Rozdział 10

Siedzę niewzruszona i patrzę na chodzącą w kółko mamę Lydii, mając nadzieję, że to nie są znowu jakieś halucynacje. Co chwilę patrzę na palce sprawdzając, czy nie ma ich za dużo. Znowu nie wiem skąd wiem, że tak to działa, chociaż wydaje mi się, że sprawdzanie palców nie było do halucynacji.

— Wiemy, że to nie wygląda zbyt ciekawie — zaczyna Scott, ale kobieta mu przerywa.

— Nie tylko wygląda, jest źle — wymachuje rękami, jakby zaraz miała kogoś uderzyć — Włamaliście się do domu opieki, nękaliście pacjenta i pobiliście pracownika — patrzy na mnie - Co wam odbiło? — nikt się nie odzywa — To może zaważyć na waszym przyszłym życiu, a tym bardziej twoim Lily!

Odwracam wzrok, ma rację, jednak teraz zbyt bardzo mnie to nie interesuje. Bardziej chcę się dowiedzieć czemu mam halucynacje i co się stało kiedy zemdlałam.

— Jeśli się mogę wtrącić, to nie było pobicie, tylko go uderzyłam — wstaję.

Kobieta otwiera usta by znów na mnie nakrzyczeć, ale przerywa jej wychodzący ze swojego gabinetu szeryf.

— Sanitariusz jakimś cudem wycofał oskarżenie — Stilinski patrzy na mnie — Możecie iść, ale nikogo więcej nie bijcie.

Mimo wszystko oddycham z ulgą, reszta tak samo się rozluźniła. Przeczesuję umyte włosy i lekko marszczę brwi. Jeśli nie byłam u Lydii, to gdzie się umyłam?

— Nawet jeśli wycofał oskarżenie to masz szlaban do końca życia młoda damo — kobieta patrzy surowo na córkę — A ty, żebyś znów nie zrobiła nic głupiego będziesz spała u nas — odwraca się w moją stronę, a ja zestresowana prostuję się pod jej wzrokiem — Wy macie pilnować Lily i siebie nawzajem — kiwamy tylko głową na zrozumienie - No i co tak stoicie? Do domu.

Wszyscy bez zastanowienia ruszamy do wyjścia. Widzę, że mój samochód jest zaparkowany na parkingu, tak jak prosiłam Parrish'a. Żegnamy się ze Scott'em, który szybko rusza do swojego domu po usłyszeniu na samym początku co tam się stało.

— Jedź od razu do mnie — mówi Lydia, stając przy swoim samochodzie.

— Wiem, boję się co twoja mama może mi zrobić kiedy mnie tam nie będzie, jak przyjedzie — uśmiecham się słabo — I chcę się dowiedzieć co zrobiłam.

Dziewczyna tylko kiwa głową i wsiada do samochodu, a ja robię to samo. Wyjeżdżam od razu za nią, zastanawiając się gdzie przez ten cały czas byłam, skoro nie u Lydii. Jeśli myłam się gdzieś w rzece, to kiedy wyjadę, już tu nie wrócę.
I dlaczego nie pomyślałam wtedy o tym, że powinnam być w szpitalu albo na komisariacie zamiast u Lydii.
Wjeżdżam na plac i szybko wychodzę z samochodu, kierując się z Lydią do drzwi, nie zamieniając ze sobą ani słowa. Wchodząc do domu, Lydia się do mnie odwraca i ogląda mój strój.

— Będę musiała pożyczyć ci jakieś ciuchy.

— Mam swoje — unoszę zdziwiona brwi.

— Ciuchy, które cały czas leżą w twoim samochodzie, w którym śpisz?

— Tak — odpowiadam krótko.

— Przynieś je, dam je od razu do prania.

Z głośnym niezadowolonym jękiem, wracam do samochodu po ciuchy. Wracając, Lydie znajduje w łazience, która ustawia już pralkę.

— Widzę, że się tu rozgościłaś —mówi, nie odwracając się — Jeśli byłaś u mnie nie musimy się martwić.

Nie wiedząc o co chodzi, rozglądam się po pomieszczeniu. Widzę jeszcze trochę zaparowane lustro i moje ciuchy ułożone na ziemi. Czyli naprawdę tu byłam, jaka ulga.

— Co się ze mną działo? — siadam na muszli.

— Kiedy zemdlałaś, wszyscy podbiegliśmy do ciebie przestraszeni, nie wiedząc co się stało — odwraca się do mnie i zabiera ubrania — Nagle jak poparzona wstałaś i wybiegłaś z budynku, nie mówiąc nikomu co się stało, byłaś przemieniona. Na szczęście nikt cię nie widział — wkłada pranie do pralki.

— Cholera — przecieram twarz — Może zmieniam się w Banshee.

Lydia odwraca się znowu do mnie i uśmiecha. Chcę rozluźnić trochę atmosferę, nie mogę żyć w ciągłym stresie, bo serio mi odbije.

— Ale usłyszałam coś, nie wiem czy mi się wydawało — jej uśmiech słabnie — Powiedziałaś, że ciebie i resztę też dopadną.

Marszczę brwi, o co mi chodziło?

— Byłam u Scott'a i pomagałam zabić Jeźdźca — wstaję — Tak! Widziałam Jeźdźca! O cholera, widziałam Jeźdźca — ponownie siadam — Co myśmy zrobili... Widzieli go wszyscy na imprezie, to oznacza, że zabiorą ich wszystkich.

Patrzę na Lydię, w jej oczach jest taki sam strach, jak w moich. Dodaliśmy sobie właśnie roboty, będziemy musieli jak najlepiej chronić resztę nastolatków, czy kogokolwiek kto tam był.
Jak mogłam się tak lekkomyślnie zachować, powinnam ich powstrzymać przed ukazaniem go. Chronienie jednej osoby, skończyło się na chronieniu połowy szkoły. Nawet nie będziemy wiedzieć, że ktoś zaginął.

— Okej, spokojnie — wreszcie Lydia się odzywa — Nie będą w stanie zabrać za jednym razem wszystkich osób, więc może uda nam się ich powstrzymać.

— Nie wiemy ile ich tak naprawdę jest, wszyscy wyglądają tak samo — wzdycham — Ale miejmy nadzieję, że jest ich tylko dwóch.

— Powinnaś iść spać — zmienia temat — pomyślimy o tym jutro, jak wszyscy będą wyspani —pomału wychodzi z łazienki — Ty jesteś najbardziej z nas wszystkich zmęczona.

Kiwam głową, wiem, że ma na myśli mój dzisiejszy dzień.
Wychodzę za nią z łazienki i wchodząc do pokoju, pierwsze co robię to ubieram się w piżamę pożyczoną od Lydii. Chcę z nią jeszcze porozmawiać o normalniejszych sprawach, jednak od razu, gdy kładę się obok niej to zasypiam.

***

Rozbudzona wysiadam z samochodu, Lydia rano wstała do szkoły, a mi dała jeszcze chwilę pospać. Ta chwila trwała trzy godziny, obudził mnie dzwonek telefonu, Scott kazał mi przyjechać, prawdopodobnie znaleźli jakąś wskazówkę.
Nie jestem już tak zestresowana, jak na samym początku. Wtedy nikt mi nie wierzył, a teraz wiem, że są razem ze mną i mogę na nich liczyć.

— Lily! — słyszę za sobą krzyk.

Odwracam się w tamtą stronę i widzę Lydie, Scott'a i Liam'a stojących obok jakiegoś niebieskiego jeep'a. Wydaję mi się, że widziałam go pierwszego dnia kiedy przyjechałam, w tym samym miejscu. Ruszam w ich stronę, mając zamiar też ich spytać czy może wiedzą od kogo jest, jednak będąc coraz bliżej widzę, że samochód nie wygląda za ciekawie i pewnie się zepsuł, a właściciel go tu zostawił.

— Hej — delikatnie się uśmiecham — Co odkryliście?

Liam nie odpowiada tylko pokazuje kartę, na której widnieje jakieś zdjęcie.

— Co to? — biorę ją do ręki i sprawdzam drugą stronę, myśląc, że coś odkryję.

— Relikwia — odpowiada Lydia —Przedmiot związany z przeszłością. Jake zostawił po sobie kartę, Gwen znalazła bransoletkę siostry.

— Gwen? — unoszę zdziwiona brwi.

— Siostra Gwen znalazła bransoletkę siostry, wszystkich pytała czy znają jej siostrę — mówi Liam — Nikt jej nie zna, więc wychodzi na to, że też zaginęła, a teraz chcą dopaść Gwen.

Dziwne, dlaczego nikt jej nie pamięta tylko Gwen.

— Ale dlaczego coś zostawili? Przecież nie powinno nic po nich zostać.

— Przez masę — odpowiada Lydia, jakby wiedziała, że zapytam.

Nie pytam o co chodzi, pewnie nawet nie zrozumiem co do mnie mówi.

— Czyli wychodzi na to, że Jeźdźcy też mają słabość — mówi Scott.

Uśmiecham się pod nosem, idziemy do przodu. Za niedługo dowiemy się jak go stamtąd wydostać.

— Jeszcze jedna sprawa — mówi Lydia — Kiedy zemdlałaś ojciec szeryfa zaczął krzyczeć coś o jego synu Stiles'ie.

Patrzę na dziewczynę, czyli naprawdę to jest nam bardzo bliska osoba. Boże, naprawdę idziemy do przodu i jesteśmy coraz bliżej uwolnienia go i całej reszty.

— To bardzo dobra informacja — uśmiecham się jeszcze szerzej — Kiedy wszystkich uwolnimy, razem ze Stiles'em, zabiję każdego Jeźdźca długo i boleśnie.

Wszyscy kiwają głową w zrozumieniu moich słów. Dziwi mnie, że nie protestują.

— Jeszcze jedna sprawa - mówi Liam.

- Co jeszcze? - patrzę na niego.

- Musisz iść ze mną do biblioteki.

~~~
Witam ponownie!

Na samym początku chcę was bardzo przeprosić za odejście. W szkole byłam do naprawdę późna, a jeszcze była nauka, a w wolny czas najczęściej spałam.

Mam nadzieję, że mi wybaczycie tak długą obecność. Przez cały czas widziałam wasze polubienia i komentarze. Robiło mi się strasznie miło i postanowiłam dokończyć tą powieść, może jeszcze coś napiszę, jednak nie w tematyce Teen Wolf tylko Marvel.
I także przepraszam za nudny rozdział, nie pamiętam co miałam na myśli z lunatykowaniem Lily.

Miłego dnia/wieczoru!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top