✩ II ✩
Po godzinnej przerwie miałem matematykę z moją wychowawczynią. Była to jedna z najnudniejszych lekcji w tym dniu. Wszedłem do klasy siadając sam w ostatniej ławce. Nie miałem ochoty na towarzystwo.
- Moi drodzy na początek chciałabym wam przedstawić nowego ucznia - Powiedziała, jednak nie zwróciłem na nią uwagi. - Powiedz coś o sobie.
- Umm.. Jestem Karl - Zaczął chłopak, a mój wzrok od razu powędrował na jego osobę. Miał naprawdę przyjemny głos. - Przeprowadziłem się tu z mamą z North Caroliny. Lubię jeździć na desce i.. to chyba tyle.
Szatyn, szare oczy, dosyć niski i niczego sobie. (na potrzeby ksiazki Karl jest nizszy)
- Dobrze Karl, dziękujemy Ci bardzo. Potrzebowałabym też by ktoś oprowadził nowego kolegę po szkole - Odparła kobieta.
Spuściłem wzrok na zeszyt by uniknąć oprowadzania nowego po szkole. Nie miałem na to ochoty, humoru tym bardziej.
- Może Alex? - Zapytała, a chłopak zgodził się kiwnięciem głowy.
Alex również należał do naszej paczki, choć częściej zwracaliśmy się do niego Quackity. Szatyn usiadł obok niego i zaczęli gadać.
Zwróciłem swoją uwagę spowrotem na zeszyt. Wziąłem ołówek i z nudów zacząłem rysować. Nic lepszego nie wpadło mi do głowy, a nie miałem zamiaru słuchać nauczycielki.
Po dwóch następnych lekcjach była przerwa obiadowa, czyli najdłuższa ze wszystkich. Jak zwykle poszedłem na stołówkę i usiadłem przy tym samym stole co zawsze, mimo że nie miałem zamiaru jeść. Oparłem się o ścianę i czekałem aż przyjdzie reszta chłopaków.
Niecałe trzy minuty później wszyscy siedzieli już przy stole. No, wszyscy z wyjątkiem Alex'a. Spodziewałem się, że oprowadza nowego po szkole, ale właśnie wtedy obaj weszli na stołówkę. Chłopak od razu zaczął podążać w stronę stołu prowadząc za sobą niższego. Przysiedli się przy stole i Alex zaczął przedstawiać nam szatyna. Nie zwróciłem nawet uwagi kiedy przedstawił chłopakowi mnie, po prostu siedziałem wbijając wzrok w stół.
Po kilku minutach stwierdziłem, że nie jest już taki ciekawy jak na początku i podniosłem głowę, zauważając na sobie wzrok Karl'a.
Karl'a? Dobrze pamiętam?
Chłopak od razu spojrzał w inną stronę, co mnie nawet rozśmieszyło, ale nie dałem tego po sobie poznać.
- Co teraz macie? - Zapytał w końcu Clay.
- Matma - Powiedział Alex.
- Historię, ostatnia - Odezwałem się pierwszy raz od około trzech godzin.
- O, ty żyjesz - Odrzekł Wilbur, oczywiście się nabijając.
- Will, nie dzisiaj - Przestrzegł go blondyn, dobrze wiedząc, że nie mam humoru na żarty, za co w głębi duszy mu dziękowałem.
- Co się stało? - Zapytał zaciekawiony Quackity, a ja znów zauważyłem na sobie wzrok Karl'a.
Mam serio nadzieje, że dobrze pamiętam, bo będą jaja jak powiem na niego Karl, a okaże się, że nazywa się inaczej.
- Nic takiego - Odpowiedziałem, chcąc uniknąć tematu. Nie miałem zamiaru im się zwierzać, zwłaszcza przy kimś kogo nie znałem.
Nikt już o nic nie pytał i po prostu zajęli się swoimi sprawami. Ponownie wbiłem wzrok w stół chcąc jak najszybciej skończyć dzisiejsze lekcje.
Po historii, której całym sercem nienawidzę mogłem w końcu iść do domu. Chociaż to też wcale mi nie schlebiało. Gdy tylko wróciłem i wszedłem do środka, spodziewałem się usłyszeć kolejne krzyki, ale tak się nie stało. Zastałem kompletną cisze, przerywaną czasami przez dwa ciche głosy w salonie. Ruszyłem do pomieszczenia, ściągając wcześniej buty i oparłem się o framugę drzwi.
- Ktoś umarł, że tak cicho? - Zapytałem nie kryjąc się z niczym.
- Synku.. Ja i twój ojciec się rozwodzimy, to postanowione.. - Powiedziała rodzicielka, patrząc na mnie obojętnym wzrokiem.
Nie byłem w stanie opisać jak bardzo to we mnie uderzyło. Spodziewałem się tego, będę szczery, ale nie sądziłem, że to stanie się tak szybko. Wycofałem się z pokoju kręcąc lekko głową i pobiegłem na górę.
To wszystko moja wina. Gdybym się nie urodził między nimi by się nie popsuło. To zawsze była moja wina..
Zaczęli się kłócić od dnia moich narodzin. Co rok w ten sam dzień słychać było najgłośniejsze sprzeczki. W końcu nie wytrzymałem presji. Miałem zaledwie dwanaście lat kiedy zacząłem się ciąć. Byłem tylko dzieckiem..
Złapałem się za głowę odrzucając plecak na łóżko. Tak bardzo nie chciałem tego robić.. Tak bardzo chciałem przestać.. Ale się nie dało. To wchodziło już w uzależnienie, to była po prostu codzienność. Bo przecież co mogą zmienić kolejne dwie-trzy blizny, skoro i tak mam ich już kilkanaście razy więcej.
Niekontrolowanie ruszyłem w stronę łazienki. Tylko ból fizyczny mógł jakkolwiek załagodzić ten psychiczny. Nic mnie nie zmieni, nic nie da rady przebić tego uczucia.
Zamknąłem pomieszczenie na klucz i sięgnąłem do najwyższej szafki. Tylko tam znajdowała się żyletka, wszystkie inne Clay powyrzucał, tylko o tej nie wiedział. Wziąłem ostrze do ręki i podwinąłem lekko rękaw bluzy.
W końcu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top