The truth is quite different | Liluka
Dedykowane GravityFallsAgain
Kochana, życzę ci dużo miłości, weny, i miraculowego życia! 🐞&😻
Może te życzenia nie są jakieś wyjątkowe, wszak nie umiem takowych składać, lecz płyną prosto z mojego maleńkiego serduszka! ♥️
━━━
Jej serce się roztrzaskało.
Ojciec morderca, matka alkoholiczka. Od najmłodszych lat otoczona kłamstwami. Nie miała do kogo zwrócić się o pomoc.
Głupia. Skaleczyła się, próbując je posklejać.
Teraz krwawi.
Przenosiła się do różnych szkół niezliczoną ilość razy. Wszystko dlatego, ponieważ nauczyciele zawsze odkrywali prawdę, a wtedy rodzice uciekali z nią na rękach. Nie pomyśleli, że dla dziewczynki byłoby lepiej, gdyby trafiła do domu dziecka.
Ale nie.
W końcu zmiana szkoły po zaledwie dwóch miesiącach stała się dla niej normalnością. Nie ingerowała już w nowe znajomości, bo wiedziała jak one się zakończą. Nie chciała sobie dawać złudnej nadziei. I w taki sposób umarła w środku, a na zewnątrz przybrała pancerną skorupę, chroniącą ją przed atakami na jej kruchej duszy. W końcu zawładnęła nią znieczulica. Nie odróżniała dobra od zła, nie mogła stwierdzić co w danym momencie czuje.
Sytuacja w domu się nie poprawiała. Ojciec codziennie wracał naćpany w środku nocy z cudzą krwią na rękach. Matka rozrzucała butelki po alkoholu, które kaleczyły stopy Lily. A ona? Łkała cichutko w poduszkę, dusząc w sobie to uczucie.
Pewnego dnia do domu zawitała policja. Obraz tego zdarzenia jedynie majaczył jej w głowie. Wszystko działo się tak szybko, że zarejestrowała jedynie nadgarstki ojca skuwane kajdankami, matkę wsiadającą do wozu i łzy. Potarła dłońmi ramiona dla dodania otuchy i przysiadła na schodku. Była jak zahipnotyzowana. Nie reagowała na zadane jej pytania. Dopiero czuły dotyk cioci ją ostudził. Wyjechała razem z nią do Włoch.
To wtedy nauczyła się kłamać.
Jedyne co mogła i chciała robić to siedzieć przy oknie, obserwując przyrodę. Ktoś mógłby powiedzieć, że jest piękna i niesamowita, ale ona dostrzegała ją w szarych barwach.
Każdy próbował wyciągnąć ją na świeże powietrze, ale każde spotkane tam stworzenie, przyprawiało ją o ciarki. Nawet najdelikatniejszy motyl stawał się dla niej obrazem cierpienia.
Zamknęła się w sobie i wymyślonym przez siebie świecie tak bardzo, że po pewnym czasie nie mogła odróżnić go od tego realnego. Kiedy wychodziła ze swojego bezpiecznego pokoju, przydziewała maskę szczęścia i opowiadała wszystkim to, co chciałaby kiedyś przeżyć.
Z początku to były zwykle błahostki, takie jak budowanie teatrzyku z tatą, czy wspólna wycieczka rowerowa za miasto. Jednak udawanie przed światem szczęśliwej rodziny weszło jej do krwi tak bardzo, że nie widziała niczego złego w tych "większych" kłamstwach.
Zgubiła prawdziwe ja.
Wróciła do Paryża po dwóch latach. Pierwsze spotkanie z rodzicielką było trudne. Czuła, że stąpa po kruchym lodzie, lecz z biegiem czasu przyzwyczaiła się do nowego życia.
W tym momencie poznała Marinette Dupain-Cheng.
Od razu wydała jej się wyjątkowa. Wiedziała, że nie ma idealnego życia - cóż, nikt nie ma - ale mimo to, zawsze miała uśmiech na twarzy i serce na dłoni. Tego właśnie jej brakowało.
To był ten moment, w którym zrozumiała, że się zmieniła. Stała się zwykłą suką, bez krzty człowieczeństwa. Gardziła sobą jak tylko mogła.
Chciała się z nią zaprzyjaźnić. To musiała przyznać, ale zapętliła się we własnych myślach, przez co język sam paplał niestworzone historie. Zanim się obejrzała, zdobyła nowych przyjaciół - tyle, że zapatrzonych w nieistniejącą osobę. Nie wiedziała jakim cudem ta drobna granatowłosa dziewczyna odkryła prawdę - powiadają, że czyta z ludzi jak z otwartej księgi - ale od tego momentu trzymała ją na dystans. Szkoda. Naprawdę uważała, że mogłaby jej pomóc. Jednak teraz było za późno, a duma nie pozwalała jej na przyznanie się do błędu. Postanowiła improwizować.
Nie wiedziała co nią zawładnęło. Czuła się uwięziona we własnej skórze. Za dnia obgadywała tą niewinną istotę, w nocy zaś żałowała swojego czynu. Obiecywała sobie w takich chwilach, że z tym skończy. Stanie przed swoją klasą i wygłosi mowę. Mentalnie przygotowywała się na różne reakcje, jednak nigdy do tego nie doszło.
W końcu to ona zniszczyła jej życie.
Nie chciała tego, w myślach naprawiała wszystko, jednak kiedy przyszło co do czego, stchórzyła. Tak po prostu.
Żyła kłamstwami, bo tak została nauczona.
Żyła kłamstwami, by odciąć się od świata.
Żyła kłamstwami, by ktoś ją polubił.
A teraz patrzyła codziennie jak najżyczliwsza osoba na świecie traci wszystko.
Zupełnie jak ona niegdyś.
Ten widok łamał jej serce, jednak nie mogła już nic zmienić. Nawarzyła piwa, to teraz musiała go wypić.
Ten dzień był wyjątkowo deszczowy. Przechodnie mogli spotkać załzawioną brunetkę idącą wzdłuż Sekwany. Spod mokrej grzywki spoglądała na gapiów, jednakże mało ją obchodziło zdanie innych. Stwierdziła, że wystarczająco długo kryła się z uczuciami. Chyba jeszcze miała prawo trochę popłakać, czyż nie? W końcu nie była robotem, którym się uważała. Niby udało jej się tuszować smutek, czy nawet radość, pozostawiając na twarzy jedynie złość i zgorzknienie, ale od początku wiedziała, że jest na straconej pozycji. Mimo to nadal brnęła w to bagno.
Dzisiejszy dzień, był tym dniem, w którym chciała zakończyć to cierpienie.
Wyjęła słuchawki z kieszeni, podłączyła do telefonu, po czym włączyła swoją ulubioną piosenkę.
"When the day is long and the night
The night is yours alone
When you're sure you've had enough of this life, well hang on
Don't let yourself go
Cause everybody cries and everybody hurts sometimes
W jej delikatną głowę zaczął uderzać grad, zagłuszając swoim dudnieniem piosenkę. Ubrania były kompletnie przemoczone, kleiły jej się do skóry, lecz jakby nie zdawała sobie z tego sprawy.
Sometimes everything is wrong
Now it's time to sing along
Kopnęła w złości kamyk, który wpadł do rzeki. Przy zderzeniu z taflą wody, wydał cichy plusk.
When your day is night alone, (hold on, hold on)
If you feel like letting go, (hold on)
When you think you've had too much of this life, well hang on
Zrobiło jej się zimno. Dopiero teraz zorientowała się, że w pobliżu nikogo nie ma, a ona trzęsła się od mroźnego powietrza. Zawsze nienawidziła deszczu, w takie dni wolała się ukryć pod grubym wełnianym kocem, aniżeli wychodzić w taką pogodę.
"Pewnie Marinette zawsze tańczy w deszczu" - pomyślała z pogardą, sama nie wiedząc dlaczego.
Cause everybody hurts
Take comfort in your friends
Everybody hurts
Don't throw your hand
Oh, no. Don't throw your hand
If you feel like you're alone, no, no, no, you are not alone
Zatrzymała się przy jednym z centrum handlowych. Podeszła bliżej i przyjrzała się swojemu odbiciu. Zamiast nastolatki, dostrzegła potwora. Zacisnęła powieki, nie mogąc na siebie spojrzeć. Z gardła wydobył się pomruk, oznaczający zażenowanie jej poczynaniami.
If you're on your own in this life
The days and nights are long
when you think you've had too much of this life to hang on
Przysiadła na ławce i odchyliła głowę do tyłu, pozwalając kroplą wody swobodnie spływać. Maskara zdobiła jej policzki, w przerażający sposób. Z całą pewnością, gdyby teraz jakieś dziecko do niej podeszło, nie dość, że by się rozbeczało, to na dodatek by miało traumę do obcych osób.
A ona kolejną osobę na sumieniu.
Well, everybody hurts sometimes
Everybody cries
And everybody hurts sometimes
And everybody hurts sometimes
So, hold on, hold on
Hold on, hold on
Hold on, hold on
Hold on, hold on
(Everybody hurts
You are not alone)"
Ostatnią zwrotkę starała się zaśpiewać, chociaż nie była przekona czy ktokolwiek usłyszałby jej słaby głos, gdy sama go nie słyszała. Nie mogła stwierdzić czy fałszuje, czy może nie. Dłonie jej się trzęsły, czuła na czubkach palców lekkie szczypanie. Włożyła pospiesznie ręce do kieszeni, aby je rozgrzać.
Spojrzała wprost na 'Żelazną Damę' - symbol tego kraju. Jako mała dziewczynka, uwielbiała marzyć, że kiedyś, jakiś książę oświadczy jej się na samym szczycie wieży. Niestety przepaściła tą szansę bezpowrotnie.
Pobrzmiewająca z nieopodal melodia współgrała z piosenką lecącą na słuchawkach. Spojrzała w tamtym kierunku, spostrzegając niebieską czuprynę. Zaciekawiona podeszła bez szmeru do chłopaka. Ten wnet ją zauważył i przestał grać.
- Czuję twoją melodię. - rzekł Couffaine, stając na równych nogach i przerzucając sobie instrument prze ramię.
- Ty też nie wyglądasz na szczęśliwego. - odgryzła się nowo poznanemu.
- Cóż. Jestem szczęśliwy, bo Marinette jest szczęśliwa.
- Co?
Ale, że ta Marinette? Ostatnio nie było jej w szkole, to fakt, ale kiedy ostatni raz ją widziała, była przygnębiona.
- W końcu wzięła się na odwagę i wyznała Adrienowi uczucia. - Jego tęczówki błądziły po pustym placu, wspominając minione chwile u boku tej cudownej dziewczyny. Nagle odchrząknął, przywracając umysł do myślenia. - Jeśli mogę wiedzieć, to co cię trapi?
- Lepszym pytaniem byłoby, co mnie nie trapi. - wyrzuciła kąśliwie.
Ale uległa. Usiedli razem na mokrej ławce, nie pozostawiając między sobą wolnej przestrzeni. Zaczęła po kolei opowiadać o wydarzeniach, których nigdy nie chciała zaznać. Jednym ruchem objął zielonooką wokół talii i przygarnął ją do swej klatki piersiowej, a ona zaś położyła ociężałą od nadmiaru emocji głowę, na jego ramieniu.
•°•❀❀•°•
Kto by pomyślał, że jedno spotkanie w deszczu z obcym chłopakiem zmieni jej życie o sto osiemdziesiąt stopni.
Stała właśnie przed ołtarzem w sukni ślubnej, zaprojektowanej przez jej najlepszą przyjaciółkę. Składała przysięgę małżeńską, zatracając się w jego lodowatych oczach, patrzących na nią z czułością.
Usłyszała dziecięcy chichot jej synka. Tak, była już matką, ponieważ była stwierdzenia, że ślub to tylko formalność. Najważniejsze było to, że byli razem szczęśliwi, a ona była lepszą matką od swojej.
I kiedy nadszedł czas pocałunku, goście wstali i zaczęli bić im brawa. Czuła się jak księżniczka, więc zatopiła się z jeszcze większą namiętnością w miękkich ustach Luki.
Na uroczystym obiedzie przyglądała się swojemu małżonkowi, który zabawiał małego. Jeszcze raz spojrzała na salę i gości znajdujących się w środku. Nie mogła uwierzyć, że to wszystko dzieje się na prawdę. A tym bardziej, że to dla niej, bo nadal uważała, że nie jest godzien noszenia nazwiska swojego ukochanego.
Wzięła kęs potrawy, wracając wspomnieniami do dnia ich zaręczyn. Była zdumiona, bo jednak marzenia się spełniają. To było niesamowite przeżycie, oglądać miasto miłości, w którym się wychowała z góry. Nie mogła sobie wyobrazić lepszych zaręczyn.
•°•❀❀•°•
Siedemdziesięcioletnia kobieta stanęła przed gronem ludzi, wygłaszając mowę pożegnalną.
- Lila była zagubioną dziewczyną, która potrzebowała jedynie odrobiny zrozumienia. Po tylu latach nadal nie pochwalam jej zachowania, jednakże nie mam jej tego za złe. Mogłam postawić się w jej sytuacji lub chociaż wysłuchać. - spojrzała zaszklonymi oczami na trumnę zjeżdżającą do dołu. - Na szczęście spotkała na swojej drodze wartościową osobę, która podniosła ją na duchu. Dziękuję Luka - zwróciła się bezpośrednio do mężczyzny. - Od tamtego czasu na jej twarzy widywałam coraz częściej uśmiech, aż w końcu się zaprzyjaźniłyśmy. Nie żałuję tej znajomości, bo naprawdę była cudownym przeżyciem. - Już nie powstrzymywała łez. Pokręciła głową i ledwo powiedziała. - To tyle. Żegnaj kochana.
Stanęła pomiędzy Luką, a Bastienem. Cała trójka przytuliła się mocno, dodając sobie otuchy. Wiedzieli, że kobieta spogląda na nich z góry, uśmiechając się delikatnie.
"Największą sztuką jest przejść przez piekło i nie zostać diabłem."
Może i na początku miała różki, lecz później wyrosły jej skrzydła.
━━━
1725 słów.
Jak zapytałaś się na mess, co ci napiszę, tak głośno wtedy przeklnęłam, że nie chciałabyś tego słyszeć heh.
Piosenka - "Everybody Hurts" - R.E.M.
Przepraszam, jeśli są jakieś błędy w angielskim, nie umiem go.
Fanart jest mojego autorstwa. Tak, wiem, że jest brzydki, taki płaski, bez żadnego tła, w dodatku widzę, że się rozpikselował. Ale musicie mi wybaczyć, to jest mój drugi rysunek w programie - pierwszy człowieka.
I może nie komentujmy wyglądu Luki, bo wyszedł okropnie, przyznajmy. Szczególnie te włosy. JAK JA NIENAWIDZĘ RYSOWAĆ TAKICH WŁOSÓW!
I jakiś gruby wyszedł hehe
Za to z Lili jestem dumna.
No, ale w całym arcie widzę już co bym mogła poprawić.
Mogłabym w sumie wstawić jakiś z netu, ale po pierwsze chcę, żeby to było prosto z serca, po drugie ślęczyłam nad tym czymś 4 godziny, więc przydałoby się to komuś pokazać.
Mam nadzieję, że nie wypaliło wam oczu.
Za okulistę nie płacę!
Co do shota...eh. miał przebiec inaczej, lecz ja, jak to ja, zawsze musi zmienić zdanie w ostatnim momencie.
Jak z panelami...🙄
Dziwię się, że jeszcze ojciec mnie nie wydziedziczył.
Ale wracając.
Chciałam pokazać przemianę Lili, więc Marinette wygłosiła tą mowę.
Mam nadzieję, że żadnych błędów nie ma, bo pisałam tego shota przez cztery noce, przysypiając. Chciałam jeszcze sprawdzić przed publikacją, ale nie dam rady. Ledwo widzę na oczy.
Bastien - syn Luki i Lili.
Miałam w planach napisać piękne życzenia, zmienić coś w fabule i no nie wiem. Chciałam, żeby było cacy, bo to taka ładna liczba, pełna. I wszystko spieprzyłam. Zresztą jak zawsze. Liczyłam dni w kalendarzu, żeby przypadkiem nie przegapić, wszystko sobie rozplanować. A tu ciach! Nie zauważyłam tych mijających dni.
Zresztą napisałam ci dlaczego...
Mam nadzieję, że rozumiesz.
A jak mi napisałaś, że wczoraj miałaś urodziny, to aż spadłam z łóżka heh.
Dobra, kończę, bo zaraz notka będzie dłuższa od rozdziału heh.
Sooo,
Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam!
[...]
A kto! Karolina!
Okej, to było żenujące, wiem.
JOYEUX ANNIVERSAIRE!!! 🥳🎂🎁💝💐🍾🥂🎈
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top