Rozdział 29

Otwieram oczy czując, jak ktoś delikatnie mną trzęsie. Patrzę w lewo gdzie siedzi Stiles i delikatnie się uśmiecha. Odwracam wzrok i ze zdziwieniem widzę, że znajdujemy się przed Eichen House. Budynek, jak zawsze mnie przeraża, a dzisiaj wyjątkowo mocno widząc, jak we wszystkich oknach stoją pacjenci i nam się przyglądają. Niektórzy stoją nieruchomo i nam się przyglądają, a reszta albo nam machała z przerażającym uśmiechem, albo wali w kraty, które chronią ich, żeby nie uciekli.
Gęsia skórka pojawia się na moich ramionach, co widzi Stiles, któremu znika uśmiech z twarzy i teraz patrzy na mnie z troską.

— Jeśli chcesz możesz zostać, widzę, że dalej nie najlepiej się czujesz — łapie mnie za dłoń.

— Nie, jest dobrze — zabieram rękę, a ten zmieszany się odsuwa — Po co tu jesteśmy?

— Zanim powiem, chcę, żebyś coś wiedziała — wzdycha — To ja powiedziałem, żeby nikomu nie mówić o twoim bratu.

— Co? Czemu? — dziwię się.

— Wiem jak byś zareagowała — odwraca wzrok — Znam cię najlepiej ze stada.

— Nie zmienia to faktu, że jednak powinniście mi powiedzieć — patrzę na Lydie i z powrotem na Stiles'a.

— Nie dałabyś wtedy spokoju Derek'owi, cały czas byś przy nim była i olała wszystko inne — mówi Lydia, która do tej pory siedziała cicho — Chcieliśmy, żebyś dowiedziała się...

— Później? — kończę za nią — Kiedy by go zabili i nie spędziłabym z nim tych ostatnich chwil?

— To nie tak — Stiles przeczesuje włosy — Możesz gniewać się tylko na mnie — przyciska kierownicę — Chcieli ci powiedzieć już dużo razy, ale im zakazałem.

— To super — w moich oczach pojawiają się łzy — Dobrze wiedzieć.

Wychodzę z samochodu i idę w stronę domu, ale silne ręce łapią mnie w talii i odwracają. Stiles tak zawsze robił kiedy byliśmy razem i wtedy go od razu całowałam, ale teraz mam ochotę strzelić mu z liścia, a najlepiej z pięści.

— Proszę, obrażaj się później — patrzy mi głęboko w oczy — Teraz cię potrzebujemy.

Przygryzam wargę i odwracam wzrok. Jestem teraz cholernie na niego zła, ale ma rację, nie mogę ich zostawić w takim momencie. Wszyscy chcą nas zabić, więc nie powinnam myśleć o swoich uczuciach jak egoistka, tylko o innych. Powinnam wcześniej o tym pomyśleć, a nie dopiero teraz, kiedy wszyscy czują mocny żal do siebie, bo mi nie powiedzieli.

— Okej — patrzę na niego — Ale później będę się gniewać i to mocno.

— Dziękuję — mówi cicho i zabiera swoje dłonie, które cały czas miał na mojej talii.

Podchodzę do Lydii i mocno ją przytulam mając nadzieję, że dziewczyna nie jest na mnie zła, bo nie uśmiechnęła się ani razu szczerze przez ostatnie kilka dni.

— Przepraszam, Stiles ma rację — puszczam ją.

— Spokojnie, też bym się gniewała — uśmiecha się tym razem szczerze — Rozumiem cię, też bym była zła — patrzy na Stiles'a — Zmieńmy może temat.

— Czemu tu jesteśmy? — pytam.

— Odgadłam hasło do kolejnej listy, na której były osoby nie żyjące — bawi się skrawkiem sukienki — I także była tam moja babcia, przyszliśmy tutaj, bo może będą tu jakieś wskazówki.

— Jak chcecie je znaleźć? — unoszę brew — Przecież zwykłych dzieciaków nigdzie nie wpuszczą.

— Jest jedna osoba, która to zrobi — mówi Stiles, a ja domyślam o jaką osobę mu chodzi.

— Więc chodźmy.

Łapię ich obojga za ręce i wchodzę na teren szpitala. Nieprzyjemne dreszcze przechodzą mnie po plecach, a krzyki pacjentów są niemiłosiernie głośne. Kilku szaleńców próbuje przez kraty i zamknięte okna nas dosięgnąć, a niektórzy trzymają kraty i płaczą patrząc prosto na nas.
Obok mnie pojawia się Stiles i łapie za ramię dodając mi tym otuchy i otwiera drzwi do wejścia budynku. Wpuszcza mnie i Lydie, a sam wchodzi na końcu.
Na nasze szczęście lub nieszczęście Brunski stoi przy jakiejś tablicy i wiesza kartki z napisem ,,Ludzie stąd nie są chorzy, są zagubieni".
Powiedziałabym coś innego, Eichen House to jedyny psychiatryk, w którym znajdują się świry i potwory. Ludzi z jakimiś małymi chorobami tutaj nie zsyłają, a jeśli tak to te małe choroby zmienia się w coś gorszego.

— My się chyba znamy — przed nami staje nie kto inny, jak Brunski.

— Chcemy porozmawiać — podnoszę głowę, żeby spojrzeć na jego ohydny uśmiech.

— Zapraszam za mną — odwraca się i idzie w stronę swojego gabinetu.

Swój pokoik ma bardzo blisko, więc dotarcie tam zajmuje kilka sekund. Wchodząc do gabinetu czuję zapach papierosów i potu, co nie jest za przyjemne połączenie.

— Wiem co chcecie — siada za biurko — Po nic innego byście nie przyszli, więc chce pięćset dolarów i ciebie skarbie na dziesięć minut — pokazuje na mnie palcem.

— Ten palec możesz sobie... — nie dokończę, bo przerywa mi Stiles.

— Tylko pieniądze —widzę jak ściska wkurzony pięści, ale próbuje być spokojny — Pięćset bez Lily.

— Tysiąc — krzyżuje ręce.

— Tysiąc? Za otwarcie jednego archiwum? — pytam trochę rozbawiona — Oszalał pan?

— Kto ma klucz ten ustala cenę.

— Kto ma pazury ten ustala gdzie je wbić — mówię pod nosem, a Stiles patrzy na mnie wzrokiem, żebym już nic nie mówiła.

— Myśli pan, że mamy taką kasę? — pyta Lydia.

— Oni nie — pokazuje na mnie i Stiles'a — Ty tak.

— Mam pięć stów — mówi wyciągając portfel.

— Niech już będzie — przewraca oczami i odwraca się zabierając do ręki jakąś kasetę.

— Niech pan daruje sobie włączanie muzyki i nas tam zabierze — mówię zła.

— Dobrze — odkłada kasetę — Chodźcie za mną — wstaje z krzesła i wychodzi z pomieszczenia, a my od razu za nim.

Stiles łapie mnie za ramię i delikatnie go masuje. W tym momencie potrzebuję jego oparcia, bo nie wspominam za dobrze tego miejsca. Zostałam zamknięta w jednej z tych klatek przez nogitsune, żebym nie krzyżowała jego planów i wypuścili mnie dopiero dwa dni później. Przez ten czas ani razu nie piłam, ani nie jadłam. Byłam tak osłabiona, że niektórzy myśleli, że nie przeżyję.

— Lily — słyszę głos Stiles'a — Jeśli coś by się działo, łap Lydie i uciekajcie.

— Bez ciebie nigdzie nie idę — patrzę na niego i wchodzę do pomieszczenia, które otworzył mężczyzna — Jakoś za dużo miejsca nie ma.

Podchodzę do Stiles'a, który trzyma ręce listę. Czytam imiona i przerażam się, widząc dwa dopisane imiona.

— Dopisywałaś kogoś? — patrzę na Lydie.

— Nie, nikogo — mówi od razu.

— To jest twoje pismo — Stiles mocniej przyciska kartkę i pokazuje Lydii — Dopisałaś mnie i Lily, ale jej imię jest... Skreślone.

Przełykam głośno ślinę i czuję jak zaczynam się cała trząść z przerażenia.


Dziękuję za wielką aktywność pod tą książką, to dużo dla mnie znaczy ♡
Miłej nocy/dnia
Kocham was! ♡

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top