❅ xxi ❅

❁ ════ ❅• 𝑫𝑨𝒀 𝟐𝟏 •❅ ════ ❁


❅❅❅


┏━━━━•❅•°•❈•°•❅•━━━━┓


𝑾𝑰𝑵𝑻𝑬𝑹𝑾𝑰𝑫𝑶𝑾


┗━━━━•❅•°•❈•°•❅•━━━━┛


❅❅❅


𝑩𝒖𝒄𝒌𝒚 𝑩𝒂𝒓𝒏𝒆𝒔 𝒙 𝑵𝒂𝒕𝒂𝒔𝒉𝒂 𝑹𝒐𝒎𝒂𝒏𝒐𝒇𝒇


— Jak was dorwę, to Josif nie domyje waszej krwi z podłogi przez najbliższy miesiąc!

    Krzyk dyrektorki odbił się echem od stalowego sklepienia, rozwiewając bure chmury, okrywające je; wytrącił z równowagi drobne kryształki lodu, leniwie opadające na wszystko, co było w ich zasięgu; spłoszył atramentowe kruki, spoczywające na spowitych cienką warstewką szadzi gałęziach sędziwego dębu.

    Hebanowe wrota zamknęły się, a razem z tym nastąpił huk drażniący uszy, strzepujący śnieżną szatę z zamarzniętych, zupełnie ogołoconych z liści gałęzi, boleśnie powyginanych w dziwnym tańcu. Dwie sylwetki, zmierzające w stronę ogromnej, okrytej śnieżnym kocykiem bramy, w tempie zdecydowanie szybszym od przeciętnego marszu, wyraźnie wybijały się na tle zatopionego w aksamitnym śniegu krajobrazu, jakby plamiąc dotąd nieskażoną biel czernią swych płaszczy.

    Miedziane loki, przyjaźnie trącane przez przedpołudniowy wietrzyk, zachęcający do wspólnej zabawy, lekko opadały na cienkie szkiełka okularów, chroniących intensywnie zielone tęczówki, co jakiś czas wyrywając z ust dziewczyny nieme przekleństwa w rodzimym języku. Okulary niemal po każdej poprawce na nowo zsuwały się z nasady nosa Rosjanki, potęgując tylko jej zirytowanie. Poły czarnych płaszczy posłusznie ciągnęły się właścicielami, podążając za nimi krok w krok, podczas gdy oni niemal biegiem pokonywali kolejne brukowe kafelki, którymi wyścielony został główny plac.

    Rosja zatopiona we wszechstronnej bieli sprawiała wrażenie jeszcze surowszej, niż zwykle. Jednak Natalia i James zdawali się tego nie zauważać.

— Nie pamiętam dnia, w którym ta kobieta nie groziła nam śmiercią — wysapała rudowłosa, setny raz poprawiając okulary, uparcie zsuwające się z nasady nosa.

    Usta Jamesa wykrzywiły się w czymś na kształt uśmiechu aprobaty słów rudej, podczas gdy on sam walczył z zdecydowanie za długimi, posklejanymi kosmykami brunatnych włosów. Może gdyby nie jego nieziemski upór i fakt, że ostatnim razem, kiedy Tasha zaproponowała mu pomoc w przycięciu niesfornych pukli, ten odprawił ją z kwitkiem, zwróciłby się do dziewczyny z prośbą o poskromienie włosów. Ale słowo się rzekło, a ogromne jego ego nie pozwalało mu poprosić rówieśniczki o pomoc.

— Widzę, że świetnie bawisz się ze swoimi włosami. Może zrobić ci warkoczyki, zanim znajdziemy się na rynku? — zapytała cynicznie Natasha, unosząc kącik ust ku górze. Widok Barnesa, którego policzki gwałtownie zaczerwieniły się i to nie z powodu płatków śniegu, raz po raz opadających na nie, a zdenerwowania sprowokowanego przez słowa Romanovej.

— Daruj sobie, Nat — burknął James, który w akcie rezygnacji wyrzucił — do tej pory zajęte rozdzielaniem przemoczonych pukli — ręce w powietrze.

    Na twarz Romanovej spłynął cień bladego uśmiechu, a brunet odwzajemnił go, nieznacznie unosząc kąciki ust w górę. Oboje wiedzieli, że krótka wymiana zdań między nimi została zakończona.

    Śnieg trzeszczał pod ciężkimi podeszwami wojskowych butów, łudząco przypominając niebieskookiemu dźwięk, należący do kości, pękających pod naciskiem metalowej protezy. Obraz lasu, pogrążonego w bezkresnej bieli, zaczął tracić ostrości. Z sekundy na sekundę jego oddech stawał się coraz płytszy, a on miał wrażenie, że zamiast powietrza do jego płuc dostają się ukruszone odłamy marmurowej figury z teatru Bolszoj, ostrzejsze od noża. Czuł jak paskudnie śliskie macki Hydry owijają się wokół jego szyi, powolnie zacieśniając uścisk, zupełnie odcinając dopływ moskiewskiego powietrza.

    Gęstą ciszę zakłócały bezdźwięczne szepty obdartych z wilgotnego tynku ścian. Mdłe światło, ledwo tlących się jarzeniówek, wdzierało się do zmęczonych, przekrwionych oczu. Gardło paliło żywym ogniem.

    Smukłe dłonie Romanovej oplotły jego prawy bark. Ich chłód przebijał się przez materiał swetra i płaszcza, przywracając umysł bruneta do porządku. Obraz powoli nabierał ostrości, a powietrze na powrót stało się zdatne do przełknięcia.

— Hej, James — szepnęła rudowłosa, przesuwając lewą dłonią tak, by zsunęła się wprost w rękę bruneta. — W porządku?

— Tak, chyba tak — powiedział cicho, zerkając na ich złączone dłonie.

— Możemy iść?

    Nie zauważył, żeby się zatrzymał.

— Jasne — mruknął, wpatrując się w emanujące zimnem oblicze figury, wykutej z marmuru. Jej chłodne palce, splatały się z tymi nieco cieplejszymi, przynależącymi do niego. W zielonych tęczówkach, które na co dzień łudząco przypominały bezkresną studnię, której tafla wody ujrzała więcej trupów, aniżeli egzystujących osób, teraz tliły się pojedyncze iskierki zmartwienia, rozświetlając zgniłą zieleń oczu. Każda kolejna iskierka była kolejnym soplem lodu, wbitym w jego zepsute serce.

    Jej kroki były niemal bezdźwięczne. Poruszała się jak kot, podążający tropem swojej ofiary, która o zagrożeniu zdawała sobie sprawę w momencie, gdy czuła przeszywający oddech, wiążący pętle na szyi. Ale wtedy było było już za późno. Mimo okularów, spoczywających na nasadzie nosa, zdawały się być marną atrapą, służącą do zmylenia przeciwnika, bo wzrok Natalii był doskonały. Delikatne dłonie zdobiły blizny i zadrapania, a paznokcie nie sięgały dalej niż jedną czwartą cala.

    Palący ból na policzku tłumiła spokojna melodia Jeziora Łabędziego, niosąca się echem od przesiąkniętych zapachem miedzi i stęchlizny ścian. Rudowłosa baletnica z chorą perfekcją wykonująca ten sam układ. Znał ją, ale nie mógł sobie przypomnieć skąd.

    Kojąca zmysły muzyka błądziła między wąskimi uliczkami Moskwy, raz na jakiś czas, szturchając w ramię przypadkowego przechodnia, by następnie rzucić szybkie “izvinite menya” i rozpuścić się w powietrzu, jak łyżeczka cukru w czarnej kawie.

— Zatańczymy? — Spytała Romanova, wytrącając Jamesa z głębokiego letargu, w jakim znowu miał zaszczyt ugrząźć.

    Kiwnął głową w akcie potwierdzenia pożądanej przez Rosjankę odpowiedzi, jednocześnie wyciągając ku niej lewą dłoń, odzianą w skórzaną rękawiczkę, którą ta chętnie przyjęła. Przyciągnął ją do siebie i położył prawą dłoń na dole jej pleców. Rozplótł ich uprzednio złączone palce na rzecz odsunięcia miedzianych pukli z ciepłego czoła Natalii i złożenia na nim delikatnego pocałunku.

— Ależ z ciebie romantyk — parsknęła, opierając głowę w zagłębieniu jego szyi.

— No wiesz… równie dobrze mogliśmy iść w ślady Anthony’ego oraz Vostokoff i się najebać, finalnie kończąc w izbie wytrzeźwień — wzruszył ramionami, opierając brodę na czubku głowy Natashy. Poczuł przyjemne gorąco, rozlewające się po całym jego ciele, gdy ze spierzchniętych ust dziewiętnastolatki wydobył się krótki śmiech. Uwielbiał ten dźwięk.

    Dla Romanovej taniec z Barnesem był przyjemną odskocznią od sztywnych lekcji baletu. Jego soubresaut stało zdecydowanie daleko od ideału i z pewnością pozostawiało wiele do życzenia, a niebieskooki miał przerażająco duże skłonności do plątania kroków, co chwilę wpadając, lub potykając się o kostki Natashy, to znajdowanie się w objęciach Jamesa, w akompaniamencie jednego z utworów Mozarta działało jak pieprzone antidotum na jej zatrute serce.

    Dotychczas spokojna melodia Jeziora Łabędziego przyspieszyła, zwiastując, że nieubłaganie zbliża się ku końcowi. Zacisnął powieki, usiłując stłumić szepty Zimowego Żołnierza, boleśnie zdobywającego kontrolę nad jego umysłem.

— Tovarniy vagon (Samochód towarowy) — wypowiedział ostatnie słowo, nie spuszczając wzroku z przekrwionych tęczówek żołnierza. Odłożył obity w czerwoną skórę zeszyt na stalowy stoliczek, który cierpiętniczo skrzypnął pod naciskiem książeczki. — Dobroye utro soldat (Dzień dobry, żołnierzu).

    Muzyka znacząco zwolniła, a ruchy Romanovej były coraz bardziej niepewne.

— Gotovy podchinit'sya (Gotowy do posłuszeństwa).

    Ostatnie nuty Jeziora Łabędziego zabrzmiały w murach Czerwonej Komnaty, wydzierając z Natalii i Jamesa ostatnie resztki człowieczeństwa.

    Ten balet nie miał szczęśliwego zakończenia.

A/N
i dunno what i did, but hope u enjoy it

glitter and peace


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top