Rozdział 4

Miłego czytania :*

Wstałem z uśmiechem na mordzie, jakbym co najmniej złapał gwiazdkę z nieba. Pogwizdując pod nosem, umyłem się i ubrałem. Nawet miałem ochotę i chęci na to, by zapleść sobie warkocz na włosach. Z brodą i w tym wydaniu zdecydowanie prezentowałem się teraz niczym wiking. Jedynie ciemna karnacja mnie zdradzała.

Rzuciłem okiem na ranę, ciesząc się, że nastąpił moment zdjęcia szwów. Miałem nadzieję, że wszystko jest na dobrej drodze, a lekarz pochwali mnie za pozostawanie czystym i wręczy order dzielnego pacjenta. Nie chciałbym, żeby kolano strzeliło mi gdzieś w drodze do Portland. Choć na wszelki wypadek, do swojego ucieczkowego plecaka, spakowałem już zestaw pierwszej pomocy, wraz z przybornikiem małego krawca.

Założyłem czarną koszulkę i wyszedłem z pokoju. Zszedłem po schodach na parter, skręciłem w prawo, przeciąłem salon, po czym wtargnąłem niczym huragan do jadalni.

— Buongiorno — przywitałem się.

— Buongiorno — odpowiedział Vincent. — Questi cornetto americani fanno schifo! [Te amerykańskie rogaliki są do bani!] — Odepchnął od siebie talerz z kwaśną miną.

— Perciò mangia la pancetta e le uova strapazzate [Zatem zjedź jajecznicę z bekonem.]

— E! — Skrzywił się, machając nerwowo ręką.

— Wybredny jesteś i tyle, stary dziadu — stwierdziłem, ze złośliwym uśmiechem, dosiadając się do stołu tuż obok niego.

Już po sekundzie jego wielka dłoń przywaliła mi w potylicę, aż wypuściłem widelec z dłoni. Przewróciłem jedynie oczami i nałożyłem bekon i tosty na talerz. Z ogromnym apetytem zabrałem się za śniadanie. Emanowałem dobrym humorem, przez co ojciec uważnie mi się przyglądał. Nie mógł uwierzyć, że wczoraj miałem negatywny wynik testu narkotykowego. Był przekonany, że udało mi się uciec po to, by zapalić blanta, albo wziąć coś dużo lepszego.

— Wystarczyło, że przejechałeś się samochodem i już taka zmiana? — zapytał, mieszając łyżeczką kawę w filiżance. Chwycił porcelanę i uniósł brwi, dodając:— Słyszałem, że kręciłeś się po pokoju do późna.

— Miałem nagły przypływ weny — skłamałem. — Przyjąłem zamówienia na wille po raz pierwszy od czasów studiów, chcę to dobrze zrobić.

— Cieszę się. — Pokiwał głową z aprobatą.

Wypiłem łyk cappuccino, lekko przewracając oczami. Co prawda Gilbert wczoraj nie odezwała się ani słowem, ale sam fakt, że słyszałem, jak gwałtownie wciąga powietrze, słysząc mój głos, wystarczył, by dopadła mnie bezsenność. W dodatku to ONA do mnie zadzwoniła. I nieważne czy była pijana, czy pomyliła numery, czy po prostu chciała usłyszeć tę chrypkę. Po tym jednym telefonie jeszcze bardziej chciałem uciec, żeby móc spojrzeć jej prosto w te śliczne niebieskie oczka. Na samą myśl o niej moje serce biło szybciej.

— Oddaj kluczyki do chevroleta. — Głos ojca wyrwał mnie z zadumy.

Momentalnie zbladłem, a cały dobry humor szlag trafił. Temperatura moje ciała gwałtownie spadła.

— Nie.

— Adrian, nie będziesz kierował. — Jego srogi ton sprawił, że dreszcz przeszedł po moim kręgosłupie. — Nie minęły nawet trzy tygodnie od operacji. Lekarz ci zabronił.

— Właśnie, że będę kierował. Wczoraj wszystko było dobrze.

— To nie oznacza, że możesz tak przemęczać kolano. Nie myślcie sobie, że ten wybryk ujdzie wam na sucho. Carlo odpowie za włamanie do mojego gabinetu.

Czyli kuzyn aż tak się dla mnie poświecił... Cholera, chyba nieco go nie doceniałem.

— Kluczyki. — Postukał w blat.

— Nie. Nie możesz mi tego odebrać.

— Chcesz się przekonać?

Oczy mu pociemniały, gdy to powiedział. Zacisnąłem dłoń na kluczyku, który miałem w kieszeni. Boże, dlaczego on znowu to robił? Wczorajsza jazda była dla mnie niczym manna z nieba. To uczucie wolności, chwila zapomnienia o problemach i adrenalina, która działała niczym narkotyk. Tak bardzo za tym tęskniłem! Chciałem jeździć! Tak bardzo potrzebowałem poczuć się znowu niczym władca drogi. Zapach skóry, dźwięk kompresora, smród palonej gumy... kochałem to, naprawdę to kochałem.

Obserwowałem swojego ojca, jednocześnie rozszerzając nogi. Byłem przygotowany do ucieczki. Orteza zdecydowanie mnie spowolni, dlatego musiałem zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, żeby zyskać cenne sekundy. Wybrałem palcami klucz, który pasował do zamka przy drzwiach wejściowych i wielbiłem siebie z młodości, że dołączyłem go wraz z brelokiem.

Pierwszy zerwałem się z miejsca. Tak jak przewidziałem, Luigi ruszył za mną. Wstał tak gwałtownie, że krzesło runęło na podłogę. Naszej gonitwie towarzyszyły piski kobiet i płacz przerażonego Vincenza. Zamaszyście zamknąłem drzwi do jadalni. Ojciec z pewnością oberwał nimi prosto w twarz. Pędząc przez korytarz, przewróciłem komodę, zagradzając przejście. W ostatniej chwili udało mi się zamknąć drzwi wejściowe na klucz. Usłyszałem, jak Luigi przeklina, waląc pięściami w drewno.

Serce waliło w piersi z ogromnym przyspieszeniem. Nie czekałem na reakcję ojca, tylko od razu zbiegłem po schodach, kierując się do garażu. Jak tylko postawiłem stopę na ostatnim stopniu, przeszywający ból poraził moje ciało. Poczułem go aż w kości ogonowej. Zupełnie, jakby coś ujebało mi nogę. Zagryzłem mocno wargi i skupiłem się na tym, by przerzucić ciężar ciała na lewą stronę.

— Adrian!

Wściekły ryk ojca wywołał u mnie ciarki.

Jezu kurwa Chryste, miałem dwadzieścia dziewięć lat, dlaczego budził we mnie tak skrajne emocje?!

Noga bolała mnie coraz bardziej, ale usilnie biegłem niczym paralityk w stronę podjazdu. Wyciągnąłem kluczyk i odpaliłem silnik za pomocą przycisku, żeby ułatwić sobie ucieczkę. Warkot silnika przeciął ciszę, dodając nadziei. Od wymarzonej wolności dzieliło mnie zaledwie kilka jardów.

Runąłem na trawnik niczym kłoda. Ostry ból przeszył całe ciało.

— Oddawaj te jebane kluczyki! — warknął ojciec, siłując się ze mną.

Próbował odwrócić moje ciało na plecy. Zwinąłem się w pozycję embrionalną, przyciskając prawą pięść do piersi. Bezwstydnie wciskał mi łapska w kieszenie, robiąc rewizję. Tuliłem te pieprzone klucze, niczym najważniejszy skarb. To były moje wrota do wolności.

— Ty uparty ośle... Dlaczego zawsze musisz sobie szkodzić?! — krzyczał, nadal mnie obmacując. — Jesteś jakimś masochistą?

Złapał mocno mój nadgarstek, a następnie pociągnął za rękę, wykręcając ją do tyłu. Zasyczałem z bólu, kiedy na siłę rozszerzał palce. Jeśli planuje połamać mi kości, to już naprawdę jest zdesperowany. Zaczynałem panikować. Nie wiedziałem, jak sobie z nim poradzić.

Luigi mocniej wykręcił mi rękę, aż poczułem, że kości przeskakują w barku. Zacisnąłem szczękę i zdecydowałem się na gwałtowny obrót. Tylko to mi zostało.

Odwróciłem się na plecy, a następnie wymierzyłem mocny cios prosto w napastnika. W tym samym momencie moja żuchwa także przyjęła potężny sierpowy. Zadzwoniło mi w uszach, a przed oczami dostrzegłem białe plamki. Przełożyłem palce przez brelok przy kluczach, ściskając go tym samym mocniej, i zdrową nogą usiłowałem zepchnąć z siebie Luigiego. Byłem przygotowany na to, by rozciąć mu skórę metalem.

— Che cazzo ti farare?! [Co ty kurwa robisz?!] — krzyk dziadka Vincenta sprawił, że obaj zamarliśmy z uniesionymi pięściami. — Questo è tuo figlio, Luigi! [To twój syn, Luigi!]

Ciężko dyszałem, wpatrując się w twarz mężczyzny. Z prawej dziurki pociekła krew, ale nie przejął się nią specjalnie. Ciemne oczy błyszczały, jakby zaraz miał się rozpłakać.

Powoli docierał do mnie najważniejszy fakt.

Uderzyłem swojego ojca.

Natomiast on, pierwszy raz podniósł na mnie rękę.

Dziadek doczłapał do nas i gwałtownie złapał Luigiego za ramię, odciągając na bok. Ojciec runął na trawnik, a jego oczy wyrażały czystą panikę. Nie czułem się najlepiej. Stres i przerażenie sprawiły, że dłonie trzęsły mi się, jakbym właśnie dostał parkinsona. Oblizałem nerwowo spierzchnięte usta. Jakieś dziwne konwulsje targały całym moim ciałem.

— Co wam strzeliło do głowy? — szepnął dziadek, mierząc wzrokiem naszą dwójkę.

— Adrian... — wychrypiał ojciec. — Przepraszam...

Wyciągnął ramię w moją stronę i przytulił mocno do siebie. Zostałem zaatakowany przez korzenne perfumy, które wywołały kaskadę wspomnień. Niewidzialna siła zaciskała się wokół gardła, uniemożliwiając oddychanie. Długo opierałem się przed tym, by oddać uścisk, ale ostatecznie zacisnąłem dłonie na koszuli ojca. Ułożyłem głowę w zagłębieniu szyi, mnąc jedwabną koszulę palcami. Przyłapałem się nawet na tym, że pociągnąłem kilka razy nosem.

— Brak mi słów do was. — Apollonia obrzuciła nas sądnym spojrzeniem. — Co to ma znaczyć?!

— Luigi musisz mu pozwolić żyć tak, jak chce. — Vincent położył dłoń na ramieniu ojca. — Stracisz go na dobre, jeśli nie odpuścisz.

— Ja... ja chcę tylko twojego dobra... — Luigi złapał mnie za kark i odsunął od siebie. — Po tym wszystkim... ja po prostu wariuję, Adrian. Nie mogę pozwolić na to, byś podzielił los Nathaniela...

Łzy spłynęły po jego policzkach.

Wstrzymałem powietrze w płucach.

Don Caruso płakał.

Nie mogłem znieść jego uciemiężonej twarzy.

— Wiem, tato — wyszeptałem zachrypniętym głosem. — Musisz jednak zrozumieć, że nie mam zamiaru się zabić ani uszkodzić. Zaufaj mi.

— Staram się, naprawdę.

Ojciec podniósł się z trawnika, a następnie wyciągnął dłoń, którą pośpiesznie chwyciłem. Pomógł mi stanąć na nogi. Otrzepałem się z trawy, a później pociągnąłem nosem, rozglądając dookoła. Dopiero wtedy zauważyłem, że tuzin żołnierzy gapiło się na to całe zajście. Daliśmy niezły pokaz.

***

— Jesteś gotowy? — zapytał Carlo, wypuszczając dym nosem.

— Zadałeś zbyt trudne pytanie. — Przełknąłem nerwowo ślinę. — Nogi się pode mną uginają. Przecież ojciec mnie znienawidzi...

— Zrozumie. — Kuzyn posłał mi pokrzepiające spojrzenie. Skrzywiłem się nieznacznie. — Słuchaj, zawsze możemy wymyślić inny plan... Wiem, że to dla ciebie bardzo ciężkie...

— Nie. — Przerwałem mu, zaciągając się papierosem. — Żeby rozpocząć nową erę, stara musi umrzeć, czyż nie? — Spojrzałem na niego znacząco, uśmiechając się lekko. — Tylko muszę się napić, żeby nabrać odwagi.

— Dasz radę zniechęcić Cyrila do małżeństwa?

— Ćwiczyłem dwa dni wyraz twarzy prawdziwego psychopaty i gwałciciela. — Pokiwałem głową, ściągając brwi do siebie. — Jeśli darzy, choć minimalnym uczuciem swoją córkę, nie będzie zachwycony, gdy spojrzę na nią w ten sposób.

Zaprezentowałem swoją popisową minę, a Carlo aż zagwizdał z wrażenia.

— Zaskakujesz mnie swoimi ukrytymi talentami. — Zgasił papierosa na pokrywie od kosza, a później poklepał mnie po plecach. — Chodź kuzynie, czas rozjebać tę licytację.

Wyrzuciłem peta, poprawiłem muszkę i ruszyłem za brunetem. Zrównałem z nim krok, przeczesując jednocześnie włosy. Kierowaliśmy się do głównego wejścia luksusowego hotelu JW Marriott Essex, gdzie miała odbyć się licytacja.

Im bliżej drzwi byliśmy, tym bardziej trzęsły mi się ręce. Zacisnąłem je kilka razy w pięści, żeby jakoś uspokoić drżenie.

Kroczyliśmy dumnie po czerwonym dywanie. Carlo miał swój półuśmiech na twarzy, a jego oczy błyszczały z podniecenia. Idealnie pasował na takie spotkania, w swoim dopasowanym garniturze, złotym krzyżu na piersi i błyszczącym sygnecie. Przez wieloletni pobyt na Sycylii miał ciemniejszą karnację, dlatego prezentował się niczym godny następca szefa włoskiej mafii.

Poszeptywania, wyniosłe oraz ciekawskie spojrzenia. W ten godny sposób zostałem powitany przez bogaczy, a także członków mafii, którzy mieli czelność nazywać siebie przyjaciółmi. W końcu publicznie pokazałem się pierwszy raz od półtora roku. Słyszałem historie o swojej rzekomej śmierci, także to zmartwychwstanie chyba narobiło tyle samo szumu, co to sprzed dwóch tysięcy lat.

W dodatku dzisiaj miałem zostać zaręczony... a także wygłosić pierwsze przemówienie. Zatem sensacja goni sensację.

W tłumie dostrzegłem Luigiego w towarzystwie żony, wuja Ettore oraz mężczyzny, którego nie znałem. Znowu przełknąłem nadmiar śliny, wziąłem głęboki wdech i przeżegnałem się mentalnie.

Nel nome del Padre del Figlio e dello Spirito Santo.

Ojcze błagam przebacz mi. Nath miej mnie w swojej opiece, bo właśnie odpierdolę coś tak głupiego, że chyba przewrócisz się w grobie osiem razy.

Wyprostowałem się niczym struna, po czym zbliżyłem do rodziny.

— Dobry wieczór, ojcze — przywitałem się. — Mamo wyglądasz zjawiskowo.

Pochyliłem się, by ucałować kobietę w oba policzki. Następnie ucałowałem tego cholernego zdrajcę, a później skinąłem głową na obcego mężczyznę.

— Adriano, cieszę się, że do nas dołączyłeś! — Ettore klasnął w dłonie. — To właśnie Cyril Lakoma.

Przeniosłem spojrzenie na starszego faceta, któremu łysina połyskiwała, odbijając światło z kryształowych żyrandoli. Blizna na policzku budziła strach, tak samo jak przenikliwe spojrzenie szarych tęczówek. Jego wygląd budził sprzeczne emocje.

Jednakże moją rolą nie było udawanie miękkiego, spłukanego chłopaczka.

— Dobry wieczór — powiedziałem, przybierając ostry ton.

Zmierzył mnie spojrzeniem wzdłuż i wszerz, po czym wyciągnął dłoń i skinął palcami. Podążyłem wzrokiem za jego ręką. Serce mi się ścisnęło, gdy zobaczyłem młodziutką dziewczynę. Kasztanowe włosy miała zakręcone w lekkie fale. Złota sukienka z gorsetem idealnie podkreślała jędrny biust, natomiast naszyjnik z licznymi kryształkami zwracał uwagę na smukłą szyję i wystające obojczyki. Mimo mocnego makijażu wciąż mogłem dostrzec typowo dziecięce rysy twarzy. Miała nie więcej, niż osiemnaście lat. Zdawała się jeszcze młodsza, niż Clary, gdy ją poznałem.

Zbyt delikatna. Zbyt słodziutka. Zbyt młoda.

— Moja córka, Adina Lakoma. — Gruby głos Cyrila wywołał ciarki u kobiety.

Spojrzała na mnie spod półprzymkniętych powiek, starając się za wszelką cenę ukryć łzy. Zdawała się kompletnie zagubiona, a jednocześnie przerażona całą sytuacją. Coś ścisnęło moje serce. Nie zasługiwała na to, by przeżywać taki stres, związany z tym całym zaaranżowanym małżeństwem i mimo iż wiedziałem, że nigdy bym na to nie pozwolił, sama świadomość, że muszę patrzeć na nią w taki, a nie inny sposób, wywoływała lawinę wyrzutów sumienia.

Ująłem tę delikatną dłoń, przejeżdżając kciukiem po bielutkich knykciach Adiny. Zadrżała pod moim dotykiem. Złożyłem delikatny pocałunek, a następnie wbiłem w nią wygłodniałe spojrzenie, przybierając cyniczny uśmiech na twarz. Przyniosło zamierzony skutek. Dziewczyna chciała wyszarpać rękę, ale przytrzymałem ją mocno, dając pokaz władzy.

— Zatańczmy — oznajmiłem, przyciągając ją do siebie.

Na darmo szukała ratunku u swojej matki, która jedynie westchnęła bezgłośnie. Poprowadziłem ją na parkiet, obróciłem elegancko, a następnie przycisnąłem władczo. Wbiłem mocniej palce w talię szatynki, odnajdując się w rytmie walca wiedeńskiego.

— Mógłbyś... być odrobinę delikatniejszy? — zapytała, biorąc głębokie wdechy.

Wykonałem obrót, położyłem dłoń na jej lędźwiach, a następnie pochyliłem się, oblizując lekko dolną wargę.

— Przyzwyczajaj się, kruszynko — mruknąłem ostro, muskając kciukiem krawędź pośladka.

Momentalnie oczy wypełniły łzy, a warga zadrżała, tak samo jak podbródek. Boże, zachowałem się jak ostatnia świnia, ale tylko w taki sposób, mogłem zniechęcić Cyryla do tego cholernego małżeństwa. Lakoma był znajomym Ettore, dlatego musiałem wyraźnie pokazać, że nie warto wydawać córki za takiego diabła, jak ja.

— Czy... czy możemy przerwać? — wyjąkała.

— Przecież jeszcze nic nie zaczęliśmy.

Zmrużyłem wymownie oczy, przybierając niegrzeczny uśmiech.

— Muszę... muszę skorzystać z toalety.

— Świetnie.

Położyłem dłoń u dołu jej pleców i popchnąłem lekko w prawą stronę. Drżała pod moim dotykiem, niczym napięta struna. Brzydziła się, co cholernie mi odpowiadało. Właśnie taką reakcję chciałem wywołać.

— Poradzę sobie. — Próbowała mnie odtrącić.

— Jesteś pewna? — Przyparłem ją lekko do ściany. — Ten gorsecik wygląda na trudny do rozplątania.

Zakręciłem ciemny kosmyk wokół palca, obserwując, jak pojedyncza łza spływa po policzku. Dziewczyna przełknęła ślinę, mrużąc oczy ze strachu, gdy przetarłem słoną kropelkę. Odtrąciła moją dłoń.

— Proszę... nie dotykaj mnie...

— Ten jeden raz ci wybaczę — odchrząknąłem, przybierając chłodny wyraz twarzy. — Ale widzę, że będę miał sporo pracy z tobą. Tym lepiej, lubię wyzwania. — Zmrużyłem oczy. — Leć do tej łazienki, nim posikasz się ze strachu i przyniesiesz mi wstyd.

Rozszerzyła oczy na kilka chwil, a następnie uniosła dłoń i uderzyła mnie w policzek. Och tak, zdecydowanie na to zasługiwałem. Dopiero gdy odwróciłem głowę, obdarzając ją wściekłym spojrzeniem, pojęła, co tak naprawdę zrobiła. Zakryła usta dłonią, przeciskając się między moim ciałem a ścianą, by ostatecznie szarpnąć za klamkę od toalety.

Napotkałem zaciekawione spojrzenie Carlo, ale odpowiedziałem jedynie lekkim wzruszeniem ramion. Nie czekałem na swoją niedoszłą narzeczoną, tylko wróciłem na salę, jak gdyby nic. Ojciec właśnie wspinał się na podest, a światła nagle zgasły, oświetlając jedynie szefa mafii.

Rozpoczął od podziękowań za obecność, a także opowiedział krótką historyjkę o problemie naszej firmy, którą uroczo koloryzował, by nie wyszło, że to przeze mnie mamy długi. Gdzieś kątem oka dostrzegłem, że Adina rozmawiała ze swoim ojcem, gestykulując przy tym namiętnie, przecierając łzy z policzków. Odpowiednio ją wystraszyłem i nawet byłem z tego powodu dumny.

— Te złote spinki, były jego ulubionymi. — Dotarł do mnie głos Sofii.

W jednej chwili skupiłem całą uwagę na szwagierce, stojącej na podeście. Położyła pudełeczko z błyskotką na stoliczku, tym samym rozpoczynając licytację. Poczułem, że żołądek chyba wywrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Zaraz miała nadejść moja kolej, a z nią tragedia, która dosięgnie rodzinę Caruso. Z nerwów wytarłem spocone dłonie w spodnie i przełknąłem ślinę. Carlo posłał mi pokrzepiające spojrzenie, klepiąc porozumiewawczo po kolanie.

Czy naprawdę chciałem to zrobić?

Gdzieś w głębi serca zawsze o tym myślałem, ale...

— Adriano. — Głos ojca wyrwał mnie z zadumy.

Dostrzegłem, że zgromadzeni wpatrują się we mnie wyczekująco. Zaczesałem włosy i podniosłem się z fotela, zapinając marynarkę. Nieznośna cisza towarzyszyła mi przez całą drogę na podest. Serce waliło jak szalone, gdy tak wpatrywałem się w twarze gości.

Boże... ja naprawdę to zrobię...

— Dobry wieczór — przywitałem się. — Adrian Caruso żyje, jak widać. Słyszałem kilka plotek o swojej śmierci, ale chyba ktoś tam na dole jeszcze nie ma ochoty użerać się z moją osobą. — Zażartowałem, chcąc rozluźnić atmosferę. Skutecznie. — Nie będę owijał w bawełnę, miałem naprawdę ciężki okres w swoim życiu. Nie umiałem poradzić sobie ze śmiercią brata, dlatego zacząłem ćpać i leciałem w dół po równi pochyłej, nie mając nadziei na ratunek. — Odchrząknąłem, bo głos mi się załamał, gdy zobaczyłem załzawione spojrzenie Luigiego i Apollonii. — Tata zawsze nam powtarzał, że rodzina powinna być najważniejsza i osobiście się o tym przekonałem, gdy dzielnie mnie podnosił z każdego upadku. Jestem niezwykle wdzięczny rodzicom, że nie odpuścili, że dzielnie walczyli, nawet gdy inni nie widzieli już sensu.

Przesunąłem wzrokiem po sali wypełnionej bogaczami. Dostrzegłem, że kilka kobiet przecierało kąciki oczu jedwabnymi chusteczkami. Chyba ten urywany ton ich przekonał, z czego byłem dumny. Obróciłem kilka razy sygnet na palcu, a później z pękającym sercem, zdjąłem z palca.

— Rodzina powinna być najważniejsza w życiu mężczyzny... — szepnąłem bardziej do siebie, niż do publiki. — To ja wpędziłem firmę w problemy i czuję obowiązek postawienia jej z powrotem na nogi. Wobec tego chciałbym wystawić na licytację coś najcenniejszego... mój sygnet. — Położyłem rzecz na stoliku. — Symbol jedności, miłości i wsparcia. Symbol rodziny.

Wycofałem się dwa kroki, oddając głos mężczyźnie, odpowiedzialnemu za licytację. Odważyłem się, by spojrzeć ojcu w oczy. Moje serce pękło na pół, gdy dostrzegłem jego przerażone spojrzenie.

Oddając sygnet, opuściłem famiglię.

***

Hello!

Ależ się porobiło, prawda? :>

Jaki plan wymyślił Adrian z Carlo i co tak naprawdę planują, skoro Adi musiał opuścić famiglie? Jakieś pomysły?

Oczywiście dziękuję za każdą gwiazdkę oraz komentarz :* 

Zapraszam na IG: Justine_Agnes_Watt

Do następnego :*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top