Rozdział 35

Biorę głęboki wdech słysząc zbliżające się coraz bardziej kroki i przeładowywaną broń. Dawno nie walczyłam aż z tyloma osobami, ale mam nadzieję, że sobie poradzę. Najpierw będą próbować zabić mnie, jestem warta wszystko, więc to jest pewne, ale jeśli zależy im na pozbyciu się wilkołaków i innych stworzeń to po zabiciu mnie i tak spróbują to samo zrobić z innymi osobami.
Teraz tak myślę, że to był jednak zły pomysł na przychodzenie tu zważywszy na to, że Lydia zapisała mnie na liście i to na dodatek skreśloną. Teraz zaczynam się trochę bać, ale muszę też innym pomóc, nie mogę siedzieć bezczynnie. Jednak wiedząc, że moje życie wisi na włosku boję się jak nigdy przedtem.
Zmieniam się w wilkołaka widząc jak ktoś szybko wchodzi do pomieszczenia i kryje się za jedną ze ścian. Po zapachu poznaję Derek'a, więc wychodzę zmieniam kryjówkę i staję obok brata. Nie wiem co on tu robi, może i umie walczyć, ale mogą go zabić.

— Co ty tu robisz? — warczę zła.

— Ciebie mogę spytać o to samo — patrzy na mnie surowo — Miałaś być u Stiles'a!

— Miałam, ale jestem tu, żeby pomóc - mówię ciszej — Ciebie mogą zabić!

— Ciebie też, więc siedź cicho i się gdzieś skryj — wyciąga pistolet — Ja jeszcze nie mam zamiaru umierać.

— Ja też nie — związuje włosy.

Widzę jak obok Derek'a staje Breaden także z bronią i wychyla głowę by sprawdzić czy już idą. Mina Derek'a pokazuje jak bardzo jest wkurzony, ale nie mam zamiaru się kryć i na to wszystko patrzeć.
Panuje grobowa cisza, nagle słyszymy kroki w pomieszczeniu obok i widzę jak każdy szykuje się do walki. Robię to samo i biorę głęboki wdech, widząc jak do pomieszczenia wrzucają granat dymny, przez który mamy małą widoczność.

— Jeśli umrzesz to cię zabiję — mówię do brata i zmieniam kryjówkę bliżej drzwi.

Słyszę jego wkurzony cichy głos, ale nie zwracam na niego uwagę tylko na ludzi wchodzących do środka z uniesioną bronią. Są ubrani na czarno, na sobie mają jakieś kaski i inne rzeczy, które ich przed nami ochronią. Zaczynają strzelać gdzie popadnie, a kilka pocisków wylądowało na mojej ścianie, widzę jak niektóre wilkołaki kryją się jeszcze bardziej by nie zostać znalezionym, ale to jest nieuniknione, więc będę musiała im pomóc.
Biorę głęboki wdech i wyskakuje zza ściany atakując jednego mężczyznę, który upada upuszczając broń. Jednak nie mogę nic więcej zrobić, bo kilka strzałów leci w moją stronę, ale na szczęście udaje mi się ukryć. W ścianę obok mnie wbija się kilka pocisków, a ja sama przeskakuje przez dziurę do innego pomieszczenia, w którym na moje nieszczęście jest jeden z ''łowców''. Od razu go atakuję wyrywając karabin i rzucając gdzieś dalej, a on sam próbuje wyciągnąć drugi pistolet, ale ja mu to uniemożliwiam łamiąc rękę i rzucając na drugą stronę pomieszczenia. Mężczyzna upada nieprzytomny, a ja kryje się za biurkiem widząc kolejną osobę mierzącą w moim kierunku, ale zostaje popchnięta na ścianę przez Scott'a, który się do mnie uśmiecha i kryje obok mnie.

— Jest ich zbyt wielu — mówi dysząc — Nie wiem czy sobie poradzimy.

— Damy radę — klepię go po ramieniu i wybiegam z pomieszczenia zostawiając go samego.

Atakuję kolejnego mężczyznę jednak tym razem obrywam w ramię, na szczęście kula przechodzi na wylot i rana powoli się goi. Warczę i atakuje go, a ten upada przerażony na ziemię i czołga się jak najdalej ode mnie. Łapię go za nogi i przyciągam do siebie, wbijając pazury w brzuch, a ten krzyczy niemożliwie. Robię tak kilka razy wiedząc, że i tak umarł, a krew rozpryska się wszędzie. Czuję jak ktoś mnie od niego odsuwa i pomaga wstać, a tą osobą jest Derek, który coś do mnie mówi, ale go nie słucham widząc, jak w naszą stronę jest skierowany jeden z karabinów. Patrzę przerażona na Derek'a i popycham go na ścianę, a sama dostaję kilka razy w brzuch. Upadam na ziemię, czując jakby ktoś rozrywał mi brzuch i wnętrzności. Obok mnie pojawia się Derek, który od razu podnosi bluzkę i kawałkiem swojej tamuje krwawienie. Widzę jak kilka ran się goi, ale trzy cały czas krwawią.

— Zostaw mnie — odsuwam go od siebie — Poradzę sobie.

— Nie zostawię cię — strzela do mężczyzny przed nami — Muszę cię stąd zabrać.

— Nie — powoli wstaję, próbując nie jęknąć z bólu — Jest ich zbyt wielu, nie poradzicie sobie.

W naszym kierunku zmierza dwóch facetów, przez co Derek nie może nic powiedzieć, bo kryjemy się po dwóch różnych stronach kiedy zaczynają do nas strzelać. Trzymam się za brzuch, ale wyskakuje i ich atakuję. Wyrywam jednemu broń i walę go w głowę, a drugim zajmuje się Derek strzelając mu nogi i w brzuch.
Rozglądam się szukając jakiegoś zagrożenia, ale widzę tylko zagubioną młodszą siostrę Brett'a. Szybko tam podbiegam, ale zostaję wyprzedzona przez Scott'a, który atakuje osobę jak opętany. Przytulam do siebie dziewczynę i przerażona patrzę jak Scott drapie mężczyznę, a krew wszędzie się rozpryska.

— Skryj się w tamtym pokoju — pokazuje na puste pomieszczenie — Zaraz tam przyjdę.

Dziewczyna tylko kiwa głową i biegnie w tamtym kierunku, a ja sama szybko podchodzę do Scott'a, ale staję przerażona widząc, jak chłopak zmienia się w gorszego wilkołaka.

— Scott, przestań! — krzyczę, a on przestaje i patrzy we mnie, nie wiedząc co się dzieje.

Nagle z kieszeni mężczyzny wydobywa się dźwięk wiadomości, Scott wyciąga telefon, a ja widzę jak powoli wszyscy ''łowcy'' wychodzą z pomieszczenia. Patrzę na Scott'a, który schodzi z mężczyzny i podchodzi do mnie z telefonem w ręce.

— Zrywamy wszystkie kontrakty — czytam cicho i się uśmiecham.

Wszyscy powoli wychodzą, a ja przytulam się do Scott'a szczęśliwa, że wreszcie nikt nie będzie na nas polować.

— To koniec, jesteśmy bezpieczni — mówi kiedy się odsuwamy.

Odwracam się i widzę Derek'a, który pomaga wstać jednej dziewczynie z raną na nodze. Podchodzę do mężczyzny i mocno go do siebie przytulam, wiedząc, że to koniec. Teraz nie muszę się martwić o swoje życie i Derek'a, wszystko się skończyło.

— Żyjemy — mówię szczęśliwa.

— I tak jestem na ciebie zły, że tu przyszłaś — mocno mnie przytula.

— Nie zostawiłabym ich i ciebie — odsuwam się — Nie zniosłabym myśli gdyby ktoś z was zginął, a ja bym nie pomogła.

— Trzymasz się? — obok siebie słyszę głos Brett'a.

— Tak, widzę że ty też — puszczam Derek'a i przytulam się do Brett'a.

— Cieszę się, że żyjemy — mówi szczęśliwy.

— Ja też — uśmiecham się.

Puszczam chłopaka i rozglądam się widząc nieżywych lub jeszcze nieprzytomnych ludzi. Nie rozumiem jak dla pieniędzy można kogoś zabić, to właśnie takie osoby są potworami, a nie my.

— Żyjesz — za sobą słyszę bardzo znany mi głos i chwilę później stoję w objęciach Stiles'a.

Nie mam pojęcia jak on tu tak szybko przyjechał, ale cieszę się, że tu jest. Wreszcie koniec i mogę na spokojnie gdzieś wychodzić, nie martwiąc się, że ktoś mnie zabije.

— Twój brzuch, wszystko z nim okej? — łapie mnie za niego.

- Jest okej, Deaton musi mi wyjąć kilka kul — uśmiecham się słabo.

— Zabiorę cię tam — łapie mnie za rękę i idzie w stronę wyjścia.

Kątem oka widzę jak jeden mężczyzna się obudził i wyciąga coś zza spodni. Mocno rzuca w moim kierunku i Stiles'a, a ja już widzę, że to jest granat.

— Kryć się! — krzyczę.

Popycham Stiles'a za ścianę i także próbuję się gdzieś skryć, ale granat wybucha i zostaję rzucona na drugi koniec pomieszczenia, mocno waląc w ścianę. Czuję jak moje ciało przeszywa niemiłosierny ból, a z brzucha leci jeszcze więcej krwi niż przedtem.

Hejka! Dzisiaj taki dłuższy rozdział za moją nieobecność.

Mam nadzieję, że się spodobało i chcę wam powiedzieć, że książka zbliża się już ku końcowi, ale większość już wie, że będzie III część historii Stily (Stiles i Lily). Mam już fajny pomysł na tą część, więc gdy ta książka zostanie zakończona spróbuję od razu dodać tą III część.

Kolejny rozdział pojawi się za tydzień we wtorek i zapraszam was do przeczytania innych książek, które może przypadną wam do gustu.

Miłego dnia/nocy

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top