⠀⠀𝟬𝟮. ❛ ARE YOU HAPPY? ❜
━━━━━━━━┛ ✶ ┗━━━━━━━━
𝙑𝙊𝙇𝙐𝙈𝙀 𝑰. ── FRACTURED HOPE!
❛ 𝒂𝒓𝒆 𝒚𝒐𝒖 𝒉𝒂𝒑𝒑𝒚? ❜
─── chapter two! ❫
002. ╱ ✹ ⠀⠀ ❝ young people fall
for the wrong people,
guess my one was you. ❞
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
KATHERINE KOŃCZYŁA właśnie obmywać twarz zimną wodą w małej łazience, której odpadające płytki i zmatowiałe lustro świadczyły o latach zaniedbań. Pomieszczenie było chłodne, a delikatny zapach wilgoci mieszał się z aromatem mydła, które próbowało nieudolnie przykryć oznaki upływającego czasu. Na ścianach widać było ledwo widoczne pęknięcia, a przygaszona żarówka w kącie rzucała blade światło na zniszczony zlew. Mimo tego wszystkiego Katherine powoli zaczynała akceptować to miejsce. Czuła, że nabierało ono charakteru, który starannie mu nadawała, starając się, by stało się jej przystanią.
W tym czasie Joel czekał na nią w głównej części lokalu, trzymając w dłoni trzy róże. Stał w lekkim rozkroku, opierając się biodrem o blat, a jego wzrok nieświadomie wędrował po pomieszczeniu, chłonąc każdy szczegół. Był cierpliwy, ale w jego oczach można było dostrzec cień niepewności, jakby sam zastanawiał się, czy to spotkanie nie przekracza niewidzialnych granic, które starali się oboje zachować.
Katherine, spoglądając na swoje odbicie w zniszczonym lustrze, wciąż czuła ukłucie zawstydzenia. Przez krótką chwilę naprawdę uwierzyła, że jego zaproszenie dotyczyło tylko ich dwojga. Pozwoliła sobie na moment zapomnienia, w którym ich życia mogły się przenikać, jakby różnice między nimi przestały mieć znaczenie. Jednak rzeczywistość szybko o sobie przypomniała. Joel miał swoje życie, czyli głównie córkę, której oddawał całą swoją uwagę i czas, z niepisaną zgodą na samotność. Katherine również miała swoje zobowiązania, pozornie poukładane życie, które z każdym dniem wydawało jej się coraz bardziej obce.
Oboje tkwili w swoich światach, ale gdzieś w tym wszystkim zaczynali odnajdywać nieme porozumienie, którego żadne z nich nie potrafiło nazwać.
— Tam, gdzie zwykle? — odezwała się Katherine, wychodząc z łazienki i zamykając za sobą głośno skrzypiące drzwi. Dźwięk odbił się echem w niewielkim pomieszczeniu, powodując lekkie drżenie szyby w pobliskim oknie.
Joel, stojąc kilka kroków dalej, zmarszczył brwi na nieprzyjemny dźwięk, który dotarł do jego uszu. Jego spojrzenie przeniosło się na drzwi, jakby chciał ocenić, co mogło być tego przyczyną. Ostrożnie odłożył róże na pobliski blat, ich czerwone płatki kontrastowały z surowym, drewnianym stołem, który zdawał się być równie zmęczony czasem co reszta lokalu. Następnie podszedł bliżej do drzwi, pochylając się, by dokładniej przyjrzeć się zawiasom.
— Przydałoby się naoliwić zawiasy — mruknął cicho, bardziej do siebie niż do niej, palcem wskazującym przesuwając po metalowych fragmentach, które były pokryte cienką warstwą rdzy. — Mogę jutro przyjść i ci pomóc.
Katherine zaskoczył ton jego głosu, zabarwiony naturalną troską, która, choć była delikatna, wywołała u niej ciepłe ukłucie wdzięczności. Normalnie nie zwykła przyjmować takich propozycji. Lubiła swoją niezależność, ceniła przestrzeń, którą zdołała wywalczyć w swoim życiu, ale myśl o tym, że mogłaby zobaczyć Joela jeszcze raz, sprawiła, że zawahała się tylko przez moment.
— Jeśli to nie byłby dla ciebie problem — odpowiedziała ostrożnie, obserwując go spod rzęs.
Joel odwrócił się ku niej, podnosząc brew w geście lekkiego zdziwienia, jakby spodziewał się, że odmówi. Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu, którego nie potrafił w pełni ukryć.
— Nigdy. — Jego głos był spokojny, ale miał w sobie coś, co sprawiało, że Katherine przez chwilę nie mogła odwrócić od niego wzroku.
Musiała teraz zadbać tylko o to, by Brandon się o niczym nie dowiedział. Myśl o jego gniewie zawisła gdzieś z tyłu jej głowy, niewyraźna i ledwie uchwytna, ale wystarczająco realna, by wywołać u niej napięcie. Katherine nie chciała o tym teraz myśleć. Nie w towarzystwie Joela, który miał w sobie coś, co wyciszało jej nerwy. Spokój, jaki niósł ze sobą jego obecność, zdawał się łagodzić burzę myśli, jakby choć na chwilę mogła pozwolić sobie zapomnieć o problemach.
Westchnęła cicho, mimowolnie oblizując wargi, podczas gdy jej wzrok spoczął na jego twarzy. Nie wiedziała, co powiedzieć, ale nie chciała, by między nimi zapanowała niezręczna cisza.
— Dziękuję — odezwała się w końcu, cicho, ale z wyraźną nutą szczerości w głosie, kiwając delikatnie głową. — A teraz chodźmy, bo robi się naprawdę późno. Chociaż znając was, to i tak byście siedzieli do północy przed telewizorem.
Joel roześmiał się niskim, gardłowym śmiechem, który z jakiegoś powodu zawsze wywoływał u niej lekki uśmiech. Potwierdził jej słowa skinieniem głowy, odgarniając dłonią kosmyk włosów, który opadł mu na czoło.
Joel doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego metody wychowawcze dalekie były od ideału. W chwilach samotności często zastanawiał się, czy robi wystarczająco dużo, czy podejmuje dobre decyzje. Był tylko człowiekiem, który sam uczył się, jak być ojcem, w świecie, który rzadko dawał mu drugą szansę. Nie miał wzoru do naśladowania, nie miał kogo zapytać o radę, dlatego każdy dzień był dla niego polem doświadczalnym, pełnym błędów i małych zwycięstw. Nie był perfekcyjny, ale starał się, jak tylko potrafił. Czasami nikt nie zauważał jego wysiłków, poświęceń, nieprzespanych nocy spędzonych na analizowaniu, co mógł zrobić inaczej. Była jednak jedna osoba, która zawsze dostrzegała jego starania. Sarah. Ona kochała go nie za to, że był idealny, ale za to, że był prawdziwy. Widziała w nim swojego ojca, ale też człowieka, który przeżywa swoje życie po raz pierwszy, ucząc się na błędach, jakie popełniał. Widziała jego zmęczone spojrzenie, gdy po pracy próbował pomóc jej z zadaniami domowymi, i ciepły uśmiech, kiedy przynosił jej ulubione słodycze, nawet jeśli oznaczało to rezygnację z czegoś dla siebie. Sarah wiedziała, że jej ojciec nie był doskonały. Ale właśnie to sprawiało, że był dla niej wyjątkowy.
— To wcale nie tak, że ilekroć pilnowałaś Sarah, to kończyło się drzemką na kanapie przy jakimś serialu — rzucił Joel z lekkim uśmieszkiem, odchylając drzwi, by Katherine mogła wyjść pierwsza.
Katherine uniosła brew, przyjmując jego uwagę z nutą rozbawienia.
— Różnica jest taka, że ty mi za to płacisz — odparła, spoglądając na niego z iskrą w oczach, po czym puściła mu oczko. — Więc moje sumienie jest czyste.
Joel zaśmiał się pod nosem, kręcąc głową z udawaną dezaprobatą, a jego kąciki ust nieznacznie uniosły się w delikatnym uśmiechu.
— Dotykasz granicy wyzysku, wiesz o tym?
— Ty ją pierwszy wyznaczyłeś — odpowiedziała zaczepnie Katherine, poprawiając torbę na ramieniu.
Wyszli wspólnie z budynku, czując na twarzach chłodny powiew wieczornego wiatru. Słońce już dawno schowało się za horyzontem, pozostawiając ulice spowite ciemnością. Blade światło latarni ulicznych odbijało się od mokrego chodnika, tworząc subtelne refleksy na asfalcie. Nieliczne samochody przejeżdżały z cichym szumem, a wiatr niósł ze sobą chłód wieczoru.
— Sarah wie, że idę z wami? — spytała Katherine, przerywając ciszę, gdy zbliżali się do stojącego na poboczu pick-upa Joela. Jego sylwetka była lekko pochylona, gdy przeszukiwał kieszenie, szukając kluczyków.
— Nie — odpowiedział, unosząc wzrok. — Ale będzie szczęśliwa. Ostatnio pytała o ciebie.
Katherine spojrzała na niego z zaskoczeniem, zatrzymując się na chwilę.
— Naprawdę? — W jej głosie pobrzmiewało lekkie niedowierzanie, zmieszane z ciepłem.
Joel skinął głową, znajdując w końcu kluczyki i otwierając drzwi od strony pasażera. Przytrzymał je, wykonując gest zapraszający dłonią.
— Dawno u nas nie byłaś. Pewnie się stęskniła — dodał z uśmiechem, który rozjaśnił jego twarz w delikatnym świetle latarni.
Katherine zawahała się na moment, spoglądając na wnętrze samochodu, zanim wskoczyła na siedzenie.
— Nie miałam zupełnie czasu — przyznała w końcu Katherine, opierając głowę na zagłówku i wypuszczając cicho powietrze.
Joel zajął miejsce za kierownicą, wsuwając kluczyk do stacyjki. Silnik zaryczał głośno, zanim jego warkot uspokoił się do jednostajnego rytmu. Zaskrzypiały wycieraczki, które Joel odruchowo uruchomił, przecierając szybę przesiąkniętą lekką mgiełką wilgoci.
— Wiem, Kath. Nie musisz się tłumaczyć — powiedział cicho, spoglądając na nią kątem oka, gdy wyjeżdżał na opustoszałą ulicę. — W końcu ta kwiaciarnia pewnie pochłania wiele twojego czasu.
Katherine skinęła głową, lekko się uśmiechając.
— Więcej, niż bym chciała.
— Ale nie żałuj tego, że dążysz do spełniania marzeń. — Jego głos brzmiał spokojnie, niemal miękko, gdy skręcał w boczną uliczkę, oświetloną słabym blaskiem latarni. — Wiem, że ci zależało. Przecież ciągle o tym mówiłaś.
Słowa Joela dotknęły ją głębiej, niż się spodziewała. Jej serce zabiło mocniej, gdy zrozumiała, że pamiętał. Nie tylko słuchał, ale też naprawdę zapamiętywał te drobne szczegóły, które inni zwykle ignorowali.
— Gdyby każdy miał takie podejście, jak ty, miałabym o połowę mniej zmartwień na głowie — przyznała z lekkością w głosie, choć cień smutku przemykał gdzieś w tle.
— Mówisz o Bruno? — zapytał nagle Joel, zerkając na nią z ukosa, jakby nie był pewien, czy dobrze odczytał jej myśli.
Katherine zmarszczyła brwi, zdziwiona.
— Bruno? — powtórzyła, unosząc brew. — Kim jest Bruno?
Joel drgnął lekko, a jego dłonie zacisnęły się na kierownicy. Na jego twarzy pojawiło się zakłopotanie, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że coś pomylił.
— Twój narzeczony? — rzucił ostrożnie, próbując wyjść z sytuacji, choć widocznie czuł, że popełnił gafę.
Na chwilę w samochodzie zapadła cisza, po czym Katherine wybuchnęła śmiechem, którego nie potrafiła powstrzymać.
— Brandon, Joel. On ma na imię Brandon — poprawiła go, przecierając oczy, w których zebrały się łzy rozbawienia.
Joel uniósł brwi, a potem odetchnął z ulgą, uśmiechając się pod nosem.
— No tak, Brandon. Wybacz. Ale Bruno brzmi całkiem nieźle, co? — dodał z nutą żartu, przenosząc wzrok na drogę.
— Tylko jeśli planuję zaręczyny z mopsikiem — odpowiedziała Katherine, nadal śmiejąc się pod nosem.
Joel z wprawą wmanewrował pick-upa na podjazd, po czym dwukrotnie nacisnął klakson. Był to ich niepisany rytuał, prosty sygnał, który Sarah zawsze rozumiała bez słów. Kiedy tylko go słyszała, wiedziała, że ojciec czeka na nią przed domem, gotów na kolejną wspólną kolację lub niespodziewany wypad.
Nie minęła nawet minuta, gdy Sarah pojawiła się w drzwiach. Ubrana w luźną dżinsową kurtkę, z kluczami w jednej dłoni i telefonem w drugiej, zamknęła drzwi z wprawą, jakby to był naturalny odruch. Jej jasne loki tańczyły na wietrze, a na twarzy malował się promienny uśmiech, który zdawał się rozświetlać zmierzch.
Z początku jej uwaga skupiona była tylko na ojcu i samochodzie. Kroki stawiała lekkie, niemal taneczne, jakby radość z nadchodzącego wieczoru rozpierała ją od środka. Otworzyła tylne drzwi i wskoczyła do środka z typowym dla siebie entuzjazmem. Dopiero wtedy, spoglądając w przód, zauważyła Katherine siedzącą na fotelu pasażera. Jej oczy rozbłysły żywym blaskiem, a uśmiech, jeśli to w ogóle możliwe, stał się jeszcze szerszy.
— Katherine! — pisnęła Sarah z entuzjazmem, obejmując dłońmi oparcie fotela pasażera, jakby w ten sposób chciała przekazać niewidzialnego przytulasa. Jej głos wypełnił wnętrze samochodu taką energią, że nawet Joel nie mógł się nie uśmiechnąć pod nosem. — Takie niespodzianki mogę mieć codziennie, przysięgam!
— Cześć, mała — odparła Katherine, odwracając głowę w stronę dziewczynki i odwzajemniając jej szeroki, ciepły uśmiech. — Ja w tym palców nie maczałam, twój tata mnie namówił.
Sarah zmrużyła oczy w udawanej podejrzliwości, jej wyraz twarzy przybrał komicznie poważny wyraz, jakby próbowała rozwiązać skomplikowaną zagadkę.
— Czyli nie musiał wcale tego robić — zaczęła dociekliwie, przekrzywiając lekko głowę. — Przyznaj, że wystarczyło, że powiedział, że będę też ja, i po prostu uleeeeegłaś.
Katherine parsknęła śmiechem, podnosząc ręce w geście poddania.
— No masz mnie, bingo.
Sarah wybuchła radosnym śmiechem, który rozbrzmiewał w rytmie stukotu kół samochodu, a Joel tylko pokręcił głową, spoglądając kątem oka na obie dziewczyny. W tamtej chwili czuł, jak całe napięcie dnia się rozpływa.
Zajechali do małej, przytulnej jadłodajni, która była niemal drugim domem dla Joela i Sarah. Miejsce to miało specyficzny urok. Drewniane meble, przytłumione światło ciepłych żarówek i aromaty unoszące się w powietrzu, które od razu wywoływały apetyt. Cała obsługa znała ich doskonale, witając ich zawsze uśmiechami i życzliwymi słowami. Byli nie tylko stałymi, ale i ulubionymi klientami, którzy swoją obecnością wnosili do tego miejsca życie.
Katherine rozejrzała się po wnętrzu, które emanowało prostotą i swojskością. Zazwyczaj jadała w domu, ceniąc sobie spokój i ciszę własnej kuchni. Wyjścia do miasta na obiady czy kolacje były dla niej rzadkością, ograniczały się głównie do tych chwil, kiedy opiekowała się Sarah. Rzadko miała okazję spędzać czas sam na sam z Joelem, choć w głębi serca bardzo tego potrzebowała.
Nie potrafiła dokładnie określić, co do niego czuła. Joel był dla niej przede wszystkim dobrym sąsiadem, kimś, kto potrafił słuchać i z kim dzieliła wyjątkowy rodzaj zrozumienia. Mimo to ich relacja powoli nabierała intensywności, która budziła w niej sprzeczne emocje. Coś ją do niego przyciągało, choć w jej głowie wciąż wybrzmiewał cichy głos ostrzegający, że to było zakazane. A może właśnie dlatego to uczucie tak bardzo ją intrygowało? Zakazane rzeczy zawsze miały w sobie ten specyficzny urok, ten dreszczyk, który nie pozwalał o nich zapomnieć.
— Ziemia do Kath! — powiedziała nagle Sarah, energicznie machając dłońmi przed twarzą Katherine, która zatonęła w swoich myślach.
Kath otrząsnęła się, rzucając dziewczynce spojrzenie pełne karykaturalnego oburzenia. Jej brwi uniosły się teatralnie, a kąciki ust nieco zadrżały, zdradzając chęć rozbawienia.
— Mars do Sarah, odbiór — odparła tonem pełnym zabawy, przykładając dłoń do ucha, jakby rozmawiała przez niewidzialną słuchawkę. — Jak wygląda sytuacja na Ziemi?
Sarah zachichotała, kręcąc głową z rozbawieniem, ale szybko podjęła grę, odpowiadając tym samym stylem:
— Czy zjesz to, co zawsze, odbiór?
Katherine uniosła jedną brew, robiąc skupioną minę, jakby właśnie analizowała poważny komunikat.
— Pytasz, a wiesz, odbiór — powiedziała ciszej, z nutą powagi w głosie, która była jeszcze bardziej komiczna przez kontekst. — Ale poproszę o dodatkowe plasterki banana na gofrze, bo inaczej misja nie będzie udana. Bez odbioru.
Sarah wybuchła śmiechem, wtulając się w oparcie krzesła, jakby ta zabawna wymiana zdań kompletnie rozładowała atmosferę. Joel, siedzący obok, patrzył na dziewczyny kątem oka, nieco uniesioną brwią. Choć milczał, wyraz jego twarzy zdradzał delikatny uśmiech i lekką nutę rozbawienia.
Joel nie miał pojęcia, co takiego kryło się w Katherine, ale była to cecha, która zdawała się zmieniać powietrze w każdym miejscu, w którym się pojawiała. Jakby jej obecność wnosiła nieuchwytną harmonię, coś na kształt subtelnej melodii, która uspokajała i jednocześnie dodawała energii. Od niej biło ciepło. Nie to nachalne czy wymuszone, ale takie, które przyciągało do niej ludzi, niemal niezauważalnie. Swoboda, z jaką mówiła, poruszała się i żartowała, miała w sobie coś z naturalnej magii. Do tego dochodziła charyzma, która, choć nie dominowała, była wyraźnie odczuwalna. Katherine miała dar, bo potrafiła złagodzić napięcia, wprowadzić lekkość nawet tam, gdzie wcześniej jej brakowało. Joel widział to w każdym jej geście i uśmiechu, w tym, jak Sarah reagowała na jej obecność, jak naturalnie wpasowywała się w ich codzienność. To było coś, co trudno było nazwać słowami, ale równie trudno było tego nie zauważyć.
— Naprawdę tego potrzebowałam — powiedziała melodyjnie Katherine, kiedy obsługa przyniosła wszystkim zamówione gofry.
— Każdy potrzebuje gofrów do życia — szybko odpowiedziała Sarah, niemalże od razu zabierając się za jedzenie.
Katherine uśmiechnęła się ledwie zauważalnie, a Joel zorientował się, że po raz pierwszy tego dnia naprawdę się rozluźniła. Wcześniej, gdy wszedł do kwiaciarni, przez chwilę stał w progu drzwi i w milczeniu ją obserwował. Każdy jej ruch zdradzał napięcie - sztywne gesty, spięte ramiona, a zmarszczka między brwiami mówiła więcej niż słowa. Wyglądała na kogoś, kto dźwiga na swoich barkach więcej, niż jest w stanie udźwignąć. Joel chciał zapytać, co ją trapi, ale nie czuł się na tyle pewnie, by się odważyć. Mimo że nie byli sobie aż tak bliscy, nie potrafił pozostać obojętny.
Teraz, widząc, jak zdołała odetchnąć, poczuł nieoczekiwaną ulgę, jakby jej spokój był zaraźliwy.
— Wywierasz na sobie zbyt dużą presję — powiedział nagle, przerywając ciszę. Jego głos był spokojny, ale stanowczy. Spojrzał na Katherine kątem oka, siedząc obok niej z zachowaniem niewielkiego, ale zauważalnego dystansu. Odwrócił głowę, by uchwycić jej reakcję. — Czasem musisz wrzucić na luz.
— Tato, tylko młodzież tak mówi — wtrąciła Sarah z wyraźnym rozbawieniem.
— Uczę się od najlepszych — odparł Joel, puszczając jej oko.
Katherine westchnęła cicho, przegryzając kawałek truskawki.
— Może masz rację — przyznała po chwili, jej głos brzmiał jednak z rezygnacją. — Ale nie mogę „wrzucić na luz". Dobrze o tym wiesz.
Joel nie odpuszczał, jego spojrzenie stało się bardziej dociekliwe.
— A co cię od tego powstrzymuje? Bruno? — rzucił żartobliwie, ale ton głosu zdradzał, że obserwuje jej reakcję uważniej, niż mogłoby się wydawać.
Katherine nie mogła powstrzymać śmiechu, zakrywając dłonią usta.
— Kto to Bruno? — spytała Sarah, marszcząc czoło z niezrozumieniem.
— To Brandon, ale twój tata postanowił nadać mu nową ksywkę — wyjaśniła Katherine z rozbawieniem.
— Brzmi jak imię dla psa — stwierdziła Sarah, popijając colę ze szklanki, przekrzywiając głowę w sposób, który zawsze bawił Joela.
Katherine westchnęła ciężko, opadając na skórzane oparcie.
— Brandon po prostu jest, jaki jest. Wiem, że nie chce źle.
Jej głos był cichy, niemal obojętny, ale Joel doskonale wyczuł w nim nutę zrezygnowania. Wiedział, że Katherine po raz kolejny znajdowała dla narzeczonego wytłumaczenie, to samo, które stało się jej starą, znoszoną mantrą. Joel widział to już tyle razy, że przestał w to wierzyć. Prawdę mówiąc, nigdy nawet nie był przekonany, że te tłumaczenia mają sens.
Nie znał dobrze Brandona, ale widział wystarczająco dużo. I wcale mu się nie podobało to, jak ten traktował Katherine. Tyle że nie miał prawa się wtrącać. Przynajmniej tak sobie powtarzał.
— Przestań go usprawiedliwiać — powiedział w końcu, a jego głos mimowolnie podniósł się o ton, choć nie chciał, by zabrzmiało to jak atak.
Katherine spojrzała na niego zaskoczona, może nawet trochę zraniona.
— Przepraszam — dodał natychmiast, kręcąc głową z frustracją. — Po prostu niesamowicie irytuje mnie to, że ciebie ogranicza. I nie zaprzeczysz, Kath.
Jego ostatnie słowa zawisły w powietrzu, pełne szczerości i ciężaru, którego Joel nie próbował ukryć.
Katherine uparcie trzymała się fasady, starannie budując iluzję, że wszystko jest w porządku, nawet gdy wszyscy wokół znali prawdę. Jej bliscy, w tym rodzice, wielokrotnie dawali do zrozumienia, że popełnia błąd, wiążąc się z Brandonem. "On nie jest dla ciebie," słyszała wielokrotnie. Ale Katherine nigdy nie odpowiadała wprost. Czasami tylko wzruszała ramionami, udając, że ich słowa jej nie dotykają.
W rzeczywistości jednak pragnęła jednego: stabilności i rodziny. Wydawało się jej, że właśnie to znajdzie u boku Brandona, że te marzenia w końcu staną się rzeczywistością. Ale im dłużej trwała w tym związku, tym bardziej zdawały się one oddalać, jak miraż, którego nie sposób dosięgnąć.
Czy żałowała? Oczywiście, że tak. Żałowała tych decyzji, tych nadziei, które ulokowała w niewłaściwej osobie. Jednak jej duma nie pozwalała na to, by przyznać się do błędu, nawet przed samą sobą.
W końcu sięgnęła po szklankę z sokiem pomarańczowym, zaciskając na niej palce mocniej, niż było to konieczne. Jej głos, choć spokojny, zdradzał drżącą nutę, gdy przerwała napiętą ciszę:
— Możemy zmienić temat? — zapytała, unosząc szklankę do ust, by zająć czymś dłonie i zyskać choć chwilę, by ukryć swoje emocje.
Nie patrząc na Joela, dodała cichszym, niemal szeptanym głosem:
— Nie potrzebuję, żebyś mnie pouczał.
Katherine odwróciła wzrok, starając się opanować wzburzenie, które przemykało przez nią niczym burzowa fala. Nie mogła winić Joela za to, że mówił prawdę. On jedynie nazywał rzeczy po imieniu, choć robił to w sposób, który czasem bolał bardziej, niż by chciała. Winiła tylko siebie za to, że tak długo tłumiła w sobie niewygodne uczucia, za to, że pozwalała im się gromadzić niczym woda za pękającą tamą.
To nie jego słowa były problemem. Problemem była jej niechęć do spojrzenia prawdzie w oczy. Tkwiła w tej spirali zaprzeczeń, oszukując samą siebie, że wszystko jakoś się ułoży, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym Brandon się zmieni, a ona w końcu poczuje się szczęśliwa.
Ale ten dzień nigdy nie nadszedł. A może po prostu bała się przyznać, że nigdy nie nadejdzie.
— Kochanie, — zaczął spokojnie Joel, zwracając się do swojej córki. — możesz domówić sobie cokolwiek chcesz i będziemy wracać do domu, okej?
Dziewczynka skinęła głową, unosząc kącik ust w lekkim uśmiechu. Wstała z miejsca i energicznie podeszła do blatu, gdzie zaczepiła jedną z kelnerek, która już rozpoznała stałą klientkę. Joel, widząc okazję, wziął głębszy oddech, zbierając myśli. Tym razem nie zamierzał milczeć.
— Wiem, co planujesz — rzuciła Katherine, zanim jeszcze zdążył się odezwać. Jej ton był wyraźnie znużony, a spojrzenie pełne rezygnacji. — Naprawdę nie chcę słuchać twoich wywodów, Joel.
Mężczyzna nie dał się zbić z tropu. Zupełnie ignorując jej słowa, przesunął się bliżej, aż ich ramiona niemal się zetknęły. Spojrzał na nią uważnie, jego ciemne oczy zdawały się przenikać przez wszystkie maski, jakie nosiła.
— Nie zamierzałem się wtrącać, bo to w końcu twoje życie, Kath — powiedział cicho, spokojnie składając dłonie na stole. Jego głos był miękki, ale stanowczy. — Ale widzę, co się dzieje. Znam cię. Nie musisz nic mówić. Twoje emocje widać jak na dłoni, bo nigdy ich nie ukrywasz.
Katherine zmarszczyła lekko brwi, jakby chciała się obronić przed jego słowami, ale nie spuściła wzroku. Jej spojrzenie pozostało wyzywające, jakby chciała sprawdzić, czy Joel naprawdę ma odwagę mówić dalej.
— Nie jesteś szczęśliwa, prawda? — zapytał, niemal szeptem, a jego słowa zawisły w powietrzu niczym ciężar, który nie mógł znaleźć swojego miejsca.
To jedno pytanie zburzyło całą fasadę, którą Katherine tak skrupulatnie budowała, bo nigdy nie była szczęśliwa, a Joel o tym wiedział.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top