𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 𝐗𝐈𝐗[epilog]


[ZMIANA NARRACJI]

Nadszedł ten dzień dla wielu z nich. Wszyscy byli podenerwowani i bardzo zestresowani tym, co miało się wydarzyć. To wszystko sprawiało wrażenie zupełnie nierealnego, a jednak właśnie takie było. Minęło parę miesięcy od kiedy Newt się obudził, Alec z Magnusem zaczęli chodzić i od powstania planu. Przez ten czas zajmowali się częściami planu. Ci którzy wiedzieli, że idą na śmierć, musieli jakimś cudem wydostać się z labiryntu bez wyjścia. Clary właśnie przygotowała się w pokoju do wywozu, gdy do jej pokoju wszedł jej przyjaciel. Jego twarz pokazywała spokój, ale ona widziała w jego oczach prawdę, która temu zaprzeczała. Bał się tego wydarzenia, choć próbował grać silnego. Rudowłosa widząc, to podeszła do niego i mocno się wtuliła. Słyszała jak chłopak zaczyna płakać, ona również zaczęła, bo wiedziała że to mogą być ostatnie godziny razem. Nie chciała się z nim żegnać, bo w głębi duszy bała się tego, co będzie bez niego. Zawsze przy niej był i nie wyobrażała sobie, że może go stracić.

— Wszystko będzie dobrze — zapewniła, choć nie mogła być tego pewna. Właściwie powiedziała to na głos, aby sama mogła w to uwierzyć. Nie wierzyła, że tak będzie i cholernie chciała uciec od tego co ich czekało.

— Tyle miesięcy czekałem by powiedzieć, że...

— Ja Ciebie też kocham, Jace. — przerwała mu, całując jego wargi. — Miałam nadzieję, że będziemy mieć więcej czasu dla siebie, ale jeśli to będzie nasz ostatni dzień, to chce go spędzić z Tobą.. — wyznała szczerze, więc tym razem blondyn ją pocałował.

— Chodź pasowałoby się pożegnać z resztą przed tym wszystkim. — chwycił jej dłoń i poprowadził na dach budynku.

— Gotowi? — zapytał Magnus, spoglądając na nich oczekująco.

— Chyba tak. — potwierdzili, choć oboje zupełnie inaczej myśleli.

— Newt znasz plany budynku, prawda? — Ciemnoskóry zwrócił się do blondyna, który wpatrywał się w bruneta. Trzymał jego dłoń tak mocno jakby się bał, że gdzieś zniknie.

— Owszem znam.

— Musisz jak najwięcej ludzi stąd wyprowadzić, tak aby Cię nie zauważali i wezwać posiłki. — wyrzucił na jednym wdechu czarodziej, przypatrując się mu dokładnie. Potem swój wzrok przeniósł na bruneta, siedzącego tuż obok Newta.

— Thomas, ty znasz w jakimś stopniu budowę labiryntu, więc musisz znaleźć wyjście zanim, upłyną wyznaczone wam godziny. — gestem pokazał na niego, a wkrótce na całą resztę ekipy. — Clary, Jace i Isabell, Alec wy musicie trzymać się, by żadne z was nie zginęło. Mogę rzucić na was czar, który was ochroni i połączy z drugą osobą. — jak powiedział, tak zrobił. Wypowiedział kilka magicznych słów, a potem mówił dalej. — Natomiast ja wyciągnę was z labiryntu, jeśli tylko będzie kończył się wam czas. Zrozumiano? — dopytał, na co wszyscy przytaknęli. — W takim razie do dzieła.

Newt nie od razu zaczął działać. Postanowił się jeszcze pożegnać z ukochanym, ale na osobności dlatego oboje zostali na dachu. Blondyn patrzył niepewnie na niego, a łzy płynęły mu tak jak nigdy. Czuł że, coś może pójść nie tak i straci najważniejszą cześć swojego życia. Nie chciał na to pozwolić, ale wiedział że to nie od niego należy. Brunet chyba zauważył jego zwątpienie, więc przytulił się do niego bardzo mocno.

— Damy radę, skarbie... — powiedział, głaszcząc jego drobny policzek. — Uwolnimy się z tego piekła.

— On mnie znajdzie wszędzie, Thomas. — myślał o ojcu, mówiąc to zdanie. Wiedział, że wtedy skończy jak siostra.

— Jeśli będzie trzeba to go nawet zabiję, ale nie dotknie Cię już nigdy więcej... — zagroził brunet.

— Naprawdę wierzysz, że nam się uda? — Newt zwrócił się do chłopaka, spoglądając na niego znacząco.

— Wierzę, w to że gdzieś tam jest dla nas miejsce. — pokazał palcem przed siebie.

Tego dnia słońce bardzo jasno świeciło i pogoda była naprawdę rewelacyjna, szkoda tylko że okoliczności były złe.

— W takim razie, do zobaczenia. — Blondyn odparł, składając ostatni raz pocałunek na jego czole, w geście pożegnania, a potem poszedł w swoją stronę.

Przekraczając próg, usłyszał jeszcze słowa chłopaka, na które się odwrócił.

— Do zobaczenia.

Parę godzin później Newt i Magnus dostali się do miejsca, gdzie mogli sterować kamerami budynków i wejściami do pokojów. Musieli być ostrożni, więc po drodze zabijali możliwych świadków. Oczywiście, gdy tylko uruchomili komputer, musieli wpisać hasło, które jak się okazało wciąż było takie samo. Jego ojciec nie lubił zmian, więc był pewien, że to był tego główny powód. Włączył system budynku, a potem otworzył drzwi frontowe. Następnie wyszedł stamtąd, by po cichu móc udać się do domku, w którym mieszkał niegdyś Thomas. Wszedł do środka budynku, znajdującego się nieopodal centrali i przeszedł przez korytarz. W zielonej kuchni na blacie, znalazł mikrofalówkę do której zaczął mówić.

— Tu Newt. — zaczął powtarzać. — Jest tam kto?

— Halo? — odezwał się dobrze mu znany głos. — Newt?

— Minho to ty?

— Myślałem, że cię dopadli. — dobiegł blondyna odgłos westchnięcia chłopaka. Azjacie ulżyło się, w końcu ewidentnie się bał, o to co się mogło stać z jego przyajcielem.

— Bo tak było, ale to nie ważne, bo wznawiam operację 0k.

— Rozumiem, będziemy w gotowości. — odrzucił już pewniejszym tonem, po czym dodał. — Trzymaj się. — pożegnał się, a potem wyłączył nim Newt cokolwiek mógł powiedzieć.

— Ty też. — dodał, choć dobrze wiedział, że przecież chłopak go już nie słyszy.

Po tym jak się rozłączył, zabrał się za pakowanie najważniejszych rzeczy, w tym broni.

Po kilku godzinach w mieszkanku zjawił się Azjata wraz z paroma ludźmi. Przysiadł się do stolika, gdzie siedział blondyn. Spojrzał na ekran komputera, który pokazywał całą platformę budynku. Z tego miejsca mogli niezauważalnie wybić cały prąd i otworzyć wszystkie wejścia, co zaczęli robić po opuszczeniu ciężarówki transportowej wraz z grupą jego przyjaciół. Dzięki kamerze, którą Thomas dostał od niego, mogli również obserwować ich perspektywy sytuacji. Ponadto mieli dostęp, by obserwować wtajemniczonych w akcję, którzy wciąż byli na terenie budynku DRESZCZU. Minęło kilka godzin przez które jedyne, co się odpalało to tylne wyjścia oraz sale pokojowe z których uciekały dzieciaki. Oczywiście dostały cynk, gdzie i jak mają podążać. Na końcu miał czekać ojciec Brendy wraz z ekipą, która zajmowała się ich odbiciem. Póki co wszystko działało tak jak, było trzeba. Blondyn miał jednak złe przeczucia. Jego przyjaciel to widział, więc położył mu pokrzepiająco dłoń na ramieniu. — Wszystko będzie dobrze. — zapewnił go, więc tamten tylko przytaknął. Oczywiście, mógł zaprzeczyć jego słowom, ale w tym momencie nie miał na to sił. Czuł się dziwnie słabo, choć starał się zignorować to odczucie.

Gdy wybiła dwunasta po południu, mogli zobaczyć jak ich przyjaciele wchodzą na teren labiryntu. Wtedy złe przeczucie ponownie ogarnęło blondyna. Widział ich determinację, przerażenie i łzy, które doprowadzały go do szału. Nie mógł na to patrzeć, choć wiedział że musi. Mimo wszystko przeprosił na chwilę i wyszedł do łazienki. Usiadł na zimnych płytkach, zamykając twarz w dłoniach. Bezsilnie zaczął płakać. Od kiedy się obudził, wciąż czuł się źle, choć nikomu o tym nie mówił. Nie chciał nikogo martwić, bo mieli znacznie większe problemy, w tym igrzyska, ale jego samopoczucie naprawdę się pogarszało.

Czuł jak robił się bladszy przy czym również słabszy. Głowa go bolała niemiłosiernie, a z nosa zleciał strumyk krwi, którą szybko przetarł. Był to krótki krwotok, więc po wszystkim obmył twarz. Wiedział, że już za długo tam siedział, dlatego postanowił wrócić do kuchni, gdzie wraz z przyjacielem patrzyli na labirynt. Azjata widocznie zobaczył, że coś było nie tak, chociaż chyba uznał iż, jeśli będzie gotowy to sam mu powie.

W ciszy patrzyli na swoich przyjaciół, którzy dzielnie walczyli z potworami, omijali je i szukali wskazówek. Niestety wciąż byli daleko od znalezienia jakiegokolwiek wyjścia, co przerażało nie tylko blondyna, ale wszystkich dookoła. W dodatku czas mijał nieubłagalnie szybko. Nawet nie zauważyli, gdy skończył się im czas. Dobijała północ, lecz na szczęście znaleźli jakieś przejście. Newt czuł, że za łatwo to poszło. I rzeczywiście miał rację, bo już po chwili Isabelle zaczęła upadać. Natomiast przejście zupełnie jakby się wtopiło w mur, kompletnie zniknęło.

— Izzy — Lightwood podbiegł do swojej siostrzyczki, rzucając się na kolana. — Słyszysz mnie? — pytał kilkukrotnie, zanim dziewczyna ostatecznie kiwnęła głową. — Co się dzieje?

— Wypiłam tylko trochę kropel z rzeki. — wyszeptała, gestem pokazując na butelkę, leżącą tuż obok niej. — Możliwe, że była zatruta. — dopowiedziała z ciężkością. — Musicie mi pozwolić umrzeć, a wy pójdziecie dalej.

— Nienienie... — zaprzeczał czarnowłosy. — Nie ma opcji, nie umrzesz tu.

— Nie zostawimy Cię tu, rozumiesz? — Thomas wtrącił się do rozmowy, biorąc brunetkę i oplatając w pasie.

— Alec, jeśli umrę, to pamiętaj że Cię kochałam braciszku i was wszystkich również. — Zwróciła się do brata, który również pomagał jej trzymać się na nogach.

— Oszczędź te słowa. — wyrzucił oschle, choć bardzo w to wierzył. —— Wszyscy przeżyjemy...

— Nie mogę na to patrzeć. — powiedział zdruzgotany Newt. — Dlaczego Magnus ich nie wyciąga? — wypowiedział, więc jego przyjaciel zmienił kamerę na tą w Sali ciemnoskórego.

— Próbuje, ale widocznie ma blokadę umysłową.. — stwierdził Aris, który do nas dołączył.

— Idę do niego.. — Ciemnooki blondyn postanowił pewnym głosem, na co otrzymał odpowiedź.

— Uważaj na siebie. — zaraz po tym opuścił bezpieczną przestrzeń, idąc w stronę budynku DRESZCZU.

***

— Magnus? — powiedział Newt, wchodząc do pomieszczenia. Spojrzał na ciemnoskórego, który był bliski przyjaciół. Ewidentnie próbował ich wyciągnąć, ale jego czary wciąż były blokowane.

— Przepraszam ja nie dam rady... — wyszeptał smutno, puszczając kolejne łzy.

— Musisz w siebie uwierzyć.. — próbował go przekonać, choć było to ciężki zadanie. Wiedział jakie ryzyko poniosą ludzie, tam będący jeśli czarodziej nie zdąży ich wyciągnąć.

— Wtedy Cię zawiodłem i dziś również to zrobię. — Bane przyznałem, praktycznie upadając na ziemię. Schował głowę w dłoniach, a jego szloch można było słyszeć w całym pomieszczeniu.

— Nie prawda. — zaprzeczył pewnie, wiedząc że wcale tak nie było. —Uratowałeś mnie, w dodatku połączyłeś mnie z Thomasem.

— Może, ale...

— Tam jest Alec. — przerwał mu, pokazując na ekran komputera. — — On liczy na Ciebie. Wierzy że ich wyciągniesz. — dodał z wielkim przekonaniem. — Pamiętam jak tydzień temu mi mówił, że nie wyobraża sobie życia bez Ciebie.

— Tak mówił?

— Tak, więc zrób to dla niego.

Brunet złapał wdech i zaczął wypowiadać zaklęcia. Rozciągnął ręce, z których tworzył się fioletowy portal. Z niego zaczęli wychodzić nasi przyjaciele, którzy od razu wpadli sobie w ramiona.

— Aleksander — wyrzucił radośnie Magnus, tuląc do siebie chłopaka, co oczywiście ten drugi odwzajemnił.

— Wiedziałem, że Ci się uda. — Lightwood przyznał, lecz szybko skierował wzrok na siostrę, którą niósł Thomas.

— Co z nią? — Blondyn podpytał, gdy położyli bezbronna brunetkę na ziemi.

— Wypijała wodę z zatrutej rzeki. — oświadczyła Clary, spoglądając smutno na jej ciało.

Magnus posmutniał, lecz przez dłuższy czas nic nie mówił. Jego serce bolało, bo wiedział, że Isabelle wkrótce umrze.

— Alek, przykro mi, ale ona nie ma szans na przeżycie.

— Nie, my musimy ją uratować.

— Jest w porządku, będę mogła być z tą którą kocham w niebie. — wyszeptała cicho, głaszcząc ciemne włosy brata.

— Nie dam sobie rady bez Ciebie.. — odrzucił, puszczając pojedyncze łzy na jej twarz.

— Owszem dasz. — z trudem się podniosła z ziemi i chwyciła za plecak, wyciągając z niego pistolet. — Powstrzymam ich, ale nie wiem ile, będę miała sił, więc musicie już iść. — zapewniła kilkukrotnie, nim ktokolwiek w końcu zareagował.

— Żegnaj siostrzyczko.

— Żegnaj braciszku. — Ciemnooka powiedziała — I wy wszyscy... kocham was. — zwróciła się do każdego z nich, posyłając im uśmiech.

— My Ciebie też. — odparli, ostatni raz tuląc ją do siebie, a potem musieli uciekać. Z dala słyszeli odgłosy nadchodzącej ochrony, wiec nie mieli dużo czasu.

Łzy płynęły po policzkach, gdy brat brunetki miał ją tam zostawić. Nie był w stanie wytrzymać bolącego serca, patrząc w jej czarne oczy. Czuł jak coś wewnątrz rozdziela go w pół. Ten ból był nie do zniesienia. Miał już nigdy więcej jej nie zobaczyć, lecz wciąż miał nadzieję na cud, który by ją uratował. Miał nadzieję, że jak się im uda uciec, to zobaczy ją pośród siedzących w RAJU ludzi.

Nie tylko on płakał, ale oni wszyscy mieli mokre policzki. W tym momencie tracili wspaniałą przyjaciółkę, siostrę i bardzo dobrą lekarkę. Nim jednak dotarli do wyjścia, ochrona ich zaatakowała. Zaczęli strzelać w ich stronę, na szczęście chybiali. Udało się prawie wszystkim przedrzeć na zewnątrz, niestety blondyn nie miał tyle szczęścia. Kula jednego z strażników trafiła go tak jak kiedyś ta Thomasa.

I znowu zapadła ciemność. Chłopak słyszał tylko krzyki swoich przyjaciół i to jak ich łapali. Poczuł dłoń, która zaczęła go taszczyć po ziemi. Długo już tego nie widział, bo powieki same nasunęły się na oczy. Wiedział tyle, że ból i strach odszedł. Przynajmniej chwilowo.

Obudził się ze snu, podnosząc się do pozycji siedzącej. Leżał w swoim pokoju przykryty ciepłą kołdrą. Obok niego spał brunet, który po jego wrzasku, zaczął otwierać oczy. Spojrzał na niego zmartwiony, kładąc dłoń na policzku chłopaka.

— Newt, co się stało? — podpytał troskliwie, wpatrując się w jego ciemne oczy.

— Znowu śnił mi się ten sam koszmar. — Blondyn wyznał, przecierając mokre policzki. Nie pierwszy raz zdarzyło mu się płakać przez sen, ale wciąż nie mógł się do tego przyzwyczaić.

— Ten w którym Cię zabijam, a potem tracę pamięć i jesteśmy w świecie igrzysk? — zagaił brunet, kładąc dłoń na jego policzku.

— Tak, dokładnie ten. — potwierdził, na co Thomas przytulił go do siebie, tak mocno, że nikt nie mógłby go od niego wyciągnąć.

— To tylko koszmar. — odparł spokojnie ciemnooki. — Może pożoga wpłynęła na twój mózg, ale dzięki lekarstwu, które na szczęście przyniosła Brenda, już jesteś zdrowy.

— Nie wiem, co bym bez Ciebie zrobił. — Newt przyznał z uśmiechem, wpatrując się w swojego ukochanego.

— A ja bez Ciebie. — odrzucił wesoło, po czym dodał. — Kocham Cię. — wyznał, a następnie z miłością musnął jego usta.

— Ja Ciebie też, a teraz dobranoc, skarbie. — Thomas odwzajemnił pocałunek, a potem oboje usnęli w swoich ramionach.

„Bez Ciebie życie byłoby nudne, szare i pełne łez. Z Tobą jest pięknie kolorowo, a moje życie jest przepełnione miłością i szczęściem. Ty jesteś moim idealnym zakończeniem każdej historii. "

I tak o to historia dobiega końca. Dziękuję wszystkim i przepraszam za tak zepsute zakończenie, ale jakoś nie umiałam prowadzić tego dalej. Być może w najbliższym czasie poprawie stare rozdziały na inną narację, albo wogóle zmienie epilog, albo cokolwiek innego.  Dziękuję za poświecony czas i kocham was bardzo.

Buziaki. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top