka i siedemdziesiąt trzy maszyny. Jak to mówią "do wyboru do koloru". Na samym wejściu znajduje się personel, którego obowiązkiem jest dopilnowanie, aby sprawdzić tożsamość każdego gościa i zakwaterowania go, na przykład przy odpowiednim stole z pokerem czy ruletką. To bardzo ważne, szczególnie kiedy wspólnie dbamy o bezpieczeństwo i poziom kasyna. Śmiesznie to brzmi, bo przecież nie przychodzą tu zbyt bezpieczni ludzie.. pozostawia to wiele do życzenia.
- Jestem! - oznajmiam przekraczając próg biura ojca.
- Myślałem, że już nie przyjedziesz. Siadaj, musimy omówić nowy plan budowniczy. - skinął głową w stronę krzesła nakłaniając mnie abym usiadła naprzeciw niego.
- Ten odnośnie kasyna? - pytam zaciekawiona, siadając na przeznaczonym dla mnie miejscu.
Giorgio przytakuje na moje słowa i po chwili przedstawia mi ofertę, którą przekazał mu architekt.
Okazuje się, że mężczyzna chcę omówić ze mną wybudowanie kolejnego poziomu, ale ten byłby inny niż poprzednie. Znajdowałby się w podziemiach, a w nich pokoje z prywatnymi występami dla panów mających ochotę na coś więcej niż samą grę. Co prawda nie jestem przekonana do tego pomysłu, bo nie chce robić z kasyna burdelu. Nie oszukujmy się, ale jeżeli klient jest żądny przygód to zawsze może jechać do lokalu, który ma pełną paletę takich usług.
- Valencia, miałabyś z tego jeszcze lepszy przychód niż masz teraz, co ci szkodzi? - rzuca nagle Giorgio przerywając ciszę.
- Nie sądzisz, że to tylko popsuje nam opinie? Poza tym nie życzę sobie żeby jakieś baby latały mi z gołym dupskiem po budynku. - gestykuluje dłońmi, przekazując mu tym sposobem swoją frustrację.
- Przesadzasz.
- Mówię samą prawdę. - spoglądam na niego wymownie.
Szkoda, że jeszcze nie dodał, że przecież to ja mogłabym to prowadzić. Zaraz zaczęłaby się gadka, że jestem atrakcyjna i przyciągałabym swoim urokiem dużo chętnych panów. Owszem, mam się czym pochwalić, ale nie w ten sposób. Wszystko trzeba robić z głową, a on chyba zapomniał jej zabrać ze sobą z domu. Istnieje jeszcze opcja, że po prostu jest już w takim wieku, że przepalają mu się styki.
Starość nie radość, młodość nie wieczność.
- Czyli nie?
- Nie. - odpowiadam krótko.
- Valencia, jesteś tak piękną kobietą.. - mówi, jednocześnie przysuwając teczkę z planem w moją stronę.
- Tato, mam się powtórzyć? - przerywam mu, bo bardzo dobrze wiem co chciał powiedzieć.
- No to weź ją chociaż ze sobą i gdybyś zmieniła zdanie, to zadzwoń. Chcę dla ciebie jak najlepiej, a zyski byłyby z tego naprawdę ogromne. - zerka na papiery znajdujące się przede mną i podnosi się z fotela. Obdarowuje mnie uśmiechem, myśląc że zatwierdzę cały plan, który idealnie sobie zaplanował.
Po moim trupie.
Przepisał mi większość akcji związanych z kasynem to musi liczyć się z tym, że nie na wszystko się zgodzę. Wstaję z krzesła, a następnie nie zabierając ze sobą teczki, wychodzę z biura i nawet nie oglądam się za siebie.
***
- Jak dobrze cię widzieć, moje słoneczko. - szepcze Cindy kiedy trzyma mnie w szczelnym uścisku.
Zanim pojadę do pracy, przyda mi się chwila spokoju. Akurat dziś wypadł dzień w którym jem obiad razem z moją przyjaciółką, Cindy w naszej ulubionej restauracji.
Cindy Fiore jest moją bratnią duszą od dzieciństwa. Jesteśmy i zachowujemy się jak siostry mimo tego, że pochodzimy z innej krwi. To ona zawsze towarzyszy mi w ważnych wydarzeniach. To ona słuchała mojego płaczu, kiedy nastoletnia miłość nie wypaliła. To ona trzymała mi włosy, kiedy prawie umierałam od nadmiaru alkoholu na domówce za czasów liceum. To ona była przy mnie kiedy nie dawałam rady i starała się, aby wszystko było dobrze. Mnie i Cindy można porównać do papużek nierozłączek, zawsze razem. Ja jestem dla niej, a ona dla mnie. Kiedyś siedziałyśmy razem w ławce, chodziłyśmy obok siebie na przerwach, a dziś mamy możliwość mieszkania obok siebie. Ta drobna blondynka jest moim przeciwieństwem, który ostudza moje nerwy w chwili załamania. To ona wzięła kredki i pokolorowała mój świat na nowo. To ona z szarego, zamieniła go na przepełniony barwami. Jest jak gwiazda, która najjaśniej świeci nocą na niebie.
- Ciebie również, prześlicznie ci w tej sukience. - uśmiecham się siadając na krześle przy stoliku.
- Kocham ją, dobrze mówiłaś że żółty kolor to mój kolor. - odwzajemnia uśmiech i bierze menu do ręki.
- No widzisz, ja zawsze mam rację. - parskam śmiechem, na co dziewczyna kręci głową.
Kiedy przychodzi kelner, zamawiam swój ulubiony makaron i szklankę wody. Z kolei blondynka stawia na kieliszek białego wina i krewetki w sosie śmietanowym.
- Miałam zapytać, jesteś w końcu z Tristanem? - biorę łyka wody i spoglądam zaciekawiona na przyjaciółkę.
- Sama nie wiem, miał się do mnie odezwać na dniach, ale jeszcze tego nie zrobił. - patrzy na mnie wzruszając przy tym ramionami.
- A ty nie chcesz zrobić pierwszego kroku? - zadaję kolejne pytanie, ale widzę po jej minie, że nie jest z tego powodu zadowolona.
- Valencia.. za dużo razy to robiłam, jeżeli mu na mnie zależy to sam napisze. - odpowiada, na co delikatnie przytakuję głową i nie poruszam tego tematu dalej.
W końcu dostajemy jedzenie, które zamówiłyśmy kilkanaście minut temu i kontynuujemy rozmowę, tylko że o kwiatach jakie ostatnio zakupiłam do jej ogródka. Cindy jest chodzącą duszą artysty. Uwielbia malować farbami olejnymi na płótnie, lepić z gliny i pielęgnować rośliny. Dziewczyna zawsze jest przepełniona energią i nigdy na nic nie narzeka bo zawsze z niczego, zrobi coś pożytecznego. Wykorzystuję każdą chwilę, stara się nie tracić anim minuty. Korzysta z życia jak najwięcej może, bo przecież nie wiemy co będzie jutro. Nie mamy wpływu na to, co los przyniesie nam następnego dnia.
Przez kolejne dwie godziny razem z blondynką, przechadzamy się po ulicach słonecznej Marsylii rozmawiając o samych głupotach. Spacer to coś co obie kochamy i zdecydowanie uznajemy za najlepszą formę aktywności. Nieważne, że znamy każdą drogę na pamięć i wiemy dokąd ona prowadzi. Ważne jest to, że spędzamy ten czas razem. Przecież z przyjaźnią trzeba obchodzić się jak z rośliną - stale ją pielęgnować.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top