15. Cele i pragnienia, część II
Nie mam BLADEGO pojęcia czemu to zrobiłam, ale proszę, nie zabijajcie mnie XDD
Nie uzyskałaś odpowiedzi. Izaya spojrzał jeszcze raz w kierunku ulicy i jego twarz sposępniała.
- Patrzą na nas, ale nie wiedzą jeszcze że to ty - szepnął. - Jeśli teraz uciekniemy, domyślą się i pójdą za nami. Co prawda jesteśmy blisko mojego apartamentu, ale to nic nie zmienia. Ale jeśli zostaniemy, będziemy wyglądać podejrzanie... - Myślał głośno, a ty wciąż zastanawiałaś się nad kwestią uwierzenia lub nie uwierzenia.
Właśnie miałaś o coś znowu spytać, ale wtedy przypomniałaś sobie...
Wydaje mi się nawet, że gdyby ktoś nieszczęśliwie nie złamał sobie kręgosłupa, raczej przeżyłby wypadek... Tylko żartowałem!
Vincent Yorick chce wykorzystać cię, bo wydaje mu się że masz jakąś nadzwyczajną moc, która wlicza machanie skrzydełkami...
Zamrugałaś szybko oczami, dumna z tego że wykazałaś to minimum bystrości by znaleźć to powiązanie, które... cóż, miało sens.
Zacisnęłaś pięści, podnosząc wzrok na Izayę, który w tej chwili nie zwracał na ciebie najmniejszej uwagi, skoncentrowany na myśleniu nad drogą ucieczki. Teraz nawet ty zauważyłaś na ulicy ludzi wymieniających ze sobą porozumiewawcze spojrzenia i przypatrujących się wszystkim mijanym nastolatkom. Ich wzrok bez wątpienia parę razy padł na was. Jeśli zdecydowaliby się podejść, to byłby koniec. Z pewnością wiedzieli jak wyglądasz.
Zamknęłaś oczy, czując, jak twój oddech przyspiesza. I zanim zdążyłaś przemyśleć swój ruch, chwyciłaś informatora za przód bluzki i, stając na palcach, pocałowałaś go.
Przez chwilę czułaś się jak skończona idiotka [każdy by się czuł, Author-sama cię wspiera ;_;], ponadto nie uzyskałaś żadnej reakcji ani zrozumienia, co jeszcze bardziej cię dobiło. A paręnaście sekund później odsunęłaś się niepewnie, kryjąc we włosach twarz czerwoną jak pomidor.
- J-ja ten, p-pomyślałam że jak p-poudajemy parę t-to nie będą nas podejrzewać... - wymamrotałaś, nerwowo mnąc w dłoniach przód jego bluzki. Spojrzałaś w bok. - A-ale oni wciąż n-na nas patrzą, p-prawda...?
Nie widziałaś jego twarzy, ale dostrzegłaś że pokiwał głową. Zrobiłaś się czerwona jeszcze bardziej. I wtedy usłyszałaś coś, czego byś się w tej chwili najmniej spodziewała.
- W takim razie musimy poudawać jeszcze trochę - zamruczał, muskając ustami twoje włosy i jedną dłonią uniósł twój podbródek, ponownie złączając wasze usta. Przez chwilę nie wiedziałaś co się dzieje i rozważałaś cudowne rozpłynięcie się w powietrzu jako jedyne możliwe wyjście z tej sytuacji. Potem ze zdziwieniem uświadomiłaś sobie, jak wielką przyjemność może dawać taka prosta czynność. Aż w końcu przypomniałaś sobie że nigdy nie miałaś chłopaka i w sumie to pierwszy raz się całujesz a całe twoje doświadczenie seksualne sprowadza się do oglądania yaoiców [Author-sama wie, co tygryski lubią najbardziej]...
Nie wiedziałaś ile czasu minęło, zanim w końcu zaczerpnęłaś oddechu. Czułaś, że - choć to chyba prawie niemożliwe - byłaś jeszcze czerwieńsza niż wcześniej, twoje serce biło z prędkością niedopuszczalną nawet na autostradach, a w dolnej części twojego brzucha zaczęły tańczyć ośmiorniczki [bo motylki są zbyt mainstreamowe].
- I-Izaya, jesteśmy w miejscu publicznym - uświadomiłaś mu drżącym głosem. Nie żeby robiło ci to różnicę, no i było już dość późno i ulice pustoszały, nie wspominając o tym że w zaułku i przy panującej ciemności i tak prawie nie było was widać.
- Mój apartament jest ulicę dalej - usłyszałaś.
Pokonaliście drzwi mieszkania, jednak nie poświęcaliście temu zbyt dużo uwagi. Izaya jedną ręką przekręcił zamek w drzwiach, drugą wplótłszy w twoje włosy. Podniósł cię i oplotłaś nogami jego biodra, ani na chwilę nie przerywając waszego długiego pocałunku. Nawet nie zauważyłaś kiedy znaleźliście się w jego przestronnej sypialni.
Podpierając rękoma twoje plecy, położył cię delikatnie na łóżku, pochylając się nad tobą. Mruknęłaś coś niewyraźnie, gdy odsunął się na chwilę, by następnie obsypać pocałunkami twoją szyję i dekolt. Wsunął dłonie pod twoją bluzkę. Twoja skóra już dawno zdążyła się rozgrzać, ale dotyk palców powodował zupełnie inny rodzaj ciepła. Rozchodzący się z niewielkiego obszaru na całe ciało, przyciągający twoją uwagę jak nic innego w tej chwili.
- I-Izaya... ja... - zawahałaś się. Izaya podniósł wzrok i zachichotał na widok twojej twarzy. Przejechał językiem po twoim obojczyku i z twoich ust wydobyło się ciche jęknięcie uniemożliwiające dokończenie zdania.
W ciągu ułamka sekundy "wróciłaś do rzeczywistości".
Nie powinnaś tego robić. Jakkolwiek to nie brzmi... ty NAPRAWDĘ nie byłaś na to gotowa. Właściwie, nie byłaś gotowa na cokolwiek. Po wielu latach spędzonych samotnie, gdy jedynym co łączyło cię z twoimi znajomymi był wspólny interes, nie potrafiłaś tak po prostu oddać komuś swoje ciało.
Czy to w ogóle było cokolwiek więcej? Coś oprócz fizycznego kontaktu? Nie rozumiałaś tego nowego uczucia, nie wiedziałaś jak je zinterpretować... czy w ogóle było czymś normalnym. Tyle, że z jakiejś przyczyny ogarnęło cię przerażenie. Zanim w ogóle zdałaś sobie z tego sprawę, twoja dłoń powędrowała do kieszeni pożyczonej ci czarnej kurtki. Natrafiła na twój telefon, ale zignorowałaś to i wyjęłaś składany nóż. Zanim jednak zdążyłaś jakkolwiek go wykorzystać, Izaya chwycił cię za oba nadgarstki i przygwoździł do łóżka, wpatrując się w ciebie z uniesioną brwią i rozbawionym wyrazem twarzy.
- Co chciałaś z tym zrobić? - spytał z uśmiechem, ale - na szczęście - chyba nie poczuł się urażony. Dla zobaczenia twojego przezabawnego wyrazu twarzy - było warto.
Nachylił się nad tobą, zbliżając twarz do twojego ucha.
- Ubrania trochę kosztują... Nie trzeba ich rozcinać, wystarczyło poprosić, żebym je zdjął - zamruczał, muskając ustami twój kolczyk.
Wstrzymałaś oddech z irytacją [lecz się, Izaya, lecz się!].
Płynnym ruchem wyjął ci scyzoryk z ręki i przyłożył płaską stroną ostrza do biodra. Wzdrygnęłaś się pod wpływem lodowatego zimna metalu. Izaya zachichotał cicho i zamachnął się. Prawie dostałaś zawału, gdy scyzoryk wbił się w poduszkę tuż obok twojej twarzy, nie robiąc ci najmniejszej krzywdy.
- I-Izaya...
- Shh - uciszył cię delikatnym pocałunkiem, obejmując twoje dłonie i ukierunkowując je tak, byś objęła nimi jego szyję. Niepewnie wplotłaś palce w jego włosy.
Zaczął delikatnie masować twoje plecy, co jakiś czas muskając palcami sprzączkę stanika. Na początku przechodziły cię przy tym dreszcze, ale potem... cóż, przywykłaś. I nawet nie zauważyłaś, gdy ucisk sprzączki zniknął.
Jęknęłaś cicho, zaciskając powieki i całkowicie oddając się przyjemności.
[Kij wam w oko, nie będzie lemona, wystarczy wam, zboczuchy ;_;]
[Tak naprawdę to po prostu Author-sama sam umiera i to JEMU wystarczy...]
[Idę się uczyć matematyki, nie będę czasu na wattpadzie marnować, jak NIEKTÓRZY]
[Dobijcie mnie...]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top