❅ xiii ❅

❁ ════ ❅• 𝑫𝑨𝒀 𝟏𝟑 •❅ ════ ❁

❅❅❅

┏━━━━•❅•°•❈•°•❅•━━━━┓

𝑺𝑨𝑴𝑻𝑨𝑺𝑯𝑨

┗━━━━•❅•°•❈•°•❅•━━━━┛

❅❅❅

𝑺𝒂𝒎 𝑾𝒊𝒍𝒔𝒐𝒏 𝒙 𝑵𝒂𝒕𝒂𝒔𝒉𝒂 𝑹𝒐𝒎𝒂𝒏𝒐𝒇𝒇

        Za dwa dni miały być pierwsze święta Sama po ucieczce z "Tratwy". Tak naprawdę to były zarówno dla niego, jak i połowy składu Avengers, pierwsze święta od rozłamu drużyny.

- Hej Sam, podasz mi gwiazdę? - do uszu Wilsona dobiegł głos przyjaciółki. Odłożył na chwilę łańcuch lampek choinkowych, zapamiętując, że skończył sprawdzanie żarówek na pięćdziesiątej czwartej oraz, że była ona koloru różowego. A może czerwonego? To na pewno była pięćdziesiąta czwarta? Może jednak pomylił się o jedną dziesiątkę? Pięknie po prostu!

- Wiesz, że najpierw zakłada się lampki, a czubek idzie dopiero na koniec? - zwrócił uwagę Natashy stojącej na wysokim stołeczku obok nieubranego jeszcze drzewka. Miała na sobie zielony sweter z wizerunkiem palącego papierosa bałwanka oraz czapkę mikołaja. Świąteczny klimat, nie ma co.

- Wiem, ale chcę to zrobić ja i jako pierwsza - oznajmiła niczym pięciolatka, która zawsze musi postawić na swoim. - Poza tym zanim ty się ogarniesz z tymi lampkami to już święta miną - wychyliła się do przodu by nałożyć gwiazdkę na najwyższą, pionową gałązkę choinki. Gdy jej się to już udało, chciała odwrócić się do Sama, jednak straciła równowagę i poleciała w bok.

- Nie, choinka! - zdążył tylko krzyknąć Falcon. Jednak Natasha nie spadła na drzewko. Nie spadła też na przyjaciela i również on jej nie złapał, to nie jest jakaś jedwabiona komedia romantyczna. Kobieta po prostu spadła ze stołka, który swoją drogą również się przewrócił.

- Serio, o choinkę się martwisz? - zapytała z dezaprobatą wyczuwalną w jej głosie równie dobrze jak ten okropny zapach suszonych grzybów, które Steve postanowił przygotować na święta. Szybko podniosła się z podłogi otrzepując plecy z zielonych igieł, które leżały na niej. Oczywiście nic jej nie było, to tylko półmetrowy stołeczek.

- Jesteś agentką. Podnóżek ci chyba niestraszny - na to uzyskał odpowiedź w postaci uniesienia przez rudowłosą jednej brwi w ten charakterystyczny dla niej sposób.

Stali dość blisko siebie, chyba trochę za blisko. Mimo to coś ich do siebie przyciągało, coś sprawiało, że przez kilka chwil dystans pomiędzy nimi zmniejszył się jeszcze bardziej. W głowie Sama przewijało się dwadzieścia osiem myśli na sekundę. Jakby jego mózg nie do końca ogarniał co się dzieje i rozpaczliwie próbował przetworzyć jak największą ilość danych. Za to umysł Natashy oczyścił się zupełnie. Żadnych zmartwień o to, że ktoś znajdzie ich kryjówkę, brak trosk o pozostałą część Avengers. Zero myśli, które zaprzątały jej głowę przez praktycznie cały czas. Teraz liczył się tylko moment, tylko to co się miało zaraz wydarzyć.

- Pukałem do drzwi trzy razy! Stałem na klatce, aż pani spod piątki wyszła zobaczyć, o co chodzi. Swoją drogą to dziwne, że wie, że nie zamknęliścir drzwi po moim wyjściu - jakże napiętą sytuację przerwał Kapitan Ameryka, mistrz trafiania w okoliczności. - Z resztą patrzcie co dostaliśmy od niej na Wigilię - uniósł trzymaną w rękach miskę z pierogami.

【☃】

Oh, what fun it is to ride
In a one-horse open sleigh

Głos Franka Sanitry przeszywał dosłownie każdy skrawek mieszkania wyjętych spod prawa. W połączeniu z porozwieszanymi ozdobami w postaci suszonych owoców oraz odzianej w bombki i łańcuchy (Wilson zrezygnował z lampek, po tym jak zgubił się przy drugiej kontroli wszystkich żaróweczek) choinki nadawało przyjemny, świąteczny klimat.

W tym roku Sam nosił w kieszeni przygotowany specjalny prezent, który miał zamiar wręczyć Natalii osobiście.

Niestety, nie było mu to dane. O godzinie szesnastej trzynaście Steve zauważył, że przy ich bloku kręci się zaskakująco dużo aut. Jak się okazało były to wozy należące do służb specjalnych, które prawdopodobnie odkryły miejsce pobytu Rogersa, Romanoff i Wilsona.

- Nat, bierz plecak. Nie mamy czasu. - głos Steve'a zabrzmiał w głowie rudowłosej. Miała już trochę dość ciągłego uciekania. W aktualnie opuszczanym przez nich lokalu zabawili ledwie kilka tygodni. Zerwała się na równe nogi, zabrała przygotowany na wypadek szybkiej ewakuacji plecaka, odkręciła wszystkie znajdujące się krany w domu i dołączyła do dwójki mężczyzn czekających na nią na klatce schodowej.

Tego samego dnia Pani Marta mieszkająca piętro niżej narzekała na zbyt głośną świąteczną muzykę oraz kapiącą z sufitu wodę.

【☃】

- Fajne takie święta. W lesie, przy ognisku, choinek mamy tu od cholery. Żyć, nie umierać - oświadczył Samuel piekąc zrobię piernika na patyku. Nie wiadomo czy jego wypowiedź była ironiczna, ani w jaki sposób nadział kruchego piernika na gałąź i to pozostanie już tajemnicą.
Istotnie cała trójka siedziała dookoła ogniska w lesie. Nieopodal znajdował się staw z bujającą się na powierzchni wody tratwą. Na szczęście nie było im zbyt zimno, bo jak wiadomo od paru dobrych lat zima praktycznie nie istnieje. No i mieli zimowe kurteczki. - Steve, może chcesz iść po więcej drewna? - było to oczywiście pytanie retoryczne, przez które Rogers miał zrozumieć, że Wilson chciałby zostać z Natashą w cztery oczy.

- Ale jest go-

【☃】

- Wilson, jesteś tam? - dźwięk pukania do drzwi odbił się echem po łazience, w której od dłuższego czasu siedział wspomniany mężczyzna.

Sam szybko urwał płatek papieru toaletowego i otarł policzki z łez, które jeszcze przed chwilą leciały mu ciurkiem z oczu. Odetchnął cicho, by uspokoić w miarę oddech.

- Utopiłeś się w tym kiblu czy jak? - ton Jamesa był co najmniej prześmiewczy, czyli w te święta humor go nie opuszczał. Falcon mu tego zazdrościł. Oj tak, zazdrościł jak cholera.

- Nie-e zawracaj mandoliny! - odpowiedział Barnesowi, modląc się by ten nie dosłyszał drżenia głosu podczas, gdy wymawiał pierwsze słowo. Możliwe, że ktoś na górze wysłuchał jego próśb, bo Bucky nie drążył, tylko przeszedł do meritum.

- Przebrałeś się już? - mokry od łez papier wylądował w muszli, a Falcon zaczął szybko wciskać się w czerwone ciuchy.

- Możesz mi przypomnieć, czemu ja mam być Mikołajem? - to było oczywiście pytanie retoryczne. Sam doskonale wiedział, dlaczego nikt inny nie mógł pełnić tej funkcji. Idealny do tej roli Scott spędzał Boże Narodzenie z córką, Hope i (pomimo wymownych Hankowych przewrotów oczami) jej rodzicami, Hogan złamał nogę, a Barnes miał zimną metalową łapę, więc dzieciaki od razu by ogarnęły, że Święty to ściema. Jednym słowem każdy miał jakąś wymówkę. Każdy poza Wilsonem, który został w to brutalnie wrobiony przez Pepper.

- Zbieraj się szybciej. Cooper wmówił Morgan, że przez okno widział renifery - po tym komunikacie na korytarzu rozległ się dźwięk kroków. Były Zimowy Żołnierz wrócił do reszty, pozostawiając Sama samego.

Musisz się ogarnąć, Sam. Tasha chciałaby, żebyś o niej pamiętał.

To było już dobre sześć lat temu. A może tylko dwa? Nie rozdrapuj tej rany, bo bedzie gorzej. A co, jak spróbuję zapomnieć to niby ma być lepiej? - takie myśli krążyły po głowie stojącego w bezruchu człowieka przed lustrem.
Powtórzył jeszcze pierwsze zdanie na głos, poprawił brodę i ruszył na korytarz.

Wszedł do windy, pojechał na piętro, na którym byli już wszyscy. Gdy drzwi się otworzyły powiedział to co każdy udawany Mikołaj powinien powiedzieć.

- Hoł hoł hoł! Czy są tu jakieś grzeczne dzieci?

【☃】

- No i ona wtedy powiedziała, że idzie szukać innych mutantów czy coś w tym stylu - nieco podpity Barton zakończył swoją opowieść, której nie słuchał chyba nikt.

Sam Sam był teraz w o wiele lepszym nastroju. Dziecięcy entuzjazm dzieci chyba mu się trochę udzielił, potrafił dostrzec całą tą magię Świąt.

Obserwował jak Morgan i Nathaniel bawią się razem na dywanie pod nadzorem Lili oraz matek tej dzieciarni. Widział jak Cooper rozmawia z Peterem, podczas gdy tuż obok May i Happy robili do siebie maślane oczy. Słyszał jak Strange rozmawia z Kapitan Marvel o rzeczach, których część z obecnych nie jest w stanie nawet pojąć, a mimo to Bruce w ciele Hulka słucha ich uważnie jedząc piernik. Spostrzegł, że Steve i Bucky stoją przy oknie i przypominają sobie stare czasy. Wszyscy czuli bożonarodzeniowy, rodzinny nastrój, tak jak wyobrażała to sobie Natasha. Wszyscy byli razem, zdrowi (może poza Hoganem z jego połamaną nogą) i szczęśliwi tak jak chciała tego Natasha. Wilson mimowolnie się uśmiechnął.

To były pierwsze święta Sama po walce z Thanosem. Tak naprawdę to były zarówno dla niego, jak i połowy mieszkańców Ziemi, pierwsze święta od pięciu lat. A jednak on wcale tego nie czuł, miał wrażenie, że Boże Narodzenie z dwa tysiące siedemnastego roku odbyło się wczoraj i był z tym faktem szczęśliwy.

A/N
t o  w s z y s t k o  w i n a  m a r t y
(aklime)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top