❅ xxiv ❅
❁ ════ ❅• 𝑫𝑨𝒀 𝟐𝟒 •❅ ════ ❁
❅❅❅
┏━━━━•❅•°•❈•°•❅•━━━━┓
𝑹𝑶𝑴𝑨𝑵𝑶𝑮𝑬𝑹𝑺
┗━━━━•❅•°•❈•°•❅•━━━━┛
❅❅❅
𝑵𝒂𝒕𝒂𝒔𝒉𝒂 𝑹𝒐𝒎𝒂𝒏𝒐𝒇𝒇 𝒙 𝑺𝒕𝒆𝒗𝒆 𝑹𝒐𝒈𝒆𝒓𝒔
Świąteczne kolędy rozbrzmiewały z ogromnych głośników w salonie wieży Avengers, nadając niesamowitego, choć trochę zakrapianego, klimatu. Tony bowiem zdążył wyciągnąć już whiskey i w swój własny sposób świętować razem z Thorem, z czego Pepper nie była wyjątkowo zadowolona. Banner natomiast tłumaczył Steve'owi, jak dojechać do miejsca, w którym jego znajomy sprzedaje żywe choinki. Świątecznym zadaniem Rogersa oraz Romanoff było bowiem dostarczenie do wieży największej choinki, jaką uda im się zdobyć w tradycyjny sposób – a to znaczy bez żadnych super bohaterskich pomocy.
— Pojedziesz z Natashą na północne obrzeża miasta, tylko uważajcie, podobno strasznie sypie śnieg i robią się ogromne zaspy. Ale musimy mieć to drzewko dziś, więc nie zgubcie się w lesie, bo będzie mogiła — wzrokiem wskazał wymownie Potts, jakby ta aktualnie była jakimś niebezpiecznym mordercą. Obydwoje pokiwali zgodnie głowami, rzucając sobie porozumiewawcze spojrzenia.
Avengers mieli to do siebie, że każdy dostawał co roku “świąteczne zadanie”, które musieli wykonać bez użycia swojej mocy, choćby nie wiem jak trudne było. W zeszłym roku Rogers musiał dostarczyć wszystkie składniki na potrawy na raz, starając się nie nadużywać swojej nadludzkiej siły, a Romanoff objechała dosłownie cały Nowy York tylko dla jednej przyprawy, której potrzebowała Pepper. Cóż, zadania dotyczące właśnie tej kobiety były zazwyczaj bardzo ciężkie, bo z nich wszystkich to ona właśnie dbała o całe święta – reszta po prostu czuła tego ducha. I, choć w święta liczy się głównie rodzina i przyjaciele, to gdyby nie Potts pewnie umarliby w wigilię z głodu.
Gdy silnik auta zaczął cicho warczeć w radiu zatrzeszczała niewyraźnie świąteczna piosenka. Natasha schyliła się w stronę ustrojstwa, kręcąc różnymi pokrętłami, a Steve w tym samym czasie zdążył utknąć w pierwszym korku – i obydwoje nagle zdali sobie sprawę, jak długa ich podróż będzie. Ulice Nowego Jorku dzień przed świętami były bardziej zatłoczone niż widownia podczas koncertu przy samej scenie. Czasem nawet można było się tak poczuć. Natasha, wygrywając wojnę o płynną muzykę oparła się o zagłówek fotela i uśmiechnęła delikatnie. Kochała spędzać święta w gronie Avengersów. Czuła się, jakby w końcu miała rodzinę. Może nie była ona standardową wizją, ale to nie więzy krwi tworzą rodzinę, a wzajemna miłość, którą siebie darzymy, prawda? Tak jej się przynajmniej zdawało, bo przecież oni wszyscy byli dla niej jak bracia i siostry. Zawsze bardzo cieszyło ją to, że tak często się widują, nawet jeśli zazwyczaj owe spotkania dotyczą super bohaterskich spraw. Westchnęła cicho, patrząc, jak kierowcy, którzy dostali właśnie zielone światło kotłują się w powoli ruszającym korku. Większość z nich to pewnie wracający z pracy ludzie, cieszący się z rozpoczęcia świątecznego urlopu, reszta zaś to, jak zgadywała przyjeżdżająca na święta część rodziny kogoś z tego miasta. Swój wzrok po chwili przeniosła jednak na Rogersa – cóż, może nigdy nie przyznałaby tego na głos, ale Steve był jej najlepszym przyjacielem. To, przez ile razem przeszli naprawdę mocno ich ze sobą zżyło, to trzeba było przyznać. Wiedziała, że z jakimkolwiek problemem może zgłosić się do niego, a on nie dość, że pomoże, to jeszcze nikomu nie wygada. Tak jak ona w tajemnicy utrzymywała poszukiwania Bucky'ego - do czasu, gdy Rogers sam nie przyznał się, że rzeczywiście owe “śledztwo” prowadzi.
Po dwóch godzinach jazdy, z czego jedna trzecia to stanie w korkach, dwójka dotarła do znajomego Bannera. Wysiedli z auta, aby następnie podejść do stoiska. Steve rozejrzał się uważnie i zauważył mężczyznę w średnim wieku o delikatnie latynoskiej urodzie. Odchrząknął, zwracając na siebie uwagę sprzedawcy, po czym włożył ręce do kieszeni kurtki.
— Banner nas przysłał — mruknęła Romanoff, poprawiając włosy. Mężczyzna pokiwał głową i wskazał na największe drzewko gdzieś z tyłu.
— Zarezerwował je już trzy dni temu. Wiedział, że Pepper tu kogoś od was wyśle — zaczął, gdy cała trójka ruszyła na koniec wystawy, zostawiając auto gdzieś za sobą. — Oto moja największa tegoroczna zdobycz — dodał po chwili, zatrzymując się przy drzewie.
Natasha bez większego zastanowienia chwyciła świerka, a w jej ślady chwilę później podążył Steve. Podziękowali mężczyźnie, mocując drzewo na dachu auta. Rogers zabezpieczył je specjalnymi pasami, przy okazji nieźle się przy tym denerwując, bo jeden z pasów nie chciał się porządnie zacisnąć. Finalnie jednak udało mu się to, więc wsiadł do auta i ruszył z powrotem w stronę wieży. Niestety, ich podróż nie trwała długo, bo już po chwili utknęli w ogromnej zaspie, która zdążyła wytworzyć się, gdy ci kupowali choinkę. Romanoff przeklęła pod nosem, a Rogers mocniej docisnął gaz. Ku ich nieszczęściu pojazd nie drgnął ani trochę. Mężczyzna rozejrzał się uważnie, odpinając pas. Wokół nie zauważył zupełnie nic, a stoisko z choinkami jakby zupełnie zniknęło. Ich samochód otaczał jedynie las i śnieżna wichura, przez którą zaspy powiększały się z każdą kolejną minutą.
— Chyba utknęliśmy — stwierdziła rudowłosa, gdy Steve po raz kolejny próbował docisnąć gaz do deski i wyjechać z zaspy. Jako, że wykonywali swoje świąteczne zadanie nie mogli wykorzystać do wydostania się mocy, dlatego jedyne, co im pozostało, to zadzwonienie po pomoc. — Nie maltretuj tego auta, zadzwonię po lawetę — Natasha wyciągnęła telefon z kieszeni, a Rogers zrezygnowany oparł głowę o zagłówek. — Tak, tak, wysłałam panu lokalizację, utknęliśmy tu na dobre.
Minęło dobre pół godziny, a pomoc nadal nie przyjechała. Przez te niesamowicie dłużące się trzydzieści minut, dwójka przyjaciół rozmawiała na temat świąt i tego, jak w tym roku będą wyglądać. Steve zupełnie szczerze musiał przyznać, że uwielbiał spędzać czas z Romanoff – czasem nawet Tony podsuwał mu myśl, że kobieta może mu się podobać. Prędko jednak odrzucał tę myśl i nazywał Starka szaleńcem, bo przecież to niemożliwe... racja?
— Pepper nas zabije, mówię ci to — rudowłosa westchnęła ciężko, ale po chwili zaśmiała się cicho. — Według jej cudnego harmonogramu drzewko powinno być w domu za jakieś pół godziny, ale w takim tempie to nie dojedziemy z nim do jutra — Rogers również zaśmiał się, kładąc ręce na kolana. Od dłuższego czasu próbował jakoś wygodniej usiąść, ale niezbyt mu to wychodziło.
— Masz rację, ona już czeka z nożem przy drzwiach — owa dwójka naprawdę uwielbiała Pepper, bo była wspaniałą kobietą, ale miała zupełnego bzika na punkcie idealnych świąt. Mimo to wcale przez to nie traciła w ich oczach. — Jak się czujesz? — wypalił. — To znaczy, jak czujesz się z tym, że to nasze czwarte wspólne święta z Avengersami?
— Szczerze mówiąc, naprawdę super jest mieć kogoś, wiesz, kogoś jak rodzinę. Może nie jesteśmy w żaden sposób spokrewnieni, ale jesteście mi mega bliscy — nie miała pojęcia czemu się tak otworzyła. Poczuła po prostu, jakby Rogersowi mogła powiedzieć zupełnie wszystko. Po tym, co razem przeżyli, gdy okazało się, że Bucky żyje naprawdę się ze sobą zżyli. Spojrzała na niego, marszcząc delikatnie brwi.
— Myślę tak samo, jak ty — odparł zupełnie szczerze, jednocześnie przyglądając jej się uważniej. Nie wiedział, co go podkusiło, ale jeszcze bardziej zbliżył się do kobiety, a przerwa między ich twarzami stawała się co raz mniejsza.
W końcu stało się coś, na co obydwoje bardzo długo czekali, chociaż nie zdawali sobie z tego do końca sprawy. Natasha położyła dłoń na policzku Rogers'a, odwzajemniając jego póki co niepewny pocałunek. Trwali tak może kilka chwil, ale dla nich była to wieczność... odczucia spełnienia. Obydwoje bez dwóch zdań potrzebowali tego, wręcz pragnęli. Po chwili mężczyzna odsunął się od niej delikatnie, a na jego usta wstąpił szeroki uśmiech. Już miał coś powiedzieć, ale zauważył coś dziwnego – zaspa, w której utknęli zupełnie zniknęła, a stoisko z choinkami wróciło na swoje miejsce. Uniósł brwi w geście zaskoczenia, podobnie jak kobieta. Nie zastanawiając się jednak dłużej ruszył w stronę wieży Avengers. Zdecydowanie dzień ten cała dwójka zapamięta jako magiczny – w końcu udało im się odkryć swoje uczucia i pokazać je w należyty sposób. Wiedzieli też, że nic nie będzie takie samo.
A/N
AJ AJ AJ,
wiem, że wygląda to strasznie, ale miałam mnóstwo dziwnych przygód z całym tym one shotem. najpierw word usuwał mi połowę słów, nawet jeśli zapisywałam parę kopii dokumentu, a gdy przeniosłam się na wattpada postęp w ogóle się nie zapisywał.
po wielu problemach udało mi się jednak coś napisać - jest może słabe i się nie klei, ale liczą się chęci!
wesołych świąt kochani!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top