𝒊﹒ five second.
▬▬▬▬▬▬▬▬
“you have five second.”
▬▬▬▬▬▬▬▬
TO JUŻ ZACZYNA SIĘ ROBIĆ NUDNE.
Naprawdę, ile czasu może zająć zwleczenie swojego świętego tyłka na dół? Ostatnie ważne wydarzenie w tym roku, a Casspian jak zwykle się spóźnia. Szczerze mówiąc nowością byłoby gdyby faktycznie pojawił się na czas. Trzęsąc głową wspinam się po schodach, spotykając się ze zmęczonym wzrokiem Atheny. Jednym ruchem ręki tłumaczę jej, że zaraz będę. Więc w tym czasie ona i Freya mogą wyjść na zewnątrz. Idę długim korytarzem, wciąż zastanawiając się, jak będzie wyglądał okres siedzenia w domu, z mamą, z resztą Avengersów. Dawno się tak nie cieszyłam na kolejne spotkanie z nimi. Nie mogłam więc pozwolić, by coś albo ktoś pokrzyżował moje plany.
Staje przed wielkimi drzwiami i ciągnę za klamkę. Zamknięte. Niech cię szlag trafi, Casspian. Odbijam się na drugą stronę korytarza i przyglądam się obrazom powieszonym przez założycieli naszego ośrodka dla młodych czubków. Inaczej mówiąc dla dzieciaków ze zdolnościami magicznymi. Odwracam się ponownie i patrzę na klamkę. Jej srebrny kolor odbija światło słoneczne i oświetla brudnozielone ściany korytarza.
Wzdycham ciężko i po raz kolejny podchodzę do drzwi, na których widnieje plakietka podpisana "Tu urzęduje Casspian. Wchodzisz na własne ryzyko do paszczy głodnego wilka". Prycham, patrząc na dobrze znany mi napis i wale dłonią złożoną w pięść, w drewnianą klapę.
— Casspian, do cholery, rusz swój włochaty tyłek — wrzeszczę przez zamknięte wejście, gdybym tylko mogła użyć choć cząstkę swojej mocy, przysięgam na Boga, że ten chłopak byłby już dawno martwy. — Czekamy na ciebie już pół godziny, ileż można — dodaje po chwili, opuszczam ręce i opieram się czołem o futrynę.
— Jeszcze pięć minut — odkrzykuje z drugiego końca pokoju. Wzdycham ciężko i zaciskam ręce ponownie w pięści.
— Masz pięć sekund — odpowiadam natychmiastowo. W głowie zaczynam liczyć najszybciej jak się da. — Pięć. Koniec czasu. Ruszaj się. — Ponownie unoszę rękę z zamiarem walenia w drzwi, jednak te natychmiastowo się otwierają, ukazując bruneta z dość naburmuszoną miną.
— Nienawidzę cię. Naprawdę — mruczy niezadowolony, po czym wypycha z pokoju wypełnioną jego rzeczami walizkę. Chowa telefon do tylnej kieszonki i staje tuż obok mnie, ostatni raz zagląda do pokoju, sprawdzając, czy aby na pewno wszystko zabrał. — Nie trzeba było się tak pieklić, złość piękności szkodzi, złotko.
Wywracam oczami na jego komentarz. Słyszę, jak w zamku jest przekręcany klucz, ciche westchnięcie opuszcza zarówno Casspiana jak i moje usta, a gdy tylko czuje lekkie uderzenie w bark. Natychmiastowo zaciskam szczękę, chcąc zrobić to samo nadąsanemu wilkowi. Jednak ten przewiduje mój ruch i dźga mnie palcem między czwartym a piątym żebrem. Dlatego poddaje się i po prostu maszeruje na dziedziniec ze spokojem wymalowanym na twarzy.
Chociaż stres mnie zżera.
Przyglądam się znikającemu krajobrazowi zza szyby autobusu. Drzewa migają zbyt szybko, nawet nie mam chwili, by im się przyjrzeć. Opieram się czołem o szkło i przymykam zmęczone powieki. Jeszcze dwie godziny temu stałam na dziedzińcu i wsłuchiwałam się w słowa dyrektora Hawkinsa, a teraz? Teraz siedzę na niewygodnym siedzeniu i odliczam minuty i sekundy do ostatecznego spotkania z matką. Z rodziną. Z moim domem.
Tylko jak wytłumaczysz, dlaczego wróciłaś kilka miesięcy przed całkowitym wystawieniem ocen, czy ogólnym zakończeniem roku?
Remont w szkole.
A jeśli podpyta o dokładniejszy powód? Powiesz o tym co naprawdę się stało?
Nie. Zamknij się.
A co jeśli?
Cicho. Zamknij się.
Przyłożyłam dwa palce do skroni i zaczęłam masować. Głowa mi pulsowała od stresu, i od cholernego głosu w środku, który w ciągu dnia i nocy aktywował się wraz ze swoimi dziwnymi przemyśleniami. Westchnęłam ciężko, prawdopodobnie zwracając na siebie uwagę siedzącej tuż obok mnie Freyi. Czując ciepłą dłoń na swoim kolanie, natychmiastowo otworzyłam lewe oko i spojrzałam na rozpromienioną twarz brunetki. W wolnej dłoni trzymała paczkę ciastek, natomiast na jej kolanach leżał telefon i podłączone do niego słuchawki. Poprawiłam się na siedzeniu, by być bardziej twarzą do młodej wiedźmy i uśmiechnęłam się delikatnie.
— Ciasteczko? — zapytała z półuśmiechem. Domyśliłam się, że poczuła mój stres. Zagryzam wnętrze policzka i kiwam twierdząco głową. — W międzyczasie — przerwała na chwilę, szukając mojego wzroku. Gdy ostatecznie nasze spojrzenia się skrzyżowały, brunetka spoważniała. Nie wiedziałam, co robić, więc automatycznie odwróciłam wzrok. — Powiesz, co się stało? Dlaczego się tak stresujesz? — dopowiedziała tuż po moim geście. — Mamy jeszcze jakieś trzy godziny drogi, więc zamieniam się w słuch.
Przez bujanie w obłokach i zżerający mnie stres nawet nie zorientowałam się, że siedzę w cholernie niewygodnym krześle od jakiś dwóch godzin. Może dlatego też nie zauważyłam, kiedy wyjechaliśmy z Wirginii. Szkoła w Richmond znajduje się dokładnie trzysta trzydzieści pięć mil od Midtown Manhattan w Nowym Yorku. Czy aż tak jestem nieobecna, by nie zauważyć tak wielkich gestów?
Drapię się po czole, myśląc, jak wybrnąć z sytuacji. Freya podsuwa mi pod dłoń otwartą paczkę ciastek i częstuje mnie nimi. Sięgam po słodycz i przed ugryzieniem przyglądam się mu. Wypuszczam przetrzymywane powietrze w płucach i biorę małego gryza. Powolnie przeżuwam i spoglądam na swoje czarne paznokcie, na końcach był zdarty lakier. Sprawiało to, że miałam chęć pomalować je od nowa. Tylko czy jest sens? Skoro po kilku dniach znowu wrócą do poprzedniego stanu.
Przestań myśleć o błahostkach.
Wybacz.
— Po prostu, nie wiem, jak będzie wyglądało, nasze spotkanie po kilku miesiącach niewidzenia się — odpowiadam na wcześniejsze pytanie dziewczyny. Samo myślenie o złym przywitaniu mnie przeraża. — Boję się tego, że zacznie zadawać pytania odnośnie wczesnego powrotu. Albo będzie zbyt zajęta, by mnie odebrać — wyjaśniam. Freya przekłada wolną dłoń przez moje ramiona i delikatnie się przysuwa, by po chwili zamknąć mnie w przyjacielskim uścisku. Opieram głowę na jej ramieniu, a kąciki moich ust automatycznie się wykrzywiają w delikatnym uśmiechu.
— Będzie dobrze, obiecuje — wymamrotała ledwo słyszalnie. Jej palce kreowały małe kółka na moim ramieniu, gdy to robiła, czułam się bezpieczniej. Jeszcze wtedy żadna z nas nie wiedziała jaki los na nas czeka. — Twoja mama nigdy o tobie nie zapomni. Nigdy.
Uśmiecham się bardziej. Przerywam chwilę przyjacielskiego uścisku i poprawiam się na siedzeniu, wcześniej odklejając się od boku dziewczyny. Zakładam pasmo swoich lekko rudawych włosów za ucho i chrząkam.
— A jak u ciebie? Jak u twoich rodziców? — zadałam pytanie. W mgnieniu oka uśmiech zniknął z twarzy Freyi. Od tak dawna nie słyszałam o Państwie McCoy, było wręcz dziwne, że brązowooka nie ekscytuje się na ich wspomnienie. — Coś nie tak?
Cisza zapanowała między naszą dwójką. Widziałam, jak moja przyjaciółka biję się ze swoimi myślami. Zagryzam ponownie wnętrze policzka, by nie wyjść na nachalną. Więc czekam do momentu, aż dziewczyna się odezwie. Nagle z jej ust wypadają poszczególne słowa, a ja nie wiem, jak zareagować.
— Moi rodzice się rozwiedli — mówi bezemocjonalnie. Żadnego smutku, ani radości nie umiem wyczytać z jej tonu. Nie wiem również co powiedzieć, więc po prostu słucham. — Postanowili, że zamieszkam z mamą. Jednak dzisiaj wracam do domu sama, nie odbierze mnie ani ona, ani on. Oboje pracują — wyjaśnia, gestykulując.
Naprawdę nie wiem, jak mogę ją zrozumieć. Wiele nas różni, nawet sprawy rodzinne. Moi biologiczni rodzice prawdopodobnie nie żyją, albo nie wiedzą o moim istnieniu. A rodzice Freyi się rozwiedli. Po długoletniej przygodzie małżeńskiej zakończyli to. Moi się mnie pozbyli, jakbym była nic niewartym błędem.
A jesteś?
— Przykro mi. — Wysiliłam się na słaby uśmiech, chociaż wiem, że to nic niewarte starania.
Nie wiem
— W porządku — mruknęła Freya. Brunetka spojrzała na mnie, a na jej twarzy ukazał się ciepły uśmiech. Jednak to oczy mówiły więcej. — Takie jest życie, czy tego chcemy, czy nie. — dopowiada natychmiastowo. Wciąż nie wiem, co mogę jej odpowiedzieć, więc po prostu odwzajemniam uśmiech.
Brązowooka po prostu zamyka ten temat, nie chcąc dłużej go ciągnąć. Rozumiem jej zachowanie i czyny, dlatego po prostu zgadzam się z jej słowami kiwnięciem głowy.
Gdy wreszcie dziewczyna siada spokojniej, mogę wykorzystać fakt, że przyjaźnimy się od dziecka. Kładę głowę na jej ramieniu i jedynie czekam na zmęczone westchnięcie z jej ust. Gdy w końcu takowa czynność następuje, oblizuje wargi i przymykam powieki. Wyjechaliśmy z terenu szkoły późnym południem, wiec prawdopodobnie w domu znajdę się na wieczór. Do tej pory jedynie mogę przysnąć, by zapomnieć o tych wszystkich emocjach, które we mnie buzują.
Czy jesteś nic niewartym błędem?
Powolnie odpływam do krainy Morfeusza, wiedząc, że sen nie potrwa zbyt długo. Jednak nie mogę siedzieć bezczynnie i myśleć o stresie, który mnie zżera od stóp po samą głowę.
Nie wiem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top