Rozdział 4

Jadę powoli w stronę byłej szkoły, nie spałam już później od tamtego koszmaru i jestem tak bardzo niewyspana, że chyba zaraz zemdleję.
Odczytałam wszystkie wiadomości przez tą noc, a było ich pełno i okazało się, że Scott obudził się w lesie, a Malia chciała wykopać norę w swoim pokoju i poszła do szkoły, żeby przykuć się jakimiś łańcuchami.
Lydia napisała mi, że resztę dowiem się w szkole, bo to nie jest rozmowa na telefon, więc kiedy wybiła odpowiednia godzina, wyjechałam z parkingu.
Na szczęście żadna policja mnie nie złapała i mogłam tam leżeć do rana, czytając książkę, dzięki której odgoniłam te wszystkie chore myśli.
Nie wiem o co z tym wszystkim chodzi, ale przeraża mnie myśl, że w Beacon Hills znowu może się coś dziać i teraz dosłownie wszyscy są w niebezpieczeństwie i nie wiem czy będziemy w stanie ich uchronić. Musimy się też dowiedzieć czy na pewno coś się dzieje, a ja nie wariuję.
Może te wszystkie sytuacje mnie tak przytłoczyły i dlatego tak dziwnie się czuję? To też jest bardzo mądra opcja.
Wjeżdżam powoli na parking szkolny i wychodzę z samochodu, od razu widząc przyjaciół.
Tym razem jestem normalnie ubrana i już wszyscy nie patrzą się na mnie dziwnie. Czuję też przez to lekką ulgę.

— Wreszcie jesteś — Lydia mocno mnie przytula — Martwiłam się o ciebie.

— Musiałam pobyć sama — odsuwam się od niej z lekkim uśmiechem – Już jest lepiej.

— Przejdźmy do rzeczy — odzywa się Malia –  Chciałam w swoim pokoju wykopać norę i poszłam do szkoły, żeby włożyć na siebie łańcuchy.

Nie odzywam się, słucham jej każdego zdania. Dlaczego miałaby to robić? Wcześniej takie coś się u niej nie działo.

— Nie przypominam sobie, żebym z którymś z was tam kiedyś była, a sama nie byłam w stanie sobie ich założyć, ktoś musiał być ze mną —patrzy na mnie — Znowu nie umiem nad sobą zapanować.

— Czekaj, ale jakie łańcuchy? Skąd je wzięłaś? — przypominam sobie.

— Nie mam pojęcia, nie wiem nawet od kogo je dostałam.

Patrzę na dziewczynę myśląc o tej sytuacji. Czy to możliwe, że z nami był ktoś jeszcze? Nie mogłabym przecież zapomnieć o kimś ze stada.

— Ja obudziłem się w lesie — unosi rękę Scott — Blisko miejsca, gdzie zostałem ugryziony. Deaton mówi, że podświadomość daje mi jakieś sygnały, bo poszedłem szukać zwłok, a nie przypominam sobie, żebym oglądał jakieś wiadomości.

To też jest bardzo dziwne, ktoś musiał mu o tym powiedzieć, bo Scott nie interesował się morderstwami.

— Nie podsłuchałeś rozmowy twojej mamy? — pytam. Tak też mogło być, zainteresowany rozmową Pani McCall zdecydował, że pójdzie zobaczyć czy to prawda.

— Nie było jej — patrzy na mnie —Mieszkam jakoś osiem kilometrów stamtąd, więc skąd tam się wziąłem?

— Może przyjechałeś — odpowiadam na jego pytanie, sama sobie nie wierząc.

— Nie miałem auta — wzdycha —Chowałem się, ale Szeryf wiedział, że tu jestem, a wtedy się nie znaliśmy. Jak on na to wpadł? Nie byłem wtedy wilkołakiem i nie byłem tam sam.

— Nie zwariowałam — śmieję się. Z jednej strony się cieszę, a z drugiej boję, bo znowu coś musiało pojawić się w Beacon Hills — Coś się musi dziać, bo to nie jest normalne, że nie pamiętamy dokładnie niektórych momentów naszego życia.

Nie odzywają się, tylko patrzą na mnie i widzę w ich oczach, że się zgadzają.
Coś naprawdę się tutaj dzieje, przy czym powinnam być. Tylko o co z tym wszystkim może chodzić?
Nie pamiętam kogoś albo czegoś, jak cała reszta i nie wiem co mam z tym zrobić. Może ,,wyjście z ciała" mi pozwoli coś odkryć? Obawiam się jednak, że już nie dam rady wrócić, bo chodzę teraz cały czas zestresowana.

— Może twój telefon też ma coś wspólnego z tym wszystkim — odzywa się Lydia po chwili ciszy —Obudziłaś się rano i nie pamiętałaś czemu leżał na łóżku.

— Był w nim pusty kontakt — przygryzam wargę — Jakby nie istniał... Jednak mogłam lunatykować i przez przypadek go stworzyć — przymykam oczy — Jeszcze Lydia...

— Miałam ci przekazać, że ktoś zawsze będzie cię kochał — przerywa mi Lydia.

Na te słowa czuję lekkie ukłucie w sercu. Ktoś mnie kocha, a ja nawet nie wiem o kogo chodzi, to straszne uczucie.

— Ja musiałem być w tym lesie z przyjacielem — Scott przeczesuje nerwowo włosy.

Może mieć rację, sam by nie wpadł na pójdzie do lasu w środku nocy by szukać połowy ciała mojej siostry...

— Mi ktoś pomagał z łańcuchami — patrzę na Malię.

Siadam na ławce, bo robi mi się słabo. Wszystko łączy się w całość, a mi nie brakuje czegoś tylko kogoś. Osoby, które do tego doprowadziły muszą mieć naprawdę wielką moc i dobrze się ukrywają.
Może nawet to być ktoś z uczniów lub nauczycieli, a nawet ktoś nam bliski.

— To musi być ta sama osoba — Scott siada obok mnie, mrucząc te słowa pod nosem.

— Ta osoba musiała być nam naprawdę bliska — patrzę na przyjaciół — A ja chyba musiałam ją kochać.

Nikt się nie odzywa, każdy z nas zastanawia się kto to może być i dlaczego jej nie pamiętamy. Mogłabym popytać Derek'a, ale nie chcę go w to wszystko mieszać, powinien sobie odpocząć i spędzić trochę czasu z Braeden. Chociaż wiem, że teraz pewnie siedzi wkurzony na mnie i zastanawia się w jaki sposób mnie zabić kiedy wrócę.

— Musimy pojechać do Deaton'a — odzywa się wreszcie Scott — On nam pomoże.

Ma rację, weterynarz może wie coś na ten temat i może nam pomóc. Lydia tak samo, tylko musimy tam pojechać, innego wyjścia nie ma. Ja może też w jakiś sposób pomogę, ale się boję.

Hejka!
Witam w kolejnym rozdziale! Pomału akcja się rozkręca i myślę, że za niedługo będzie się dużo działu.
Zapraszam także fanów Boku no Hero Academia na mój drugi profil vicki_official  ,na którym za niedługo pojawi się właśnie książka właśnie z tego anime.
Dziękuję za przeczytanie!
Miłego wieczoru!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top