𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 𝐕𝐈𝐈𝐈

Byłem w jakimś miejscu. Właściwie byłem na jakiejś polanie, której nigdy wcześniej nie widziałem. Słońce y oświetlało otoczenie dookoła mnie. Rozglądnąłem się dokładnie. Wokół było tylko parę wybudowanych szałasów, wysokich drzew oraz gdzieniegdzie można było zobaczyć zwierzęta. Mimo wszystko, to były ładne widoki. Dookoła było cicho, choć słychać było szepty czy ciche rozmowy streferów. Siedziałem nad jeziorkiem, wpatrując się w nie. Dopiero po chwili zorientowałem się, że nie jestem jedynym odbiciem, które tam było. Wydawało mi się, że był to blondyn, ale nie mogłem być pewien skoro jego obraz był zamazany a, gdy się odwróciłem potwierdziłem swoje przypuszczenia.

— Myślisz, że Chuck i Alby są w lepszym miejscu — zapytałem, czując jak po mojej twarzy płyną łzy któych nie potrafiłem już zatrzymać. Ostatnio nie miałem siły udawać, że jest dobrze i że jestem cholernie twardą osobą, bo wcale taką nie byłem. Miałem uczucia, które boleśnie mnie zabijały w środku. Przed niektórymi musiałem udawać, ale przed chłopakiem, wcale nie potrafiłem. Nie umiałbym go okłamać.

— Myślę, że na pewno są szczęśliwi gdzieś tam... - spojrzał wprost na niebo, gdy odpowiadał na moje pytanie.

— To wszystko moja wina, Newt. — Ledwo z siebie wydukałem, czując ogromną kulę w buzie. Nie mogłem znieść tego, że niewinni ludzi umierali przeze mnie. Wciąż przed oczami miałem ich twarze, krzyczące „to ty mnie zabiłeś". To tak cholernie bolało.

— Tommy... — Poczułem jak jego ciepłe dłonie lądują na moim podbródku. —To nie Twoja wina, że nie żyją. — oświadczył z wielkim przekonaniem, to wciąż wydawało mi się, że jedyne co chce osiągnąć, to nie pozwolić mi się rozpłakać.

— Ale to moja wina, że każdy z was cierpi — przyznałem, czując jak moje serce krzyczy z bólu. Łamało się na każde wspomnienie, które przelatywało przez moją głowę. Czułem jak to wszystko mnie wypala. Nie chciałem tego. Nie chciałem bólu. — Że ty cierpisz. — dodałem, spoglądając na niego niepewnie. — Nie chce widzieć, że płaczesz kiedy myślisz, że nikt nie widzi, a potem jak gdyby nic, pocieszasz mnie. — z moich oczu zleciały pojedyncze łzy.

— Tommy ja... — wiedziałem, że nie będzie w stanie nic odpowiedzieć. Nie sądził, że ktokolwiek widzi jego ból, ale ja widziałem i nie mogłem pozwolić, by kto taki jak on płakał, co noc.

— Myślisz, że lepiej mi z tym, że płaczesz? — podpytałem oburzony blondyna. — Nie chcę byś przeze mnie cierpiał. — dopowiedziałem smutno, patrząc jak wzrok ląduję przed siebie. — Bo dla mnie to za dużo — Ja nie potrafię.... - Nienawidzę siebie. — krzyczałem z pretensjami do siebie, czym sprawiłem, że chłopak mnie najzwyczajniej w życiu przytulił.

— Posłuchaj mnie, Tommy — Lustrował mnie, więc ja robiłem to samo z nim. Jego ciemne oczy również się mocno szkliły od bólu. Widok jego w takim stanie naprawdę bolał.— Nie znam bardziej wspaniałej osoby niż ty a uwierz znałem ich dużo. — odparł pewnie, nie przerywając kontaktu wzrokowego.

- Dlaczego mi zaufałeś? — nagle jego słowa zaczęły się rozmazywać zupełnie jak całość krajobrazu dokoła mnie.

- Bo wiedziałem, że dasz radę. — ponownie usłyszałem jego głos, a potem wszystko znów zrobiło się czarne i jedyne co słyszałem, to głos . — Teraz również odkryjesz prawdę."

Po chwili otworzyłem oczy przez co oślepiło mnie światło. Ponownie je zamknąłem, słysząc rozmowę dwóch dobrze znanych mi osób.

— Powinieneś mu powiedzieć — siostra Aleksandra upierała się przy swoim, natomiast chłopak tylko zaprzeczał. — Chcesz go od tak okłamać.

— Dobrze wiesz, że to jedyne słuszne wyjście z sytuacji.

O co w tym wszystkim mogło chodzić? Kogo Newt chciał okłamać i dlaczego uznał, że to najlepsze rozwiązanie? Tyle pytań i żadnych odpowiedzi, gdy moje ciekawość wznosiła się ponad budynek. W każdym razie próbowałem podsłuchać czegoś jeszcze, niestety poczułem silny ból w ręce przez który głośno krzyknąłem. Słyszałem jak mój odzew widocznie ich zmartwił, więc od razu do mnie podbiegli.

— Jak się czujesz Tommy? — jego głos brzmiał zupełnie jak w śnie. Był bardzo zmartwiony choć starał się, to ukrywać.

— Ręka ... — zacząłem stękać, gestem pokazując na dłoń. — Tak cholernie boli... — wydukałem z siebie, próbując złapać kolejny wdech.

— Niestety podejrzewam, że przez najbliższe godziny tak będzie, więc wypiszę usprawiedliwienie za resztę zajęć. — jak powiedziała tak zabrała kartkę i długopis z biurka i zaczęła pisać. — Daj to swojemu wychowawcy... — poleciła mi, podając do dłoni kartkę z jej podpisem. — A tu masz lekarstwo, które masz zażywać przez najbliższy miesiąc. — wyciągnęła małe pudełeczko, które również ująłem w dłonie.

— A ty jak się czujesz Newt? — spojrzałem na niego, wypatrując w nim jakiegokolwiek bandaża czy czegoś, w końcu na moim ramieniu był.

— Ja zabieg mam dopiero po kolacji, więc pójdę Cię teraz odprowadzić do pokoju. — chwycił niepewnie moją wolną dłoń i delikatnie się uśmiechnął. — Chodź musisz dużo odpoczywać po czymś takim, a podejrzewam, że będziesz chciał być jutro na treningach strzeleckich. — dodał entuzjastycznie, ciągnąc mnie przez cały pokój. — Do jutra Isabelle. — pożegnał się z przyjaciółką, oczywiście zrobiłem to samo. 

Newt trzymał mnie za drugie ramię, tak aby moja prawa rękę nie sprawiała mi dyskomfortu. Robił to naprawdę delikatnie tak jakby bał się, że w każdej chwili może mi się coś stać. Podczas drogi nie odezwał się ani słowem, chyba że chciał się upewnić, że na pewno wszystko ze mną dobrze. Zaprowadził mnie do windy a następnie wraz ze mną wyjechał na odpowiednie piętro. Wyszliśmy spokojnym krokiem, ale w drodze przyspieszyliśmy choć w sumie to blondyn bardziej przyspieszył niż ja. Gdy tylko dotarliśmy do mojego pokoju, chłopak odstawił mnie na łóżko i przykrył kołdrą. Wyglądał tak słodko, gdy tak się o mnie martwił, szczególnie że marszczył nosek lub choćby zagryzał wargę. Usiadł tuż obok, a w jego oczach można było zobaczyć ogromną troskę. Nagle do mojej pamięci wrócił pamiętny sen.

— Newt? — spojrzał na mnie pytająco, więc kontynuowałem. — Znałeś Albiego albo Chucka? — jego wzrok poleciał w dół, zupełnie jakby nie wiedział co powinien odpowiedzieć.

Mimo wszystko widziałem, że jego usta się otwierały ale i tak samo szybko się zamykały.

— Byli moimi przyjaciółmi... — zaczął powoli, lecz jego głos się łamał z każdym słowem. — ale zginęli dawno temu. — dodał, wstając z łóżka. — Pytasz, bo Ci się śnili? — tym razem to on z niepewnością zapytał. W odpowiedzi kiwnąłem głową, czym sprowokowałem ciemnookiego do kontynuowania. — Wydaje mi się, że te Twoje sny to moje wspomnienia, które w sobie tłumie. — wyszeptał, biorąc głęboki wdech.

— Dlaczego je w sobie tłumisz? — podpytałem z ciekawością, chodź pytanie miało zabrzmieć czy ja też jestem jego wspomnieniem.

— Bo tak jest lepiej... — stwierdził po namyśle. — Kiedyś to zrozumiesz, a na razie odpoczywaj Tommy ... — chłopak pocałował mnie w czoło poczym opuścił mój pokój.

Czy ja też byłem Twoim wspomnieniem?

Z tym pytaniem przeleżałem całą następną godzinę, potem chyba usnąłem. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top