✩ VIII ✩
Usiadłem na łóżku chowając twarz w dłoniach. Karl wszedł do pokoju siadając na przeciwko i odsuwając moje ręce. Uśmiechnął się smutno i po raz kolejny splótł nasze palce.
Jego obecność bardzo mi pomagała.
- Zrobię Ci coś do jedzenia, okej? - Zapytał zmartwionym głosem.
Rozumiem, że się martwi i naprawdę to doceniam, ale nie ma szans, że przełknę cokolwiek, więc pokręciłem głową przecząco.
- Nick, proszę.. - Szepnął gładząc lekko kciukami moją skórę. - Chociaż trochę.. Musisz coś zjeść..
- Później. Na razie nie dam rady - Powiedziałem cicho.
- Dobrze. Później - Odpowiedział i usiadł na moich kolanach, przytulając mnie mocno.
Biło od niego mocne ciepło. Zwykły dotyk przyprawił mnie o dreszcze. Schowałem głowę w jego puszystych włosach i zamknąłem oczy. Czułem jak cały mój brzuch skręca się od środka. Nie było to bolesne, bardziej niekomfortowe. Objąłem go mocno, czując jak jego ciało lekko drży pod dotykiem moich rąk.
Nie wiem jak długo trwaliśmy w takiej pozycji, ale w końcu szatyn odsunął się, mówiąc, że idzie do toalety i zaraz wróci. Usiadłem po turecku i wbiłem wzrok w podłogę. Mój telefon nagle zadzwonił.
- Tak słucham? - Zapytałem lekko zmęczony dzisiejszym dniem. Był to nieznany numer więc nie miałem pojęcia kto mógłby to być.
- Pan Nicholas? - Odpowiedział pytaniem na pytanie mężczyzna w słuchawce.
- Tak, kto mówi? -
- Z tej strony doktor *nazwisko*. Dzwonię by poinformować, że stan pańskiej matki nagle się pogorszył. Udało nam się ją uratować, ale jej organizm jest zmęczony i ma coraz mniej szans na przeżycie. Przykro mi.. - Powiedział po czym pożegnał się i rozłączył.
Telefon wypadł mi z ręki uderzając z hukiem o podłogę. Wstałem z łóżka i wybiegłem z pokoju zeskakując co kilka schodów w dół. Wyszedłem szybko z domu nie zwracając uwagi na deszcz padający na zewnątrz. Nie zwracałem nawet uwagi na to gdzie biegnę. Przymrużyłem powieki przez wodę drażniącą moje oczy. Skierowałem się w stronę parku. To było najlepsze miejsce jakie wpadło mi do głowy.
Biegłem w stronę lasu. Chwalić człowieka, który stwierdził, że akurat tu będzie park. Upadłem na kolana nie hamując łez cisnących mi się do oczu. Krzyknąłem najgłośniej jak umiałem, starając się wyrzucić z siebie wszystko co trzymałem od wielu lat. Poczułem wielką ulgę ogarniającą moje ciało. Ściągnąłem z siebie bluzę, zostając w koszulce na krótki rękaw. Rozwinąłem bandaże i wrzuciłem je do kosza. Rany zdążyły się już lekko zagoić, więc aktualnie były na ich miejscu wielkie strupy. Mimo to wciąż było widać dziesiątki innych blizn. Podszedłem do drzewa znów padając na kolana i zaciskając oczy. Miałem dość. Zbyt długo chowałem w sobie uczucia i w końcu wszystkie eksplodowały. Nikt nie był w stanie zrozumieć tego, przez co przechodzę. Codzienne żarty z depresji i problemów psychicznych w szkole sprawiały, że czułem się coraz gorzej. Coraz częściej zastanawiałem się nad sensem mojego istnienia. Zawsze jednak utrzymywała mnie myśl, że muszę dać radę, dla mamy.
Jeśli ona zginie, a ja przeżyje, jaki będzie w tym sens? Jaki sens będzie w moim istnieniu? Skoro zawsze to ona była powodem dla którego zatrzymywałem się zanim pojawiało się ryzyko śmierci, a teraz to ona leży w łóżku szpitalnym mogąc umrzeć w każdej chwili?
- Nick?! Nick! - Wykrzyczał ktoś, biegnąc przez park.
Przepraszam, że znowu zawiodłem.
- Gdzie jesteś?! - Krzyknął znowu.
Przepraszam, że nie potrafiłem dać nikomu szczęścia.
- Kurwa Nick gdzie jesteś! -
- Boże.. - Powiedział już ciszej, zauważając mnie na ziemi. - Nick..
Widziałem jego wzrok. Przestraszony, zmartwiony i jednocześnie szczęśliwy, że udało mu się mnie znaleźć.
- Widzisz to? - Zapytałem, podnosząc nadgarstki do góry. - Tylko to potrafię. Ranić siebie i innych wokół.
- Nie - Szepnął podchodząc do mnie. Uklęknął przede mną i podniósł moją głowę na wysokość jego oczu. Spojrzałem na jego przepełnione łzami oczy. Mimo tego wciąż były piękne. - Zanim Cię poznałem, myślałem, że szczęście nie istnieje, a jednak się myliłem.
Chłopak spojrzał na moje ręce i przejechał delikatnie palcem po jednej z większych blizn. Zaraz po tym znów spojrzał na mnie i przysunął się bliżej obejmując mnie rękami. Przyciągnąłem go bardziej do siebie i wtuliłem się w jego klatkę piersiową.
If i was dying on my knees, you would be the one to rescue me.
And if you were drowned at sea, i'd give you my lungs so you could breatche.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top