𝐯𝐢𝐢. nieszczęśliwy upadek, prawda?...
────────────
20 lutego 2025 roku
Nie wiem, co mnie dzisiaj opętało. Może się nawróciłem, może zwyczajnie oszalałem, ale po dwóch miesiącach unikania lekcji wychowania fizycznego i skrupulatnego pisania sobie zwolnień z konta mamy w dzienniku elektronicznym… postanowiłem przyjść na WF. I to w pełnym przygotowaniu, gotowy do ćwiczeń mając strój i nawet buty na zmianę.
To kompletnie nie w moim stylu.
Kiedy wszedłem do męskiej szatni, większość chłopaków już się przebierała. Przez chwilę po prostu stałem, patrząc na to wszystko jak intruz w obcym świecie. Dziwne, że w jednej szatni może zmieścić się tyle niechcianej energii – głośne śmiechy, docinki, trzaskające szafki. Próbowałem ignorować ten dokuczający chaos i myślałem, że muzyka w słuchawkach pomoże mi się odciąć chociaż od tego hałasu, ale wciąż byłem w stanie usłyszeć szmery rozmów.
I wtedy go zauważyłem.
Changbin zwlekał z przebraniem się, jakby czekał, aż szatnia będzie wystarczająco pełna, żeby nikt na niego nie zwrócił uwagi. Ale ja zwróciłem. I to był problem.
Z ukosa zerkałem na niego, udając, że nie robię nic podejrzanego. I właśnie wtedy, w tym jednym, krótkim spojrzeniu, coś przykuło moją uwagę.
Na jego brzuchu widniało kilka siniaków. Nie były to zwykłe ślady po uderzeniu o kant biurka czy niefortunnym potknięciu się. Były ciemne, niektóre ledwo gojące się. Ale najgorsze były zacięcia – długie, jakby od czegoś ostrego. Pazury?
Pazury czegoś o wiele bardziej drapieżnego niż zwykły kot. Były zbyt... Proste, zbyt jednolite...
Serce mi przyspieszyło. Coś ścisnęło mnie w żołądku. Chciałem odwrócić wzrok, ale nie mogłem.
Co się stało?
Czy ktoś go…? Nie, nie mogłem tak myśleć. To pewnie nic wielkiego. Może przewrócił się na rowerze. Może jego kot jest wyjątkowo agresywny. A może tak mi się wydaję, ponieważ nie widzę tego z bliska... Może… Może dramatyzuję.
Tak, na pewno dramatyzuję.
Lekcja WF miała pomóc mi oczyścić głowę. Paradoksalnie, zrobiła coś zupełnie odwrotnego.
Przez całą godzinę nie potrafiłem oderwać od niego wzroku. Niezależnie od tego, czy biegaliśmy, rzucaliśmy piłką, czy po prostu staliśmy w grupie – moje oczy same go znajdowały. Jakbym nie mógł się nasycić jego widokiem.
Każdy ruch, każdy krok, każdy moment, gdy przeczesywał dłonią swoje ciemne włosy… Namącił mi w głowie. Cholernie mocno.
I nie wiem, co gorsze – to, jak bardzo mnie do niego ciągnie, czy to, że te siniaki nie chcą zniknąć z moich myśli.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top