18. Pięćdziesiąt Twarzy Izayi

Nie potrafił powiedzieć, ile czasu minęło, ale wydawało mu się, że co najmniej pół godziny. Minęło pieprzone trzydzieści minut, a on prawie stracił wszelkie siły. Jego koszula rozdarta była w paru miejscach i miał - o zgrozo - połamanych parę żeber. Dawno nie doświadczył takich zranień, chyba od czasów podstawówki, gdy jego nadludzka siła często przyczyniała się do nadprogramowych uszkodzeń.

Prawdą było jednak, że nigdy nie miał do czynienia z takim przeciwnikiem. Kimś dorównującym mu siłą. Do tej pory mógł spokojnie parować ciosy lub nawet dawać się uderzyć, bo nic mu to nie było w stanie zrobić. Teraz każdy kontakt mógł się skończyć... cóż, źle.

Jego bronią w obecnej chwili były drzwi windy. Dla Carla jedyną bronią była jego siła. Tym jednak, co dawało mu poniekąd przewagę, była brutalność. Tak właśnie, niesamowita brutalność, brak czegokolwiek, co powstrzymywałoby go od rozerwania Shizuo na strzępy. Z całą pewnością bez chwili zawahania oderwałby mu głowę, gdyby tylko nadarzyła się ku temu dobra okazja. Jego celem bez wątpliwości było morderstwo. To była prawdziwa bestia.

Zaszarżował na swojego przeciwnika, używając drzwi jako tarczy. Nie mógł zobaczyć, jak Carl napręża mięśnie, szykując się do odparcia ataku. Zauważył to dopiero w momencie, gdy drzwi zostały przebite jego dłonią, która w następnej chwili zacisnęła się na jego szyi.

Otworzył szerzej oczy, czując, jak niesamowita siła zgniata jego ciało. Parę sekund dzieliło go od momentu, w którym jego kręgosłup lub tętnica nie wytrzymałyby nacisku. Popchnął z całej siły drzwi i te poleciały do tyłu, razem z Carlem, który w końcu puścił jego szyję.

Shizuo zakaszlał, i odsunął się kawałek, opierając o ścianę. Nigdy by nie przypuszczał, że coś jest go w stanie tak bardzo zmęczyć. Nie raz w życiu walczył... ale nigdy z kimś dorównującym mu siłą. Nawet Izaya należał do zupełnie innej kategorii.

Walkę taką jak ta trzeba skończyć szybko i raz na dobre.

Carl podniósł się z ziemi, wyjmując dłoń z dziury w drzwiach i odrzucając je na bok. Wyciągnął z kieszeni resztki zmiażdżonego telefonu komórkowego i rzucił je na ziemię. Przestępował parę razy z nogę na nogę i rozmasował nadgarstek, a potem powoli ruszył w kierunku przeciwnika, przyspieszając z każdą chwilą. Gdy znalazł się już dość blisko, skoczył, przyjmując pozycję jak drapieżne zwierzę. Był to najlepszy sposób ataku na osobę, która domyślnie była nastawiona na obronę.

Tyle, że Shizuo zamiast się obronić, schylił się i skoczył do przodu, pozwalając Carlowi przelecieć ponad sobą. A zanim jego ciało zdążyło dotknąć ziemi, korzystając z jego bezwładności w locie całą zgromadzoną przez ten czas siłą kopnął go w plecy.

Rozległ się bardzo nieprzyjemny odgłos łamanych kości. Carl przeleciał paręnaście metrów, aż jego ciało trafiło na okno budynku. Szkło pękło, a po chwili mężczyzna zniknął z zasięgu wzroku. Parę sekund później na zewnątrz rozległo się trąbienie pojazdów na zatłoczonych mimo środka nocy ulicach Tokio.

Shizuo stał przez chwilę, nie mogąc się poruszyć. Nie tylko z wyczerpania, ale i z niepewności, czy jego przeciwnik... przeżył. Bo o ile wiele rzeczy można mu było zarzucić, z całą pewnością nie miał zamiaru być mordercą.

Zacisnął pięści, zmuszając ciało do ruchu. Z zakamarków pamięci wygrzebał numer apartamentu informatora. Odwrócił się tyłem do okna i poszedł w kierunku schodów, bo winda była obecnie nieczynna [ups!].

Wyciągnął z kieszeni pożyczone mu przez informatora klucze i otworzył drzwi mieszkania.

Cóż, było duże. Zgodnie z otrzymanymi instrukcjami, sypialnia miała być na końcu i po prawej...

Drzwi również były zamknięte, także na klucz, ale i ten był obecnie w posiadaniu barmana. Otworzył więc kolejne drzwi i włączył światło, a jego oczom ukazał się... cóż. Niecodzienny widok.


Wpatrywałaś się w twarz obcego człowieka, zdając sobie sprawę, jak dziwnie wyglądasz. Cóż, on też nie był w normalnym stanie. Ale to ty byłaś przykuta do łóżka kajdankami z futerkiem [YAFUD]. Miałaś niemałą lukę w pamięci, w dodatku miałaś stanik zapięty na nie ten haczyk co trzeba... a to oznaczało ze nie zakładałaś go sama. Krótko mówiąc, byłaś w stanie kaca moralnego. Choć byłaś też wdzięczna Izayi, że w ogóle cię ubrał zanim bez słowa zostawił w tym stanie kiedy spałaś.

Mężczyzna, który stał teraz w drzwiach, miał na sobie wyświechtaną, miejscami zakrwawioną koszulę i strzępy kamizelki. Wyglądał trochę znajomo. Gapił się na ciebie przez chwilę z wyrazem "WTF" na twarzy, a potem potrząsnął głową i rozejrzał się po pomieszczeniu.

- Wiesz czy jest tu czujnik dymu? - spytał.

- W kuchni pewnie nie ma... - wymamrotałaś z równie zdezorientowanym wyrazem twarzy, choć tak w sumie to nawet nie wiedziałaś gdzie jest kuchnia. - A ten... uwolniłbyś mnie...?

- E... pewnie. - Podszedł i rozejrzał się, ale nie mogąc znaleźć kluczyka rozerwał kajdanki rękami, ostrożnie zrywając je również z twoich nadgarstków.

Usiadłaś i otworzyłaś nocną szafkę przy łóżku i wyjęłaś z niej swój telefon. Na szczęście nic mu się nie stało [;_;]. Odetchnęłaś z ulgą i spojrzałaś z powrotem na swojego wybawcę.

- Um... ten... - zająknęłaś się. - Nazywam się [l/n] [f/n].

- Ta, wiem - odparł zamyślonym tonem. Uniosłaś brew, przekrzywiając głowę. - A, wybacz. Jestem Heiwajima Shizuo.

- Jesteś... przyjacielem Iza...?

- Boże uchowaj - mruknął, ostatecznie postanawiając zaryzykować i wyjmując z kieszeni paczkę papierosów. Odpalił jednego i po chwili odetchnął z ulgą, stwierdzając że jednak nie ma tu czujnika dymu.

- A... um... co tu właściwie... robisz...?

- Izaya kazał cię pilnować - oznajmił, zamykając oczy i opierając się o ścianę, racząc się dymkiem [Author-senpai nie popiera palenia papierosów. Pamiętajcie, są bardzo szkodliwe!].

- Um... aha. - Zmrużyłaś oczy, ale raczej nie wyglądało na to, by Shizuo miał zamiar wytłumaczyć coś więcej. I nawet gdyby chciał, to nie zdążyłby, bo w tej chwili rozległ się sygnał telefonu i był to właśnie twój telefon. Na ekranie pojawił się napis "Izaya-senpai" i zrobione przez niego selfie z tobą śpiącą w tle. Przez chwilę wpatrywałaś się w obrazek z wyrazem konsternacji na twarzy. Potem nagle potrząsnęłaś głową. - O wilku mowa - mruknęłaś i odebrałaś, przystawiając telefon do ucha. Shizuo wbił w ciebie badawcze spojrzenie. Wpatrywał się w ciebie przez parę minut, w ciągu których wyraz twojej twarzy zmieniał się od irytacji, poprzez zdezorientowanie, aż do strachu. Prawie nic nie odpowiadałaś, a gdy drżącą ręką odłożyłaś telefon, byłaś niesamowicie blada.

- Coś się stało? - Przypomniałaś sobie o jego obecności i spojrzałaś na niego.

- Izaya... - przełknęłaś ślinę - ...został porwany...

Spuściłaś głowę, zaciskając dłonie na pościeli. Shizuo wpatrywał się w ciebie z niedowierzaniem. Izaya? Dał się uprowadzić...? Przecie złego diabli nie bierą!

Poczułaś, że oczy zachodzą ci łzami. Zacisnęłaś powieki, a przed oczami stanęła ci postać informatora.

~ Nie powinnaś się cieszyć? Jeden przeciwnik mniej. "Będę unikać cię jak ognia, Izaya". Nie pamiętasz...?

~ O czym ty mówisz...?

~ Jestem twoim wrogiem, prawda? Groziłem ci.

~ ...

~ Jeśli mnie teraz zostawisz, już nigdy mnie nie zobaczysz. Będziesz miała spokój...Tego pragniesz, prawda?

Twarz uśmiechnęła się.

Nie była prawdziwa. Nie były prawdziwe jej słowa. Tylko ty je sobie wyobraziłaś. Mówiły to, co chciałaś, żeby mówiły. Wyrażały to, czego chciałaś...

~ Gówno prawda.

Twarz uniosła brwi, wpatrując się w ciebie z rozbawieniem.

~ Nie okłamuj się. Twoje życie będzie łatwiejsze bez niego.

~ Oczywiście, że będzie ~ prychnęłaś. ~ Będzie spokojne, może szczęśliwe, na pewno bezpieczniejsze... Można wymieniać w nieskończoność.

~ Właśnie, więc...

~ Nigdy nie mówiłam, że takiego życia chcę.

Twarz milczała przez chwilę, a potem nagle pojawił się na niej zagadkowy uśmiech. Znajomy uśmiech. Uśmiech, który na pewno chciałaś zobaczyć jeszcze nie raz w swoim życiu.

~ Więc? Co zrobisz?

- Uratuję go - oznajmiłaś, zaciskając pięści i podnosząc głowę. - Uratuję go - powtórzyłaś głośniej. Spojrzałaś na Shizuo. - Choćby nie wiem co, uratuję go! Shizuo... - Wstałaś i stanęłaś przed nim ze zdeterminowaną, pełną powagi twarzą. Nie było już na niej strachu. - Pomożesz mi?

Mężczyzna odwzajemnił spojrzenie, mrużąc oczy i gasząc papierosa na ścianie i robiąc w niej tym niewielką dziurę, na którą nie zwrócił najmniejszej uwagi. Rzucił peta na ziemię.

- Nikt inny - odezwał się powoli - nie ma prawa grozić tej wszy. Tylko ja - prychnął.

Uśmiechnęłaś się do niego wdzięcznie.

- Sami nie damy rady - stwierdził po chwili. - Ale chyba mam pomysł.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top