Rozdział 19
Stajemy przed domem, który nie wygląda na aż tak zniszczony jak reszta. Okna były w całości, a firany jeszcze wisiały, prawie w ogóle nie zniszczone.
Patrzę na resztę przyjaciół, obserwujących dom z zaciekawieniem i ruszam do przodu. Jestem strasznie zestresowana, nie wiem co spotkam w środku. Przerażający jest też fakt, że mały chłopczyk biegał sobie po opuszczonym miasteczku jakby nigdy nic.
Jestem pewna, że po dzisiejszym dniu, przez kolejny rok nie obejrzę żadnego horroru, a w Halloween będę siedzieć w domu pod kołdrą.
Biorę głęboki wdech i bez pukania wchodzę do środka. Jestem świadoma tego, że jeśli jest tu chłopczyk, to któryś z rodziców też i prawdopodobnie wtargnęłam do ich domu, ale w aktualnej sytuacji bycie miłym jest na samym dole mojej listy.
Drzwi mocno skrzypią w momencie, gdy Scott otwiera je bardziej, a mnie przechodzi nieprzyjemny dreszcz. Po wejściu od razu można wyczuć zapach stęchlizny, ale pokój nie wygląda na brudny. Wszystko jest ładnie poukładana, chociaż na szafkach jest strasznie dużo kurzu.
— Halo?! — krzyczy Lydia, stając obok mnie — Jest tu ktoś?
Rozglądam się i w drugim pomieszczeniu zauważam starszą kobietę, szturcham lekko Lydie i pokazuję na kobietę.
— Goście! — uśmiecha się szczęśliwa — Caleb się ucieszy!
Cofam się o krok do tyłu, coś w tej kobiecie jest przerażające. Te jej słowa dla mnie nie znaczyły nic dobrego.
— Od dawna nie miał się z kim bawić — jej szczęśliwy uśmiech zmienił się na chwilę na smutny — Pewnie chce wam się pić, zaraz coś przyniosę.
— Co z nią jest nie tak? — pyta lekko przerażona Malia.
— To ją widziałam w lustrze — mówi Lydia i siada przy stoliku.
— Coś mi tu nie gra, powinniśmy wyjść stąd jak najszybciej — szepczę, również siadając.
Scott staje obok mnie i przygląda się zaciekawiony porcelanie. On jedyny próbuje udawać, że wszystko jest okej, byśmy wszyscy nie zaczęli panikować. Chociaż nie jestem pewna, ale może chodzić tylko o mnie.
— Jestem — zza rogu wychodzi kobieta z tacą — Lemoniada z przepisu mojej mamy.
Zabieram jeden kubek do ręki i próbuję ukryć obrzydzenie. Dwie zdechłe muszki pływają w mojej lemoniadzie. Patrzę na Lydie i Scott'a, którzy też próbują ukryć obrzydzenie, a Malia jako jedyna pije ją ze smakiem. Odwracam od niej wzrok by nie zwymiotować, a kobieta przygląda nam się z zaciekawieniem.
— Szukamy przyjaciela — odzywam się by przerwać ciszę — Może go pani zna, nazywa się Stiles.
Przygryzam wargę z nadzieją.
— Nie, dawno tu nikogo nie było.
— Jak długo? — pyta Lydia.
— Od ósmego kwietnia, osiemdziesiątego szóstego roku? —Malia wyciąga z kieszeni kawałek gazety.
Uśmiech kobiety znika, patrzy na nas przerażającym wzrokiem.
— Co tu się stało? — odzywa się wreszcie Scott.
— Zrobiliśmy piknik sąsiedzki — ściska mocniej dłoń na kubku.
— Dlaczego miasto tak nagle spustoszało — pyta.
—Ludzie od dawno opuszczali miasteczko — patrzy na każdego z nas po kolei — Tamtego dnia zrobiła to też reszta.
— Wszyscy naraz? — unoszę brwi zdziwiona.
— Nie pojechałam, że zniknęli tylko wyjechali! — mówi podniesionym głosem.
Stół nagle zaczyna się trząść.
— W obłokach zielonego dymu? — pytam, uśmiechając się. Zdaje sobie sprawę, że kobieta ma nierówno pod sufitem.
— Po prostu wyjechali!
Krzyczy, a mi uśmiech znika z twarzy. Kręci mi się w głowie i piszczy w uszach.
Jej głos... Nie wiem czym ta kobieta jest, ale coraz bardziej uważam, że powinniśmy stąd iść.
— Dobra, koniec tego — wstaję, lekko się chwiejąc — Idziemy stąd.
Ruszam do drzwi, w momencie, gdy jestem metr od nich, zamykają się z głośnym trzaskiem. Odwracam się w stronę kobiety zaskoczona i próbuję je otworzyć, jednak one ani drgną. Ta stara baba zamknęła nas w swoim domu, nic ciekawego z tego nie wyjdzie.
Malia podchodzi do okna i kilka razy w nie uderza, a one nadal nie pęka.
— Nikt już nigdy nie opuści Caanan —mówi w naszą stronę.
Ściskam mocno pięści. Mimo że jest to starsza osoba, mam ochotę skopać jej dupę by powiedziała o co z tym wszystkim chodzi i nas stąd wypuściła.
Nie rozumiem tylko dlaczego to robi, mogłaby dalej żyć z tym Caleb'em w spokoju, a ona chce jeszcze dodatkowe osoby.
— Lenore? Otworzysz drzwi? — pyta spokojnie Malia.
— Nie, skoro już tu przyszliście to nie wyjdziecie — po jej policzku spływa łza — Caleb nas lubi.
Lydia podchodzi do kobiety i coś do niej mówi, ale ja skupiam się na krokach, które słyszę za sobą.
Nie odwracam się, próbuję nie zwracać uwagi na obecność jeszcze jednej osoby.
— Jeśli będą chcieli wyjechać to, to zrobią i nikt ich nie powstrzyma — Lenore patrzy surowo na Lydię.
— Lily — Scott pokazuje mi głową za siebie.
Widząc po minie Scott'a, że nie ma tam nic strasznego, odwracam się. W drzwiach stoi chłopak, który kilka minut temu przed nami uciekał.
Patrzę na Lydie, która jest prowadzona przez Lenore do jadalni. Muszę iść za nią, nie mogę zostawić jej samej z tą wariatką.
— Chodźcie ze mną — mówi chłopczyk, gdy robię krok do przodu.
Gdyby nie jego przerażający wzrok, dalej bym stała. Chłopak wygląda na jakieś siedem lat, a mówi jak jakiś demon.
Patrzę na Lydie by mieć pewność, że wszystko z nią okej i po kiwnięciu przez nią głową, ruszam za chłopakiem. Otwiera jakieś drzwi i wchodzi, a ja z lekkim zawahaniem też. W pomieszczeniu śmierdzi jeszcze bardziej niż w salonie, a podłoga jest cała w wodzie. Rozglądam się i widzę, że Scott próbuje otworzyć okno, jednak bez skutku.
Robi mi się niedobrze z nerwów. Pokój wygląda przerażająco, meble są całe popękane, włączony telewizor, w którym nic nie leci i wzrok Caleb'a. Jest spokojny jakby to co się teraz działo było najnormalniejszą rzeczą. Nie interesuje go to, że stoją przed nim trzy nieznane osoby.
— Pomożesz nam stąd wyjść? — udało mi się spytać bez drżenia głosu.
On mnie totalnie olewa i włącza jakiś filmik. Patrzę z przerażeniem na datę i postać, było to czterdzieści lat temu, a jest na nim pokazany Caleb, który wygląda tak samo jak teraz.
Nie wiem co zrobić, jak to możliwe, że nadal jest taki sam? Jest duchem czy może jeszcze czymś innym?
— Macie tu zostać, mama każe — mówi, dalej patrząc się w ekran.
— Musimy wrócić do domu — obok mnie staje Malia.
— Tu jest wasz dom — odezwał się głosem tej wariatki.
Słyszę za sobą trzask zamykanych drzwi i ból w klatce piersiowej, przez który nie umiem oddychać i jestem w stu procentach pewna, że to nie jest atak paniki.
Zapraszam do przeczytania nowej książki, którą znajdziecie na profilu.
Tym razem coś dla fanów Marvela.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top