Rozdział 3

Miłego czytania :*

Bawiłem się palcami, rozglądając się z rosnącym napięciem po korytarzu prywatnej kliniki. Nie czułem wstydu, bo to nie była pierwsza taka wizyta. Jedynie obawy targały moimi myślami, a w efekcie i całym ciałem. Miotałem się na fotelu niczym przestraszony gówniarz, podczas pierwszej wizyty u dentysty.

Bałem się.

Bałem się, że jestem bezpłodny. Może i nie planowałem zakładania rodziny w najbliższych latach, ale po wypadku i trzech przedawkowaniach cholera wie, czy nadal mogłem nazywać się mężczyzną.

Możesz, zdrowe jądra nie są wyznacznikiem.

Jasne, chciałbym w to uwierzyć, diable Caruso.

Przejechałem dłonią po twarzy. Oparłem łokcie na kolanach i stukałem nerwowo obcasem, wpatrując się w białe drzwi z numerem dziewięć. Przygryzłem wargę na moment. Już sam nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć. Miałem papkę w głowie.

Coraz częściej ją miałem.

Amnezję również.

Przez te cholerne dragi i niedotlenienie w mojej głowie powstały jakieś dziwne dziury. Najbardziej bolał mnie fakt, że zapomniałem naprawdę wiele momentów z młodzieńczego życia. Ilekroć starałem się przypomnieć sobie wydarzenia z przeszłości, nie mogłem dostrzec żadnego obrazu. Elenę pamiętałem jedynie ze zdjęć, została także świadomość, że pachniała piwoniami.

Wibracje w kieszeni sprawiły, że zerwałem się, jakby ktoś przyłożył mi gorący metal do skóry. Przeczesałem włosy i wyprostowałem nogę, sięgając po komórkę.

— Wiem! Kurwa, już wiem! — Usłyszałem krzyk kumpla.

— Wow, ciebie również miło słyszeć, przyjacielu — mruknąłem, zagryzając kciuk. — Wiesz wreszcie, którą stroną ręcznika wycierasz twarz, a którą dupsko?

— Co? — Zawiesił się. — Ha, kretynie, odkąd mam wspaniałą kobietę, okazuje się, że do kąpieli przysługują mi trzy ręczniki, w dodatku każdy mam podpisany!

— Niewiarygodne. — Przewróciłem oczami, czego i tak nie mógł zobaczyć.

— Gabriel — powiedział. — Dam mu na imię Gabriel.

Zamilkłem na chwilę, usiłując przeanalizować słowa, które do mnie powiedział. Coś mi w tym wszystkim nie pasowało.

— Czy ty właśnie chcesz mi powiedzieć, że twój syn ma dwa miesiące, a ty dopiero teraz nadajesz mu imię? — zapytałem, cedząc słowa.

Na parę sekund w słuchawce nastała cisza. Sprawdziłem, czy aby przypadkiem nie rozłączył się, ale ku mojemu zdziwieniu, wciąż tkwił na linii.

Czyżbym trafił w sedno sprawy?

— Ty to się zawsze musisz przypierdolić do szczegółów, Caruso — fuknął w końcu.

— Szczegółów?! — Zaśmiałem się histerycznie. — Nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać. Hm, Gabriel Collins, brzmi... dziwnie, a tak naprawdę to słabo, jak na syna takiego gnojka jak ty.

— Nie wkurwiaj mnie, pół nocy nie spałem, myśląc nad tym! — warknął z udręczeniem. — Vanessa już nie chce się do mnie odzywać. Obiecała mi, że pozwoli wybrać imię dla syna, a tymczasem ja nie mogę się zdecydować... nie mogę nic wymyślić, Caruso!

— Przecież rzadko kiedy myślisz, cóż więc dziwnego, że imienia nie potrafisz dobrać? — droczyłem się.

— Jeszcze słowo, a spuszczę ci łomot, wcale nie przejmując się tym, że jesteś niepełnosprawny.

— Siad pitbullu — rzuciłem sarkastycznie. — Ja bym wybrał imię Damon. Gówniarz ma ładne czarne loczki i zielone oczy. Takie diaboliczne połączenie.

— Damon? Damon? — mruczał pod nosem.

— Pan Caruso?

Podniosłem głowę i wlepiłem spojrzenie w młodą kobietę, która stała z plikiem dokumentów.

— Słuchaj Dave, muszę kończyć, mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy.

Nie czekając na reakcję z jego strony, rozłączyłem się i wsunąłem komórkę w kieszeń. Podniosłem się z miejsca i ruszyłem w stronę młodej laborantki.

— Chce pan omówić wyniki? — zapytała słodko.

I przeżyć takie upokorzenie? Nigdy.

— Nie, poradzę sobie — mruknąłem, odbierając dokumenty.

Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem korytarzem z jakimś zajebistym przyspieszeniem. Zapomniałem nawet o podpieraniu się laską. Pragnąłem schować się w bezpiecznej limuzynie, gdzie nikt nie dostrzeże mojej miny zażenowania.

Zdyszany wpadłem do samochodu i zatrzasnąłem za sobą drzwi. Opadłem ciężko na fotel i przymknąłem na moment powieki. Próbowałem unormować oddech. Rzuciłem plik papierami na bok i sięgnąłem po butelkę z whisky. Zasługiwałem na dobrą dawkę alkoholu.

***

Kolejne dwa dni były bardzo trudne, ze względu na stres spowodowany licytacją. Im bliżej wielkiego dnia byliśmy, tym więcej sporów wynikało. Musieliśmy wybrać cenne błyskotki, które moglibyśmy sprzedać, żeby odzyskać pieniądze i wpłacić je na konto famigli. Szczególnie zła i załamana, była matka, która nie wiedziała, z którą kolią się pożegnać. Sprzedaż własnych dóbr była nieco upokarzająca, ale potrzebowaliśmy kasy, by chociaż w minimalnym stopniu zapełnić tę dziurę finansową. To i tak nie uchroni mnie przed głupim małżeństwem i handlem narkotykami, ale ojciec twierdził, że zainwestuje zdobyte pieniądze i podwoi ich wartość, dzięki czemu dług minimalnie się zmniejszy.

Siedziałem na fotelu i nadzorowałem prace Vincenzo. Młody z ogromnym zaangażowaniem przesuwał rysikiem po tablecie, tworząc kolejne ślimaki, kółka i kleksy. Przynajmniej był cicho i pozwalał nam na chwilkę odpoczynku.

— A ta bransoleta Nathaniela? — spytała Sofia, otwierając czarne pudełko.

— Nie — ucięła Apollonia, wyrywając szkatułkę z rąk. — Była ważna!

— Mamo — upomniałem ją. — Dla niego największą wartość zawsze miał sygnet i srebrny wisiorek. Tę bransoletę ubrał ledwie raz!

— Ale dostał ją ode mnie! — pisnęła, przecierając policzki.

— Apollonia — warknął ojciec. — Nie możesz do wszystkiego przywiązywać tak wielkiej wagi. Musimy uratować Adriana.

— Wiem, kochanie — westchnęła żałośnie, przesuwając palcami po delikatnej bransolecie. — Po prostu... to są jego rzeczy... ja jeszcze się nie pożegnałam...

Luigi szybko wyciągnął ręce w kierunku żony i przytulił ją czule. Doskonale wiedział, że potrzebuje pocieszenia. Brunetka zacisnęła palce na marynarce ojca i cicho łkała na jego ramieniu. Zacisnąłem mocniej szczękę, odwracając wzrok. Ciężar winy ciążył na moich barkach. Każdy musiał oddać coś drogiego ze swojej kolekcji, żeby uratować mi tyłek. Nie mogłem tego przeboleć. Nawet błyskotki zmarłego brata wchodziły w grę.

— Bransoleta będzie w porządku — odezwał się ojciec, spoglądając na Sofię. — Ewentualnie złote spinki.

— Myślę, że lepiej wystawić spinki. — Sofia uśmiechnęła się delikatnie do teściowej. — Pamiętam, że bardzo podobały się synowi Ettore, może będzie chciał dzięki temu uczcić pamięć kolegi?

Apollonia oderwała się od ramienia i przetarła łzy chusteczką. Skinęła głową i odebrała złotą błyskotkę od synowej. Przejechała palcem po zatopionych wewnątrz kamieniach, po czym odłożyła pudełeczko do szkatuły.

— A ty co wystawisz, Adrian? — Sofia spojrzała na mnie z zaciekawieniem.

— Zegarek i wisiorek z krzyżem.

— Ten od dziadka Vincenza?! — pisnęła zszokowana.

— Tylko te rzeczy mają najwyższą wartość — westchnąłem. — Więc nie mam wyjścia.

— Jeszcze odzyskamy te rzeczy — wtrącił hardo ojciec. Podszedł do mnie i położył dłoń na ramieniu, ściskając go lekko. — Belozersky to przede wszystkim moi wrogowie, dlatego nie zostawię cię z tym Adriano.

Skinąłem głową na znak zrozumienia. Przez resztę wieczoru nie odzywałem się więcej. Obserwowałem kobiety, omawiające kamienie w poszczególnych naszyjnikach i zastanawiałem się, co tak naprawdę powinienem zrobić, by szybko spłacić dług. Coraz częściej myślałem o handlowaniu narkotykami, choć cholernie się bałem.

Z drugiej strony co tak naprawdę mam do stracenia?

Niczego już nie byłem pewien. Czy Caruso State of Development nadal jest moją firmą? Czy Collins rzeczywiście nie będzie miał czasu, tak samo jak reszta chłopaków? No i... czy Clary będzie chciała do mnie wrócić? Na żadne z tych pytań nie miałem jednoznacznej odpowiedzi.

Odłożyłem gówniarza na puchowy dywan, a następnie podniosłem się z fotela i opuściłem salon. Udałem się do części rozrywkowej, która także była swego rodzaju palarnią. Jak tylko przekroczyłem próg, poczułem charakterystyczny zapach lakierowanego drewna. Przesunąłem palcami po zielonym suknie, jakim otoczony był stół do bilarda, a następnie skierowałem się do odtwarzacza.

Wyciągnąłem szluga z papierośnicy i podpaliłem koniec, zaciągając się pierwszą dawką nikotyny. Boże, pierwszy buch to było najprzyjemniejsze uczucie. Delikatny dym wypełnił moje płuca, a ja przytrzymałem go na kilka chwil. Trzymając filtr w zębach, przeszukiwałem kartony z winylami na stojaku. Zdecydowałem się ostatecznie na krążek White Zombie. Wrzuciłem płytę do odtwarzacza, ustawiłem igłę i z uznaniem wypuściłem dym, gdy rozbrzmiał pierwszy singiel.

Wybrałem odpowiedni kij, przetarłem go parę razy i pochyliłem się nad stołem, by wykonać rozbicie.

— Można się dołączyć?

Zwróciłem głowę w stronę drzwi. Carlo stał oparty o futrynę, ze skrzyżowanymi na piersiach rękami. Miał na sobie czarną koszulę, której rękawy podwinął aż do łokci. Dwa pierwsze guziki były rozpięte, a na mostku dumnie spoczywał srebrny krzyż. Ciemne włosy tworzyły jakiś nieład na głowie, co cholernie nie pasowało do idealnego Caruso.

Moją samotność trafił szlag.

— Jeśli chcesz. — Wzruszyłem ramionami i uderzyłem w białą bilę. Reszta kul rozsypała się po zielonym filcu. Jedna połówka wpadła do łuzy, dlatego od razu zacząłem szukać kolejnej do wbicia. — Jak twoje nowe mieszkanie?

— Całkiem w porządku. Dla Andrei mieszkanie przy samym Central Parku było bardzo ważne, więc nie chciałem protestować. Nie jest to włoski klimat i przestrzeń, do jakiej przywykłem, ale na początek wystarczy.

— Cieszę się twoim szczęściem — mruknąłem, unosząc jeden kącik ust. — I ugodowym podejściem.

Uderzyłem w białą bilę, kierując ją na zieloną czternastkę, ale ta odbiła się od rogu i potoczyła dalej. Carlo uniósł brwi z cwanym wyrazem twarzy.

— Ugodowym, mówisz? — odparł spokojnie, po czym przywalił w białą kulę z taką siłą, że aż się wzdrygnąłem. Czerwona trójka wpadła do łuzy niczym rakieta, a mnie aż zadzwoniło w uszach. — Chyba zapomniałeś, jaki jestem naprawdę, Adrian.

— Nie mieliśmy kontaktu przez długi czas — zauważyłem. — Zresztą preferowałeś towarzystwo Nathaniela.

— Bo wiecznie byłeś zbyt młody, a później za dobry i poprawny — westchnął z uśmiechem. — Zdecydowanie lepszym kompanem do młodzieńczych imprez był Nath i twój kumpel David.

— Do ratowania dup też wam byliśmy potrzebni.

— Można tak powiedzieć. — Zaśmiał się gardłowo, wbijając kolejną bilę. — Wiem o twoich poczynaniach w Portland i muszę przyznać, że mi mocno zaimponowałeś. Nie chowasz się za żołnierzami, tylko sam bierzesz udział w akcji, to godne podziwu.

— To raczej głupie i w cholerę ryzykowne, ale niech ci będzie, uznam to za komplement.

— Głupie to było ćpanie — uciął. — Jak bardzo mnie nienawidzisz za to, że mam przejąć biznes wuja?

— Ani trochę. — Oparłem się na kiju i zaciągnąłem nikotyną. — To jest tylko i wyłącznie wola ojca. Może na początku nie było mi to na rękę. Poczułem się trochę odrzucony, mniej ważny i zdradzony, ale przemyślałem to jeszcze raz, a sam wiesz, że czasu na rozważania miałem naprawdę pod dostatkiem, dlatego teraz uważam, że to dobra decyzja. Zasługujesz na ten tytuł.

— Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy — odpowiedział. — Nie chciałbym, żebyśmy byli wrogami. Jesteśmy sobie bliżsi, niż pozostali członkowie famigli, powinniśmy trzymać się razem.

— Zgadzam się. — Pokiwałem głową.

Wbił ostatnią bilę, wygrywając ze mną niczym z amatorem. Zrezygnowany odłożyłem kij do stojaka i już miałem nalać sobie alkoholu do literatki, gdy nagle się odezwał.

— Masz ochotę na przejażdżkę?

— Pod warunkiem, że mogę kierować.

— Oczywiście, że tak.

Carlo uśmiechnął się złośliwie, wyciągając w moim kierunku dłoń z kluczykami do zl1. Nie miałem pojęcia, jakim cudem przekonał Luigiego, by mu je dał, ale miałem ochotę pocałować go w ręce.

— Jedziemy?

— Jeszcze się pytasz — prychnąłem, odbierając kluczyki.

Ruszyłem przed siebie z takim zadowoleniem, że zapomniałem nawet o lasce. Narzuciłem skórzaną kurtkę na ramiona, zaczesałem włosy, wiążąc je w kucyka i gnałem na złamanie karku do garażu. Wcisnąłem odpowiedni przycisk, a brama wydała z siebie charakterystyczny dźwięk, unosząc się powoli. Oczy mi zabłysły, gdy zobaczyłem to czarne cudeńko.

Pierwszy raz od półtora roku usiadłem za kierownicą. Poczułem dreszcze na całym ciele, a włosy na karku stanęły dęba. Serce waliło jak szalone, a dłonie drżały, jak przed wielkim wydarzeniem. Jazda samochodem była dla mnie naprawdę ważna. Poczułem się, jakbym miał doświadczyć tego po raz pierwszy i to chyba było najpiękniejsze w tym momencie.

Przesunąłem dłonią po kierownicy, rozkoszując się twardością skóry. Wcisnąłem sprzęgło i uruchomiłem silnik. Pod maską aż zawrzało, a ja znowu poczułem przyjemne dreszcze. Komputer automatycznie połączył się z moim telefonem, jakby tylko na to czekał. Carlo usiadł po stronie pasażera, a gdy tylko zamknął drzwi, wypuściłem tę bestię z ukrycia. Pędziłem w stronę bramy, nie przejmując się kamykami, które strzelały spod kół. Liczyło się tylko to, by dostać się na asfalt.

Przeciąłem skrzyżowanie niczym szaleniec, nie reagując na nakaz zatrzymania. Skręciłem mocno kołami, dodałem gazu i już wypadłem bokiem na ulicę.

— Gdzie chcesz jechać? — zapytałem, wyprzedzając wszystkie zawalidrogi.

— Zdam się na ciebie. — Wzruszył ramionami. Zwróciłem uwagę na to, że nie był zapięty. Czyżby aż tak mi ufał? — Chcę pogadać na osobności.

— Znam pewne miejsce.

Kompresor zawarczał pod maską, gdy znowu zmieniłem bieg. Na elektronicznym monitorze pojawiło się połączenie od ojca, które od razu zignorowałem. Ten moment wolności uderzył mi do głowy niczym kokaina. Wsłuchując się w dźwięk silnika, wymieszany z basem, który wydobywał się z głośników, mijałem kolejne skrzyżowania, kierując się do Howland Hook. Tam z pewnością mielibyśmy trochę prywatności.

Zatrzymałem samochód i wysiadłem, pokazując Carlo, by poszedł za mną. Przeszliśmy kawałek polną drogą, którą oświetlały łuny znad miasta i pełnia księżyca. Zatrzymałem się przy ruinach, gdzie przysiadłem na wystającym kamieniu, zginając nogi w kolanach. Oparłem na nich łokcie, wpatrując się w nocny obraz Elizabeth. Delikatna bryza znad oceanu rozwiewała moje włosy, dając poczucie spokoju.

— Ciekawe miejsce — powiedział Carlo, przysiadając obok. — Przyjeżdżałeś tu z Collinsem?

— Głównie z Eleną. Lubiła oglądać miasto nocą. Często wspinaliśmy się na wieżowce.

— Jak w ogóle się z tym czujesz? — Spojrzał na mnie uważnie. — Czas leczy rany, czy wręcz odwrotnie?

— Poniekąd się wyleczyłem. — Skrzywiłem się nieznacznie. — Dodatkowo rozwaliłem sobie mózg dragami, więc zapomniałem wiele momentów z naszego związku. Nie umiem jej sobie wyobrazić, bez patrzenia na zdjęcie... ale może to i dobrze? Chyba zbyt długo trzymałem ją w pamięci. Czas ruszyć dalej, ona i tak będzie na mnie czekać, prawda?

— Cóż, ja nigdy nie pogodziłem się ze śmiercią Riccardo — westchnął, skubiąc trawę między nogami. — Chcę zemsty.

— Zemsty? — Uniosłem brwi. — Na kim?

— Na tym starym skurwysynu Ettore — wysyczał. — To przez niego mój ojciec zginął. Ty też straciłbyś wtedy życie, gdyby nie Baigio.

— O czym ty mówisz? — Zdziwiłem się. — Riccarda zamordowali...

— Belozersky — wtrącił. Jego słowa sprawiły, że momentalnie krew odpłynęła mi z twarzy. — Ettore zaprosił ich do Ameryki, już wtedy prowadził z nimi transakcje, które ukrywał przed famiglią.

— Nic z tego nie rozumiem. — Pokręciłem głową ze zmarszczonym czołem. — Ojciec powiedział mi, że to jego wspólnikami byli.

— Bo to prawda — odpowiedział pewnym tonem. — Miałem naprawdę dużo czasu i poszperałem tu i tam. W roku dwutysięcznym twój ojciec zerwał z nimi współpracę, gdy dowiedział się, że Jegor Belozersky przez ostatnie trzy miesiące sprzedawał kobiety i dzieci do brazylijskich burdeli, gdzie były katowane przez największych psycholi. Przeciwny temu był wówczas Ettore, bo uważał to za fałszywe doniesienia. Kojarzysz Fabrizjo? — Zapytał. Przytaknąłem przez skinienie, przypominając sobie to imię. — To on się o tym dowiedział i ostrzegł pozostałych członków. Pół roku później niespodziewanie zginął na statku... jestem pewien, że stary Conti się go pozbył. Już wtedy miał kontrakt z Belozerskym i wykorzystywał kasę famigli do tego, by przywozili mu coraz młodsze dziewczyny.

— Dlaczego nic o tym nie wiem? — oburzyłem się.

— Nikt o tym nie wie, nawet twój ojciec. — Uśmiechnął się podle. — Ta stara gnida Ettore ma podwójną tożsamość, dzięki której jego biznes w Recife każdego roku przynosi mu konkretne miliony. Poza tym babka ze strony matki jest Brazylijką, dlatego tak łatwo wyrobił sobie drugą twarz. Dojście do tych informacji zajęło mi pięć lat, tak dobrze się ukrywa.

— Ja pierdolę. — Przeczesałem włosy. — Taki oszust tak blisko... w dodatku morderca. Trzeba powiadomić ojca!

— Nie, Adrian. — Zatrzymał mnie, posyłając chłodne spojrzenie. — Nie działaj pochopnie. Planuję tę zemstę już kilka lat, pośpiech jest naszym wrogiem. Powierzyłem ci te informacje, bo wiem, że Belozersky cię wykorzystali i podejrzewam, że maczał w tym palce właśnie Conti. Przecież to on jako pierwszy zwrócił uwagę na to, że powinieneś zwrócić pieniądze.

Cholera... teraz wszystko rzeczywiście nabierało sensu.

— Belozersky zabili mojego ojca w zemście za rozwiązaną umowę, bo nagle stracili potężnego sojusznika i legalne źródło dochodu. Natomiast Ettore na jakiś czas musiał wstrzymać rozwój swojego burdelu, żeby znaleźć inne źródło kasy, o którego pochodzeniu nie wiedziałby Luigi.

— Myślisz, że Conti chce wykorzystać obecną sytuację do tego, by rozbić famiglię? By nas... zniszczyć?

— Bardzo możliwe.

— Dlaczego nie powinniśmy o tym mówić? Postawią go przed sądem... zginie za zdradę.

Carlo przejechał dłonią po twarzy, uśmiechając się ironicznie. Sięgnąłem do kieszeni po swoją używkę, bo nie mogłem tego przyswoić bez dymka. Otworzyłem papierośnicę i skierowałem ją do kuzyna.

— Masz ochotę? — zapytałem.

— Głupie pytanie. — Zaśmiał się, odbierając szluga. Od razu podpalił i zaciągnął się dobrze. — Myślałem o tym, by go zdradzić, ale później uświadomiłem sobie, że tak naprawdę jestem nikim. Ja, ty, Luca... my wszyscy jeszcze nic nie znaczymy. Conti jest w famigli od czterdziestu lat, zanim dojdzie do jakiegokolwiek procesu, zdąży wszystko ukryć, a możliwe, że i pozbędzie się nas w zemście. Lepiej zrobić to po swojemu.

— Racja. — Pokiwałem głową. — Masz jakiś konkretny plan?

— Owszem. — Jego oczy zabłyszczały złowrogo, a twarz przybrała jakiś diaboliczny wyraz.

***

Przewracałem się na łóżku już blisko godzinę. Za każdym razem, gdy już prawie odpływałem do cudownej krainy, coś nagle odrywało mnie od snu. Wyliczyłem już wszystkie szpary w belkach, zrobiłem pięćdziesiąt pompek, a nawet przećwiczyłem nogę i wymieniłem opatrunek na kolanie. Wszystko na nic, nadal nie mogłem zmrużyć oka.

W głowie panowało istne tornado, wywołane dzisiejszym nadmiarem informacji. Ettore zdrajcą, Carlo i Luca chcący pomścić śmierć ojca i ja... który miałem rządzę zemsty na pieprzonej Diunie. Z jednej strony uważałem, że powinniśmy powiadomić ojca i przedstawić mu dowody, ale z drugiej... co jeśli kuzyn miał rację? Może tak naprawdę Conti miał za sobą kilku innych członków famigli?

Podniosłem się do siadu i przejechałem dłonią po włosach. Przeszedłem do łazienki, zaświeciłem światło i ochlapałem twarz wodą. Oparłem się o umywalkę, zaciskając na niej dłonie. Moje barki i bicepsy stały się teraz jeszcze bardziej widoczne. Ponieważ przez długi czas nie byłem w stanie chodzić, musiałem całe to cielsko dźwigać na rękach, dzięki czemu mogłem się teraz pochwalić dobrze rozbudowanymi ramionami oraz klatką.

Choć w ogólnym rozrachunku, było to i tak chuja warte. Wolałem mieć mniejsze cycki, zamiast pieprzonej tytanowej śruby w kolanie i kolejnych trzech w kości krzyżowej.

Nalałem wody do szklanki i wypiłem zawartość duszkiem. Rzuciłem się na łóżko jak długi i schowałem głowę w poduszkę.

Miałem ochotę zajarać blanta... ale już dzisiaj miałem przymusowe badanie moczu... nie chciałbym tego samego jutro.

Usłyszałem wibracje telefonu. Ściągnąłem brwi do siebie i uniosłem głowę, sięgając po komórkę, która leżała na stoliku nocnym. Rzuciłem przelotne spojrzenie na czerwone cyfry na zegarze. Dochodziła druga.

Zamarłem, gdy zobaczyłem, kto dzwoni. W jeden chwili moje ciało straciło odpowiednią temperaturę. Przetarłem oczy, bo nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Czułem, jak drżą mi dłonie.

Oblizałem usta z nerwów, wziąłem głęboki wdech i wcisnąłem zieloną słuchawkę.

— Cześć, kwiatuszku.

***

No witam witam :>

Jak mija niedziela?

U mnie bardzo produktywnie, jak widać xd

Podobał Wam się rozdział? :*

Lofffki! <3


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top