𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 𝐕𝐈𝐈
Przepraszam za to, że zjebałam ten rozdział....
NASTĘPNEGO DNIA.
Od razu po śniadaniu udałem się na wyznaczone w planie treningi. Wszedłem do szatni i oczywiście przebrałem się. Wychodząc z pomieszczenia, nie widziałem Newta dlatego odrobinę się przeraziłem. Sprawdziłem salę i kilka innych miejsc, ale nigdzie nie mogłem go znaleźć. Nie rozumiałem dlaczego tak jest. Przecież doskonale wiedział, że mamy mieć teraz zajęcia. W każdym razie wydawało mi się, że raczej by mnie nie olał skoro tym mógł sobie zaszkodzić. To było naprawdę podejrzane. Nagle zdałem sobie sprawę, że nie odwiedziłem miejsca, które chłopak mi pokazał więc od razu się tam udałem.
Szedłem przez ten sam korytarz, a potem po tych cholernych schodach kilka pięter w górę. Czy ja mówiłem, że nienawidzę schodów? Gdy w końcu wspiąłem się na samą górę, zauważyłem że drzwi były uchylone. Z daleka mogłem dostrzec siedzącą posturę chłopaka, który ewidentnie nad czymś myślał. Przekroczyłem próg drzwi i powoli szedłem w jego stronę. Widocznie zrozumiał, że ktoś go obserwuję, więc odwrócił się. Jego wyraz twarzy nie wyrażał nic, albo wyrażał wręcz za dużo. Patrzył przed siebie, nie mówiąc zupełnie nic. Dopiero po dłuższej ciszy między nami, postanowił się odezwać.
— Przepraszam, że mnie nie było na treningu. — oświadczył spokojnym, choć ewidentnie smutnym tonem głosu. Zmartwiło mnie to i to bardzo. — Po prostu nie czułem się na siłach. — wyszeptał, natomiast jego głos mocno drżał. — Nie zrozum mnie źle, Thomas. — mało kiedy mnie tak nazywał, więc na pewno działo się coś złego. — Chciałem na nim być, ale...
— Chodzi o Magnusa? — nawiązałem do wczorajszej rozmowy którą odbyłem z Newtem.
— Nie — szybko zaprzeczył, odwracając się w moją stronę. — Chodzi, o to, że... — zatrzymał się na chwilę, wziął głęboki wdech i mówił dalej. — Ja jestem chory Tommy i choć to dziwnie zabrzmi, to potrzebuję Twojej pomocy. — Patrzył na mnie znacząco, natomiast ja starałem się zrozumieć całą sytuację. Newt był chory?
— Oczywiście, że Ci pomogę — wyrzuciłem chętnie, tuląc się do chłopaka. Odwzajemnił gest, niestety z jego oczu zleciała pojedyncza łza. Starłem ją zanim blondynowi się to udało. Nie mogłem patrzeć na jego ból. — Tylko co mam zrobić? — dodałem, czekając aż chłopak powie mi co jest moim zadaniem.
— Musisz iść ze mną do skrzydła szpitalnego — Newt powiedział na jednym wdechu. — Oni tam wykonają badania i zrobią wszystko co potrzebne, tylko.... — Zdziwiło mnie, gdy przestał mówić, więc od razu zapytałem o to „tylko. "— ... Muszą Cię dać znieczulenie, które Cię uśpi na jakiś czas.
— Dla Ciebie wszystko, trenerze — Blondyn słysząc jak o go nazwałem, wywrócił oczami. Na jego ślicznej buzi pojawił się mały banan.
— Czyli jednak chcesz biegać całą godzinę — podsumował, śmiejąc się. To takie słodkie.
— Biegać mogę, ale jeśli będziesz biegł ze mną. — Podroczyłem się z nim, co sprawiało, że ciemnookiemu coraz bardziej wracał humor.
— Zgoda. — Wystawiłem dłoń, którą chłopak ujął. Pomogłem mu wstać z murku poczym udaliśmy się w stronę części szpitalnej tego budynku.
Gdy tylko dotarliśmy w wyznaczone skrzydło, zobaczyłem mnóstwo szpitalnych sal. Białe ściany korytarza wcale nie dodawały uroku temu miejscu. Gdzieniegdzie przechodząc, słyszałem krzyki ludzi. Płakali i wręcz błagali o pomoc. Wielu z tych których spotkałem podczas tej drogi byli bardzo zadrapani, skrzywdzeni i mocno obolali. Ten widok naprawdę bolał, szczególnie gdy w głowie wyobrażałeś, że to zawsze możesz być ty. Chciałbym pomóc takim osobom, ale nie mogłem. Nie bez odpowiednich kwalifikacji.
— Tutaj — Newt pokazał na drzwi po prawej stronie korytarza. Otworzył je i wszedł. Oczywiście zrobiłem to samo.
Pomieszczenie było małe, ale całkiem dobrze zbudowane. Naprzeciw mnie były szafki z lekami i innymi potrzebnymi przyrządami. Po lewej stronie znajdowało się ogromne biurko z dokumentami. Natomiast na środku były dwa łóżka z podłączonymi do siebie komputerami. Newt zalecił mi bym usiadł na jednym z łóżek, aby mógł mnie poprzypinać do ekranu.
— Nie wiedziałem że, znasz się na medycynie... — odparłem zaintrygowany tym że, wciąż pokazywał mi coś nowego o sobie.
— Oj Tommy... — powiedział z lekkim uśmiechem, choć wydawało mi się, że jego oczy wcale się nie uśmiechały. — Dużo jeszcze o mnie nie wiesz. — przyznał, podłączając czerwony kabelek do mojej ręki. — Choć może to i lepiej... — wyszeptał tak cicho, że ledwo usłyszałem, ale usłyszałem i to było najważniejsze.
— Dlaczego tak sądzisz? — podpytałem zaciekawiony jego odpowiedzią. Chłopak jednak w ciszy odwrócił się do mnie. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć do pomieszczenia weszła siostra Aleksandra. Z tego co mi się wydawało, to nazywała się Isabell.
— Poza runami to jesteś też na medycynie? — skomentowałem, widząc że była ubrana w zielony fartuch i maskę.
— Jak widzisz — zaśmiała się delikatnie, a ciemnooki spojrzał na nas z ukosa.
— To wy się znacie? — uniósł wysoko brew na co wraz z dziewczyną potwierdziliśmy naszą znajomość. — Od kiedy? – skrzyżował ręce, czekając na jakieś wyjaśnienia.
— Gdy poznałem Aleca — zacząłem mówić, więc w moich myślach przewinął się moment naszego poznania. — Poznałem i ją. — odparłem zgodnie z prawdą, patrząc jak chłopak na to zareaguje, ale nic nie zrobił. Odsunął się w bok, nie mówiąc kompletnie nic.
— Dobra, Thomas. — Czarnowłosa przejęła perspektywę i wzięła do ręki urządzenie, przypominające maskę do usypiania. — Teraz musimy Cię znieczulić... — powiedziała, robiąc szczególne zakreślenie na słowo „znieczulić".
— Czyli jednak idziemy już na drzemkę? — prychnąłem zadowolony bo, w sumie chciało mi się spać. Z drugiej strony troszkę się bałem tego wszystkiego, ale uznałem, że zaufam blondynowi w tej kwestii. No w sumie jeśli przyśni mi się koszmar, to pewnie się obudzę znacznie wcześniej niż powinienem.
— Tak, dokładnie. — potwierdziła, a chwilę potem założyła mi tą dziwną maskę.
I z każdą kolejną chwilą czułem jak moje ciało odfruwa w ciemność zwaną snem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top