𝙘𝙝𝙞𝙘𝙝𝙤𝙩
Stał przed lustrem, a łzy strumieniami spływały po poranionych, czerwonych policzkach blondyna. Ból, który przeszywał jego plecy i skrzydła paraliżował. Blondyn wyglądał, jak Ikar, gdy podleciał pod słońce. Stracił sporo piór. Wychudzone ciało chłopaka drżało z bólu i zimna. Roztrzepane blond włosy zasłaniały mu widok
—Teraz czujesz? Czujesz to co ja?—niski głos odbijał się w jego głowie, a ból narastał—Staniesz się tym czym ja. Upadłeś. Upadłeś, jak wielu. Już nigdy nie wstaniesz...
Upadłeś.
Jedno słowo, a tyle łez wycisnęło. Tyle cierpień sprawiło. Znienawidził te słowo już dawno, gdy jeszcze był w niebiosach, gdy nie wiedział co oznacza ból. Wtedy nawet nie myślał, że coś takiego go spotka. Nie sądził, że bliscy go opuszczą zostawiając tylko ból i pustkę. Zawsze mówiło się, że to tak trudno upaść. Teraz Nestor chciał zaśmiać się tym aniołom prosto w twarz. Przecież popełnił tylko jeden błąd, a został zesłany na ziemie, gdzie miał zostać zniszczony. Nikt nie mówił mu prosto w twarz, że nie wróci do Nieba, lecz on wiedział
Nawet nie zorientował się, gdy coś go objęło, a w lustrze zobaczył mu dobrze znajomą postać. Był to niższy od Nestora chłopak o , kręconych brązowych włosach i złowrogich, żółtych oczach. Z głowy żółtookiego wyrastały czarne, jak smoła rogi, które były tak ostre, jak najostrzejszy ziemski miecz czy sztylet. Ciemne, gadzie skrzydła wyrastały z jego pleców. Diabeł ten wywoływał dreszcze strachu u Nestora
Kolejna fala bólu uderzyła, jak rozpędzona ciężarówka w anioła. Brunet wbił w niego broń, której najbardziej się obawiał. Niszcząca, śmiercionośna. Każdy jej się bał, nawet jej posiadacz czuł ogromny lęk. Z brzucha blondyna zaczęła płynąc złoto-czarna ciecz. Była to anielska krew powoli niszczona
—Musze cię ze sobą zabrać—zachichotał jego oprawca. Paraliżujący ból i strach—Przykro mi, Nestorze. Mogłeś nie brać tego zwoju. Chciałeś dobrze. Chciałeś pomóc ludzkości. Nie rozumiem co w nich widzisz. Armie? Nadzieje. Nie, twoja nadzieja dawno umarła—szatyn mówił rozbawionym głosem, kręcąc ostrzem w brzuchu blondyna—Mówiłem, że to zły pomysł. Ostrzegałem, ty nie słuchałeś—diabeł zaczął bawić się jego niszczonym skrzydłami, sprawiając mu tym jeszcze większy ból—Czemu tak kochałeś te istoty, kochany Nestorze? Czemu byłeś taki ślepy i głupi?
Blondyn nie potrafił nic zrobić. Nic powiedzieć. Ból go paraliżował, a ostrze w brzuchu nie pozwalało nawet ruszyć palcem. Chichot żółtookiego sprawiał, że powoli wariowały. Znał dobrze bruneta. Zbyt dobrze. Od zawsze próbował odciągnąć anioła od ludzi i Boga. Chciał by po prostu zajął się sobą. Nie potrafił. Czuł poczucie niesprawiedliwości, gdy widział co dzieje się na ziemi, a co w niebiosach. Chciał pomóc ludzkości
—Słuchaj, przyjacielu—kontynuowała istota z Piekieł—Nie chce byś szedł tam gdzie idą upadli—wyznał. Głos jego był chłodny i rozbawiony—Teraz za późno. Nie uratujesz siebie, ani tym bardziej ludzi. Ahhh... Ależ szkoda takiego dobre, ładne aniołka. Mówią, że to w niebiosach jest dobro, a u nas na dole zło. A to niebiosy wyrzuciły tak dobrego aniołka za czynienie dobra—wybuchł śmiechem, wyciągając ostrza—Ale jest jakiś pozytyw. Już zawsze będziemy się widzieć, mój kochany Nestorze
Nie zdążył nawet krzyknąć, gdy ostatnie pióro z jego skrzydeł upadło na podłogę, a on zaczął spadać w dół. Żegnał go chichot bruneta. Przeraźliwy chichot...
____________________________
szczerze to nie jestem zadowolona, jak to wyszło. takie jakieś to dziwne
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top