Somebody that I used to know // S.Vettel × L.Hamilton

kontynuacja shota pt. "Someday // Vettel x Hamilton"

-Czego pan nie rozumie? Prosiłam o karmelowe, nie czekoladowe!

Westchnąłem tylko, nie wiadomo już który już raz dzisiaj. Staruszce najwidoczniej wydawało się, że ze względu na wiek wszystko jej wolno. Nie zamierzałem jednak pozwolić, żeby jakaś, za przeproszeniem, głupia baba rządziła mną.

-Dobrze słyszałem, co pani powiedziała. Jeżeli chce pani dwa smaki lodów, proszę zapłacić za nie, a nie próbować mnie oszukać.

-Czy ty, młodzieńcze, sugerujesz, że ja cię oszukuję!? W życiu nikogo nie oszukałam! Bóg świadkiem!

Zamknąłem oczy, licząc do dziesięciu. Kolejna pani z serii "robię i mówię co chcę, przecież spowiadam się co tydzień". Nienawidziłem fałszywości.

Następni klienci zaczynali mocno się niecierpliwić. Poleciało wiele określeń, którymi starałem się nie określać nikogo.

-Zapewniam panią, jeśli pani coś nie odpowiada, dookoła jest wiele innych lodziarni.

Staruszka wydała sapnięcie pełne niedowierzania po czym odeszła. Reszta klientów też szybko się rozeszła, krzywo na mnie patrząc. Z którejś strony usłyszałem słowo "murzyn", otoczone wiązanką przekleństw.

-Super - mruknąłem do siebie. Oparłem się czołem o blat. Szef mnie zabije, szef mnie zabije, szef mnie zabije.

-Truskawkowe, dwie gałki poproszę.

-...zabije - dokończyłem nieświadomie swoją myśl, podnosząc wzrok na klienta. Sądząc po jego minie, powiedziałem to na głos, w jego stronę.

-W sensie... szef! Zabije. Mnie. Szef mnie zabije. Z resztą, nieważne - czułem, że myśli mi wirują, a mózg i aparat mowy nie do końca się dogadują. Coraz bardziej, im dłużej patrzyłem na chłopaka przede mną. Był on mniej więcej mojego wzrostu, na głowie miał burzę jasnych, puchatych, uroczych loków. Czy ja właśnie pomyślałem o obcym facecie, że jest "uroczy"? I dlaczego skądś go kojarzyłem?

-Spokojnie - odparł jasnowłosy, uśmiechając się lekko do mnie - rozumiem.Uśmiechnąłem się do niego, po części z zakłopotaniem, po części z wdzięcznością.

-Too, eee, miały być truskawkowe, dwie gałki?

-Tak.

-Moje ulubione - rzuciłem dla zmiany tematu, nakładając mu lody do wafelka. Chłopak popatrzył przez chwilę na mnie zza zmrużonych powiek, lecz zaraz przywołał ponownie swój uśmiech.

-Miałem kiedyś przyjaciela, on też uwielbiał lody truskawkowe - powiedział blondyn, po czym momentalnie spuścił wzrok i przygryzł wargę - to, emm, ile płacę?

-Trzy funty - powiedziałem, patrząc jak zahipnotyzowany na niego po jego ostatnich słowach. Nawet nie wiem, czemu policzyłem mu mniej. Pewnie po to, żeby szef miał więcej argumentów do zabicia mnie.

Chłopak zapłacił bez słowa i odwrócił się, żeby już iść.

-Jestem Lewis - powiedziałem bezmyślnie, zanim zdążyłem ugryźć się w język. Od razu tego pożałowałem.

-Sebastian - rzucił chłopak w odpowiedzi - fajna bransoletka - dodał jeszcze, po czym odszedł bardzo szybkim krokiem.

Po chwili otępienia przesunąłem wzrok na swoją tęczową bransoletkę, po czym znowu na odchodzącego chłopaka. Na ten moment mój mózg wyparował.

***

Udało mi się przekonać moją przyjaciółkę z uczelni, Angelę, żeby szybciej przejęła po mnie zmianę w lodziarni.

-Tylko mi nie mów, że znowu zapomniałeś czegoś do szkoły zrobić. I że jeszcze mam dać ci spisać.

-Nie, to nie-

-Kolejny ekstremalnie gejowy kryzys egzystencji?

Westchnąłem.

-Nie do końca.

-Dobra, tak, wiem, to skomplikowane. Idź już.

-Dziękuję Angela. Gdybyś-

-...czegoś potrzebowała, nie bój się pytać. Taak. wiem, idź już, bo przynudzasz - odparła dziewczyna.

Uśmiechnąłem się z wdzięcznością i czym prędzej pobiegłem na autobus.

Po kilkunastu minutach spędzonych w londyńskich korkach, podczas których uznałem, że trzeba kupić sobie rower, dotarłem do przystanku niedaleko mojego akademika. Co sił w nogach wbiegłem na górę do swojego pokoju. Trzasnąłem drzwiami, absolutnie nie w moim stylu. Jeszcze sąsiedzi pomyślą, że się upiłem. Szczerze? Z chęcią bym to teraz zrobił. Kiedyś pomogło, ale Angela wkurzyła się na mnie.

Podbiegłem do mojego łóżka. Podniosłem materac. Było tam. Zdjęcie moje i jego. Jedyne, jakie mi zostało. Siedem lat. Około jednej trzeciej mojego dotychczasowego życia. Wieczność. A jednak wszystko nadal było żywe. I nadal bolało.

Nie mogłem dłużej patrzeć na fotografię. Poczułem, że kompletnie zaschło mi w ustach. Rzuciłem kartkę gdzieś na ziemię. Podbiegłem do aneksu kuchennego, złapałem pierwszą lepszą szklankę z wodą, duszkiem ją wypiłem. Była obrzydliwa w smaku, w dodatku mocno się zakrztusiłem. Zacząłem kaszleć, wypluwać wręcz płuca. Gdy poczułem mdłości, rzuciłem się do łazienki. Zwymiotowałem.

Powoli osunąłem się na ziemię, oparłem o toaletę. Zakasłałem jeszcze parę razy. Mój oddech był ciężki, czułem każde miejsce, którego wewnątrz mnie dotykało powietrze.

Powolnym ruchem sięgnąłem do kieszeni po telefon. Tyle lat trzymania się zasady, by teraz zakończyć to przez głupi zbieg okoliczności. Mianowicie, włączyłem Instagrama i szybko wpisałem to, od czego tak długo się powstrzymywałem.

Sebastian Vettel.

Szukanie nie zajęło mi długo. Tak samo rozpoznanie na zdjęciach chłopaka, który kupił dziś lody truskawkowe. Dwie gałki.

Sebastian ze znajomymi. Sebastian na wakacjach nad morzem. Na nartach. Sebastian na gokartach. Sebastian w wolontariacie, bawiący się z dziećmi. A tu sprzątający park. Sebastian sadzący drzewa. Sebastian, Sebastian...

Nie wytrzymałem. Zadzwoniłem do Angeli.

Odebrała prawie od razu, co oznaczało brak klientów. Pewnie przeze mnie.

-Czego chcesz, tęczusiu?

Westchnąłem, znowu. Ciągle wymyślała mi przezwiska.

-Mówi ci coś imię Sebastian Vettel? - zapytałem prosto z mostu, zanim straciłem odwagę.

-A co, twój nowy obiekt westchnień?

-Ja pierwszy zadałem pytanie.

Byłem praktycznie pewien, że pokręciła głową i przewróciła oczami.

-Czy go znam? Większość szkoły go zna! Przylazł w tym roku, nie wiadomo skąd. Wiadomo tylko, że to jakiś świrnięty fanatyk ekologii. Na takim też jest kierunku. Po co ktokolwiek wybiera takie studia!? To bezużyteczne!

Słuchałem jej w milczeniu. Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, obwieściła, że ma klientów i musi kończyć. Rozłączyła się.

Lata zapominania właśnie stały się bezużyteczne. Musiałem zaakceptować powrót rany z przed lat.

Sebastiana Vettela.

***

-Wstawaj, idioto, jesteś na studiach, nie w podstawówce! Jak nie pójdziesz na zajęcia to wywalą cię wreszcie z uczelni.

Jęknąłem głucho i przeciągnąłem się. Angela bywała gorsza od mojej mamy, naprawdę. Dogadałyby się w zakresie znęcania się nade mną.

-No już, leniu śmierdzący! - krzyknęła dziewczyna i zrzuciła ze mnie kołdrę. Wzdrygnąłem się z zimna. Jesień zaczynała dawać się we znaki, nawet biorąc pod uwagę fakt, że rano zawsze jest zimno, choćby na dworze panowała temperatura ukazująca globalne ocieplenie w całej jego okazałości.

-Tylko nie śmierdzący - mruknąłem jeszcze, za co dostałem poduszką w głowę.

W błogiej chwili nieświadomości, jaką daje nam mózg po przebudzeniu się, wstałem i poszedłem do łazienki, razem z ciuchami, które pośpiesznie wyjąłem z szafy. Zignorowałem stan ich wymiętoszenia, wygniecenia, a tak w ogóle to jeszcze połknięcia i wyplucia przez psa, którego nawet nie mam (jeszcze!).

W biegu złapałem kanapkę zrobioną wcześniej przez Angelę i już miałem w tej swojej chwili pseudoradości wyjść, gdy nagle usłyszałem głos dziewczyny:

-Tylko już nie wdawaj się w romans z tym całym Sebastianem, nie chcę tu się mijać z gościem, który ceni życie pszczółek bardziej niż swoje.

-Zajmij się może sobą, co? - odparłem, próbując ukryć swoją reakcję na dźwięk imienia "Sebastian".

Angela w odpowiedzi popatrzyła na mnie wzrokiem mówiącym, że ona i tak wie najlepiej. Westchnąłem tylko i wyszedłem z mieszkania, wkładając słuchawki do uszu.

-Now and then I think of when we were together, like when you said you felt so happy you could die. I told myself that you were right for me, but-

-Co tak depresyjnie już od rana? - na dźwięk jakiegokolwiek głosu tuż za mną wzdrygnąłem się, odwróciłem, po czym potknąłem, wykonując serię ruchów obronnych nauczonych w internecie. Od upadku powstrzymały mnie ręce autora tego zdania, łapiące mnie i stawiające do pionu. Spojrzałem na niego.

Somebody that I used to know.

-A co niby miałbym sobie śpiewać? - zapytałem, szybko zmieniając temat i nerwowo poprawiając włosy.

-Don't stop me now, I'm having such a good time? - zanucił Sebastian.

-Nawet jeśli - odparłem, przewracając oczami - to czemu miałbyś mnie słuchać na ulicy?

-No eee... Zobaczyłem cię i tak skojarzyłem z... z wczoraj, z lodziarni - odparł chłopak, mieszając się lekko - mieszkasz tu gdzieś?

-Em... kawałek stąd w akademiku? Idę na uczelnię.

-Czyli chodzimy do tej samej szkoły??

-Yyy... chyba... tak? - coraz trudniej było mi utrzymywać maskę opanowania i obojętności.-Fajnie! Idziemy razem? - odparł, ku mojej rozpaczy, blondyn.

-Nie mamy chyba wyboru? - odpowiedziałem, po czym od razu chciałem zapaść się pod ziemię. Na szczęście chłopak zaśmiał się.

-Na to wygląda - odparł Sebastian, po czym ruszył dalej. Chcąc nie chcąc, poszedłem za nim, udając spokój, natomiast wewnętrznie przeżywając dziką pogoń myśli, obaw i lęków.

***

Nie było tak źle, jak myślałem, że będzie. Rozmawiałem z Sebastianem w drodze na uczelnię oraz między zajęciami. Nawet jeśli mnie pamiętał, nie dawał po sobie tego poznać.

Z tego też powodu zgodziłem się po wykładach pójść z nim na spacer. Tak, zgadliście - od razu tego pożałowałem. Nie wiem co mi strzeliło do głowy. Przecież miałem go unikać.

Teraz już nie mogłem się z tego wykręcić.

Gdy wyszedłem z budynku uczelni, blondwłosy już na mnie czekał. Gdy tylko mnie zauważył, pomachał mi i podbiegł do mnie. Lekko się zakłopotałem.

-Hej Lewis - rzucił do mnie Sebastian - gdzie chcesz iść?

-Eee... - poczułem w głowie pustkę. Rzadko gdziekolwiek wychodzę - wolę posiedzieć w swoim pokoju, otulony kocem, oglądać Netflixa z kubkiem gorącej czekolady w ręku - nie mam pojęcia. Zaskocz mnie - po moich ostatnich słowach dostałem jeszcze większego spowolnienia mózgu i poczułem, jak płoną mi policzki. Mam nadzieję, że nie było tego widać.

-Dobra, rozumiem - odparł młodszy chłopak, śmiejąc się. Wyglądał uroczo, gdy się śmiał. W dodatku ten uśmiech... I te jasne loki na głowie... I silne, pięknie zbudowane ręce... Wyobraziłem sobie, jak łapie nimi moje dłonie, przysuwa się do mnie i-

-Lewis, idziesz? - zapytał Sebastian, wyrywając mnie z zamyślenia. Spanikowany rozejrzałem się dookoła i zobaczyłem chłopaka kilka kroków ode mnie - słyszałeś mnie?

-Ah, tak, już idę, przepraszam - odparłem szybko i dogoniłem go. Naprawdę świetny początek spaceru.

-Nie ma sprawy - uśmiechnął się delikatnie Seb.

Po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że idziemy do parku. W zasadzie odpowiadało mi to, byle by nie było tam zbyt wiele ludzi. Nienawidzę zatłoczonych miejsc.

Na szczęście nie było tam prawie nikogo. Sebastian usiadł przy stoliku, na którym zazwyczaj starsi ludzie grywają w szachy, dzisiaj jednakże ich nie było.

Usiadłem na przeciwko niego. Nie wiedziałem czy mam coś mówić, czy nie. Od tego uratował mnie Sebastian, zaczynając rozmowę o szkole. Moja rola ograniczyła się więc do bycia słuchaczem. Bardzo mi to odpowiadało. Oparłem głowę na dłoni i słuchałem go uważnie. Miał piękną barwę głosu. Mógłbym go słuchać godzinami. Dosłownie. To trochę dziwne. W końcu chyba nie jest tą samą osobą, co wiele lat temu. Chyba...

-A co u ciebie? - zapytał nagle Sebastian, patrząc na mnie wyczekująco.

-U mnie... Eee... - pustka w głowie. Znowu. Podniosłem wzrok na chłopaka, szukając wsparcia w jego oczach. Nasze spojrzenia spotkały się od razu. Siedzieliśmy tak chwilę, bezsensownie się na siebie patrząc.

-Wiesz, że cię pamiętam, prawda? Ty mnie też. - bardziej stwierdził niż spytał Sebastian, przerywając świdrujące milczenie. Rozszerzyłem oczy ze zdziwienia.

-Ty... Wiesz? Pamiętasz? Ty... Jak? Kiedy mnie rozpoznałeś?

-Myślisz, że po co podszedłem kupić u ciebie lody? Kto normalny je lody wczesną jesienią? - odparł Niemiec, śmiejąc się lekko - Lewis, nigdy nie chciałem cię opuszczać. Spanikowałem. Nie tylko przez to, co zrobiłeś. Miałem ci powiedzieć, że wyprowadzam się za granicę. Nie potrafiłem tego z siebie wydusić. Nie po tym, co się tam stało... - delikatnie złapał mnie za rękę. Poczułem ciepło jego dłoni rozlewające się po moich zmarzniętych i zesztywniałych palcach. Splótł nasze palce ze sobą.

Skakałem wzrokiem od jego twarzy do naszych dłoni. W głowie miałem absolutny mętlik. Co właśnie się wydarzyło? Jak miałem to odebrać? Miałem mu uwierzyć? Miałem pokazać swoje emocje, które skrywałem już tak długi czas?

-Sebastian... - powiedziałem cicho, niemalże płaczliwie. Podniosłem załzawiony wzrok na niego.

-Cii... Spokojnie. Już jest dobrze. Będzie dobrze - wyszeptał gładko Niemiec. Drugą dłoń położył na moim policzku. Otarł łzy. Nagle, nie uprzedzając mnie, złapał moją twarz mocniej i delikatnie przysunął do siebie. Nachylił się przez stolik. Poczułem jego wargi na swoich. Nie wiedziałem, co mam myśleć, tak właściwie wcale nie myślałem. Głupio się uśmiechnąłem i odwzajemniłem pocałunek.

Byłem szczęśliwy. Po protu.

Matko, jak ja go kochałem. Cały ten czas.

~~~~~~~~~~~~~~~~
Dla _sad_heather_ , Lewisa dla mojego Sebastiana
<3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top