❅ xxiii ❅

❁ ════ ❅• 𝑫𝑨𝒀 𝟐𝟑 •❅ ════ ❁


❅❅❅


┏━━━━•❅•°•❈•°•❅•━━━━┓


𝑺𝑪𝑨𝑹𝑳𝑬𝑻𝑾𝑰𝑫𝑶𝑾


┗━━━━•❅•°•❈•°•❅•━━━━┛


❅❅❅


𝑾𝒂𝒏𝒅𝒂 𝑴𝒂𝒙𝒊𝒎𝒐𝒇𝒇 𝒙 𝑵𝒂𝒕𝒂𝒔𝒉𝒂 𝑹𝒐𝒎𝒂𝒏𝒐𝒇𝒇

         Wszystkie piętra były już puste i ich kroki odbijały się echem po całym internacie. Jeszcze ostatnie dzieciaki domykały swoje walizki lub czekały zniecierpliwione, siedząc na swoich bagażach, aż odbiorą je rodzice. Po nie nikt nie zamierzał przyjechać. Natasha miała autobus dopiero o dwudziestej trzydzieści, a pociąg Wandy opuszczał stację dodatkowe półtorej godziny później.

        Obie nie chciały wyjeżdżać. Obie wolałyby tutaj zostać. W małych pokojach, otoczonych ciszą lub świetlicy, na której pierwszy raz nikt nie krzyczałby na nie za kładzenie nóg na kanapie i mogłyby nawet wybrać kanał telewizyjny bez kontroli nauczycielskiej.

        Ale internat od zawsze był na czas świąt zamykany, a uczniowie oddelegowywani do domów. Dyrekcja twierdziła, że nikt nie może zostać tutaj sam, a ich wychowawczyni zamierzała korzystać z czasu wolnego razem ze swoją rodziną, co nie było niczym niewybaczalnym. Tyle, że nikt nie rozumiał, że żadna z nich nie byłaby sama, bo miały przecież siebie nawzajem.

         Przechodziły teraz ostatni raz przed wyjazdem tymi znajomymi korytarzami, które zawsze były pełne ludzi i było w tym coś smutnego. Owszem, wracały tu za trzy tygodnie, ale to miało być ich najdłuższe rozstanie, odkąd zaczęły chodzić ze sobą wiosną, kiedy to pozwoliły rozkwitnąć swoim uczuciom, pod wpływem słońca razem z innymi kwiatami.

         Puste pokoje sprawiały, że one same też opustoszały, wypraszając z siebie wszystkie emocje. Nawet rozwodniona kawa z automatu, którą kurczowo ściskały w dłoniach, nie mogła ich napełnić ciepłem, chociaż ona sama była gorąca i parzyła ich palce.

        Usiadły na parapecie przy dużym oknie wychodzącym na ogołocone gałęzie drzew zasłaniających widok na ich szkolny świat. Były teraz naprzeciwko siebie. Mogłyby spojrzeć sobie w oczy, jednak uparcie udawały fascynację umierającą naturą przed nadejściem zimy.

        Już dawno wypowiedziały do siebie wszystkie słowa. Nie jest ich nieskończenie wiele, w końcu się wyczerpały. To nie jest zła rzecz. Utraciły niezręczną ciszę, na rzecz tej dającej im komfort, którą i tak zawsze mogły uzupełniać czułymi wyrazami. Nauczyły się czytać swoje wersy już dawno, ale wymowniejsze były przerwy między nimi. A teraz nie musiały czytać wcale. Po prostu wiedziały.

        Świąteczne tradycje nie były dla nich. Zamiast karpia zjadły paczuszkę czipsów w wigilię ich rozstania. Zamiast kolęd słuchały Pink Floyd. Zamiast prezentami wymieniły się swetrami. Nie było ich stać na więcej.

       Słońce zachodziło, padając na nie różowym blaskiem. Nie miał w sobie nic z letniego ciepła. Złączyły stopy, żeby ogrzewać siebie nawzajem. Zaczął padać śnieg, który smagany wiatrem, zatrzymywał się na szybie kilka centymetrów od nich i zastanawiały się, jak mają wyjść w tę śnieżycę i przemierzyć pół miasta.

       Gdy po ostatnich promieniach nie było śladu, przeniosły się do świetlicy, gdzie oglądały telewizję aż do wieczora. Zrobiło się późno i już musiały wyplątać się z uścisku i zostawić głupiutkie kreskówki za sobą. Wcześniej Natasha zaplotła Wandzie włosy, teraz musiała je jednak z powrotem rozupuścić, żeby móc nałożyć czapkę.

        Wyszły z internatu, ciągnac za sobą walizki na kółkach i trzymając się za ręce, żeby im nie zmarzły. Zamiast jednak iść na przystanek, Natasha zaprowadziła je na dworzec kolejowy. Nie chciała, żeby Wanda czekała na nim sama. Ona mogła pojechać późniejszym autobusem – w końcu był jeszcze nocny.

       Na ich peronie nie było aż tak dużo ludzi, jak na innych. Najwyraźniej ten kierunek nie cieszył się popularnością, co wcale im nie przeszkadzało. Obserwowały ludzi goniących za swoimi pociągami, słuchając głosu z głośników informującego o najbliższych odjazdach. Wyobrażały sobie, że kiedyś też stąd wyjadą. Na zawsze. Razem.

         Tymczasem musiały się jednak pożegnać, przytulając ostatni raz i nie życząc sobie „wesołych świąt”, bo one dla nich właśnie się skończyły.

        Nie machały, gdy pociąg odjeżdżał. Patrzyły tylko sobie w oczy, aż całkiem zniknęły w mroku. I wśród padającego śniegu nie czuły się samotne, mimo że przez trzy tygodnie miały mieć tylko swoje wzajemne swetry.


A/N
usswsxssaxbxbaeuwshczdzrwteuthgisuahajbzjabqjysijsgsjcxgs

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top