𝐢𝐢𝐢. chciałbym, ale...

────────────

15 lutego 2025 roku

Cały dzień miałem w głowie tylko jedno – wczorajszą rozmowę z Changbinem. To było jak sen, który nie chce się rozmyć po przebudzeniu. Każde jego słowo, każdy uśmiech, każda chwila, gdy nasze spojrzenia spotykały się na ułamek sekundy – wszystko to odtwarzałem w myślach raz za razem.

Nie potrafiłem się skupić na lekcjach. Liczby na tablicy zamieniały się w jego oczy, wykresy w kształt jego ust, a każde „Bang Christopher, słuchasz mnie?” tylko brutalnie przywracało mnie do rzeczywistości. Ale jak miałem się skupić, kiedy on tam był, sieedział kilka rzędów przede mną, w lekkim rozkojarzeniu bawiąc się długopisem, czasem opierając brodę na dłoni. Był tak cholernie przystojny, że aż mnie to bolało. Nie chodziło tylko o wygląd – choć oczywiście jego rysy były jak rzeźbione przez samego Boga – ale o to, jak się poruszał, jak marszczył brwi, kiedy coś go irytowało, jak leniwie się przeciągał, gdy lekcja się dłużyła.

Chciałbym być kimś więcej niż tylko kolegą z klasy. Chciałbym móc dotknąć jego dłoni bez strachu, chciałbym mówić mu, jak bardzo jest wyjątkowy, chciałbym być tym, przy kim czuje się bezpiecznie.

Ale potem przypominam sobie, w jakim świecie żyję.

Ludzie wokół mnie – ci sami, którzy witają się ze mną każdego ranka, którzy śmieją się w szkolnych korytarzach – nie wahaliby się rzucić we mnie kamieniem, gdyby wiedzieli, co naprawdę czuję. Widzę, jak reagują na tych, którzy są inni. Widzę ich drwiny, szepty, wykluczenie.

Więc milczę i chowam to uczucie w sobie, ale czy ja sam jestem gotowy, by je dusić w sobie na zawsze?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top