𝒙𝒊𝒙﹒ keep it, for me...

▬▬▬▬▬▬▬▬

“keep it, for me.”

▬▬▬▬▬▬▬▬

USŁANE POORUNAMI RÓŻOWE NIEBO, zapierało dech w piersi. Gęsia skórka formowała się na całym ciele, gdy piorun uderzający w ziemię, ukazał nic innego, jak czystą tęczę na niebie, w tym dokładnym miejscu.

Widok ten był nie z tej ziemi, owszem wyładowania atmosferyczne były czymś normalnym, ale nigdy nie widziałam jeszcze tak szybkiej reakcji, jaką było uformowanie się tęczy w tym dokładnie miejscu.

Zaczerpnęłam kilka porządnych wdechów, mając złudną nadzieję, że moje łomoczące o żebra serce się uspokoi.

- Freya? - zapytała Isla, przekręcając głowę w jej kierunku. Zrobiłam to samo, aby przysłuchać się ich rozmowie i nie wyjść na bezobojętną.

Dziewczyna nie odpowiedziała, ale jej oczy skierowane były na nasze twarze, co wskazywało na to, że słuchała.

- Interesujesz się opowieściami, prawda. I mitologią, był to twój ulubiony przedmiot w szkole. - Wyjaśniła, szybko złapałam jej aluzje, nawet jeśli żadnej nie było.

Chciała się dowiedzieć, co pisali o mojej matce.

- No tak, byłam w tym wyśmienita.

Mówiła prawdę, tego nie można było jej odebrać.

- W jaki sposób mitologia opisuję Idalie? - Zapytałam bezpośrednio, obie spojrzały w moim kierunku.

Freya chwilowo zawiesza na mnie wzrok, aby po chwili wyczarować ulubioną książkę w swoich rękach. Zaczęła szperać w poszukiwaniu konkretnej bogini.

Z jej ust wystawał kawałek języka, co wyglądało uroczo w jej wykonaniu.

- Mam! Idalia bogini miłości, snów i tęsknoty. Zdradzona przez Asgard, a dokładniej samego Odyna i wydalona z pięknej krainy. - Wymieniłam porozumiewawcze spojrzenie z rudowłosą nastolatką, która zaglądała przez ramię brunetce.

- Co jeszcze piszą?

- Od tysięcy lat nie ujrzał jej nikt, nawet Asgardczycy. Była czczona, święta i wręcz najważniejsza dla kobiet i par małżeńskich. - Przeczytała na jednym tchu i przewertowała wzrokiem kolejne linijki. - Słuchajcie tego, podobno różowe niebo usłane piorunami zwiastuje jej przybycie, z czym wiąże się upadek wielkiej miłości, albo tęsknota za czymś bądź za kimś, nie koniecznie żywym, lecz także martwym.

Odwróciłam wzrok ponownie na różowe niebo, które miejscami zrobiło się czarne. Pioruny wciąż tańczyły na niebie. Widok ten sprawiał, że gęsia skórka krążyła wzdłuż mojego kręgosłupa.

- Myślisz, że nadchodzi?

Głos Isli brzmiał niepewnie, nie mogę jej nawet winić, sama czuję obawę. Zaprzeczyłam kiwnięciem głowy, nie wierzyłam w niespodziewane pojawienie się.

- Nie. Nie ma nawet potrzeby, aby wychodzić z ukrycia. - Odpowiadam, prostując plecy.

- A co z tobą? W końcu jesteś jej córką. - Głos Freyi, jak zwykle był spokojny, a mimo wszystko docierała do każdego z nas, lepiej niż ktokolwiek.

I miała rację. Byłam córką Idalii i Thora, chcąc nie chcąc. Oboje mieli prawo, aby mnie widzieć, jednak wciąż nie wierzyłam, że po tylu latach postanowiła wrócić, aby grać idealną mamuśkę.

- To nie ma większego znaczenia, kwiatuszku. Nie było jej, gdy potrzebowałam matki, więc nie potrzebuję jej teraz. - Wzruszam ramionami, Freya kręci głową, a mimo to nie kontynuuje tematu.

Zaczyna się coraz bardziej ściemniać, we trójkę wstajemy i powoli kierujemy się w kierunku okna, aby zejść z dachu i iść bezpośrednio na łóżko Isli.

Stuknięcie w drzwi. Uchylają się, a zza nich wychyla się głowa. Natasha zagląda do środka z drobnym uśmiechem.

- Już myślałam, że nigdy nie zejdziecie z tego dachu. - Zaśmiała się krótko, weszła do pokoju, a tuż za nią dreptał czarny futrzak.

- Kiedyś byśmy zeszły, nie wiemy, tylko kiedy. - Odpowiedziała Freya, odłożywszy wcześniej książkę na stolik nocny.

Obie się zaśmiały. Isla zamknęła okno, wzrokiem odwróciła się w kierunku Natashy. Obie rude czupryny uśmiechnęły się do siebie czule, co roztopiło moje serce.

- Muszę zniknąć, Stark potrzebuję całego zespołu. Znowu - wymamrotała, biorąc twarz córki w dłonie. Na czole złożyła ciepły pocałunek, dopowiedziała kilka słów. - Powinnam wrócić rano, jeśli mnie nie będzie, to zjedzcie same, umowa?

We trójkę kiwnęłyśmy głowami. Czarna Wdowa uśmiechnęła się dumnie, podeszła do Freyi i również złożyła na jej czole matczyny pocałunek. Potem, to samo zrobiła ze mną.

- Trzy córki, trzy całusy - zachichotałam na jej słowa, podobnie jak Freya, u której rumieńce były bardzo widoczne. - Dobranoc dziewczyny, śpijcie dobrze!

Matczyna miłość.

Sen był jedynym możliwym sposobem ucieczki od narastających, zgniatających nas problemów. Pozwolił odetchnąć z ulgą, odpocząć i być w jakiejś formie szczęśliwym. Jedyny warunek był taki, że to wszystko było wymysłem naszej wyobraźni.

Wyrzeźbione pasy w długich kolumnach wspinały się po sam sufit. Biel raziła w oczy, musiałam kilkakrotnie zmrużyć powieki, aby przyzwyczaić się do tego koloru.

Rzeźby wyglądały na żywe. Ich twarze ukazywały emocje. Spływające łzy po policzkach, a ich oczy skierowane w jednym i tym samym kierunku, patrzyły na piękną sylwetkę Idalii.

Wygląda nawet piękniej, niż myślałam - pomyślałam sobie, kącik ust samoistnie wygiął się w krzywym, lecz drobnym uśmiechu, a tęczówki błyszczały błękitną barwą.

Poczułam puknięcie w oba ramiona, odwróciłam się, odrzucając falowane blond włosy za siebie, spleciony warkocz zatopił się w bujnych rozpuszczonym falach.

- Eh, kim jesteś? - Zapytałam na starcie. Ciemnoskóra kobieta czujnym wzrokiem obserwowała, jak błękitno srebrna sukienka opięta jest plastikowymi zdobieniami na mojej talii. Jej jasne, wręcz śnieżnobiałe włosy splecione były w warkocze, a głowa otoczona była złotymi łańcuchami, które błyszczały się w każdym możliwym świetle.

- Nazywam się Viyana, przychodzę z informacją od samej królowej Idalii - wyjaśniła spokojnie, uśmiech nie schodził z jej twarzy, wciąż ukazywał proste, białe zęby. - Aby legalnie przebywać na terenie tej świątyni, bogini prosi o zrzeczenie się miłości do Asgardu i samej wiary, znajdujących się tam bogów.

Krzywię się, słysząc taką prośbę. Wewnętrznie odmawiam, mimo braku jakiegokolwiek zbliżenia do tak pięknego miejsca, jakim jest Asgard, nie zrzeknę się miłości do tej krainy. To wciąż był mój dom.

Pokręciłam głową, odmawiając rozkazu od siły wyższej. Viyana rozejrzała się potajemnie, chcąc upewnić się, że nikt nie patrzy na jej czyny. Mimo że wszyscy patrzyli, a nawet słyszeli.

- Posłuchaj mnie Athena - słowa te brzmiały jak rozkaz, szczególnie w ustach kogoś postawionego w wysokich progach. Wyprostowałam się, aby wysłuchać, co ma do powiedzenia, nawet jeśli miałam przepuścić jej uwagi mimo uszu. - Wyrzeczenie się miłości i uwielbienia do Asgardu, to jedyny sposób, abyś była tutaj bezpieczna, inaczej oni zaczną cię szukać.

Wzdrygnęłam się na sam ton, jakim wypowiedziała słowo oni.

- Oni, czyli?

Viyana rozejrzałam się wokoło, upewniając samą siebie w przekonaniu, że jej słowa nie odbiją się echem, jak miały w zwyczaju. Strach przeszył jej twarz, ale szybko został zamaskowany pod przykrywką sztucznego uśmiechu i zbyt opanowanego wdechu.

- Strażnicy snów. Jesteśmy w twoim śnie, Athena. - Wyjaśniła, a mnie przeszły dreszcze na samą myśl.

- W moim śnie, czyli mam prawo robić, co chce? - Kiwnęła głową. - Wyobrażać sobie kogo chce? - Ponownie wykonała monotonny ruch głową. Automatycznie wygięłam usta w uśmiech.

Kobieta zamierzała się odezwać, wyciągając w moim kierunku dłonie, ale wtedy usłyszała głośne uderzenia w podłogę. Zbliżali się oni, strażnicy snów. Ubrani w ciężkie, stalowe w białych barwach kombinezony, trzymali dłonie na rękojeściach mieczy, aby w razie gotowości walczyć.

Głos ugrzązł jej w gardle, same emocje spłynęły z niej, jak krople deszczu z szyby. Teraz wyglądała, jak reszta. Automatyczne ruchy, zero emocji i ten sam spokojny oddech, nawet w obliczu zagrożenia.

Ale dlaczego oni znajdują się w moim śnie? - Pomyślałam, przyglądając się ich zgranym ruchom. W płynnej synchronizacji stawiali nogi do przodu, uginali kolana i kiwali głowami, aby przywitać się z pozostałymi mieszkańcami ogromnej świątyni.

- Po prostu się zrzeknij, to ci ułatwi wszystko. - Wyjaśniła, ściskając ton swojego głosu. Dwójka mężczyzn przeszła obok nas, zaciskając palce na rękojeściach swoich szabli, gotowi do walki.

Przełknęłam głośno ślinę. Byliśmy w moim śnie, powinnam była być bezpieczna, nie odczuwać żadnego zła, ani niepewności. Ale czułam się kontrolowana przez kogoś innego. Przez kogoś bardziej zdolnego i potężnego. A wtedy wszystkie kropki połączyły się w całość.

Idalia kontrolowała mój sen, ale nie moje czyny. Sama stawiałam kroki wzdłuż długich korytarzy, dłonie spuszczone po obu stronach ciała poruszały się z jazdy ruchem na boki. Z głową uniesioną do góry i poważnym wyrazem twarzy mijałam kolejnych strażników snów.

Masz nad nimi przewagę, to twój sen - powtarzałam sobie cicho, upewniając się co rusz, że nikt nie słyszy moich myśli.

Biblioteka. To jedyne miejsce, do którego udało mi się dojść długimi korytarzami. A raczej jedynie miejsce, do którego miałam prawo wejść.

Niczym zahipnotyzowana kierowałam się wzdłuż korytarzy, aby dotrzeć do właśnie tego miejsca. Spowite mrokiem pomieszczenie, zapełnione regałami nie wyglądało strasznie.

Wręcz przeciwnie, potrafiłam się odnaleźć w tym mroku, tylko ze względu na to, że umiałam uciekać i chować się w ciemnościach.

A sama ciemność była mi prędzej przyjacielem, aniżeli obawą.

Uniosłam wysoko podbródek, mrużąc oczy, próbowałam przyzwyczaić się do panującej w pomieszczeniu atmosfery. Zimne powietrze opatuliło moje ramiona, pozostawiając na nich gęsią skórkę.

Przełknęłam ślinę, poszukujących wzrokiem, choć odrobinę światła, które mnie naprowadzi. I znalazłam.

Cichy śpiew rozniósł się po pomieszczeniu, stawiając bezpieczne kroki, przemieszczam się między regałami. Widzę przed sobą drobną sylwetkę, kobiecą. Długie brązowe włosy zaplecione w szerokiego warkocza spoczywały spokojnie na plecach, fioletowa suknia z długimi rękawami oblepiona była srebrnymi łańcuszkami.

Wystukiwany rytm muzyki za pomocą paznokci w blat grubego stołu, tworzy przyjemną melodię. Doskonale wiedziałam, kto stoi przy stole, z głową spuszczoną w dół.

- Nawet nie masz pojęcia, jak się cieszę, że tutaj jesteś. - Odetchnęłam z ulgą, Freya odwróciła się w moim kierunku, na jej twarzy od razu zagościł ciepły uśmiech.

Szybko podeszła z wyciągniętymi ręki, aby zamknąć mnie w niedźwiedzim uścisku. Nie sprzeciwiam się.

- Powiedz mi lepiej, gdzie my jesteśmy - odpowiada nagle, gdy stawiamy kroki w tył. Dziewczyna rozgląda się, po czym wraca do wcześniejszego stanowiska, gdzie rozłożone księgi miały jej wyjaśnić, w jakim miejscu się znajduję. - Wszystko wygląda tutaj tak pięknie, wręcz nierealnie.

Bo wszystko jest nierealne.

- Bo wszystko jest niere.. - Skrzypnięcie drzwi rozniosło się echem po pomieszczeniu, a zaraz potem ciężkie kroki. Strażnicy snów znaleźli się przed nami, było ich ośmiu. Otaczali nas z każdej strony, jaka tylko była możliwa.

- Athena?

Obie obserwowałyśmy ich rysy twarzy, które zmieniały się z każdą sekundą. Ich pełne synchronizacji ruchy podczas wyciągania szabli, przyprawiły mnie o gęsią skórkę. Zaciskali dłonie na rękojeściach, po to, aby ruszyć w naszym kierunku ze wszystkich stron.

- Walcz!

Patrząc w dół na swoje dłonie, zacisnęłam je mocniej, omal otrzymując krew zamiast broni, która wytworzyła się przez błękitne pyłki. Odbijając ataki dwóch strażników, poruszam dłońmi w szybkim tempie, a tworzące się błękitne płomyki pozostawiają ciosy na przeciwnikach.

Przycisnęłam dłonie do siebie, wypuszczając z dłoni błękitną katanę, gdy niebieska tafla otuliła bezwładne ciała ogarniętych magią strażników, a zaraz potem cisnęłam nimi w powietrze, uderzając mężczyznami o regały.

Czas spowolnił, widok w oczach się wyostrzył, gdy rozpędzona szabla chciała przeciąć Freye. Dziewczyna zrozumiała aluzje, sunęła po ziemi, a ja dwoma machnięciami rąk sprawiłam, że dwójka strażników nadziała się na ostrze szabli. Jeden za drugim. A ich ciała szybko rozproszyły się w biały pył.

Brunetka zderzyła się z moimi plecami, wykonując pełne gracji, lecz na swój sposób niechlujne ruchy. Zderzyła dwóch mężczyzn ze sobą, odbierając im zdolności władania mieczami, tylko po to, aby nadziać ich na ostrza. Zaraz potem szybko wypuściła ostrza z dłoni.

- Jeszcze tylko czterech. - Zaśmiałam się głośno, szyderczy śmiech odbił się po ścianach, wprawiając mężczyzn w otępienie.

- Idalia? - Zapytali oboje, zbijając mnie, jak i wiedźmę obok mnie.

Nie odpowiedziałam, jedynie wyprostowałam palce w prawej dłoni, aby zdobyć do swych dłoni piękną błękitną katanę. Machnąwszy bronią, stworzyłam głębokie rany na klatkach piersiowych, wypuszczając ich z otępienia, w jakim byli.

- Athena, mamy kłopot - usłyszałam przerażony głos dziewczyny, patrząc w jej kierunku, ujrzałam, jak liczba strażników się zwiększa, a sama biblioteka w środku zaczyna się ściemniać i znikać. - Wszystko zaczyna znikać!

Pierwszą myślą nie było uratowanie siebie, lecz Freyi. Sięgnęłam po jej dłoń, zacisnęłam palce na drobnym nadgarstku i pociągnęłam w kierunku okiennic.

- Wyłaź, szybko! - Rozkazałam, otwierając okno na oścież. - Uciekaj.

- Nie ruszę się stąd bez ciebie - oburzyła się, wyciągając w moim kierunku pomocną dłoń, abym i ja mogła wyjść przez okno. - Athena, proszę cię, nie graj wielkiej bohaterki i się rusz.

Nie chciałam grać bohaterki.

Chciałam być sobą. Opamiętałam się szybko, i złapałam jej dłoń. Mogłam ujrzeć ulgę w jej oczach, gdy tęczówki pojaśniały pod wpływem nagłego dotyku. Freya potrzebowała dotyku, to dodawało jej siły.

Przeszłam przez okno, a nogi zaczęły mi się trząść, gdy poczułam szybki powiew wiatru. Patrząc pod nogi, widziałam, w jak stromym miejscu się znajdowaliśmy. Na samym szczycie przeklętej świątyni, oraz na samym szczycie porywistego klifu.

- Druga zasada: Uważaj, aby nie spaść.

Freya automatycznie odwraca wzrok w kierunku stromego klifu. Zapiera jej dech w piersiach, dlatego szturcham ją łokciem, a gdy powraca jej mowa, jedynie krzyczy:

- A jaka jest pierwsza zasada?! - Nie odpowiadam.

Kolejne stuknięcia w szybę, zaczynamy uciekać, wciąż trzymając dłonie splecione. Przed nami pojawia się dodatkowa ilość strażników, którzy znacznie przyspieszają, aby nas dogonić.

Nasza droga kilkukrotnie została odcięta, a jedyną opcją ucieczki było wspięcie się jeszcze wyżej. Co było radykalnie głupie i niebezpieczne, ale nie miałyśmy innego wyjścia. Wspinałyśmy się kolejnymi schodami, opierałyśmy o barierki, starałyśmy się uratować wzajemnie. Podjęłam decyzję, aby postawić życie Freyi ponad swoje, nawet jeśli był to sen.

Serce mi zamarło, gdy usłyszałam upadek, a szarpnięcie za rękę spowodowało nagłe odwrócenie się w kierunku nieprzyjemnego dźwięku. Nie wiedziałam nigdzie brunetki. I nagle usłyszałam krzyknięcie, przepełnione strachem.

- Athena!

Pobiegłam szybko, upadając na klatkę piersiową, aby złapać ją za rękę. Lecz nie zdążyłam, nie zatrzymałam upadku, który się szykował. Freya zaczęła spadać z ogromnej wysokości w sam środek porywistej wody.

- Freya! - krzyknęłam przerażona, łzy momentalnie pojawiły się w kącikach moich oczu.

Czas zwolnił, ale nie moje myśli. Bez zastanowienia skoczyłam, złożyłam dłonie wzdłuż swojego ciała i napięłam wszystkie możliwe mięśnie.

Nie mogłam pozwolić, aby stała się jej krzywda.

Widziałam, jedynie jak spada, gdy ja spadałam razem z nią. Gdybym tylko mogła, złapałabym ją, lecz była za daleko. Jednak nie wpadła w rozszalałą wodę, a wpadła w zielone pyłki, które i mnie przeniosły na twardą murawę.

- Wolałam wpaść do tej porywistej rzeki, czy czegoś tam - jęknęłam poprzez ból, który zamortyzowała sama Freya.

Szybko zeszłam z ciała brunetki, podałam jej pomocne dłonie, a gdy je przyjęła i wstała z trudem, obejrzałam dookoła, czy nie powstały żadne zadrapania na jej ciele.

- Tak się wystraszyłam. - Westchnęłam, zarzucając dłonie na ramiona dziewczyny. Wiedziałam, że trzymała w sobie emocje, dlatego gładząc ją po plecach, pozwoliłam jej tym samym dać upust łzom. - Widziałam najgorsze scenariusze, nigdy więcej nie uciekamy oknem.

- Ja czułam najgorsze scenariusze - odpowiedziała śmiechem, między urywanym szlochem. - Jak się cieszę, że wylądowałam na ziemi, a nie w tej okropnej wodzie.

Prychnęłam głośnym śmiechem, dziewczyna odkleiła się ode mnie i pozbyła się resztek swoich zaschniętych łez. Ja sama zaczęłam prostować swoje ubranie, strzepywać z niego resztki ziemi i poprawiać swoje falowane włosy.

- Powinnyśmy się stąd zbierać - zaproponowałam, ponownie łapiąc jej dłoń. Brunetka przyjęła ją bez wahania. - Źle się czuję w tym miejscu, jakby coś tu na nas czekało.

I czekało. A raczej czekali. Kolejni Strażnicy Snów pojawili się z każdej strony ze znacznie większą armią, niż wcześniej. Powoli stawali z kolan, stawiali ciężkie kroki.

Zamierzałam się odezwać, zaproponować kolejną walkę, ale ktoś okazał się szybszy. Gdy tajemnicza osoba wylądowała na zgiętych nogach, szmaragdowa tafla energii opuściła przykryte peleryną o tym samym kolorze ciało, strażnicy zamienili się w proch poprzez uderzenie. My zakryłyśmy twarze splecionymi dłońmi.

- Kto ty, chert voz'mi? - zapytała ściszonym głosem. Dłonią sięgnęła do zielonej peleryny, ozdobionej magicznymi kamieniami, ściągnęła ze swojej głowy i poprawiła swoje długie brązowo rude włosy. - Dlaczego to powiedziałam? Przecież wiem, kim jesteście.

A my doskonale wiedzieliśmy, kim była ona.

To była nasza Isla. Lecz bardziej potężna. Jej moc była okiełznana, bardziej ryzykowna i przede wszystkim żywa. Twarz pozostała poważna, nie zginając kącików ust ani na moment. Zielony strój, zdobiony kamieniami czasu, odbijał światło słoneczne, które raziło w oczy.

- Dziewczyny.

- Isla - zachwyciłam się, widząc jej twarz.

Ruszyła się w naszym kierunku, lecz nie do nas, a za nas. Minęła nas, jakbyśmy były co najmniej nic nieznaczącymi ludźmi, lub kulą u nogi.

Cofam swoje słowa. To nie była nasza Isla.

Straciłam rachubę czasu, gdy na zegarku minęła kolejna, możliwa trzecia godzina bezcelowego maszerowania. Szukaliśmy ogromnej bramy, która miała wypuścić nas z tak męczącego miejsca.

- Wiesz dokładnie, gdzie to jest? - zapytałam ciekawa, Isla nie odwracając się w moim kierunku, odpowiedziała bezgłośnie.

- Czyli błądzimy, świetnie - dołączyła do udawanej satysfakcji Freya, dziewczyna zatrzymała się w miejscu i z dłońmi założonymi na biodrach westchnęła. - Krążenie w kółko nie ma sensu.

Isla z oburzeniem na twarzy zwróciła się w naszym kierunku, wciąż obserwując nas swoim szmaragdowym spojrzeniem. Pasma jej włosów również zabłysnęły w tym kolorze.

- Nie można znaleźć czegoś, co przegonił czas - ujawniła, unosząc głowę. Zmarszczyłam brwi, niekoniecznie rozumiejąc, o czym mówiła. - Czas mija, a rzeczy znikają.

Wciąż nie rozumiałam.

- Myślisz, że brama zniknęła przez mijający czas? - Dołączyła Freya. Spojrzałam na obie, po czym odłączając się od grupy, zaczęłam iść wzdłuż przygniecionej trawy.

W momencie gdy ujrzałam miejsce wydłubane w kamieniu, krzyknęłam pełna radości. Dziewczyny szybko podbiegły, palcem pokazywałam na odkryte miejsce.

- Isla, masz pełna kamieni na sobie - zauważyłam, obserwując jej postawę. Romanoff uklękła, aby opuszkami palców wybadać dokładniej puste miejsce. - Musisz przywrócić barierę.

- No jasne! - uradowana sięgnęła dłońmi do wisiorka na swojej szyi, gdzie zawieszony był kamień czasu. Delikatnie wysunęła z zawieszki i ułożyła w odpowiednim miejscu na trawie.

Brama wysunęła się spod ziemi, sprawiając szybką reakcję z naszej strony. We trójkę odskoczyłyśmy od miejsca, z którego marmur wysunął się, aby odgrodzić sen od jawy.

- Trzeba wpisać hasło, czytałam o tym w książce związanej z tym całym miejscem.

Isla kiwnęła głową na słowa brunetki, podeszła bliżej drzwi, przed którymi wytworzył się błyszczący różem, pomieszanym z błękitem ekran. Wpisała liczby, które wskazywały błędną próbę. Wpisała datę urodzin Idalii.

- Jakieś pomysły?

- Nic a nic. - Mruknęła Freya. Przecieram twarz dłońmi, zastanawiając się nad wszystkimi możliwościami.

To był sen. Uświadomiłam sobie. Dodatkowo mój sen, hasło mogło być czymś odwiecznym, bądź kompletne różnym. Dzisiejsza data.

- Dwudziesty sierpnia. - Mówię głośno, dziewczyny patrzą na mnie zaciekawione. - Dwudziesty sierpnia, rok dwa tysiące piętnasty. Data twoich urodzin - Zwracam się do Isli. Kącik jej ust unosi się do góry, po czym zapisuje pierwsze liczby hasła. - I data czyjejś śmierci.

Brama wydaje głośny dźwięk, rozchyla swoje wrota, ukazując śnieżnobiałe światło, które wręcz uderza w same oczy. Dziewczyny wciąż stoją cicho, zaciekawione i w pewnym sensie przerażone moimi słowami.

- Zanim tam wejdziemy, chce wiedzieć jedno. - Odzywa się Freya, przerywając głuchą ciszę. Spoglądam na nią, splatając dłonie za swoimi plecami. - Skąd znałaś hasło?

Westchnęłam. Nadszedł czas, aby wyznać coś, co skrywałam przez cały pobyt tutaj. I wiem, że jeśli przejdziemy przez te wrota, zapomnimy o wszystkim.

- Jesteśmy w moim śnie. - Wypowiadam z trudem te słowa, a kolejne przychodzą mi znacznie ciężej. - I mogłam napisać tę historię. Wszystko, co tutaj było, to tylko wymysł mojej wyobraźni. Dlatego proszę, przejdźmy przez tę cholerną bramę, a wszystko wam wyjaśnię, gdy tylko wstaniemy.

Nie odpowiedziały, jedynie w ciszy przeszły przez wrota, a białe światło, zasłoniło je w całości. Poszło gładko, pomyślałam i z głęboką ulgą. Podeszłam bliżej ogromnej bramy i na drżących nogach weszłam w głąb białego światła.

Otworzyłam oczy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top