Rozdział 17

— Usłyszeliście głos w radiu i uważacie, że to mój syn? — Stilinski pyta już trzeci raz.

Głośno wzdycham i opieram się o ścianę. Dwa razy opowiedzieliśmy mu historię z jeepa, a on nadal o to pyta. Nie wiem co trudnego jest w zrozumieniu tego. Gdy się obudziłam to skakałam z radości, że opowiem wszystko szeryfowi i już nie będzie się na mnie patrzył tym zmartwionym wzrokiem, ale teraz nie wiem czy to był dobry pomysł, czuję się jak dziecko opowiadające tacie, że widziałam Świętego Mikołaja.

— Na sto procent — krzyżuję ręce.

— Nie uważacie, że to był przypadkowy sygnał?

— Jaka jest szansa, że ta osoba wiedziała jak mamy na imię? —odpycham się od ściany — Niech pan wreszcie zrozumie, że pański syn został porwany przez Jeźdźców.

— Zmień ton młoda damo.

Brakuje mi tu Lydii, ona zawsze jest w stanie przekonać Stilinski'ego.

— Peter dał nam kluczyki do jeepa Claudii i od razu odpalił, to nic niby nie znaczy? — Scott rzuca kluczyki na biurko.

— Teraz mam zaufać Peter'owi? Zawsze mi mówiliście, że mam nie wierzyć w ani jego jedno słowo!

— Zaufaj nam — podchodzę bliżej — Słyszeliśmy go, jesteśmy pewni, że to Stiles. Gdyby pan go słyszał...

— Dość tego, Lily! — przestraszona podskakuję na krzyk szeryfa.

— Chodźmy.

Scott zabiera klucze i razem wychodzimy z pomieszczenia. Przygryzam dolną wargę by się nie rozpłakać. Tak bardzo się starałam by znaleźć jakiś trop, a gdy wreszcie to się udało to Stilinski nie wierzy. Chciałabym tam wrócić i wykrzyczeć mu w twarz, co myślę o tym, że w dupie ma tą całą sytuację, ale nie chcę pogarszać sytuacji. Musi sam do tego wszystkiego dojść, a jeśli tego nie zrobi, to po powrocie Stiles'a będzie nas przepraszał.
A Claudia? Nie umiem sobie wyobrazić jakby się zachowała, nawet nie umiem sobie wyobrazić jej w roli matki.
Myśli przerywa mi dzwonek telefonu, z głośnym westchnieniem wyciągam go i na ekranie widzę zdjęcie Derek'a, które zrobiłam mu po kryjomu.

— Jedź do szkoły — patrzę na Scott'a — Ja muszę wreszcie pogadać z Derek'iem.

— Okej, to miłej rozmowy - macha mi na pożegnanie i idzie w stronę swojego motoru.

Miła rozmowa, ta jasne.

Przygryzam wargę i wciskam zieloną słuchawkę.

— Hej braciszku — próbuję brzmieć spokojnie.

Masz dwie godziny, żeby wrócić do domu — warczy — Jeśli tego nie zrobisz, przywiążę cię do samochodu i będziesz biegła.

— Ciebie też miło słyszeć — przewracam oczami — Wrócę, żeby ci powiedzieć co się dzieje i jutro tu wracam.

Masz szkołę.

— I problemy.

Nie czekając na odpowiedź, rozłączam się.
Wchodzę do samochodu, pisząc jeszcze wiadomość do Scott'a i Lydii, że wracam na jeden dzień do domu. Malii tego nie piszę, bo nawet nie wiem czy odczytała by tą wiadomość.
Z piskiem opon wyjeżdżam na drogę i kieruję się w stronę autostrady. Mam nadzieję, że Derek nie zamknie mnie w piwnicy za wyjechanie bez słowa. Siedzenie w piwnicy wśród tych wszystkich pająków i z moją zbyt wielką wyobraźnią nie będzie ciekawe. Chociaż jeśli Braeden by się o tym dowiedziała to sama by go tam wrzuciła. Ta kobieta jest jedyną normalną dziewczyną Derek'a, tamte były wariatkami.

***

Wjeżdżając na plac, czuję już przeszywający wzrok Derek'a. Patrząc na okno z kuchni widzę stojącego brata, z jego miną, która oznacza kłopoty. Podchodząc pod drzwi nie jestem w stanie nawet zapukać. Gwałtownie się otwierają i zostaję wciągnięta do środka, prawie potykając się przez próg.

— Czy ty do reszty zwariowałaś?!

— Nie miałam wyboru...

— Mam nadzieję, że masz jakieś dobre wytłumaczenie! —przechodzi obok mnie.

Bez słowa udaje się za nim i siadam naprzeciwko w kuchni. Nos aż mnie swędzi przez złość, a raczej furię jaką od niego czuje. Drugi raz w życiu spotykam się u niego z aż takim gniewem. Pierwszy raz był taki wkurzony, kiedy podczas obmacywania się ze Stiles'em, a raczej Nogitsune wbił mi nóż w plecy. Uważał, że zachowałam się bardzo nieodpowiedzialnie wiedząc, że Stiles jest opętany, a i tak do niego poszłam.

— Wiesz kim są Jeźdźcy? —spytałam cicho.

— Tak.

— W dniu kiedy wyjechałam, obudziłam się czując pustkę —opowiadam mu wszystko ze szczegółami.

Nie wiem ile to opowiadałam, ale teraz strasznie mnie suszy. Kończąc ostatnie zdanie, wstaje i nalewam sobie wody.

— Czyli ten cały Stiles to twój chłopak?

— Naprawdę wywnioskowałeś tylko tyle z naszej rozmowy? —patrzę na niego zrezygnowana.

— Nie powinnaś wyjeżdżać bez słowa — odwraca się do mnie — Pojechałbym z tobą.

— Wtedy jeszcze nie wiedziałam o co chodzi — biorę wielkiego łyka wody — Teraz uważam, że nie powinieneś jechać ze mną, tutaj jesteś bezpieczny.

— Ale ty tam nie.

Dlaczego musi być taki nadopiekuńczy...

— Wiem, jednak byłam tam od samego początku i wiem mniej więcej co robić — kłamstwo, nadal nie wiem jak sobie z nimi poradzić.

— Nie możesz tam wrócić — nie wyczuł kłamstwa.

— Przestań się tak o mnie zamartwiać! — odkładam szklankę, która na szczęście się nie tłucze — Wrócę tam, nawet jeśli miałabym cię związać i zamknąć w tej przeklętej piwnicy! Nie mogę ich tak zostawić i czekać aż Jeźdźcy ich też zabiorą. Kto wie, może jednak jeszcze kogoś zabrali, a ja zapomniałam kogo!

— Uspokój się — mężczyzna wstaje z krzesła i mi się przygląda — Wiem, że cię nie powstrzymam — patrzę na niego zdziwiona — Wiem, że nie jesteś już dzieckiem, masz swój rozumiem, ale widzę, że jesteś załamana tym wszystkim.

Ma rację, mimo że wszyscy mi już wierzą, że Stiles istnieje to cały czas z tyłu głowy boję się, że go nie odzyskam i o nim zapomnę. Będę miała szczęśliwe życie, a Stiles będzie cały czas tam siedział.

— Możesz wrócić, ale jeśli dowiem się, że prawie umarłaś to jadę i cię zabieram — odwraca wzrok — Ale i tak moim zdaniem powinnaś zająć się normalnym życiem, nie mieszkasz już w Beacon Hills.

Może i nie mieszkam, ale to jest mój dom i mimo wszystko będę go chronić za wszelką cenę. Tak samo przyjaciół i ludzi, którzy w nim mieszkają.

— Masz na siebie uważać.

— Dziękuję — przytulam go — Tak w ogóle, gdzie jest Braeden?

— W szkole, musiała jechać wytłumaczyć twoją nieobecność.

Robię się czerwona. Braeden jest teraz moim opiekunem prawnym, Derek musi się ukrywać, bo został oskarżony o morderstwa, więc zdecydowaliśmy, że to ona stanie się moim "rodzicem".

— Przepraszam... Przez to wszystko narobiłam wam kłopotów.

— Były gorsze.

Śmieję się, ma rację.

Odsuwam się od brata w momencie, gdy dzwoni mi telefon. Przedtem dzwonił mi kilka razy, ale Derek kazał mi dokończyć opowiadać.

Przykładam telefon do ucha, przedtem go odbierając.

Za piętnaście minut jesteśmy pod twoim domem — mówi Lydia.

— Co? — patrzę na Derek'a.

Opowiem ci po drodze.

Nie dane mi jest dokończyć, bo dziewczyna się rozłącza.

— Chciałam tu zostać do jutra, ale chyba nie mam wyboru —uśmiecham się przepraszająco.


Siemka! Bardzo was przepraszam za nieobecność, ale się rozchorowałam. Teraz nie wiem jak często będą pojawiać się rozdziały, bo oprócz nauki doszła mi nauka na prawo jazdy. Będę próbowała pisać w wolnym czasie, ale niczego nie obiecuję.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top