Name

Było ciepłe jesienne popołudnie. Granatowowłosa kobieta właśnie szykowała się do wyjścia na spacer ze swoim pupilem. Był to szpic miniaturowy, który towarzyszył jej od kilku dobrych lat. Po zerwaniu z Adrienem ten puchaty łobuz był dla niej ogromnym wsparciem. Była szczęśliwa, że dzięki psu miała powód, by wstawać rano z łóżka i zadbać zarówno o zwierzę jak i o siebie. Kto wie co by się z nią stało, gdyby nie miała u swego boku tego małego stróża?

— No już, spokojnie kruszynko. - zaśmiała się, gdy zobaczyła jak maluch kręci się w kółeczko, popiskując. — Muszę założyć jeszcze buty. - Mówiąc to, sięgnęła po obuwie, uprzednio siłując się z szatanem, by puścił sznurowadło, które zdążył dopaść w mgnieniu oka. — Jeśli chcesz iść na spacer, musisz puścić. - skomentowała, przewracając oczami. 

Po założeniu kozaków, Dupain-Cheng sięgnęła po kluczyki od mieszkania i ściągnęła z wieszaka smycz, którą chwilę potem przypięła do obroży Gâteau. Już miała wychodzić, lecz w ostatniej chwili na szczęście przypomniała sobie o zabraniu słuchawek, bez których nie ruszała się z domu. Muzyka była jej oazą, w której mogła ukryć się przed złem tego świata. Dzisiaj był jeden z takich dni, w których potrzebowała się wyciszyć od problemów w pracy. 

Gruchot zamka dał znać, iż drzwi zostały zamknięte. Projektantka westchnęła głośno, odwracając się tyłem do kamienicy i wystawiając głowę ku zachodzącemu słońcu. Gdyby tylko nie przymknęła powiek, bieg zdarzeń może potoczyłby się inaczej. 

— PUTAIN! - wykrzyknęła kobieta, otwierając szeroko oczy na swoją ulubioną bluzkę, która z beżowego zmieniła barwę na brązowy. Spojrzała na oddalającego się tira, przeklinając piątek 13, który właśnie był. Nie wiedząc czemu, jej myśli zawędrowały do jej dawnego partnera - Czarnego Kota. Była przekonana, że ten dzień nie może być już gorszy, póki nie zamajaczyło jej wspomnienie zielonych tęczówek, a tęsknota odrodziła się na nowo. Zacisnęła pięść, wchodząc pośpiesznie do środka. Złapała za fałdki płaszcza, niemal zrywając go z wieszaka, by się nim obwiązać, zakrywając plamę. 

Gdyby tylko wiedziała, jakie przyniesie to konsekwencje...

Nie wyszłaby już z domu.

☯︎

Obserwując kolorowe liście i zbierając kasztany, wracała już w lepszym humorze do domu. Spoglądała na witryny sklepowe, zastanawiając się czemu już w październiku w sklepach wiszą ozdoby świąteczne. Przez takie właśnie chwyty marketingowe coraz mniej czuć magię świąt. 

Nagle znieruchomiała. W odbiciu szyby pojawiła się jakaś postać o roztrzepanych blond włosach. Wokół niego iskrzyła się jakaś aura, która nie pozwalała mężczyźnie schować się w tłumie innych, smutnych ludzi. Automatycznie ściszyła muzykę, kuląc się wewnętrznie coraz bardziej, jednak na zewnątrz udając, że wszystko jest dobrze. Szła dziarskim krokiem przed siebie, nie zważając na nic ani nikogo. W pewnym momencie pies zaskomlał, dając znać właścicielce, że za bardzo go ciągnie. i wtedy go usłyszała.

— Marinette! - starała się zachować silną wolę, jednak jakiś niespodziewany dreszcz przebiegł przez jej całe ciało, zmuszając ją do podniesienia głowy. Ich wzrok się skrzyżował, a Dupain-Cheng chcą czy nie chcąc poczuła motylki w brzuchu, za co siebie skarciła. Już miała się odezwać, kiedy cichutki głosik jej przerwał. 

— Tak, tatusiu?

Tatusiu

T a t u s i u

Tatusiu?!

Skierowała spojrzenie na małą dziewczynkę o rudawych włosach, zielonych oczach i o ciemniejszej o parę ton karnacji. Mimo młodego wieku, już było widać na twarzyczce zarysowaną szczękę odziedziczoną po ojcu. 

Dziecko Adriena i Alyi. 

Jej świat znów runął w gruzach.

Na twarzy Agrestea pojawił się uśmieszek kpiny i dumy, jednak oczy, które tak bardzo kochała zblakły. Było w nich coś więcej, ale dziewczyna nie chciała się o tym przekonywać.

On to zrobił specjalnie.

Żeby ją zniszczyć.

Ale czy jej była przyjaciółka pozwoliłaby dać takowe imię córce?

Odwróciła się na pięcie, chcąc wrócić do domu okrężną drogą. Jeszcze przez moment zerkała przez ramię, na obrazek mężczyzny podnoszącego dziecko.

— Kim była ta pani? - Pytanie pozostawione bez odpowiedzi wisiało jeszcze jakiś czas nad ulicą, gdzie spotkały się dwie przeznaczone sobie dusze, po to by rozejść się na wieczność.

***

Miniaturka na rozgrzewkę

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top