𝒗𝒊﹒ this is where the fun begins

❛so this is where the fun begins❜

Moment, gdy moje dzieciństwo zawaliło się doszczętnie, został mi w tej sekundzie wytknięty. Nie umiałam początkowo w to uwierzyć, jednak jak ujrzałam czarnego kota siedzącego na parapecie, zrozumiałam, że to było wspomnienie, najgorsze, najboleśniejsze i najbardziej traumatyczne, jakie kiedykolwiek przeżyłam.

Czuję, jak niewidzialna dłoń zaciska się na moim gardle, co utrudnia mi oddychanie, gdy ponownie widzę, jak Zimowy Żołnierz kieruję się z drugiego końca pokoju w stronę mniejszej mnie. Nie potrafię się ruszyć, jedynie stoję w miejscu i obserwuję, przypominając sobie strach, jaki mi towarzyszył.

Jego ciężkie kroki odbijają się echem, zagłuszają wszystkie moje myśli. Mniejsza wersja mnie przygląda się ze strachem swojemu przeciwnikowi, który za zadanie dostał wyeliminowanie jej, raz na zawsze. Każdy jego ruch obserwowany był przez małe, lecz załzawione błękitne tęczówki. Wysiliłam się jedynie na ciche szepty, aby zmienić bieg wydarzeń. Nic nie działało.

W moich oczach również zaczęły zbierać się łzy, udaję mi się ruszyć, więc stawiam niepewny krok, aby po chwili stanąć naprzeciw niego. Unoszę podbródek, aby ukazać, że się go nie boję. Ponownie wysilam się na ciche „odejdź od niej". Łzy powoli spływają po moich policzkach, zostawiając po sobie jedynie mokre ślady. Zimowy żołnierz przechodzi przeze mnie tak, jakbym była duchem.

Odwróciłam się za siebie, wstrzymałam powietrze, słysząc cichy pisk wydzierający się z mego gardło. Nie mogła zmienić tej sytuacji, każda próba szła na marne. Mogłam jedynie ponownie patrzeć, jak lufa broni jest przykładana do głowy mniejszej wersji mnie. Los ze mnie szydził, nieważne jak bardzo bym się starała. Nie mogłam zmienić tego, że moje dzieciństwo przez uniesienie jednego pistoletu zmieni się w wielką traumę.

Od tego momentu nie byłam dzieckiem. Jedynie celem, z przystawionym pistoletem do głowy. Musiałam zostać wyeliminowana. Czułam, jak podłoże przyciąga mnie do siebie, dlatego też upadłam na własne kolana.

Byłam bezsilna, dlatego pozwoliłam, aby moje tęczówki zaczęły mienić się szmaragdową barwą. Mokre ślady, pozostawione na moich policzkach zaczęły wysychać. Odwróciłam głowę w kierunku osoby, która sprawiła, że nieprzyjemne wspomnienia weszły do mojej głowy. Iskierki gniewu prowadziły nieźle przyjęcie w moich oczach, co sprawiło, że przymrużyłam leniwie powieki.

Słyszę rosyjskie słowa wypowiadane przez Zimowego Żołnierza, które oznaczają nic innego jak „Ofiara gotowa do egzekucji". Jego zachrypnięty głos tworzy głębokie rany w moim umyśle, zakrwawione rany, które już nigdy się nie zagoją.

Nikogo już dłużej nie widziałam. Czułam, jak wspomnienie zaczyna znikać, a mój umysł robi się wolny spod czyjejś kontroli. A potem słyszę szepty w słuchawce i dotyk ciepłych dłoni ma swoich ramionach, które podnoszą mnie do pionu.

- Isla, słyszysz mnie? - słaby dźwięk głosu zmusił mnie, abym spojrzała w błękitne oczy Steve'a. Kiwnęłam jedynie głową, a ten od razu wykonał szybki manewr, aby podnieść mnie z ziemi.

Trzymałam się jego ramienia, tak jakbym ledwo wyszła z tego życiem. To nie powstrzymało Kapitana przed całkowitym zabraniem mnie do naszego transportu, z którego wybiegł rozwścieczony Banner.

Wątpię, aby i tutaj kołysanka pomogła.

- Dostaliśmy lanie. Pozbieramy się - wyjawia Stark do Agentki Hill. Jest zmęczony, słychać to po jego głosie.

Wzdycham ciężko, po czym siadam na podłodze naszego transportu. Chowam twarz w dłoniach, gdybym mogła, najchętniej ukryłabym się przed światem.

Najbardziej skrywane wspomnienie wróciło, co za tym idzie dodatkowy strach przed światem.

Ciepłe powitanie ze strony cioci Laury oraz jej dzieci wystarczyło, aby na moich ustach pojawił się ciepły, lecz przepełniony zmęczeniem uśmiech. Gdy wszyscy zebrali się w pomieszczeniu jadalnym, ja siedziałam na tarasowych schodach przed domem. Opatulona kocem jedynie podsłuchiwałam, co mówiła reszta.

Wpatrywałam się w mazaje, które stworzyłam patykiem na trawie. Potrzebowałam chwili, aby zapomnieć, o tym co zostało mi wytknięte. Ofiara do wyeliminowania.

Byłam tak zajęta myślami, oraz grzebaniem w piachu, że nie zwróciłam większej uwagi na zbliżającą się osobę. Chrząknięcie sprawia, że wzdrygam się i upuszczam patyk ze swojej dłoni.

- Barton nie będzie zadowolony, jeśli zobaczy, jak obchodzisz się z jego trawnikiem - gardłowy ton zmusza mnie do odwrócenia się za siebie. Nick Fury patrzy na mnie z góry, po czym kieruje się schodkami na trawnik, nie przeszkadza mu mój wzrok.

- Powinien mi wybaczyć - szepczę, zaciskam usta w prostą linię. Nie byłam w stanie mówić te słowa z pełnym uśmiechem na twarzy.

Fury zaśmiał się głośno, po czym sięgnął po drewniany kawałek. Zaczął obracać go w palcach, pokazując mi tym samym, jak bezwartościowe jest to narzędzie.

- Umiesz to naprawić? - zapytał, marszczę brwi, nie rozumiejąc, o co pyta. Nick szybko łamie drewno na dwie cienkie części, po czym podaję do mojej dłoni zniszczone narzędzie. - Wystarczy trochę czasu, albo wiary.

- Nie wiem, czy jestem zdolna, aby naprawiać zepsute rzeczy. - Mówiłam zgodnie z prawdą, w końcu nie byłam pewna, czy potrafię naprawić samą siebie.

Byłam zniszczona, od pierwszego dnia życia.

Mężczyzna przede mną jedynie prychnął prześmiewczo, poczułam urażenie przez takowy czyn. Nick Fury przyglądał mi się z zaciekawieniem, staram się skryć pod ciepłym kocem, aby nie musieć czuć na sobie tego wypalającego dziury w ciele wzroku.

- Nie pierdol! - wyrzuca dłonie w powietrze, co sprawia, że marszczę brwi.

- Steve nie lubi takiego słownictwa. - Zauważam, strzelam palcem w jego stronę. Ciemnoskóry mężczyzna jedynie się śmieje.

- Do rzeczy. Jesteś wiedźmą. Przy odrobinie pracy i wiary, będziesz zdolna, aby pokonać czasoprzestrzeń! Aby zatrzymać czas, aby bawić się nim. - wyjaśnia. Jego słowa dodają mi motywacji i zmuszają do myślenia, w większej mierze ma on rację.

Tylko, czy aby na pewno zostałam stworzona, aby bawić się czasem?

Gdy tak patrzyłam na dwie połówki patyka, sięgałam myślami do ciszy i spokoju. Wcześniej ułożyłam drewno bliżej siebie, aby łatwiej udało się je naprawić. Dopiero, potem gdy spod przymkniętych oczu zaczął mienić kolor szmaragdowy, a drewno z dwóch połówek zamieniło się w jedną całość, poczułam w sobie coś, czego wcześniej nie czułam. Potężną moc, która niszczy, ale i naprawia.

- Dałaś radę. - Mruknął z zachwytem, uniósł jeden kącik ust do góry, a wolną dłonią poklepał mnie po głowie. - Wiedziałem, że dasz.

Wiedział, że dam radę. Czuł to i wiedział. Mimowolny uśmiech pojawił się na mojej twarzy, napływ wiary i motywacji do dalszych prób, a potem zaintrygowanie. Słowa Nicka zapieczętował znamiona w moim umyśle, a jedyne zdanie, jakie wyryty to „pokonać czasoprzestrzeń".

Zabawa czasem. Kontrola czasu. Manipulacja czasem. Czas. Czas. Czas.

Nigdy nie sądziłam, że siedząc w transporcie, kilka metrów nad ziemią mogę dostać lekkiego stresu. Zacisnęłam dłonie na siedzeniu, aby odreagować. Kapitan zajął się odnalezieniem Ultrona, przez to też w słuchawce słyszałam:

- Daj mi spokój! - krzyk Ultrona, a później strzał. Oby Steve wyszedł cało.

Następna była moja matka, która siedząc na motorze i pędząc przed siebie, zebrała tarczę Kapitana Ameryki z drogi.

- Czy wiecznie muszę po was sprzątać? - zapytała, poprawiając się na miejscu siedzącym. Marszczę brwi, po czym ponownie spoglądam w otwartą przestrzeń.

Jesteśmy wysoko, a mimo to wciąż widzę, co się dzieje na autostradzie. Rozpędzony pociąg wjeżdża na spokojne osiedle. Ludzie uciekają z drogi z czyjąś pomocą. Dziwię się, nie posiadamy nikogo, kto byłby aż tak szybki.

Odwracam się w stronę kierowcy pojazdu, w którym siedzę, ten jedynie spogląda na mnie kątem oka. Zaczynam rozumieć, mamy wsparcie. Nawet wiem czyje.

Gdy widzę, jak przyczepa od ciężarówki wzbija się w powietrze i słyszę słowa mojej matki „Wciąż jestem w środku" serce staje mi w gardle. Clint podlatuję bliżej i otwiera metalowe drzwi, aby Natasha wraz z paczką wleciała do środka. Zamiast tego paczka ląduje u nas, a moja matka ściągnięta została w dół.

- NAT! - krzyczy Clint, a ja podbiegam i zabezpieczam paczkę, po czym staję przy wielkiej otwartej przestrzeni. - Kapitanie, widzisz Natashe?

Ten mu nie odpowiada, tylko wydaję rozkaz, który musi wykonać.

- Ale widzisz ją, czy nie?

Nie odpowiada. Spoglądam w jego kierunku, strach w moich oczach powoli mnie zabija. Widzę, jak mimika twarzy Bartona zmienia się diametralnie, mimo to przechyla transport do góry, aby po chwili z większą prędkością udać się do bazy.

- Cholera - słyszę i widzę, jak metal się unosi, aby zamknąć dostęp do powietrza. W oczach zaczynają mi się zbierać łzy, robię kilka głębokich wdechów, po czym przymykam oczu i siadam na podłodze.

Ten pieprzony metalowy gówniak porwał mi matkę.

- Powiem to tylko raz - zaczyna Steve, wchodząc do pomieszczenia, u boku z bliźniakami, jednak niedane jest mu skończyć, gdyż Stark natychmiast pyta:

- A mógłbyś wcale?

Wywracam oczami i staje bliżej ściany, widzę z tamtego miejsca jak Pietro i Wanda obserwują wszystko z bezpiecznej odległości.

Zaczynają się kłócić odnośnie wielkiej zdobyczy Starka, najstarszy z bliźniaków wykorzystuje ten moment, aby odłączyć kilka sprzętów. Za pomocą swoich zdolności ucisza każdego, staram się nadążyć za jego ruchami. Zaczyna mi się kręcić w głowie.

- Nie, nie. Mów dalej...- proponuję, szyba pod nim pęka przez strzał. Pietro ponownie opada w dół.

Niektóre urządzenia zaczynają wydawać dźwięki, a mi się wydaje, jakbym widziała, że czerwone monstrum, które skrywa się w bezpiecznym pudełku, poruszył dłonią. Nie rozumiem, co się dzieje, dlatego zaczynam się rozglądać. Tarcza Kapitana obija się o wszystkie urządzenia, nawet te przede mną.

Wstrzymuje powietrze w płucach. Życie przeleciało mi przed oczami. Gdy staram się zrozumieć, co przed chwilą zaszło, ono zaczynają ze sobą walczyć. Wanda odrzuca Bannera. Steve upada tak samo jak Stark.

Ni stąd, ni zowąd pojawia się Thor. Staję na tym dziwnym czymś, unosi młot do góry i powoduje tym samym błyskawice. Po czym tak po prostu ożywia to coś. Co tu się do diaska dzieje?

- O, cholera. - Szepczę, staram się nadążyć za tym co właśnie widzę jednak na marne. Nie rozumiem niczego. Ich zachowań ich słów. Nic.

Przemieszczam się bez szwanku, aby stanąć koło Thora, przy którym w tym momencie czułam się najbezpieczniej. Gdy bóg informował nas o sześciu kamieniach nieskończoności, a w tym o kamieniu umysłu. Jakie były pozostałe?

Czerwona postać tłumaczy nam informację, nie docierają one do mnie tak jak słowa Clinta.

- W Sokovi. Uwięził tam Natashe. - Mówi, a ja wzdycham, wyrzucając ręce w eter.

- Właśnie! Ta kupa metalu porwała mi matkę. - Zauważam. Oburzenie zaczyna rysować mi się na twarzy.

Clint unosi kącik ust do góry, po czym ponownie poważnieje, również to robię.

- Nie chcę zniszczyć Ultrona. Jest niezwykły i bardzo cierpi, ale ten ból może spopielić świat, dlatego muszę go zniszczyć. Wszystko, co stworzył. Każdy ślad, jaki zostawia w sieci. - Mówi z pewnością czerwona postać, marszczę brwi, obserwując jego każdy ruch. - Musimy działać szybko i żadne z nas nie zrobi tego w pojedynkę.

Słowa o potworze, blah, blah, blah. Każdy w końcu ma w sobie coś z potwora. Przymykam chwilowo oczy, aby odetchnąć. Gdy znowu unoszę powieki, nie znajduję się na żadnej łące. Freya kłamała.

- Szanse byście mi zaufali są nikłe. Ale musimy ruszać - dodaję krótko, po czym unosi dłoń, a w niej młot Thora.

Nie muszę mówić, jakie zdziwienie było wymalowane na twarzy każdego z nas. Krzywię się, po czym zasłaniam usta dłonią, widząc minę Thora. Zapanowała cisza, która jedynie sprawia, że cała sytuacja staje się dla mnie śmieszniejsza.

- Ktoś tu jest godnyyyy - przeciągam swoją wypowiedź. Thor obraca w dłoni młot i patrzy na mnie, uśmiecha się ironicznie, po czym wyjawia do reszty:

- W drogę. - Podchodząc do Starka, jedynie klepie go po plecach, prycham cicho i idę za nim - Gratulacje.

Czyli to tutaj zaczyna się zabawa.

a/n: przed ostatni rozdział z głowy. oh geez!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top