𝒊𝒊𝒊﹒ you're good friend

❛you're good friend❜

SZEŚĆ GODZIN DO ATAKU ULTRONA

Od momentu gdy przesiaduję w wieży Avengers, minęło już trochę czasu. Razem z Bartonem zaczęliśmy poważną rozmowę, o tym, jaki napój jest najlepszy w połączeniu z zimnym piwem. To wcale nie tak, że jeszcze nie stuknęła mi ta długo wyczekiwana dwójka na sam przód liczby, a my gadamy o alkoholu, o którym nie powinniśmy zamieniać nawet słówka. Jedyny powód, dlaczego rozważaliśmy taki, a nie inny temat, jest wyłącznie ze względu na fakt, że wujek Barton ucierpiał na misji. Z czym wiąże się dezorientacja w jego własnych słowach.

- Isla? - pyta w końcu, mrużąc przy tym swoje niebieskie oczy. Odkładam szklankę z wodą na pobliski stolik, po czym spoglądam w jego stronę. Kiwnięciem głowy daję mu znak, by kontynuował - Dlaczego rozmawiamy o alkoholu? - wzruszam ramionami, w końcu sama nie wiem, dlaczego zaczęliśmy taki, a nie inny temat.

Myślę chwilę nad najrozsądniejszą odpowiedzią, która tylko wpadnie mi do głowy i nada się do wyjawienia na głos. Rozglądam się po całym pomieszczeniu, poszukując jakiejś podpowiedzi. Błagam, losie, daj mi jakąś wymówkę. O dziwo, błagania zostały szybko wysłuchane, gdy w progu pomieszczenia pojawia się Thor. Uśmiecham się dumnie, czując jak w moim umyśle, zaczyna panować spokój, w końcu mam na kogo zgonić ten dziwny temat, który był rozpatrywany przeze mnie i wujka Clinta. Odwracam się do szatyna i jedynie przybieram minę, znającej na każde pytanie odpowiedź nastolatki.

- Thor wspomniał wcześniej o jakiejś sekretnej recepturze z Asgardu. - mówię, pamięcią wracam do momentu, zanim zaczęliśmy własną rozmowę. - Mówił, że jest mocne...mocaaaarne - przeciągam, wytrzeszczając w międzyczasie swoje błękitne oczy. Mając nadzieję, że mężczyzna przyjmie taką odpowiedź, jedynie uśmiecham się, ukazują szereg prostych zębów.

Barton początkowo kręcił się swoimi jasnymi tęczówkami po mojej twarzy, by wyszukać na niej jakąś oznakę niepewności własnych czynów czy słów. Ale odpowiednio o to zadbałam, aby nic takiego nie dostało się do zasięgu jego wzroku. W głównym pomieszczeniu zaczyna robić się mniejszy tłok, niż przewidywałam. Tony Stark wraz z Steve'em zmierzają w kierunku głównego barku, rozmawiając o czymś zaciekle. Moja matka wraz z Agentką Hill i Nickiem Fury również prowadzili ciekawą rozmowę, przynajmniej tak mi się zdaje, dochodzę do tego wniosku jedynie po ich gestykulacji. Thor wraz ze swoim młotem u boku, podąża w stronę mrożonki i człowieka metalowej puszki, by dołożyć swoje cztery grosze do sprzeczki.

- Czy dożyję dnia, w którym ta dwójka, nie będzie się kłócić? - pytam z zaciekawieniem, ponownie patrząc w miejsce, gdzie powinien znajdować się mój wujek. Zamiast go widzę jedynie ciemnoskórego mężczyznę, którego wcześniej prawdopodobnie nie widziałam w tym miejscu. - Eh? Cześć...kim jesteś? - proste pytanie, a jednak takie bez sensu.

- Również chciałbym wiedzieć, czy dożyje takowego dnia - prycha krótkim, lecz zaraźliwym śmiechem. Na mojej twarzy pojawia się odłamek małego uśmiechu. Gdy mężczyzna wyciąga w moim kierunku dłoń, by prawdopodobnie się przywitać, robię dokładnie to samo. - Sam Wilson, lub Falcon, jak wolisz - coś zaczyna mi świtać, dlatego ujmuję jego dłoń i potrząsam nią delikatnie. Na mojej twarzy, tak samo jak na jego, widnieję najszczerszy uśmiech, jaki może być.

- Isla Romanoff, lub magiczne dziecko, jak wolisz - odpowiadam, używając przydomka, jakim nazywa mnie połowa Avengersów. Sam na początku mruży oczy, jednak dopiero potem uśmiecha się przyjaźnie, co szybko odwzajemniam. Ten człowiek wydaje się naprawdę komfortową osobą. - Sam, powiedz mi, od kiedy zadajesz się z tym cyrkiem na kółkach? I lepsze pytanie, dlaczego? - brew podskakuję mi do góry, ciemnoskóry mężczyzna na początku szuka odpowiedzi na moje pytania, jednak kończy się to zwykłym wzruszeniem ramionami.

- Dobre pytanie! - zauważa, wystawiając w moim kierunku wskazujący palec. Sam, czy mama cię nie nauczyła, że nie pokazuję się paluchami na ludzi? - Z odpowiedzią trochę ciężej, dlatego pomińmy to pytanie - słyszę jego głos, przerywający krótką chwilę ciszy. Godzę się na taki układ i jedynie kiwam głową, na znak przyjęcia propozycji.

Rozglądam się w poszukiwaniu Steve'a, ponieważ jako jedyny, powiedziałby mi wszystko odnośnie potencjalnych wrogów. Dlatego też, przez tą dokładnie czynność po mojej głowie zaczynają przepływać różne pytania, jak i myśli.

"Jak to jest być Avengersem?" Musiałam się tego dowiedzieć, na każdy możliwy sposób, poczuć to na własnej skórze. Cieszyć się zwycięstwem, lub pogrążać się w myślach przez przegraną. W tym momencie zdałam sobie sprawę z jednego. Chciałam zostać Avengersem, jak moja mentorka i matka w jednym.

TRZY GODZINY DO ATAKU ULTRONA

Powtarzam tę samą czynność od kilku minut, chodzę w te i wewte by zabić czas. Jedynie słyszę kilka rozmów, czy to o misji, o dwóch nowych pionkach hydry, czy o samym fakcie, że wujek Clint ucierpiał w jednym starciu. Nudzę się, dlatego zaczynam kierować się w stronę tych dwóch głosów przy windzie. Widzę Steve'a i Marie Hill, którzy rozmawiali o tajemniczych bliźniakach. Początkowo stoję w oddali, dopiero gdy Kapitan naciska na przycisk od windy, zaczynam się kierować w ich stronę.

- Agentka Hill - mówię przyjaznym tonem, tak jakbym wcale nie podsłuchała ich rozmowy, po czym skinięciem głowy ją witam, ona to odwzajemnia, więc wymijam ją i patrzę na Steve'a. - Można się dołączyć? - kieruję głowę w stronę Kapitana, zadając mu tym samym zwykłe pytanie. Dołączę się tak czy siak. Raczej nie potrzebuję jego zezwolenia, w sprawie wejścia do windy.

Ten jedynie kiwa głową, dlatego szybko wskakuję do środka windy, by po chwili jej drzwi mogły się za mną zamknąć. Staję z nim ramię w ramię, po czym spoglądam na przycisk, który włączył. Wiem, gdzie się zbliżamy. Wypuszczam powietrze ze swoim płuc, odwracam się do niego przodem i jedynie mamroczę cicho:

- Mogę o coś zapytać?

Steve automatycznie odwraca głowę w moim kierunku, kącik jego ust wykrzywia się w ciepły uśmiech. Czuję dziwną ulgę, gdy widzę spokój na jego twarzy. Jednak czekam na dokładne pozwolenie, które zwiastowane jest kiwnięciem głowy przez dorosłego mężczyznę. Wysilam się na słaby uśmiech, po czym po prostu wyrzucam z siebie słowa.

- O co chodzi z tajemniczymi bliźniakami? - Spuszczam wzrok na swoje buty, łącząc za swoimi plecami dłonie. To pytanie krąży mi po głowie od momentu, gdy usłyszałam o tajemniczych bliźniętach, przez cienką szybę.

- Nie masz pytania do mnie, jako Steve'a. Tylko do Kapitana Ameryki - wyjawia, śmiejąc się przy tym. Przymykam swoje powieki, mogłam wcześniej określić się, do kogo konkretnie miałam to pytanie. Jedynie marzę o tym, by spoliczkować samą siebie, za niedogodności, jakie stworzyłam. - Nowe o b i e k t y hydry - wyjawia z naciskiem na jedno słowo, unoszę swoją głowę, by spojrzeć w jego błękitne tęczówki. - Pietro i Wanda Maximoff. On szybki, ona dziwna.

- Wanda ma moce, prawda? - zaczęłam dopytywać. Mężczyzna obok mnie jedynie kiwnął głową. - Takie jak ja? - wolałam doinformować się, z kim walczą. Może wtedy, pozwolą mi walczyć u swego boku. Steve spogląda na mnie, odchyla głowę do tyłu, a ja nie odrywam wzroku od jego twarz, ani na moment.

Cisza, która nas otoczyła, wydawała się trwać wieczność. Nie otrzymywałam odpowiedzi z wielu powodów, o których Steve sam nie miał pojęcia. Zagryzam wnętrze policzka, by zająć się czymś, gdy starszy ode mnie mężczyzna utknął we własnych myślach, w trakcie szukania sensownej odpowiedzi. Nienawidzę momentów ciszy, oznaczają one jedno wielkie niezrozumienie. Gdy myślimy, że wszystko jest dobrze, a tak naprawdę tkwimy we własnym umyśle i bijemy się ze wszystkim, co tam się stworzyło.

- Możliwe - odpowiedział cicho. Powrócił głową do pionu, by westchnąć ciężko. - Telekineza, manipulacja neuroelektryczna i hipnoza sugestywna. Wasze moce są odrobinę podobne, ale zarówno ty, jak i ona macie coś jeszcze. Coś, czego nikt nie wie ani nie zna - dodaję po krótkiej chwili. Uznaję to za słaby komplement, ale mimo to uśmiecham się słabo.

Odwracam się ciałem w stronę rozsuwających się drzwi od windy. Czuję niedosyt związany z pytaniami, jakie zadałam. Zdecydowana ich ilość została w mojej głowie. Mogłam również podpytać o Pietro, jednak nie zrobiłam tego. Zauważyłam, jak Steve zaczyna przekraczać próg windy, dlatego cicho chrząknęłam i wydusiłam z siebie pytanie, nurtujące mnie od samego początku naszej rozmowy.

- Steve? - Blondyn odwraca się momentalnie, jakby czekał na kolejne pytanie, tak jakby nie miał dosyć mojego towarzystwa. - Czy uważasz, że jestem dziwna? - zadając to pytanie, wyszłam na niestabilnie emocjonalną nastolatkę, która jedynie szuka wsparcia u człowieka, który pełni rolę na wzór o j c a. Którego, nawiasem mówiąc nigdy nie miałam.

- Nietypowe pytanie - zauważa, nie wychodzi całkowicie z windy, przez co jej drzwi co chwilę się przysuwają i oddalają od jego sylwetki. Zaczynam zębami skubać dolną wargę. Pytanie, które zadałam, zbiło nie tylko jego, ale i mnie z tropu. - Nie.

Echo odbijające się w mojej głowie, jedynie sprawia, że zaczynają mnie boleć skronie. Początkowo nie rozumiem jego odpowiedzi, dopiero po chwili przemyślenia dociera do mnie jej sens. W końcu zwykłe słowo n i e może oznaczać tak wiele, a jednocześnie nic.

- Nie uważam, że jesteś dziwna - tłumaczy, gdy spotyka się z moim zmieszanym spojrzeniem. - Uważam, że jesteś nieperfekcyjnie perfekcyjna, jak każdy z nas. - Rozluźniam mimikę swojej twarzy, zakładając na nią nieśmiały uśmiech. - Czyni cię to bardziej, wyjątkową, Isla. - Uśmiecha się w moim kierunku, wystawia do mnie dłoń złożoną w pięść. Również wystawiam w jego kierunku dłoń, ustawioną pionowo, by po chwili móc zacisnąć ją na tej jego.

To była taka nasza rzecz. Moja i Steve'a.

PÓŁTOREJ GODZINY DO ATAKU ULTRONA

Czas do wyczekiwanej przez wszystkich imprezy, która miała zwiastować kolejne zwycięstwo Avengersów, zbliżała się wielkimi krokami. Najważniejsi goście powoli zaczynali się zbierać, w momencie, gdy ja szukałam sensu swoich myśli w głowie. Stałam przed wielkim lustrem, ramię w ramię z moją matką, która wygładzała dłońmi sukienkę na swoim ciele. Czarna kreacja z białym dekoltem opinała jej ciało, wyglądała w tym nieziemsko. Patrzę na nią kątem oka z lekkim uśmiechem.

- Dobrze wyglądam? - pyta zbita z tropu, przez moje spojrzenie. Spoglądam jej w tęczówki, nawiązując tym samym kontakt wzrokowy. Kiwam głową.

- Wyglądasz przepięknie! - informuje szczerze, wysilam się na uśmiech, po czym wzrokiem wracam do swojego odbicia w lustrze, które już tak dobrze nie wygląda. - O której mniej więcej zaczyna się impreza? - pytam, wzdychając ciężko. Dłońmi sięgam po jeansową katanę w kolorze kasztanowym. Zgrabnym ruchem zakładam ją na siebie, podciągam rękawy do góry i wyciągam włosy, które zakleszczyły się pod materiałem przy samym karku.

Poszczególne pasma rudych włosów zakładam za uszy, by po raz kolejny przejrzeć się w lustrze. Nie widzę zbyt wielkiej zmiany, dlatego wzdycham zmarnowana. Przejeżdżam dłońmi po zwykłej koszulce w czarnym kolorze, która spoczywała na mojej górnej partii ciała, tuż pod tymczasową narzutą. Biorę kilka ostatnich wdechów, by po chwili odwrócić się w stronę rudowłosej kobiety.

- Tak naprawdę, już możemy zaczynać - mówi niedbale, kiwam głową z oznaką zrozumienia, by po chwili najzwyczajniej w świecie wyjść z pomieszczenia do wielkiej sali, która przez wielu nazywana jest zwykłym salonem. - Chodźmy, Is. Kto wie, może coś ciekawego się dzisiaj wydarzy? - zadaje pytanie bardziej sobie, aniżeli mnie.

Zastanawiam się jednak nad jej słowami, modląc się, by było to ciekawe wydarzenie, które zmieni bieg mojego życia. Dzięki któremu nie będę jedynie znana jako Isla Romanoff, a także jako członek Avengers. Albo, dzięki któremu będę w ogóle znana. Chociaż nie zależało mi na byciu popularnym tak jak na byciu uznaną wśród reszty Avengersów. W końcu pomimo zapewniających mnie słów nie wiedziałam, co kryję się w ich umysłach.

Rozglądam się po wielkim pomieszczeniu, na schodach, przy barku jak i przy kanapach znajdowało się kilka osobnych grupek. Natasha natychmiastowo zostawiła mnie, by zając swoje miejsce przy barku z alkoholami. Przez to też zaczęłam się krzątać w te i wewte, ostatecznie kończąc na wielkim balkonie. Kurczowo ściskałam skrawek kurtki, którą mam na ramionach, by porzucić, jakiekolwiek niepotrzebne myśli w mojej głowie.

Odwracam się w kierunku szklanych drzwi, by spojrzeć na ludzi znajdujących się w środku, nie zauważając nawet, że posiadam towarzystwo u swojego boku. Chrząknięcie opuszcza usta barczystego mężczyzny obok niej, który porusza dłonią, tworząc w trzymanej przez siebie szklance efekt fal. Odwracam w jego kierunku głowę i przyglądam się uśmiechniętej twarzy boga.

- Nie bawisz się wystarczająco dobrze, mam rację? - zagaduje mnie Thor, spoglądam na niego i ściągam usta w prostą linię. Blondyn cmoka w powietrze, zerkając na panoramę miasta nocą.

- Aż tak jest to widoczne? - odpowiadam pytaniem na pytanie, śmiejąc się przy tym nerwowo. Chowam dłonie do kieszeni katany, biorę głęboki wdech i po chwili ponownie patrzę na Thora.

- Oh, nie no, coś ty - również się zaśmiał. Wywracam oczami, na jego ton głosu, który jedynie sprawia, że mam ochotę zakopać głowę w piasku, niczym struś. - Dlaczego stoisz tutaj sama, zamiast wejść do środka? - zastanawiam się nad odpowiedzią, jednak również zaprzestaję swojej czynności, gdy usta mężczyzny wypowiadają kolejne słowa. - Mam coś dla ciebie.

- Dla mnie? - pytam, chcąc się upewnić, że moje uszy nie robią sobie ze mnie żartów. Dlatego też zerkam z lekkim niedowierzaniem w jego stronę, Thor kiwa głową, a na jego twarzy maluje się przyjazny uśmiech. - Co to takiego?

Obserwuję każdy jego ruch, gdy ten zza swoich pleców wyciąga opaskę z czerwonymi kocimi uszami. Nie kryję rozbawienia, dlatego zaczynam głośno chichotać, mężczyzna również to robi. Oboje śmiejemy się dosyć głośno. Thor podaję mi podarunek, a ja bez zawahania się zakładam go na głowę. Poprawiam jedno materiałowe kocie ucho, po czym wykrzywiam swoje usta w szczerym uśmiechu.

- Jak wyglądam? Pasują mi? - Asgardczyk przez chwilę przygląda mi się z zamyśloną miną, zastanawiając się nad dobrą odpowiedzią. Grzecznie wyczekuję momentu, w którym do moich uszu dojdzie dźwięk jego głosu.

- Pasują Ci, nawet bardzo - promiennie się uśmiecha, dlatego odwzajemniam to, dokładając do tego stłumiony śmiech. - Gdy je zobaczyłem, od razu pomyślałem o tobie. - słysząc jego słowa, czuję dużo więcej niż radość, czy uznanie, ale również wielki zaszczyt.

- Wow! Tego się nie spodziewałam, za nic w świecie - wyznaję ze szczerością i zdziwieniem. Uśmiech nie schodzi mi z twarzy, dlatego kiwam głową - Dziękuje, Thor. Za ten podarunek, naprawdę. - ten jedynie niewymownie pochyla czaszkę, machając przy tym dłonią, tak jakby to nie było coś wielkiego.

Dla mnie było. Dlatego od tej pory dziękowałam wszechświatowi za to, że poznałam Thora. Jest nie tylko potężny, jak i przyjazny. Również dobry z niego przyjaciel. Ignoruję jego gestykulację i ponownie dziękuje, tym razem bezdźwięcznie.

- Jesteś dobrym przyjacielem, Thor - wyznaję, odwracam się tyłem do panoramy nocnego miasta i kieruję się w stronę szklanych drzwi.

Ciężkie kroki stąpają tuż za mną, w momencie, w którym przekraczam próg pomieszczenia, oraz jak przechadzam się w środku, szukając miejsca dla siebie. Thor wyprzedza mnie i zmierza w kierunku Kapitana, dlatego robię to samo. Maszerując tuż za barczystym mężczyzna, wzrokiem zaczynam szukać rudej czupryny, która zajmuję się barem. Wywracam oczami z nie dowierzania, po czym staję między Thorem a Steve'em.

- To specjalna receptura, trzymana przez lata w beczkach, w samym Asgardzie - wyjawia Thor. Kupuję jego słowa, dlatego unoszę brwi do góry i siadam na kanapie, obok mnie stoi Steve, który z ponurą twarzą wącha zawartość swojej szklanki.

- W twoim wieku, robiłem znacznie gorsze receptury - śmieje się staruszek, ja jedynie prycham. Nie wgłębiam się w jego słowa, dlatego wzrokiem wracam do Kapitana, który wziął łyk dziwnego napoju. - Poproszę odrobinę.

Nie wiem, czy mam zacząć odliczać w głowie czas, w którym jeden z nich dostanie nagłej energii, bądź straci ją całkowicie. Ewentualnie zachować trzeźwy umysł i nie zwracać na nich uwagi. Zdecydowanie ta druga opcja bardziej mi podchodzi.

- Mocne - krzywi się Steve. Thor dumnie się uśmiecha, tym samym obwieszczając, że miał rację. Kręcę głową, mając jedynie nadzieję, że staruszka nie będą wyciągać na noszach z imprezy.

Zaczęli wynosić go na własnych nogach. Czyli nie było takie mocne.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top